Tekst ROZDZIAÅ 5
był czytany 812 razy
ROZDZIAÅ 5
Przypkowski uśmiechnął się do sekretarki premiera tak zalotnie, że ta, choć była już kobietą po przejściach, zarumieniła się nieco i szybko wbiła oczy w ekran komputera przed sobą. Wiedziała, że jeśli szpieg puści jej jeszcze jedno takie spojrzenie nie pozwoli mu wejść do gabinetu zwierzchnika tylko natychmiast rzuci się na niego. Dlatego przybrała również minę strasznie zajętej by zniechęcić go do wszelkich ewentualnych dalszych kroków.
Przypkowski nie przejął się jednak przyjęciem chłodniejszym niż zwykle gdyż miał tego dnia znakomity humor. Kiedy podczas ostatniego spotkania opracowywali pomysł skompromitowania ministra nie wiedział, czy łatwo przyjdzie mu przekonanie do tego pomysłu premiera. Działania ministra podnosiły przecież również notowania rządu a przez to i samego prezesa Rady Ministrów. Jednak wczorajszy pomysł ekologa – który znów dziwnym trafem znalazł się w większości mediów – powodował, że stawał się on groźniejszy od słabych wyników w sondażach. Groźniejszy od wszystkich przeciwników jakich musiał pokonać premier pnąc się po szczeblach politycznej kariery.
Dlatego też premier nie powinien mieć najmniejszych obiekcji przed zastosowaniem planu opracowanego przez czÅ‚onków sÅ‚użb specjalnych. Przypkowski wszedÅ‚ pewnym krokiem do jego gabinetu. Tym razem gospodarz od razu podniósÅ‚ siÄ™ na powitanie goÅ›cia. StosujÄ…c zasady mowy ciaÅ‚a, wyuczone na różnych kursach, Å›ciskajÄ…c dÅ‚oÅ„ Przypkowskiego, lewÄ… rÄ™kÄ… podtrzymaÅ‚ jego prawicÄ™. MiaÅ‚o to oznaczać: „Ufam ci i szanujÄ™â€. „ Akurat†pomyÅ›laÅ‚ agent, który nauczyÅ‚ siÄ™ tych technik zanim jeszcze premier nauczyÅ‚ siÄ™ mówić.
- Witam pana serdecznie – premier rozpływał się w uśmiechach i niemal zaniósł swojego gościa na krzesełko. Z rozmowy telefonicznej mógł się domyślać, że ten przynosi mu pomysł, który miał pozbawić go kłopotu. Gdyby było trzeba zaniósłby go nawet pod pomnik Chopina, znajdujący się po drugiej stronie ulicy w parku.
- Dzień dobry panie premierze.
- Co pan mi przynosi?
- Dobre wiadomości.
- Kochanie czemu ty go po prostu nie zwolnisz?
- Nie mogę – odpowiedział premier opadając na fotel przed telewizorem. – Kiedy parę dni temu ukazały się takie przecieki w prasie od razu spadły notowania rządu. Wszyscy uważają, że to jedyny uczciwy facet w rządzie. Mogę go zwolnić dopiero kiedy okaże się nieuczciwy.
- A wtedy notowania nie spadnÄ…?
- Spadną, ale nie będę miał poza rządem kontrkandydata, którego wszyscy uważają za ostatniego sprawiedliwego. Nie popełnię błędu mojego poprzednika.
- Myślisz, że on będzie kandydował?
- Jak go zwolnię to na pewno. Przy jego obecnej popularności zaraz go ktoś do tego namówi.
Premier postanowił dla odprężenia nalać sobie szklaneczkę czegoś mocniejszego. Chociaż pomysł przedstawiony mu dzisiaj przez Przypkowskiego był naprawdę dobry to kołatał się w nim zabobonny strach, że ten pechowy minister może wybrnąć i z tej sytuacji. A wtedy pozostanie mu już tylko jedno...
- Na czym właściwie polega ten jego nowy plan?
- Nieważne na czym. Ważne, że pozbawia nas milionów euro z funduszy strukturalnych, które mogliśmy przeznaczyć na kampanię. Bez nich będziemy w przyszłym parlamencie nic nie znaczącą partią opozycyjną.
- A nie można zdobyć ich jakoś inaczej?
- Po tej cholernej aferze sprzed trzech lat media strasznie sprawdzają skąd mamy na to pieniądze. Dlatego od dwóch lat, przygotowaliśmy ten program, żeby wszystko było jak najbardziej legalne. Przejęliśmy nawet po cichu większość przedsiębiorstw z tej branży, żeby w przetargach mogło brać udział więcej zaprzyjaźnionych firm. I wszystko na nic przez te jego ekologiczne mrzonki. Wyrzuci nasze pieniądze w błoto. A raczej w czystą wodę.
- Przecież możecie go przegłosować na Radzie Ministrów?
- Cała prasa już zachłysnęła się tym jego pomysłem. Następnego dnia po takim głosowaniu zaczną się dziennikarskie śledztwa dlaczego tak nam bardzo na tym zależy. Nie kochanie, muszę zmusić tego cholernego Sałacińskiego by sam wycofał swój projekt.
- Z czym przychodzisz? – spytał Henryk pokazując miejsce swojemu gościowi.
- Z dobrym słowem – odpowiedział Przypkowski wyjmując z teczki butelkę, która nie zawierała z całą pewnością ekskluzywnego trunku. Była zwykła, pozbawiona etykiety a płyn, który ją wypełniał, był niespecjalnie przezroczysty.
- Co to jest?
- Siwucha. Najprawdziwsza a nie taka ze sklepu.
- SkÄ…d jÄ… masz?
- Znajomy podrzuca mi czasem parÄ™ flaszek.
