Tekst ROZDZIAÅ 1
był czytany 892 razy
ROZDZIAÅ 1
TÄ™ melodie znaÅ‚ caÅ‚y Å›wiat. Spokojna, wolna, typowo marszowa. Pewien sÅ‚ynny muzyk po jej nagraniu tak bardzo przestraszyÅ‚ siÄ™ efektu jaki osiÄ…gnÄ…Å‚, że nie chcÄ…c wzrostu liczby samobójstw, kazaÅ‚ zniszczyć taÅ›my. Å»al jaki wyrażaÅ‚a mógÅ‚ siÄ™ równać tylko ze sÅ‚owami premiera, który przemówiÅ‚ gdy przebrzmiaÅ‚y już dźwiÄ™ki Marsza Å»aÅ‚obnego. Jego sÅ‚owa zagÅ‚uszaÅ‚ silny, porywisty wiatr, który zwiastowaÅ‚ niechybne nadejÅ›cie jesieni. Nie byÅ‚a to wichura, lecz jedynie jej zapowiedź, dlatego niektóre sÅ‚owa premiera tonęły w niej zupeÅ‚nie zaÅ› inne byÅ‚o sÅ‚ychać bardzo wyraźnie. Traf chciaÅ‚, że byÅ‚y to akurat najmocniejsze zwroty typu: „poÅ›wiÄ™ciÅ‚ życie†lub „trwaÅ‚ niezÅ‚omnieâ€.
Ale zanim to nastąpiło, pół roku wcześniej pewien mężczyzna zakończył układać plan, który nazwał planem swojego życia. Przygotowywał się do niego bardzo starannie a teraz nadszedł czas jego realizacji. Mężczyzna sięgnął po komórkę i nacisnął na niej zieloną słuchaweczkę.
Rządowy ośrodek, położony nad pięknymi jeziorami, nie był o tej porze roku oblegany. Choć zima rozłożyła na drzewach, i zamarzniętej tafli wody, przepiękną kołdrę z białego puchu, to zaledwie w kilku oknach świeciło się światło. Myliłby się jednak ten kto sądził, że miejsce to było w tej chwili oazą ciszy i spokoju. Wręcz przeciwnie. Głośne, schrypnięte głosy intonowały coraz to nowe pieśni od patriotyczno – partyzanckich po knajacko – knajpiane. Ryki rozbawionych ludzi przepłoszyły z okolicy całą zwierzynę i gdyby ryby nie były od nich oddzielone grubą, lodową powłoką, z pewnością w pośpiechu przeniosłyby się do innego jeziora.
Zabawa w ostatnią noc karnawału rozkręciła się na dobre. Twarze polityków rządzącej koalicji czerwieniały przy każdej kolejnej pieśni a kiedy były już niemal bordowe, milkły i popadały w chwilową apatię. Przerywało ją brzęknięcie butelki wódki o kieliszek. Twarze, które nabierały w międzyczasie zdrowego, różowego odcieniu, uśmiechały się zadowolone. Przechylały kieliszek do ust i, o ile nie wybiegały gdzieś w pośpiechu, zaczynały ponownie śpiewać.
Kiedy gardła były już zanadto schrypnięte by wydać jakiekolwiek głośniejsze dźwięki, politycy zebrali się w kółka i rozpoczęli rozmowę o najważniejszych dla kraju sprawach. Rotacja pomiędzy poszczególnymi grupkami była raczej niewielka . Jeśli jednak już ktoś odważył się wyruszyć w drogę, zabierał ze sobą na wszelki wypadek kompas w postaci butelki, która nieomylnie doprowadzała go do celu.
W jednej z takich grupek siedział mężczyzna już blisko pięćdziesięcioletni o niezbyt długich, siwych włosach, zaczesanych na czubek głowy w charakterze pożyczki. Czasem, gdy zanadto nachylił się do kompana, pożyczka zsuwała mu się na oczy. Wtedy szybko podnosił głowę i gestem ręki przesuwał ją na dawne miejsce. Wracał również szybko do rozmowy mając nadzieję, że nikt jego gestu nie zauważył.
Obok niego siedziało dwóch towarzyszy, jeden mały, grubiutki, drugi zaś chudy i wysoki jak tyczka. Mogliby tworzyć komediową parę, gdyż różnił ich nie tylko wygląd. Mniejszy miał bardzo porywczy charakter i łatwo było wyprowadzić go z równowagi. Większy był uosobieniem spokoju i trzeba było go co najmniej trzy razy przejechać samochodem aby choć trochę się zdenerwował. Pracowali wspólnie uchodząc za jednych z najlepszych lobbystów w dziedzinie ochrony środowiska.
Kolejną rzeczą która ich różniła była również tolerancja na alkohol. Dlatego tylko mniejszy rozmawiał z mężczyzną bo drugi chwiał się jak maszt na wietrze, czkając tylko od czasu do czasu.
- Słuchaj Marian to jak będzie z tą dotacją z funduszu? - spytał obcesowo grubasek.`
- Co ja mogÄ™, Stefan?
- Nie pierdol, przecież jesteś ministrem. Ty możesz wszystko.
- Tak ci się tylko wydaje stary - uśmiech ministra świadczył, że sam nie wierzył we własne słowa.
- Co jest?! Czuję, że konkurencja już z tobą rozmawiała – Stefan był wyraźnie zaniepokojony.
- Ja rozmawiam z bardzo wieloma ludźmi.
- Przecież wiesz, że ja mogę być wdzięczny – uśmiechnął się przymilnie grubasek.
- Wiesz – uśmiech nie znikał z twarzy ministra – to niewiarygodne ale odkąd zostałem ministrem to nie spotkałem jeszcze niewdzięcznego człowieka. Pytanie nie brzmi więc czy byłbyś wdzięczny – zawiesił głos – lecz na ile byłbyś wdzięczny.
Zanim grubasek zdążył powiedzieć jak bardzo mógłby być wdzięczny z kieszeni ministra dobiegły dźwięki rewolucyjnej melodii. Dumna pieśń, zamknięta w małym telekomunikacyjnym pudełeczku brzmiała równie śmiesznie jak wyryczana chwile wcześniej przez imprezowiczów. Minister sięgnął do kieszeni i wyciągnął komórkę. Z niejakim trudem namierzył klawisz jaki trzeba był wcisnąć, żeby odebrać, i przyłożył aparat do ucha.
- Słucham... Tak to ja... Co?!?!?!?!?!?! ....... Ale jak to?!.... - z każdym wysłuchiwanym słowem wzrok ministra stawał się jakby trzeźwiejszy a jego twarz była coraz bardziej przerażona. Rozmowa trwała krótko. Chociaż osoba po drugiej stronie już się rozłączyła minister cały czas trzymał słuchawkę przy uchu jakby nie był w stanie uwierzyć w słowa które usłyszał. Potem spojrzał na aparat sprawdzając czy na pewno znajduje się w jego ręce, czy przypadkiem nie jest jedną z pierwszych w jego życiu białych myszek. Grubasek zaś przypatrywał się z uwagą mężczyźnie, mrużąc raz lewe, raz prawe oko.
- Co jest Marian?
- Nic, muszę już lecieć - minister schował komórkę z powrotem do kieszeni.
- Oszalałeś? Gdzie?
- Do Warszawy.
- W środku nocy? Przecież tutaj nie ma nikogo trzeźwego, żeby cię odwieźć.
- Nic nie szkodzi, sam się odwiozę - minister spróbował wstać ale musiał się oprzeć na sąsiedzie, żeby utrzymać równowagę.
- Przecież wypiłeś litr wódki. Jak w kogoś pierdolniesz to ci nawet funkcja nie pomoże.
- To nieważne – Marian zdecydowanie ruszył do drzwi. Wywrócił przy okazji po drodze kilka krzesełek czym przyciągnął uwagę wszystkich zebranych. Gdyby nie powaga jego funkcji oraz obawa o to, że ewentualnie może coś pamiętać, wszyscy na pewno gruchnęliby śmiechem.
- Marian zaczekaj, zwariowałeś - grubasek ruszył za ministrem - Panowie - zwrócił się do pozostałych. - Zróbcie coś, on chce wracać teraz samochodem do Warszawy.
Te słowa poderwały współbiesiadników, poza tyczkowatym sąsiadem Stefana, który wprawdzie też usiłował się podnieść ale grawitacja mu na to nie pozwoliła. Ruszyli całą grupą za ministrem przewracając resztkę stojących krzeseł i stolików. Na chwilę zaklinowali się w drzwiach, zbyt wąskich dla tak dobrze zbudowanych mężczyzn. Kiedy udało im się wypaść na dwór, minister uruchomił już silnik. Dopadli do jego auta i usiłowali je zatrzymać, chwytając się czego popadnie. Ponieważ jednak był to wóz terenowy, ruszył bez wielkiego wysiłku w stronę bramy, wywracając trzymających w śnieg. Mieli jeszcze nadzieje, że zatrzyma go strażnik przy bramie, który miał bezwzględny zakaz wypuszczania osób wskazujących na spożycie powyżej jednego promila. Minister jednak o tym wiedział i nie czekając na reakcję żołnierza po prostu staranował bramę.
- Ja pierdolę - skomentował scenę grubasek. - Ja wam mówię z tego będzie jakaś chryja.
Nie wiedział tylko, że będzie to chryja, która odmieni całe jego życie oraz życia wielu innych ludzi. Ale to na razie wie tylko jedna osoba. Poza autorem oczywiście.
Lotnisko od rana tętniło życiem. Na tablicy odlotów i przylotów ciągle zmieniały się tabliczki i wyskakiwały coraz to nowe miasta i opóźnienia. Ze względu na mgłę te ostatnie coraz bardziej się zwiększały a liczba oczekujących pasażerów gwałtownie wzrastała. Mogłoby się nawet wydawać, że grozi nam jakiś pucz i wszyscy obywatele, którzy mogą sobie na to pozwolić uciekają jak najdalej. Z braku miejsc siedzących większość osób przysiadła na swoich bagażach.
Ponieważ prognozy podawane przez lotniskowe megafony przewidywały, że za dwie godziny po mgle nie zostanie nawet wspomnienie, nikt specjalnie się nie denerwował. No może poza jedną osobą, która nie tylko tym szczegółem różniła się od pozostałych pasażerów. Mężczyzna ten ubrany był elegancko, jakby jechał w interesach, jednak jego garnitur nosił ślady używania. Był pomięty, przybrudzony jakąś resztką jedzenia, chyba sałatki. Mężczyzna był nieogolony, choć jednodniowy zarost ze względu na siwiznę brody nie był zbyt mocno widoczny. Jego mętne spojrzenie, w którym było widać resztki wietrzejącego alkoholu, z niepokojem omiatało cały czas halę lotniska. Dłonie miał zajęte bez przerwy nerwowym zsuwaniem i nakładaniem złotej obrączki na wszystkie palce na które się tylko mieściła. Cały jego bagaż składał się z brązowej aktówki .
Mgła zaczynała powoli rzednąć. Pierwsze samoloty dostawały pozwolenie na lądowanie i wyglądało, że za godzinę sytuacja wróci do normy. Na razie tłum jednak wlewał się do hali tylko od strony płyty lotniska. Wszyscy spóźnieni biegli szybko do taksówek. Tylko nieliczni snuli się powoli, najwyraźniej mając wolną resztę dnia. Jeden z nich podszedł do aparatu telefonicznego. Zdjął z ramienia fotoreporterską torbę, włożył do automatu kartę i wystukał nerwowo numer. Był bardzo zły bo chciał sobie przedłużyć na koszt swojej redakcji jeszcze o jeden dzień pobyt w ciepłych krajach. Niestety jeden z szefów kazał mu natychmiast wracać do Polski i zaraz miał sobie znów przypomnieć co to jest zima.
- Cześć Adam tu Mariusz..... Tak już wróciłem ale jestem jeszcze na lotnisku..... Jestem skonany, spędziłem w samolocie prawie dziesięć godzin..... Tak jadę do domu, wezmę prysznic, idę spać i do jutra nie odbieram telefonów
Mariusz odwrócił się i od niechcenia spojrzał na halę lotniska. Była na niej coraz mniejsza liczba pasażerów, którzy systematycznie byli wywoływani do odprawy. Nagle zobaczył mężczyznę bawiącego się swoją obrączką. Ich spojrzenia spotkały się. Mariusz od razu rozpoznał mężczyznę, tamtemu też zaczęło coś świtać. W tej chwili z głośników odezwał się komunikat:
- Pasażerowie odlatujący do Tel Avivu proszeni są do odprawy celnej.
Mężczyzna poderwał się od razu i ruszył w kierunku wyjścia na płytę. Rzucił jeszcze tylko niespokojne spojrzenie w kierunku obserwującego Mariusza, który zdziwiony tym widokiem zaniemówił. Bezwiednie odsunął od ucha słuchawkę. Wzbudziło to niepokój jego rozmówcy, który zaczynał coraz głośniej krzyczeć. Na tyle głośno, że nawet oddaleni o dwa metry od aparatu telefonicznego ludzie mogli bez problemu go usłyszeć.
- Halo, jesteÅ› tam!!!