Henryk podszedł do barku. Otworzył go i zastanawiał się przez chwilę nad czymś. W końcu sięgnął w najodleglejszy kąt szafki i wyciągnął stamtąd popularne niegdyś szklaneczki zwane musztardówkami. Wrócił z nimi na biurko, odkręcił butelkę i wypełnił szklaneczko-kieliszki niemal po brzegi.
- To prawie zabytki. Mam je już ze czterdzieści lat. Uważaj, żeby ich nie stłuc.
- Czemu miałbym je stłuc?
- Podobno nie możesz teraz za dużo wypić. Gdybyś się więc zakrztusił, któraś z nich mogłaby ci wypaść z rąk..
- Kto ci nagadał takich głupot? – obruszył się Przypkowski. - Pewnie nasz drogi generał Pępiński?
- Nie potwierdzam nie zaprzeczam. Ale czyżbym miał złe informację? – udał zdziwienie Skuteczny.
- Widzę, że mnie podpuszczasz. Nie pamiętasz jak dawniej parę razy zalaliśmy robaka?
- To prawda. Ale to było jeszcze głównie w poprzednim ustroju. Teraz nabrałeś tyle zachodnich manier, że nie wiem, czy zwykła siwucha przejdzie przez twoje europejskie gardziołko.
- Ponieważ słowa cię nie przekonają czas przejść do czynów – Przypkowski sięgnął po musztardówkę. - No to nasze nieustające kawalerskie – przechylił szklaneczkę do ust i wypił całą jej zawartość duszkiem. W jego ślady poszedł zaraz Henryk i przez następne kilka sekund obydwaj łapali powoli powietrze. Jako prawdziwym twardzielom nie wypadało im się przyznać, że pierwsza dawka 70 % alkoholu zaparła im dech w piersiach.
- Dobre – zaśpiewał raczej cienko Skuteczny krzywiąc się przy tym nieco.
- Z byle gównem bym do ciebie nie przychodził – potwierdził Przypkowski głosem już nieco pewniejszym.
- To może jeszcze na drugą nóżkę?
- Z chęcią.
Henryk nalał powoli kolejną porcję. Widać było, że nad czymś intensywnie się zastanawia ale nic nie powiedział. Ponieważ sam narzucił tak szybkie tempo nie mógł teraz okazać słabości. Przypkowski zauważył jego wahanie i postanowił mu pomóc. Zwłaszcza, że poczuł już mocno wlewające się ciepło i jeśli rozmowa miała się dalej toczyć w gabinecie a nie w ubikacji wymagało to wsparcia.
- Może zawołasz jakąś małą zagrychę?
- Świetna myśl – gospodarz wyraźnie ucieszył się. Nacisnął guziczek przy telefonie. – Jasiu: ogóreczki, kabanosy i pół skrojonego chlebka. Tylko migiem – kiedy to powiedział zastanowił się przez chwilę czy nie zrobił tego za szybko. Jako Słowianin powinien przecież raczej rzucić: „po pierwszym nie zakąszam. Aby pokryć niepewność szybko zmienił temat – No dobra, powiedz o co chodzi.
- O ministra.
- O ministra? – Skuteczny udał zdziwienie. – Czyżby premier nie zgodził się na twój plan?
- Żartujesz. Mało nie wyniósł mnie na rękach ze swojego gabinetu, tak się cieszył.
- Więc o co chodzi?
- Mam złe przeczucia dotyczące jego powodzenia.
- To dlaczego go zaproponowałeś?
Zanim Przypkowski zdążył odpowiedzieć usłyszeli energiczne pukanie do drzwi.
- Wejdź Jasiu.
Do gabinetu wszedł adiutant Henryka, niosacy w ręku tacę. Na niej znajdowały się wszystkie akcesoria o które prosili biesiadnicy. Pół kilo kabanosów towarzyszyło odkręconemu słoiczkowi ogórków i równo pokrojonym kromkom chleba. Adiutant postawił to wszystko na biurku, obok flaszki siwuchy i wyprostował się.
- Czy coÅ› jeszcze?
- Nie, to wszystko – adiutant odwrócił się na pięcie i wyszedł. – No, czemu go zaproponowałeś?
- Bo jest dobry – gość wziął w rękę swoją musztardówkę i wznosząc ją do góry powiedział – No, to na drugą nóżkę.
Henryk chwycił szklaneczkę i spełnił toast duszkiem. Następnie powoli i dostojnie – tak jak Przypkowski – sięgnął ręka na tacę. Wziął z niej chleb, urwał pół kabanosa i wyciągnął ze słoiczka ogórka. Ponieważ kiszeniak nie był oszałamiających rozmiarów włożył go całego do ust. Następnie ugryzł kawałek kiełbaski i chleba. Gdy poczuł, ze powietrze ponownie swobodnie dopływa do jego płuc, kontynuował rozmowę.
- Naprawdę świetny towar. Skąd go masz?
- Znajomy przysyła mi czasem parę flaszek jak likwidują trochę nielegalnych bimbrowni.
- Gdzie?
- W Puszczy Knyszyńskiej. Ludzie kopią tam doły i robią w nich zacier. Strasznie trudno ich namierzyć. Zresztą po co?
- Fakt. Co to komu przeszkadza, że sobie zrobią parę flaszek.
- Właśnie. No więc chłopcy gonią ich tylko jak ich strasznie suszy i się nudzą. No i jak znajdą parę dołów to wyciągają to do beczek i magazynują.
- A aparatura?
- Zostawiają nietkniętą, bo tam straszna bieda. Potem chłopi nie mieli by jak pędzić bimbru co byłoby ze stratą dla nich i dla nas.