- Tak jestem - przystawił z powrotem słuchawkę do ucha - Przepraszam, ale zobaczyłem tu ministra obrony środowiska a on przecież powinien wylatywać przez przejście dla Vipów.... Jak to którego ministra, przecież jest jeden.... Tak główny... Jaka afera? - zapadła dłuższa chwila milczenia a twarz Mariusza robiła się coraz bardziej okrągła. - Przysyłaj ekipę, kamerę.... Wiem, że jesteśmy radiem, ale pożycz skądś kamerę, potem będziemy mogli sprzedać ten materiał wszystkim stacjom. Będziemy pierwsi – te słowa wypowiedział niemal jak zaklęcie, które miało go przenieść w inną rzeczywistość.
- Do domu, panie premierze? – zapytał kierowca.
- Tak, do domu – odparł zapytany.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowo męczący. Z samego rana rozpętała się afera z Ministrem Obrony Środowiska, który zdefraudował ogromne sumy i umieścił je na szwajcarskich kontach. Sprawę na pewno dałoby się spokojnie wyciszyć ale przerażony minister pojechał na Okęcie i wsiadł do pierwszego samolotu lecącego do Izraela. Tam z pewnością ze względu na jego korzenie przyznano by mu obywatelstwo i odmówiono deportacji do jego poprzedniej ojczyzny. Zwłaszcza, że ze swoich szwajcarskich kont mógł zasilić gospodarkę swojej nowej ojczyzny.
Niestety minister miał podwójnego pecha. Po pierwsze na lotnisku rozpoznał go jeden z dziennikarzy i wiadomość o ucieczce ministra poszła natychmiast w kraj. Na szczęście udało się w ostatniej chwili zredagować ją w sposób nie określający kierunku w którym udał się skompromitowany urzędnik. Dopiero prawicowa opozycja miałaby używanie, gdyby wydało się dokąd leci minister. Drugi pech ministra polegał na tym, że o tej porze było wyłącznie połączenie LOT-u. Dlatego też można było zawrócić samolot znad Cypru i kazać mu lecieć z powrotem do kraju. Nie udało się niestety przekonać mass mediów, że minister udawał się tam na niespodziewany, wiosenny urlop. Uwierzono jedynie, że miał na tej wyspie międzylądowanie w drodze do RPA (z tym krajem, tak jak z Izraelem, Polska nie ma podpisanej umowy o ekstradycji).
Premier musiał natychmiast zdymisjonować ministra. Teraz miał jednak większy problem do rozwiązania. Znacznie trudniejszy od decyzji o dymisji, którą i tak miał wkrótce podjąć, bo minister w swoich przekrętach przekroczył nawet granice przyzwoitości ustalone dla polityków.
- Jak tam w pracy kochanie? – zapytała go żona kiedy wrócił do domu. Była młodsza od niego o kilka lat i nieco wyższa. Dawniej zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. Teraz w związku z wzrastającą stopą życiową i dalekosiężnymi planami męża inwestowała sporo w siebie. Częste wizyty u dietetyków, stylistów i kosmetyczek dały widoczne efekty. Wyglądała młodziej o kilka lat niż na początku kadencji premiera, choć od tej chwili minęło już trzy i pół roku. Starannie przygotowywała się do nowej roli jaką miała nadzieję pełnić już za dziesięć miesięcy. Bo jako żona prezydenta będzie osobą bardziej publiczną i znajdzie się na świeczniku co najmniej dziesięć razy bardziej niż jako towarzyszka życia premiera.
- Zapomniałaś włączyć telewizor? – premier był za bardzo zmęczony, żeby mieć ochotę na jakąkolwiek rozmowę.
- Byłam dzisiaj bardzo zajęta.
- Właśnie widzę – premier zauważył, że żona delikatnie zmieniła kolor włosów. Rozluźniając krawat zapytał więc: – Ciekawe ile cię to kosztowało?
- Nic. Pan fryzjer był tak uprzejmy, że nie wziął ode mnie złotówki.
- Ile razy mówiłem ci, żebyś nie przyjmowała takich prezentów!? – w premiera jakby piorun strzelił. – Przecież moi przeciwnicy czekają tylko na to, zwłaszcza teraz gdy po raz kolejny wydałem wojnę korupcji...
- Ależ kochanie, przecież to tylko 150 złotych.
- Dlatego właśnie powinnaś zapłacić. Jutro do niego pójdziesz i zwrócisz mu pieniądze.
Premier zdjął marynarkę i poszedł do swojego pokoju. Trudno go było nazwać gabinetem, ale w ich służbowym szeregowcu wszystkie pomieszczenia były małe. Nigdy nie miał dość czasu, żeby zabrać się za budowę domu a na wynajęcie w tym celu firmy brakowało mu pieniędzy. Teraz, kiedy dochody mu na to pozwalały, nie mógł tego zrobić bo nikt by nie uwierzył, że stać go na to z normalnej pensji. A nawet jeśli ktoś by uwierzył to wypomniano by mu to w czasie oszczędności budżetowych, że innym każe zaciskać pasa a sam szasta pieniędzmi. Dlatego wolał na koszt podatnika przenieść się w przyszłym roku na Krakowskie Przedmieście.
Wyjął z półki jakąś starą książkę, której już dawno nie miał w ręku i usiadł w fotelu. Nie czytał żadnych nowych pozycji, poza biografiami, bo zajmowało go tak wiele spraw, że nie potrafił skupić się na treści książki. Czasem po pół godzinie lektury nie miał zielonego pojęcia o tym, co przed chwilą czytał. Wolał wielokrotnie już przejrzane pozycję, w których zawsze orientował się w treści. Najlepiej z okresu wczesnej młodości, gdy miał dużo czasu na czytanie.
Był na 24 stronie fascynującej podróży kiedy usłyszał pukanie do drzwi.
- Proszę – powiedział niechętnie.
- Właśnie oglądałam kochanie Panoramę – do pokoju weszła oczywiście żona. – Straszne rzeczy z tym ministrem. Dobrze, że go zdymisjonowałeś – usiadła na poręczy jego fotela. Miała na sobie trochę mniej ubrania niż przy powitaniu lecz premier na razie tego nie zauważył bo nie oderwał oczu od kartek książki.
- Może i dobrze. Ale teraz mam gorszy problem – przewrócił kolejną stronę.
- Jaki?
- Muszę mianować kogoś na jego miejsce.
- Nie masz żadnego kandydata?
- Problem w tym, że mam ich zbyt wielu. Jak się zorientowali jaka to może być dobra fucha wszyscy nagle chcą zostać Ministrem Obrony Środowiska. W dodatku ten ludowy plankton zaczął się stawiać i mówi, że tylko on może ukrócić korupcję w tym resorcie – premier uśmiechnął się znad kartek czytanej książki. Słynął z tego uśmiechu, po którym trudno było poznać czy kpi sobie czy mówi całkiem serio.
- Przecież nie są w koalicji.
- Tak, ale na gwałt szukają pieniędzy na jesienną kampanię wyborczą a ja nie mogę rządzić bez ich głosów.
- To łobuzy. – żona opuściła poręcz fotela i usiadła na kolanach małżonka. Premier tym razem musiał zobaczyć jej nowy koronkowy stanik i poczuć zapach zmysłowych perfum.