- Racja
Henryk sięgnął po zakąskę nie zważając już na to, że w międzyczasie nic nie wypił. Atmosfera zrobiła się luźna, niemal przyjacielska. Alkohol zaczął docierać do ich głów. Byli już wstawieni choć jeszcze nie pijani. Można by wręcz pomyśleć, ze to spotkanie kolegów po latach, którzy zamiast lecieć z problemami do psychoanalityka usiedli razem przy stole. Rozpięli kołnierzyki, usiedli wygodniej na fotelach i gaworzą o starych dobrych czasach. Lada moment zaczną opowiadać sprośne dowcipy.
- A wiesz czym oni tam to popijajÄ…?
- Nie.
- Mlekiem.
- To im się chyba to mleko zaraz w brzuchu ścina na masło – roześmiał się Skuteczny a Przypkowski mu zawtórował. Nie był to może najbardziej wyszukany żart ale w stanie w jaki powoli popadali dawał wystarczający powód do śmiechu.
- Dobre, bo polityczne – gość rozlał do szklaneczek pozostałą zwartość flaszki. Tym razem obyło się bez toastów i reszta siwuchy znikła w spragnionych gardłach.
- No dobra a wracając do naszych baranów. Czego się obawiasz?
- Pecha.
- Pecha? Przecież Pępiński odsunął od tej sprawy tego... jak mu tam?
- Jabłonkę.
- No właśnie. Jabłonkę. A to on przynosił pecha.
- Obawiam się, że jedynym pechem Jabłonki było to, że akurat jego nasz Chytomirek skierował do tej akcji.
- To znaczy?
- To znaczy, że od razu spisał go na straty.
- Po co?
- Gdybym to wiedział nie przychodziłbym do ciebie – Przypkowski chwycił odruchowo szklankę ale ta był już pusta.
- Chcesz coÅ› jeszcze?
- Chętnie. Szkoda kończyć od razu tak miło rozpoczęty dzień. Ale już tylko najwyżej pół litra bo mam jeszcze dzisiaj trochę pracy
Skuteczny roześmiał się z jego żartu i poszedł do barku. Dopiero kiedy wstał poczuł wyraźnie, że ziemia jest okrągła i niewątpliwie kręci się wokół własnej osi. Zachował jednak pion moralny a przynajmniej tak mu się wydawało. W tej chwili nie było to już jednak tak istotne. Postanowił zwolnić tempo wykonywanych ruchów aby być bardziej ich pewny. Dlatego też tym razem droga do barku i z powrotem zajęła mu dwa razy więcej czasu niż uprzednio. Zakończyła się jednak pełnym sukcesem i po chwili musztardówki znów były pełne.
- Podejrzewasz pewnie coÅ›?
- Myślę, że to ma coś wspólnego ze świętej pamięci pułkownikiem Ciemniewskim. Pamiętasz, że on nadzorował całe Zielone Płuca Polski? Oni bardzo się przyjaźnili z generałem.
- To prawda. Ale po co generałowi uczciwy polityk? Zresztą – nastrój zaczynał być coraz bardziej refleksyjny a języki coraz mocniej skołowane – ja rozumie jeszcze uczciwy. Ale bez jaj?
- No właśnie – ożywił się Przypkowski, który coraz głębiej zapadał się w fotelu. – Jak można nie przerżnąć takiej dupy jak Samanta. Przecież takich cycków to on nie zobaczy do końca swego zafajdanego, ekologicznego życia. Też tego nie rozumiem. – Wpakował do ust kabanosa. Nim zdążył go przełknąć wpadła mu do głowy jakaś myśl – Słuchaj a może byśmy sobie ją przesłuchali?
- Kogo? – nie zrozumiał w pierwszej chwili Henryk.
- No Samantę. Mogłaby tu przyjechać i moglibyśmy ją trochę popytać o ministra – uśmiech Przypkowskiego nie pozostawiał wątpliwości co do faktycznego tematu rozmowy.
- Nie no, co ty. To byłoby zwykłe molestowanie seksualne – widać było, że Skutecznemu pomysł się wyraźnie spodobał.
- I o to chodzi. Przecież w gruncie rzeczy po to ją zatrudniliśmy – zaśmiali się obydwaj lubieżnie. Przypkowski wyjął z kieszeni komórkę i wystukał odpowiedni numer. – Pani porucznik Rejniak?.... Tak, tu Przypkowski. Pani porucznik przyszło mi do głowy kilka ważnych pytań związanych z pani pracą u ministra Sałacińskiego. Musimy o tym natychmiast porozmawiać.... – puścił oko do gospodarza – Tak, za godzinę... Nie, nie u mnie... W gabinecie pana Skutecznego. Trafi pani?... No to dobrze. Proszę się pospieszyć. Będzie za godzinkę – powiedział do Skutecznego.
Musztardówki ponownie siÄ™ zapeÅ‚niÅ‚y lecz tym razem tylko do poÅ‚owy. Jak wyjaÅ›niÅ‚ Przypkowski, który nalewaÅ‚, żeby starczyÅ‚o na dÅ‚użej. Henryk, choć miaÅ‚ jeszcze w zapasie peÅ‚ny barek, skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… na znak zgody. Kolejny toast speÅ‚nili za „silicon porucznik Rejniakâ€. Ponieważ zakÄ…ska powoli siÄ™ koÅ„czyÅ‚a Skuteczny wezwaÅ‚ ponownie swego adiutanta. Gdy ten przyniósÅ‚ niezbÄ™dne wiktuaÅ‚y i zapytaÅ‚ czy nie trzeba czegoÅ› jeszcze, zostaÅ‚ zwolniony do koÅ„ca dnia.