- Ale z mandatami – westchnął premier.
- A nie mógłbyś mianować kogoś spoza układów?
- Po co?
- Żeby zobaczyli kto tu rządzi. W końcu jesteś premierem.
- To prawda – uderzyła w jego czułe miejsce. Zawsze uchodził za człowieka, który chce rządzić twardą ręką. Może nadszedł najwyższy czas? Taka afera to dobry pretekst. Po chwili marzeń powrócił jednak do rzeczywistości. – Ale jak ja to wyjaśnię kolegom z partii? No i ludowcom.
- Możesz przecież powiedzieć, że w związku ze straszliwa kompromitacją tego stanowiska potrzebowałeś kogoś, kto przywróci mu dawny prestiż – premierowa zaczęła delikatnie czochrać czuprynę męża, co zawsze wprawiało go w erotyczny nastrój.
- Na przykład kogo?
- Bo ja wiem. Jakiegoś idealistycznego ekologa albo kogoś w tym stylu – rzuciła niedbale zabierając się do całowania ucha małżonka. – Pamiętasz tego zabawnego zielonego, którego żona pisze bajki dla dzieci?
- Którego?
- No tego, który wpadł jesienią do wody na otwarciu tej oczyszczalni ścieków. Twój samochód odwiózł go potem do hotelu.
- A tak. Przypominam sobie. Strasznie śmieszny gość. Ale wyglądał na nieporadnego...
- A po co ci inny? – małżonka pozbawiła premiera marynarki.
Przy biurku siedział szczupły, lekko siwawy mężczyzna. Nie było to łatwo dostrzec bo pomieszczenie w którym się znajdował tonęło raczej w półmroku. Oświetlała je jedynie lampa stojąca na blacie biurka. Lampa ta nie miała nic wspólnego z nowoczesnymi urządzeniami tego typu. Była solidna, bardzo ciężka i pochodziła z czasów, których nie mógł pamiętać nawet lokator tego pomieszczenia. Jej abażur, zrobiony z ciemnego różnokolorowego szkła, nie pozwalał przenikać światłu żarówki, i zmuszał je do oświetlania wyłącznie biurka i tego co znajdowało się pod nim. Mężczyzna sam wydostał lampę z magazynu, kazał naprawić i postawić w swoim gabinecie. Podobno zresztą stała tu również pół wieku temu. Teraz śmiesznie kontrastowała ze stojącym obok płaskim ekranem komputera.
Ale caÅ‚ość tego pokoju powstaÅ‚a wÅ‚aÅ›nie z „harmonii kontrastówâ€, jakby powiedziaÅ‚ krytyk sztuki nowoczesnej. W przeciwieÅ„stwie jednak do nowoczesnych artystów autor tego wnÄ™trza dokÅ‚adnie wiedziaÅ‚ co chciaÅ‚ osiÄ…gnąć i nie zależaÅ‚o mu na poklasku publicznoÅ›ci. ZwÅ‚aszcza, że pokój ten odwiedzaÅ‚o bardzo maÅ‚o osób. Lecz ci, którzy tu byli mieli jednoczeÅ›nie poczuć strach przed historiÄ… tego pomieszczenia, potÄ™gowany doÅ‚Ä…czeniem do wszechmocy historii dzisiejszej super techniki. Mieli być mali jak zwykli Å›wiadkowie dziejów, którzy zaplÄ…tali siÄ™ niebezpiecznie blisko ich twórcy.
Na specjalne okazję gospodarz odsłaniał również dwie stare szafeczki. W jednej z nich mieścił się ultranowoczesny, wielki, płaski ekran telewizora jak z powieści Orwella. W drugiej było wiekowe radio, ogromny stary odbiornik, zwany pieszczotliwie kukuruźnikiem, który swego czasu zasłużył się dla propagowania jedynie słusznego systemu.
Obok lampy piętrzył się stos teczek z dokumentami różnych osób. Prawie wszystkie były tu jednak dla niepoznaki. Mężczyzna ledwo je przerzucił. Zresztą tylko po to żeby osoba, której je odda pomyślała, że wertował wszystkie tak samo. Tak naprawdę zaś interesowała go wyłącznie jedna z tych teczek. Wewnątrz znajdowały się akta uśmiechniętego, szczupłego blondyna, którego zdjęcie było przypięte do kwestionariusza personalnego. Interesował się nim już przedtem bo od jakiegoś czasu wiedział, że będzie potrzebował zaufanego człowieka. Nie chciał mu powierzać żadnych tajemnic ale chciał mieć pewność, że jego konkurenci nie będą na bieżąco informowani o każdym jego kroku. A o tym, że jego dotychczasowy adiutant jest wtyczką nie wątpił właściwie od dnia przyjęcia go do pracy. Nie przeszkadzało mu to jednak, bo mógł dzięki swojej „nadwiedzy†przekazywać drugiej stronie te informacje, które chciał.
Teraz jednak nadeszła chwila kiedy będzie musiał podjąć niestandardowe działania. Na razie prawdopodobnie on jeden zdawał sobie z tego sprawę. A do tych nowych zadań potrzebował odpowiedniego człowieka. Kogoś z niezbyt dużym doświadczeniem ale nie całkowitego żółtodzioba. Najlepiej nie zatrudnionego bezpośrednio w firmie. Tu nie zaufał by już nikomu.
KazaÅ‚ przynieść zwykÅ‚e, papierowe teczki, choć mógÅ‚ równie dobrze poprosić o materiaÅ‚ w formie elektronicznej. ZwÅ‚aszcza, że jak na swój wiek posÅ‚ugiwaÅ‚ siÄ™ komputerem zadziwiajÄ…co dobrze. Jednak wtedy można by zbyt dokÅ‚adnie okreÅ›lić jak dÅ‚ugo przypatrywaÅ‚ siÄ™ poszczególnym aktom. Nie miaÅ‚ zaÅ› ochoty spÄ™dzać nad każdym po pół godziny bo mężczyzn koÅ‚o trzydziestki na zagranicznych placówkach – tak okreÅ›liÅ‚ u personalnego swoje zapotrzebowanie – byÅ‚o blisko stu. Nikogo nie zdziwiÅ‚o, że chcÄ™ oglÄ…dać akta w ten sposób bo wszyscy wiedzieli, że jest przedziwnÄ… mieszankÄ… nowoczesnoÅ›ci z konserwatyzmem. Tylko adiutant zaniepokoiÅ‚ siÄ™ gdyż domyÅ›liÅ‚ siÄ™, że szef szuka jego nastÄ™pcy. Nie wnikaÅ‚ w motywy jego postÄ™powania bo jego umysÅ‚ zajmowaÅ‚a teraz głównie analiza tego jaki bÅ‚Ä…d spowodowaÅ‚ jego dekonspiracjÄ™. WiedziaÅ‚, że musiaÅ‚ siÄ™ czymÅ› zdradzić i to spowoduje jego „przesuniÄ™cieâ€. ZadawaÅ‚ sobie pytanie czy jego faktyczny zwierzchnik wybaczy mu ten bÅ‚Ä…d czy każe do koÅ„ca życia czytać gazety.
Ten, którego teczka zainteresowała mężczyznę najbardziej, wydawał się znakomity do roli jaką mu przeznaczył. Od dwóch lat na zagranicznej placówce jako radca handlowy w ... Boże, ile jest śmiesznych nowych państw. Znakomity angielski i... To pewnie język tego państwa. Bardzo dobry iloraz inteligencji. Taki w sam raz. Nie za wysoki więc nie grozi, że będzie lepszy od niego i będzie rozumiał za dużo z tego co on będzie musiał robić. I do tego jest niezadowolony ze swojej posady. Mężczyzna wiedział o tym również z innego źródła. Gdy szedł dwa lata temu jednym z korytarzy usłyszał jak szczupły blondyn żali się koledze. Zapamiętał tylko jego twarz. Nie wiedział jak się nazywa a nawet nie starał się tego dowiedzieć. Pomyślał jedynie, że może się kiedyś przydać. Miał fotograficzną pamięć i teraz oglądał jedynie zdjęcia kandydatów. Teczki przyniesiono mu w alfabetycznej kolejności. Ponieważ blondyn miał nazwisko na "J" mężczyzna rozpoznał go dość szybko. Teraz był zadowolony, że nie pomylił się w jego wstępnej ocenie.
Konferencje prasowe rzecznika rządu cieszyły się od dłuższego czasu coraz mniejszym zainteresowaniem. Brało się to z faktu, że dziennikarze dawno zrozumieli, że dowiedzą się od niego wszystkiego z wyjątkiem tego o co go pytali. Jeśli na przykład zgłaszali wątpliwość co do konieczności podnoszenia zarobków ministrów obarczał winą rozporządzenie poprzedniego rządu, który postanowił regularnie podnosić pensje członków gabinetu. Kiedy zaś zauważali, że przecież obecny rząd może zmienić to rozporządzenie, obruszał się straszliwie, twierdząc: "No tak, żebyście Państwo mogli potem pisać, że znowu zaprzepaszczamy dokonania naszych poprzedników". W związku z tak dalece idącą umiejętnością ciągłego nie mówienia niczego wróżoną mu dużą karierę w Brukseli.
DziÅ› także nikt nie spodziewaÅ‚ siÄ™ żadnych newsów wiÄ™c wszyscy ziewali ostentacyjnie, nie wypoczÄ™ci jeszcze po Å›wieżo zakoÅ„czonym karnawale. Nawet tajemniczy uÅ›miech na ustach rzecznika nie wzbudziÅ‚ ich wiÄ™kszego zainteresowania. Wiedzieli wprawdzie, że najprawdopodobniej poznajÄ… zaraz nowego Ministra Obrony Åšrodowiska ale nie liczyli w tym wzglÄ™dzie na żadne rewelacje. W najlepszym wypadku mógÅ‚ to być jakiÅ› dziaÅ‚acz z zaplecza, o którym maÅ‚o kto sÅ‚yszaÅ‚ i który na użytek nowej funkcji szumnie zostaÅ‚ nazwany fachowcem. W jego oÅ›wiadczeniu lustracyjnym widniaÅ‚a zaÅ› zapewne klauzula, iż byÅ‚ „tajnym, Å›wiadomym współpracownikiem sÅ‚użb specjalnychâ€. Standard przy każdej drobnej rekonstrukcji rzÄ…du, która miaÅ‚ odwrócić uwagÄ™ od istotnych problemów.
- Dzień dobry państwu, witam na mojej konferencji prasowej. Zacznę od przeczytania oświadczenia - dziennikarze zaczęli ostentacyjnie ziewać jeszcze głośniej ale to nie zepsuło dobrego humoru rzecznika, który czytał przygotowany tekst. - A na koniec chciałbym poinformować państwa o kandydacie na nowego Ministra Obrony Środowiska - niektórzy dziennikarze przestali ze sobą rozmawiać, reszta jednak nadal ufała swym mikrofonom i dyktafonom - Jest nim pan Jaromir Sałaciński - to nazwisko nie mówiło nikomu nic, ale na to byli przygotowani. - szef organizacji ekologicznej Zielony Pokój.
Na sali zapanowała kompletna cisza. Wszyscy patrzyli na siebie pytającym wzrokiem, bo nikt nie rozumiał nic z tego co przed chwilą usłyszał. Jedynie sam pozostający w centrum uwagi stał niewzruszony. W ramach rewanżu szukał na sali – niby zdziwionym wzrokiem - kogokolwiek, kto spróbowałby mu zadać jakieś pytanie. Nikt jednak nie chciał być pierwszy i wyjść na głupka.
- Może pan Mariusz - rzecznik postanowił wykorzystać sytuację - który przyczynił się do schwytania poprzedniego ministra chciałby mnie o coś zapytać?
- Ja? Dlaczego?
- Pyta pan dlaczego? Co Dlaczego?
- Pytam dlaczego ja miałbym zadać to pytanie?
- Ach rozumiem - rzecznik uśmiechnął się pobłażliwie - pana interesują tylko sensacyjne i negatywne informację - szpilka utkwiła w dobrym miejscu.- Ta informacja jest natomiast bardzo dobra. Pan Jaromir Sałaciński jest najlepszym dowodem na to, że pan premier chcę wykorzystywać fachowców. Inżynier leśnictwa, szef organizacji ekologicznej, nie związany z żadną partią - rozejrzał się po sali ale tam nadal, zgodnie z jego przypuszczeniami panowała konsternacja. - Jeśli nie mają państwo żadnych pytań zapraszam wkrótce do Pałacu Prezydenckiego na wręczenie stosownej nominacji - złożył swoje papiery iopuścił salę konferencyjną. Cisza po jego wyjściu trwała dobrą minutę. Rzecznik marzył o takiej chwili od bardzo dawna więc stał po drzwiami i wsłuchiwał się w nią z lubością. Jeszcze większą radość sprawił mu harmider jaki nastąpił po niej. Wszyscy pytali wszystkich o co chodzi ale nadal nikt niczego nie rozumiał.