- A wiesz, że generał podejrzewa, że to ty maczałeś palce w umieszczeniu ministra na swoim stanowisku? – rzucił niedbale Skuteczny i nieco uważniej przyjrzał się Przypkowskiemu. Ten jednak z niezmąconym spokojem wkładał do ust kolejnego ogórka.
- No cóż, jak to mówią najlepszą obroną jest atak. Zwłaszcza ten wyprzedzający posunięcie przeciwnika.
- To prawda. Ale po co robił to z otwartą przyłbicą? Mógł mnie zawiadomić po cichu na tysiąc rozmaitych sposobów a on postanowił zrobić to jawnie. W pierwszej chwili myślałem, że chcę uzyskać moje poparcie przy ewentualnych zmianach kadrowych. Ale teraz w ogóle nie kontynuuje tematu.
- Myślę, że chciał mnie po prostu przy okazji postraszyć i pokazać, że się mnie nie boi.
- A ty chcesz mu odpłacić pięknym za nadobne? – domyślił się Henryk.
- CoÅ› w tym stylu.
- Oj nieładnie panowie oficerowie. I po co ta cała wojna podjazdowa?
- Teraz chcę przede wszystkim sprawdzić jak zareaguje na mój ruch czyli wizytę u ciebie – w kieszeni Przypkowskiego zabrzęczała komórka. Przeprosił wzrokiem gospodarza i odebrał ją. – Przypkowski, słucham... Teraz?!... Jak to, nie chce się zgodzić? Dobra będę za parę minut. – schował aparat do kieszeni – Sorry stary ale wzywają mnie obowiązki.
- Jakie obowiÄ…zki?
- Pierwszy wzywa mnie pilnie.
- CoÅ› z ministrem?
- W rzeczy samej. Znowu wpadł na jakiś genialny pomysł. Podejrzewam, że premier chcę abyśmy przyspieszyli naszą akcję.
- Z tymi politykami jak z dziećmi. Czy oni cholera nie rozumieją, że my mamy ważniejsze rzeczy na głowie niż sprzątać po tym jak sami zafajdają swoją piaskownicę – pokręcił głową z dezaprobatą. – No dobra, leć. - podał mu rękę na pożegnanie. – Ale, ale – coś nagle dotarło do jego świadomości. – A co z Rejniakową?
- Dasz sobie radę sam. Potem możesz napisać mi raport z tego przesłuchania - mrugnął do gospodarza porozumiewawczo i wyszedł z gabinetu.
Dobiegała godzina czwarta. Minister spokojnie kończył przeglądać papiery. Gdy usłyszał w radio, że „właśnie minęła godzina szesnasta†wstał i podszedł do drzwi prowadzących do sekretariatu. Kiedy otworzył je, pani Ewa oderwała wzrok od klawiatury i spojrzała w jego stronę pytająco.
- Pani Ewo już czas kończyć pracę.
- Zostanę dzisiaj trochę dłużej bo te teksty muszą jak najszybciej trafić do naszych tłumaczy w Brukseli.
- Spokojnie, zdążymy. W razie czego powiemy im, że je wysłaliśmy. Mają tam taki bałagan, że się od razu nie połapią. Zanim zorientują się, że tego nie zrobiliśmy doślemy je naprawdę.
- Ależ panie ministrze – sekretarka uśmiechnęła się z udawanym oburzeniem. – W pana ustach takie słowa?
- Pani Ewo, pani wie, że ja jestem euroentuzjastą. Ale pani pamięta jak ostatnio co tydzień wysyłaliśmy im jedną rzecz, a oni co tydzień ponownie nas o nią prosili.
- Pamiętam. Ale już się nie proszą.
- Bo jak byłem tydzień temu w Brukseli na tej konferencji to poszedłem do tego urzędasa, który uparcie twierdził, że absolutnie nic nie dostał. Nie mówiłem pani tego, bo nie było okazji ale niech sobie pani wyobrazi, że gdy tam poszedłem i chciałem się do niego dostać sekretarka powiedziała, że pierwszy wolny termin ma za dwa miesiące. Kiedy jej powiedziałem, że jestem ministrem z Polski nie chciała uwierzyć, że taki kraj leży w Europie.
- Ale w końcu pan wszedł?
- To prawda. Wtedy jednak ten gbur naskoczył na mnie, że przez nasz polski bałagan oni nie mogą zamknąć bardzo ważnego programu. Pokazał przy tym na stos dokumentów, który leżał na jego biurku. Wtedy zobaczyłem zielone koperty, które z niego wystawały.
- Te, których używamy?
- Dokładnie te. Wyjąłem wszystkie cztery, które im wcześniej wysłaliśmy i wręczyłem mu również piąty, który osobiście przywiozłem. Szkoda, że pani nie widziała... – wzrok Sałacińskiego zatrzymał się na ściennym zegarze, który wskazywał już pięć po czwartej – jego miny. Tak więc niech pani się pakuje i zmyka do domu bo nie ma się sensu zarzynać się dla tych paru kartek. Zresztą pani wie, ze ja nie lubię pracoholików.
- To dlaczego pan sam tu jeszcze siedzi?
- Jako kapitan schodzę ostatni z okrętu – stanął w drzwiach gabinetu. – Do widzenia pani Ewo. Żebym za pięć minut tu pani nie widział, bo za karę poproszę o przeniesienie pani do Ministerstwa Rolnictwa.
- O nie! – wykrzyknęła z przerażeniem sekretarka. - Już uciekam
Minister zamknął drzwi gabinetu i wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki komórkę. Była akurat pora jego kontaktu. W każdy roboczy dzień, którego suma cyfr była podzielna przez trzy, o godzinie 16.05 dzwonił do niego jego tajemniczy przyjaciel. Wstukał szybko PIN kod i czekał kilka sekund aż komórka się zaloguje do sieci. Ledwo to się stało aparat zadzwonił. Minister szybko przeszedł przez sekretariat i wyszedł na pusty korytarz.