Na progu gabinetu, w którym czas zatrzymał się dawno temu, stanął szczupły blondyn. Był trochę zdenerwowany bo wiedział, że od tego spotkania zależy bardzo wiele. Dwie osoby, które weszły przed nim, po wyjściu, ruchem rzymskich cezarów, pokazywały, że nie są zbyt zadowolone z odbytej przed chwilą rozmowy. To wywołało nieco nerwowości wśród pozostałej dwójki. Gdyby bowiem mieli pewność, że są jedynymi branymi pod uwagę na to ważne stanowisko, niepowodzenia poprzedników ucieszyłyby ich, gdyż znacznie podnosiły ich własne szansę. Jednak mogli być jednymi z wielu, których generał zaprosił na to swoiste interview a smutne twarze wychodzących mogły świadczyć na przykład o złym humorze generała Chytomira Pępińskiego w dniu dzisiejszym. Dlatego też szczupły blondyn, choć z zewnątrz wyglądał na spokojnego, w środku cały się gotował
- Panie generale porucznik Tomasz Jabłonka melduje się ...
- Spocznij - przerwał mu spokojnie lekko siwawy mężczyzna siedzący za biurkiem - Siadajcie i powiedzcie mi coś o sobie Jabłonka.
- Rocznik 77, studia ukończone z wyróżnieniem, następnie...
- Jabłonka, takie rzeczy to ja mogę wyczytać z waszej teczki personalnej - przerwał mu tym razem z lekką irytacją generał - Chodzi mi o to, czego tam nie mogę znaleźć.
- Ale ja absolutnie niczego nie zataiłem - stwierdził niezbyt pewnie porucznik.
- Zatailiście – uśmiechnął się pobłażliwie generał. – Każdy coś zataja, bo nikt nie jest aż tak głupi, żeby mówić o sobie wszystko. Najważniejsze jest jednak, żebyśmy ze sobą szczerze rozmawiali. Nie mogę przecież brać na adiutanta kogoś, kto nie jest ze mną całkowicie szczery. Dlatego odpowiedzcie jeszcze raz na moje pytanie: co zatailiście? Zastanówcie się dobrze nad odpowiedzią, bo po niej możecie już więcej nie trafić do tego gabinetu.
"Nowa sekretarka" pomyślał kiedy wchodził do kancelarii premiera. "Ciekawe dla kogo pracuje?†To już chyba zboczenie zawodowe. Może jest po prostu sympatyczna, zna języki i kogoś kto ją tu polecił? Na wszelki wypadek trzeba to będzie sprawdzić.
- Pan premier prosił, żeby zaczekał pan chwilę - powiedziała sekretarka, wskazując mu jednocześnie miejsce obok jej biurka. Otaksowała go przy okazji wzrokiem. Był znacznie przystojniejszy od gości, których widziała w tym tygodniu. Mimo swoich lat (na oko dobiegał 50-ki) nie miał śladu brzucha, a sylwetkę miał idealnie wysportowaną. Kształtnej czaszce nie przeszkadzał brak włosów. Tak naprawdę brakowało mu tylko munduru. Choć i bez niego wyglądał bardzo atrakcyjnie. Spuściła oczy, gdy zauważyła, że schwycił jej wzrok.
"Trzeba ją będzie jednak sprawdzić". Dopuszczał wprawdzie myśl, że zainteresował ją jako mężczyzna. Wolał się jednak upewnić co do źródeł jej ciekawości. Bardzo dawno temu nauczył się tego, że każda jego przeciwniczka chcąc go podejść zaczyna od zachwytu nad jego fizys. Zachwyt nad sobą zawsze był cechą prawie wszystkich pięknych kobiet i większości przystojnych mężczyzn. Dlatego chcąc dobrze wykonywać swoją pracę musiał się nauczyć nad nim panować.
Po chwili z kancelarii premiera wyszedł poprzedni gość. Nie był chyba zbyt ważny skoro premier nie podniósł się by go odprowadzić do drzwi. Nie podniósł się również na widok swojego kolejnego gościa, choć ten pełnił jedną z kluczowych ról w aparacie sprawowania władzy. Ale była to rola nie do końca formalna. I choć premier zdawał sobie z niej sprawę to uznawał ją bardzo rzadko, tylko w chwilach kryzysu. Nie ufał mu bo wiedział, że tamten jako szef służb specjalnych ma kompromitujące materiały nie tylko na jego przeciwników ale również na niego. Dlatego kiedy mógł sobie na to pozwolić lekceważył go. Oczywiście delikatnie bo jednak czasem bardzo go potrzebował.
- Witam pana serdecznie - premier ograniczył się jedynie do pokazania mężczyźnie jednego z dwóch foteli, które stały naprzeciwko niego po drugiej stronie biurka - Co tam dobrego słychać w naszych tajnych służbach? - zapytał z uśmiechem.
- Żadnych sensacji. Kontrolujemy wypływ informacji z pana kancelarii, także nie grożą nam żadne poważne przecieki ...
- I nadal nie może pan mi powiedzieć kto jest tym przeciekiem?
- Przecież pan premier wie, że nienaturalne zachowanie wobec tej osoby mogłoby wzbudzić niepotrzebne podejrzenia. Mogę tylko zapewnić, że nie była to pańska poprzednia sekretarka. Nową dopiero sprawdzamy. - uśmiech nieco przygasł na twarzy szefa rządu - A tak apropos zaskakiwania nas decyzjami przez pana premiera ...
- Panie Przypkowski niech pan nie zapomina, że to ja na razie jestem prezesem Rady Ministrów i z mojej polityki personalnej mogę się tłumaczyć co najwyżej Sejmowi i prezydentowi.
- Ależ naturalnie panie premierze. Tylko nie chciałbym, żeby pan premier narobił sobie kłopotu przez nazbyt przypadkowe, pospieszne i nieprzemyślane decyzje.
- Co pan ma na myśli?
- NominacjÄ™ nowego Ministra Obrony Åšrodowiska.
- Co, już macie na niego grubą teczkę materiałów? - uśmiech powrócił na twarz szefa rządu.
- Gdyby tak było nie martwiłbym się zbytnio. Sęk w tym, że rutynowa kontrola na razie nie wykryła żadnych zakrętów w życiorysie pana ministra.
- Niech pan nie przesadza. Jak mu się kiedyś dokładniej przyjrzycie to coś znajdziecie a jak nawet nie to i tak sobie poradzicie. Po za tym na razie jego obecność podniosła notowania mojego rządu i nie ma czym się przejmować.
- Oby tak był dalej.
- Nie ma obaw. Przejdźmy do innych rzeczy bo nie mam zbyt dużo czasu - mężczyzna wiedział, że to nieprawda bo specjalnie sprawdził rozkład dzisiejszego dnia premiera, chcąc z nim dłużej porozmawiać na temat ministra. Był ciekaw, kto go polecił bo przez to mógł dotrzeć do ważnych informacji o nim. Po takiej obcesowej uwadze usztywnił się jednak i złożył tylko kilkuminutowy raport, po czym szybko opuścił gabinet szefa rządu.
Wychodząc uśmiechnął się do sekretarki, która odpowiedziała mu tylko lekkim skinieniem głowy. "Może by się tak jednak zaprzyjaźnić?" pomyślał. Nie, chyba się za bardzo przejmuje i nie warto jest podejmować tak daleko idących środków ostrożności.