- Dzień dobry... Przepraszam, ale trochę mi dłużej zeszło z sekretarką.. Nie cały czas ta sama... Tak ta sama starsza pani... Niech się pan nie denerwuje, po prostu z nią rozmawiałem... – tu nastąpiła dłuższa chwila, w trakcie której Sałaciński ograniczył się jedynie do słuchania. – Mam odmówić? ... Nie?!?!?!?!?... Ale przecież.... Ach rozumiem. Ale czy oni wcześniej... Wierzę, że pan trzyma rękę na pulsie... Właściwie nic szczególnego. No może poza... Ktoś śledził moja żonę... Taki starszy chociaż właściwie w trudnym do określenia wieku.... Zna go pan?... Skoro pan mówi, że nie ma się czym martwić. Do widzenia... To znaczy do usłyszenia. – minister wyłączył aparat i schował go ponownie do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Przypkowski osobiście akceptował kształt piersi Samanty Rejniak oglądając po wielokroć modele dostarczone przez odpowiednią klinikę. Zawsze jednak gdy je widział nie mógł od nich oderwać wzroku. Nawet kiedy były zakryte bluzeczką. Zresztą słowo „zakryte†nie jest tu za bardzo na miejscu. Bluzeczka była zawsze zbyt cienka i kusa by uniemożliwić kontakt wzrokowy ze wspaniałym dziełem chirurgów plastycznych, które kosztowało podatnika wiele tysięcy dolarów.
- Proszę niech pani usiądzie – nawet wypowiadając te słowa nie podniósł wzroku powyżej piersi. Dopiero gdy porucznik rzeczywiście usiadła spojrzał w jej twarz. – Jak tam pani wczorajsza misja?
- Zakończona sukcesem.
- W to nie wątpię – uśmiechnął się lekko – Ale jak wygląda ten sukces?
- Interesują pana takie szczegóły – Samanta zrobiła minę niewiniątka.
- Tak... nie... to znaczy – Przypkowski trochę się zaczerwienił. – Pani porucznik, proszę mnie nie kokietować.
- Ja? - udała zdziwienie ale widząc zdecydowaną minę szefa postanowiła przejść do rzeczy – No dobrze. Pan Skuteczny niewiele wie na interesujący nas temat. Nie wygląda też na to by pozostawał w jakiejkolwiek zmowie z generałem Pępińskim.
- A co sÄ…dzi o ministrze?
- Jest zaniepokojony jego popularnością, ale uważa, że teraz znalazł już sposób na niego.
- Jak to? – Przypkowski nie krył zdziwienia, połączonego z lekkim rozbawieniem. – Powiedział, że to on wymyślił sposób na skompromitowanie ministra? – nagle umysł agenta przeszyła pewna myśl, która sprawiła, że spoważniał w jednej chwili.
- Jak to ujął już niedługo minister będzie jadł mu z ręki i robił to co on zechce.
Przypkowski zamyślił się. W pierwszej chwili oczywiście pomyślał, że Henryk przypisał sobie jego pomysł aby zaimponować pięknej agentce. Teraz jednak nie był już tego taki pewien. Może Skuteczny prowadzi jednak jakąś własną grę i trzeba się będzie przed nim dodatkowo zabezpieczyć. Wielbiciel J-23 mógł przed emeryturą wykręcić jakiś niebezpieczny numer. Miał nadzieję, że przesłuchanie porucznik Rejniak rozjaśni mu nieco sytuację. Ta wydawała się jednak teraz bardziej zagmatwana.
- Czy powiedział pani co to za sposób?
- Nie – Samanta przełożyła nogę na nogę. Zrobiła to bez większego pośpiechu, uśmiechając się leciutko. Przypkowski, podobnie jak kiedyś minister, zastanawiał się czy to co między nimi zobaczył, to rzeczywistość czy tylko filmowa sugestia.
- A czy sugerował kolejne... przesłuchanie?
- Na końcu nie był w stanie wiele mówić – uśmiechnęła się z satysfakcją jak żołnierz po dobrze wykonanym zadaniu. – Ale dał mi numer komórkowy do siebie – Samanta wyjęła z torebki zmięta karteczkę, na której ktoś bardzo drżącą dłonią wpisał cyferki.
Przypkowski zerknął na nie ale z całą pewnością nie był to jeden z oficjalnych numerów Skutecznego. Ani żaden z tych nieoficjalnych, które znał. Henryk zafundował sobie jakiś zupełnie nowy numer. To wzbudziło jego dodatkowe podejrzenia. Coś chyba musi być na rzeczy i trzeba pilnować staruszka. Dobrze, że chociaż ma teraz taką możliwość dzięki znakomitemu pomysłowi przesłuchania. Że też sam na niego wcześniej nie wpadł. Przecież już dawno widział jak Henryk ślini się na widok Samanty Rejniak.
- Niech pani zadzwoni do niego za tydzień...
- Nie będzie takiej potrzeby.
- Dlaczego?
- On zadzwoni wcześniej.
- Skąd ta pewność? – pytanie było z gatunku naiwnych ale odpowiadało agentce.
- Bo ja się znam na mężczyznach. Minister, gdyby nie był podstawiony także by mi się nie oparł. Od razu wzbudziło to moje podejrzenia bo na homoseksualistę też nie wyglądał. Dlatego zaczekałam na niego któregoś dnia pod ministerstwem i wtedy zobaczyłam, że idzie za nim pan Skuteczny. Zresztą z tego powodu nie kontynuowałam obserwacji bo mógłby mnie zauważyć.
- No tak – przytaknął Przypkowski i zaraz zapytał – To wtedy przyszedł pani do głowy pomysł z tym przesłuchaniem?
- Tak.
- Znakomity. Mogła go pani wypytać o wszystko nie wzbudzając jego podejrzeń.
- Dziękuję – Samanta przybrała wyraz twarzy, gdzieś pomiędzy Matą Hari a Moną Lisą. Cieszyło ja szczere uznanie przełożonego. Ciekawe jak bardzo by jej gratulował jeszcze lepszego planu jakim było przyjście do niego z tym znakomitym pomysłem. W ten sposób mogła wybadać dokładnie i jego.
- To wszystko. Proszę odezwać się do mnie od razu po telefonie od Skutecznego.
- I co, wezwie mnie pan na przesłuchanie? – uśmiechnęła się kokieteryjnie.
- Oczywiście... W pewnym sensie.
- Wolałabym żeby to pan Skuteczny przysłał mnie do pana na przeszpiegi – wstała i obciągnęła bluzeczkę tak, że piersi tylko cudem z niej nie wyskoczyły. – No ale cóż, służba nie drużba.
Posiedzenie rządu dobiegało powoli do końca. Omawiano właśnie sprawę kolejnych cięć budżetowych we wszystkich urzędach. Ministrowie, jak to w roku wyborczym, stawali się lwami i walczyli o każdy grosz dla swojego resortu. W głowach układali już jednak treść wywiadów telewizyjnych, w których tłumaczyli się wyborcom, że to nie ich wina bo oni chcieli więcej pieniędzy ale zły minister finansów postanowił ich im nie dawać. Ze zgodnej drużyny, jaką byli na początku kadencji, coraz bardziej zamieniali się w indywidualnych graczy. Ponieważ najbliższe wybory zdawały się być już i tak przegrane, prawie każdy z nich szykował się do ataku na pozycję lidera. Popisywali się ryzykownymi sztuczkami technicznymi pod własnym polem karnym, nie zważając na to, że przeciwnik zaraz może im zabrać piłkę i strzelić decydującą – już nie o przegranej ale nawet klęsce - bramkę. Jednak nie oni przerażali najbardziej premiera. Zawsze mógł ich przywołać do porządku, przypominając im o tym i owym.
Niestety nie mógł tego powiedzieć o Ministrze Obrony Środowiska. Jego pomysły, tyleż efektywne co efektowne, nie angażowały dodatkowych środków budżetowych. Ekolog do perfekcji opanował również wykorzystywanie pieniędzy sumiennie marnotrawionych przez różne podległe mu agencję w których zakotwiczyli się mniej eksponowani przedstawiciele partii premiera oraz jego byłego koalicjanta. Kiedy tylko protestowano minister nie wiadomo skąd wyciągał kwity dowodzące na jakie różne prywatne inwestycje szły dane fundusze w latach ubiegłych. Doszło do tego, że pracownicy tych agencji musieli wyżyć ze zwykłej pensji, stanowiącej zaledwie trzykrotność średniej krajowej. W dodatku od nowego roku agencje mogły przestać istnieć w ogóle. To prowadziło do wielkiego niezadowolenia w strukturach i podważenia przywódczej roli Prezesa Rady Ministrów we własnej partii.
- Na tym kończymy dzisiejsze posiedzenie – premier z wyraźną ulgą zamknął obrady. – I bardzo proszę ministra zdrowia, żeby nie wmawiał mediom, że walczył do ostatniej kropli krwi o podwyżkę dla pielęgniarek – mały, grubiutki człowieczek, siedzący po przeciwnej stronie stołu, zaczerwienił się aż po sam czubek brody.
Ministrowie, wraz z asystującymi im wiceministrami, zaczęli składać swoje papiery. Jedynym, który robił to samotnie, był Minister Obrony Środowiska. Szybko rozluźnił krawat pod szyją i schował do ekologicznej teczki wszystkie dokumenty. Bardzo nie lubił swojego roboczego mundurka ale uważał, że powinien go nosić i nie czuł się przez to specjalnie upośledzony. Zawsze jednak zdejmował go z ulgą po pracy i wkładał luźne dżinsy i flanelową koszulę. Ruszył w stronę korytarza.
- Panie ministrze – w pierwszej chwili nie zorientował się, że szef mówi do niego. Wkoło przecież znajdowali się sami ministrowie a premier właściwie nigdy nie rozmawiał z nim poza obradami. Nie był członkiem koalicyjnej partii ani nawet przywódcą żadnej frakcji w ugrupowaniu swojego zwierzchnika. Dopiero kiedy usłyszał – Panie ministrze, niech pan poczeka – odwrócił się na wszelki wypadek.
- Słucham panie premierze – przystanął nieco zdziwiony.
- Chciałem z panem zamienić słówko. Może odprowadzi mnie pan do mojego gabinetu.
- Oczywiście.
Pożegnali się z pozostałymi członkami Rady Ministrów i poszli we dwóch korytarzem Odprowadzały ich zazdrosne spojrzenia uczestników obrad. Nie dość, że premier rozmawia z nim po posiedzeniu to jeszcze jego notowania wśród opinii publicznej ciągle rosną. I to z taką samą szybkością jak spada poparcie dla nich samych. A przecież oni także mają dużo dobrych chęci. Czy ludzie nie rozumieją, że jemu jest łatwiej bo nie jest obciążony partyjnymi układami i może podejmować decyzje właściwie swobodnie? Ci wyborcy są beznadziejni. Szkoda, że nie można sobie wybrać innych.