Nominacja nowego ministra przyciągnęła do Pałacu Prezydenckiego spory tłumek dziennikarzy. Nie dlatego, że było to takie wyjątkowe wydarzenie. Od początku powstania gabinetu premier wymienił już wielu ministrów. Ale ten jako pierwszy wydawał się być osobą spoza układów. Cichy, skromny, jakby zagubiony w świecie wielkiej polityki. Widać było, że świeżo kupiony garnitur krępuje mu nieco ruchy i wolałby mieć na sobie luźny sweterek. To wszystko było tak wyjątkowe, że dziennikarze patrzyli na niego z zainteresowaniem i sympatią.
Gdyby ktoś jednak zapomniał ilu przed nim „wymieniano†szefów resortu to prezydent, zaraz po zaprzysiężeniu ministra, odświeżył wszystkim pamięć.
- Jest pan już, panie Jaromirze Sałaciński – zwrócił się do nowo mianowanego, wręczając mu tradycyjną teczkę – trzynastym ministrem, który jest dokooptowany do tego gabinetu. Mam nadzieję, że ta trzynastka nie okaże się pechowa dla pana prezesa Rady Ministrów – premier uśmiechnął się kwaśno słysząc słowa głowy państwa. – Zwłaszcza, że w obliczu naszego członkostwa w Unii Europejskiej szczególnie istotne wydaje się zachowanie niemałego przecież dziedzictwa przyrody. Dziedzictwa, które poza ludźmi jest być może największym bogactwem...
Prezydent wygłosił jeszcze kilka frazesów na tematy ekologiczne i wręczył ministrowi nominację. Zaraz potem głos zabrał premier.
- Życząc panu dużo sukcesów na nowym stanowisku, mam nadzieję iż przekona pan swoją pracą wszystkich tych, którzy nie wierzyli w fachowość i uczciwość mojego gabinetu, zarzucając mi nadmierne upolitycznienie i faworyzowanie tylko własnej klienteli. Jest pan najlepszym przykładem, że wszystkie te słowa były zwykłym oszczerstwem....
Tylko grupka dziennikarzy znajdujących się najbliżej premiera nie uśmiechnęła się na te słowa. Bali się, że szef rządu to zobaczy a każdy wiedział, że należy on do osób szczególnie pamiętliwych. Lecz ci z dalszych rzędów pozwolili sobie nawet na uszczypliwe komentarze. Na szczęście nie przebijały się one przez dźwięk fleszy. Jednak śmiech, który im towarzyszył dotarł do premiera, który spojrzał w tamtym kierunku. Ponieważ kłębił się tam tłumek nie mógł dostrzec kto się śmieje. Zakończył więc tylko szybko swoją przemowę i ustąpił miejsca nowemu ministrowi. Ten zaczął od razu mówić.
- Chciałem zapewnić państwa, że politykę powierzonego mi resortu, będę prowadził jak najuczciwiej tylko można i zawsze będziecie mieli państwo dostęp do wszystkich materiałów. Nie będę miał bowiem nic do ukrycia.
Choć podobne deklaracje wszyscy słyszeli wielokrotnie, to jednak teraz zabrzmiały one niesłychanie szczerze. Na tyle szczerze, że nawet prezydent z premierem spojrzeli na Sałacińskiego uważniej. Dziennikarze zaś przycichli a fotoreporterzy przestali pstrykać zdjęcia. W sali Pałacu Prezydenckiego zapadła cisza. Może nie doskonała, bo słychać było choćby odgłosy ulicy, ale przejmująca i niezwykła jak na to miejsce. Nawet przywódca loży szyderców zniżył głos do szeptu gdy mówił do swojego sąsiada.
- Zakładamy się, który pierwszy coś mu znajdzie?
- Daj spokój – odpowiedział również szeptem zagadnięty. – Facet rzeczywiście wygląda jakby wierzył w to co mówi.
- Wyglądać to on sobie może ale przez okno. A jak sobie porządzi kilka miesięcy to zostanie zwykłym politykiem – dodał już nieco głośniej bo wszyscy już otrząsnęli się z pierwszego wrażenia i hałas wracał do normy.
Na zakończenie chciał jeszcze powiedzieć coś rzecznik rządu ale dziennikarze widząc go podchodzącego do mikrofonu zaczęli powoli opuszczać salę. Rzecznik chwilę porozglądał się bezradnie i podreptał posłusznie za premierem. Gdy był już przy szefie usłyszał:
- Dowiedz się kto się śmiał. Na jutro.
Przełom lutego i marca przyniósł wiele doniesień prasowych o nowym Ministrze Obrony Środowiska. Nie były one wprawdzie zbyt długie ale zdecydowanie pozytywne. Słynny stał się jego "zielony telefon" na który mogła zadzwonić każda osoba, która zauważyła, że ojczystej przyrodzie dzieje się jakaś krzywda. Jedna z telewizji pokazała nawet staromodny aparat na biurku ministra. Maił on jeszcze tarczę do wykręcania numerów, a cały rzeczywiście był w gustownym, zielonym kolorze.
Dodatkowo usprawnienia jakie minister wprowadzał w podległym mu urzędzie budziły niekłamany podziw mediów. Każde z nich likwidowało jakieś bzdurne koszty i niepotrzebne obciążenia Skarbu Państwa. A już projekt nowej ustawy o zagospodarowaniu przestrzeni parków narodowych wzbudzał prawdziwy zachwyt. Mówiono o nim, że jest na najwyższym światowym poziomie. W niewiarygodnie prosty sposób godził interesy ochrony przyrody i ludności zamieszkującej te parki. Wprost prawny i administracyjny majstersztyk. Wszyscy przy tym się dziwili, że poprzedni szef resortu nie mógł przedstawić przez cały rok nawet jej wstępnego projektu a nowy poradził z tym sobie w niecały miesiąc.
Premier z uśmiechem patrzył na notowania rządu, które pięły się powoli do góry. Z uśmiechem przyjmował również publiczne gratulacje dziennikarzy. Pozwolił sobie również częściej kupować kwiaty własnej żonie pamiętając, że to między innymi jej radzie zawdzięczał tak trafną decyzję personalną. Uśmiech zniknął jednak z twarzy pana premiera kiedy, lekko skacowany po imieninach Józefa, przyszedł do pracy. Nie kac był jednak powodem zniknięcia uśmiechu ale prasówka, którą dostarczył mu jego asystent. W trzech największych dziennikach grubym czerwonym flamastrem były zaznaczone niewielkie wzmianki. Premier zdziwiony, że takie drobiazgi zaleca mu do lektury jego podwładny, włożył szybko na nos okulary i zapytał:
- Co to jest?
- To projekt zmian w Ministerstwie Obrony Środowiska a raczej w podległych mu strukturach.