- Chciałem zapytać pana, drogi kolego – zagaił premier – kiedy zamierza pan powołać swoich zastępców? Od momentu kiedy został pan ministrem mijają już cztery miesiące.
- Uważa pan, że za mało robię?
- Ależ skąd – zapytany uznał to za dobry dowcip i bardzo żałował, że nie może się śmiać. – Wprost przeciwnie, sądzę, że robi pan bardzo dużo i dlatego właśnie przydałoby się panu kilku pomocników.
- Ma pan kogoś konkretnego na myśli?
Bezpośredniość pytania zaskoczyła nieco premiera. Minister od razu musiał wyczuć jego intencję. Szybko się uczy. I pomyśleć, że w chwili wręczania mu nominacji w Pałacu Prezydenckim wszystkie media widziały w nim "...nieporadnego intelektualistę zagubionego w świecie wielkiej polityki".
- Nie, nie śmiałbym panu narzucać swojej woli - premier usiłował grać dalej. - Tak tylko myślałem, że można by spróbować sięgnąć po szefów innych organizacji ekologicznych jako wysokokwalifikowanych specjalistów.
- Dlaczego panu na tym zależy?
- Panie ministrze – premier zrozumiał, że naokoło niczego nie osiągnie. Postanowił udać, że gra wprost by uśpić czujność wroga. – Jestem politykiem i zależy mi na dobrych notowaniach rządu. Takie posunięcie z pewnością by je poprawiło i udowodniło, że sięgamy po fachowców a nie upartyjniamy stanowiska.
- Dlaczego w moim resorcie?
- Przecież pan wie, że nigdzie indziej by mi się to nie udało – westchnął ciężko premier. To stwierdzenie akurat było bezwzględną prawdą więc minister pokiwał głową ze zrozumieniem i nie pytał o nic więcej. Zwłaszcza, że jego tajemniczy przyjaciel zalecił mu zgodę na nieoczekiwaną propozycję premiera.
Na kamiennym nadbrzeżu Wisły siedział, wpatrując się w nurt przepływającej wody, tyczkowaty mężczyzna, w którym uważny czytelnik niechybnie rozpozna Karola Ostrożnego. Nasz dzielny lobbysta, korzystając z odrobiny cienia i chłodu, rozmyślał nad swoim ciężkim losem. Nie były to myśli wesołe ale bynajmniej również nie samobójcze o co można by go podejrzewać ze względu na miejsce w jakim się znajdował.
Wpatrując się w wodę, powtarzał pod nosem wciąż filozoficznie: „Panta Rei†i robił przegląd własnego życia. Dobiegał powoli czterdziestki i stwierdzał właśnie, że niczego w życiu tak naprawdę nie osiągnął. Na początku lat osiemdziesiątych był trochę za mały aby włączyć się w nurt przemian. Dziesięć lat później, gdy historia ponownie przyspieszyła był już po studiach i ponownie nie miał możliwości by stanąć w centrum wydarzeń. Skończył geologię ale w przeciwieństwie do kilku innych kolegów nie zainwestował w znajomość języków więc nie otrzymał, żadnej dobrej pracy we wchodzących na polski rynek dużych międzynarodowych koncernach. Zatrudnił się więc w Miejskiej Zieleni, gdzie przepracował kilka lat.
Wtedy na swoje nieszczęście spotkał Napierskiego. Ten przyszedł tam z pewną sprawą w imieniu inwestora budowlanego. Ostrożnemu zaimponował rzutki mężczyzna, który może wszystko załatwić i zaprasza go na wódkę. Nigdy wprawdzie nie przepadał za alkoholem ale nie potrafił odmówić. Nie tylko zresztą w tym wypadku. Załatwił mu kilka pozwoleń za co Napierski hojnie się odwdzięczył. Sprawa – przez zawistnych kolegów – dotarła na wyższy szczebel. Kierownik zwolnił go. Broń boże za łapownictwo. Za to, że się z nim nie podzielił.
Stefan nie zostawił kolegi, lecz zaproponował mu spółkę czyli wejście na wyższą półkę. Mieli zostać lobbystami w Sejmie w dziedzinie ochrony Środowiska. Ostrożny znał kilku urzędników, którzy z magistratu trafili do ministerstwa a Napierski kilku posłów oraz paru potencjalnie zainteresowanych przedsiębiorców. Z czasem przedsiębiorcy trafili do więzienia a ich jedynym klientem pozostał właściciel wielu tartaków, Adam Pilski. Załatwiali mu różne mniejsze lub większe koncesje na drewno z rejonów chronionych. Jednak nowa ustawa, promowana przez ministra Sałacińskiego kompletnie uniemożliwiała im działalność. Od tej pory Pilski musiał kupować drewno z normalnych lasów i dogadywać się po prostu z nadleśnictwami, które taka sprzedaż prowadziły. Koniec koncesji zamykał dzielnym lobbystom możliwości zarobkowania. Dlatego ich przyszłość rysowała się raczej w ciemnych barwach.
- Co ty taki smutny jesteś? - Napierski klepnął go w plecy tak nagle, że Ostrożny o mało co nie wykonał ze strachu samobójczego skoku.
- A ty z czego siÄ™ cieszysz?
- Bo kupiłem gazetę i czuję, ze wracają do nas dobre czasy.
- Niby w jaki sposób?
- A w zwykły – otworzył trzymaną pod ręką gazetę i wskazał jedną z notek, którą wcześniej zakreślił czerwonym flamastrem. – Przeczytaj.
Ostrożny zerknął we wskazane miejsce i zaczął czytać:
- W dniu wczorajszym Prezes Rady Ministrów na wniosek Ministra Obrony Środowiska powołał na stanowiska sekretarza stanu w resorcie pana Franciszka Polepszyńskiego... – Napierski zabrał mu sprzed nosa płachtę, uważając, że tyle najwyraźniej wystarczy. – I co z tego?