- To znaczy?
- To znaczy w różnych agencjach.
- Nie słyszałem nigdy o tym - premier przeniósł wzrok z asystenta na płachtę pierwszego z dzienników - Cooo???? - wykrztusił po przeczytaniu kilku słów.
- Dokładnie tak, panie premierze. Pan minister planuje od przyszłego roku likwidacje większości podległych mu agencji i funduszy strukturalnych i przeniesienie ich środków do organizacji pozarządowych zajmujących się analogicznymi celami.
- W jaki sposób?
- Proporcjonalnie do wielkości środków zebranych w ostatnich trzech latach przez te organizacje. Od dotacji odejmie tylko koszty administracyjne tych agencji co da budżetowi oszczędność około miliarda złotych.
- Aż tyle? - nawet premier był zdziwiony. Przez chwilę walczył w nim podziw dla ministra, który mógł zrobić to o czym on tylko marzył, z politykiem muszącym dbać o stabilną większość parlamentarną. - Trzeba coś z tym zrobić - zwyciężył instynkt samozachowawczy. – Czy jest jeszcze coś ważnego w dzisiejszej prasie?
- Piszą głównie o tym, że bezrobocie znów trochę wzrosło...
- To może zaczekać. Proszę wezwać jak najszybciej do mnie ministra Sałacińskiego.
Asystent zebrał gazety i ruszył do wyjścia. Zanim wyszedł usłyszał tylko jak jego szef mówi do sekretarki:
- Proszę mnie połączyć z..... - chociaż asystent i tak wiedział z kim się chce połączyć premier a premier wiedział, że on wie, to z wymówieniem nazwiska poczekał aż zamkną się drzwi
Punktualnie o dwunastej pod gmach w Alejach Ujazdowskich zajechał służbowy samochód Sałacińskiego. Minister, który nie spodziewał się dzisiaj żadnego spotkania był ubrany raczej niezobowiązująco czyli w strój ekologiczny. Dlatego też przechodząc przez korytarze pełne "umundurowanych" pracowników w garniturach i żakietach nie czuł się najlepiej. Oni zresztą też patrzyli na niego odrobinę ironicznie. Chociaż wyglądał o niebo schludniej niż jeden z byłych ministrów, ubierający się głównie wyciągnięte sweterki, to i tak nie pasował zdecydowanie do otoczenia. Po za tym już wiedzieli, że narozrabiał i może długo nie utrzymać się na swoim stanowisku.
- Przepraszam panie premierze za strój ale nie spodziewałem się dzisiejszego spotkania, chociaż bardzo się z niego cieszę bo chciałem porozmawiać o kilku ważnych sprawach.
- Taką miałem nadzieję - szef rządu uśmiechnął się dobrotliwo-ironiczno-pobłażliwie. Ten jego uśmiech był słynny i swego czasu musiał z nim walczyć, żeby rozmówcy nie myśleli , że cały czas z nich kpi. - Pewnie chce mi pan opowiedzieć coś o dzisiejszych doniesieniach prasowych. Szkoda, że dopiero teraz.
- Nie bardzo rozumiem. Przecież nie mogłem rozmawiać o nich zanim się ukazały.
- Ale mógł mnie pan poinformować o planach swojego resortu.
- Sęk w tym panie premierze, ze ja dopiero wczoraj wstępnie rozmawiałem o tym z kilkoma osobami i nic nawet nie powstało na ten temat na papierze. Dopiero w przyszłym tygodniu miałem zamiar zlecić zajęcie się tą sprawą jednemu z pracowników i po opracowaniu przez niego jakiegoś zarysu programu, przedstawić to panu premierowi.
To skąd te informacje w prasie? - premier uważnie przyjrzał się swojemu ministrowi. Czyżby nauczył się już kłamać?
- No właśnie też się zastanawiam. Myślę, że w ministerstwie jest jakaś wtyczka, która sprzedaję informacje gazetom. Już wcześniej zanim do czegoś naprawdę doszło czytałem o tym w prasie. Dlatego chciałem prosić pana premiera o możliwość zrezygnowania z usług tych trzech dyrektorów departamentu, z którymi o tym temacie wczoraj rozmawiałem.
- Jak to?
- No bo to ktoś z nich jest zapewne tą prasową wtyczką. Ja rozumiem, że nie można ich całkowicie zdymisjonować, bo nie wiemy na pewno, który to z nich. Ale może by ich przenieść do innych resortów? Najlepiej każdego do innego ministerstwa bo jeśli pojawią się przecieki stamtąd, będziemy mieli pewność kto to jest. A w takich warunkach nie ma jak zająć się jakąś sprawą na poważnie. Bo zanim cokolwiek się przemyśli media wezmą to na tapetę i mogą ośmieszyć najszczytniejszą choćby inicjatywę.
Premier był nieco zaskoczony przebiegiem rozmowy. Przygotował się na zdecydowany atak. Spodziewał się, że minister będzie się wił i głupio tłumaczył a tymczasem to co mówił brzmiało sensownie i trudno było mieć do niego pretensję o zaistniałą sytuację. Chyba, że... Nie, tak rasowym politykiem jeszcze nie mógł być.
- Dobrze, przeniesiemy ich jak najszybciej do innych resortów. Nie sądzę, jednak żeby byli tak głupi i kontynuowali od razu swoją dodatkową działalność bo się zorientują dlaczego zmienili branżę.
- No chyba, że – minister przez chwilę bił się z jakąś myślą – przenieślibyśmy tylko dwóch w pewnych odstępach czasu a trzeciego zostawili. Wtedy mogą się nie połapać, bo o fakcie, że mówiłem o tym wyłącznie z nimi wiem tylko ja i pan premier.
- Możemy tak zrobić - powiedział głośno premier - Ale wracając do tego pomysłu ...
- To na razie tylko luźna myśl. Nawet nie mam pojęcia czy to jest wykonalne. Postaram się przeprowadzić trochę szczegółowych analiz ale to zajmie ze dwa miesiące czasu. Obiecuje, że pan premier będzie pierwszą osobą, która zobaczy raport na ten temat...
- No dobrze – szef rządu chciał zakończyć rozmowę. – Ale przed przyszłotygodniowymi przesłuchaniami w komisji porozmawia pan najpierw ze mną?
- Oczywiście.
- Dziękuję, to wszystko – minister wstał szybko i ruszył w stronę wyjścia.
"Bardzo sprytny – pomyślał premier kiedy członek jego gabinetu zniknął już za drzwiami. – Jeśli jeszcze nie jest rasowym politykiem mógłby nim być. Może się w przyszłości przydać. Ale tym bardziej, tak na wszelki wypadek, trzeba na niego coś mieć bo nigdy nic nie wiadomo co wpadnie do jego głowy. W końcu to jednak w pewnym stopniu idealista."