- Nie pamiętasz Lepszego Franka?
- Nooo... – Ostrożny się namyślał.
- To ten, który wziął kiedyś kasę od Megainvestments za nie składanie protestu w sprawie budowy ich biurowca.
- Aaaa ten – przypomniała sobie tyczka. – Do niego zdaję mi się należały protesty na Żoliborzu.
- No właśnie. A jak Lepszy Franek jest teraz wiceministrem to wracamy do gry. Znów będziemy mogli dużo załatwić.
- Ale jak prezydent podpisze ustawÄ™ o parkach narodowych to i tak na nic to siÄ™ zda.
- Tak się tylko mówi. Zobaczysz, ze wszystko będzie po staremu – entuzjazmował się grubasek. – Trzeba się umówić na jakieś spotkanie z Frankiem w przyszłym tygodniu.
Minister wybrał się koło pierwszej na spacer, do małego parku z którym sąsiadowało jego ministerstwo. Miał to w zwyczaju w dni kiedy nie było zbyt dużo pracy i chciał odpocząć od gabinetu. Siadał zawsze na małej ławeczce, która sąsiadowała z krzewami, i spoglądał na piękną zieleń opadającą lekko w dół. Także i tym razem zdjął marynarkę, położył ją obok siebie i rozłożył się wygodnie na oparciu. Widok był cudowny. Powietrze, dzięki fontannom, było bardziej przyjazne niż gdzie indziej. Niska zieleń, która tu dominowała, mieniła się tysiącem świeżych kolorów. Ptaszki śpiewały radośnie a dzieci nie krzyczały zbyt głośno, zmęczone kończącym się rokiem szkolnym.
- Niech pan się nie odwraca – Sałaciński w pierwszej chwili nie zorientował się, że słowa te są skierowane do niego więc nawet nie drgnął. To wzbudziło z kolei niepokój mówiącego – Usnął pan czy co? – Sałaciński zesztywniał i chciał się obrócić. – Przecież mówiłem, żeby pan się nie odwracał – syknął tajemniczy nieznajomy.
- Kim pan jest?
- Pana przyjacielem.
- Moim przyjacielem?! – zdumiał się minister.
A więc w krzakach za plecami siedzi jego protektor, który chronił go i pomagał mu. Już od dawna chciał go zobaczyć i dowiedzieć się kim jest. Teraz najchętniej odwróciłby się i uściskał go. Gdyby nie on już dawno by przepadł i przez przypadek wdepnął w jakieś gówno.
Próbował zgadnąć kto znajduję się teraz za jego plecami. Czy Przypkowski którego spotkał kilka razy w korytarzach urzędu Rady Ministrów? A może generał Pępiński? A może ten człowieczek w nieokreślonym wieku, który śledził jego żonę. Nie przejął się tym, że nie poznaję głosu bo był pewien, że głos w komórce był zniekształcony.
Bliska obecność protektora ośmieliła go. Wreszcie poczuł, że jest on czymś namacalnym a nie tylko wytworem wyobraźni chorego na spiskową teorię dziejów. Nie wiedzieć czemu chciał go zapytać o wiele spraw, o które nie śmiał pytać przez telefon. Ale najpierw postawił zupełnie inne pytanie
- Dlaczego pan nie zadzwonił? Moglibyśmy się umówić w jakimś dogodniejszym miejscu.
- Bo to rozmowa nie na telefon. Ma pan go na podsłuchu.
- Komórkę też?
- Oczywiście, że też – głos był lekko poirytowany. – Dlatego musiałem się z panem spotkać w sposób nie budzący niczyich podejrzeń. Wszyscy wiedzą, że ma pan zwyczaj spacerować tu wczesnym popołudniem kiedy nie ma za dużo pracy. Dlatego nikt się nie zdziwił, że pan tu idzie.
- A po co się pan ze mną spotkał?
- Żeby przekazać panu materiały.
- Jakie materiały?
- Na pana nowego wiceministra oraz tego którego mianuję pan jutro. – z krzaków za ministrem wysunęła się teczka, która znikła pod marynarką. – Oto one. Niech pan je schowa.
- Co w nich dokładnie jest?
- Widzę, że nie jest pan zdziwiony – głos zdziwiony był na pewno ale szybko się opanował. – Dowody na udział pańskich zastępców w korupcyjnym procederze wyłudzania łapówek od inwestorów budowlanych.
- Tak myślałem. Co pan tam ma?
- Pokwitowania, pisma i wszystkie inne niezbędne panu szczegóły.
- Czy... – zawahał się Sałaciński.
- Czy co?
- Czy zadzwoni pan jeszcze do mnie?
- Przecież mówiłem panu, za ma pan wszystkie telefony na podsłuchu. Niestety dalej będzie pan sobie musiał już sam poradzić.
- Ale co ja mam z tym zrobić?
- Najlepiej niech pan odczeka jakiś czas a potem zwoła konferencję prasową i ogłosi że dostał pan te materiały od członków organizacji ekologicznych na których czele stali pana wiceministrowie.
- Ale kiedy mam to zrobić?
- Najlepiej za jakiś miesiąc bo wtedy premier będzie na urlopie i trudno mu będzie przeciw działać – krzaki wyraźnie zaszeleściły. Kolejne słowa Sałaciński usłyszał już z jakiejś oddali – Niech się pan nie odwraca bo ktoś mógłby mnie spostrzec. Żegnam.
Po tych słowach minister usłyszał już za plecami jedynie delikatny szelest potrącanych gałęzi. Ledwo powstrzymał się od tego żeby się obrócić, ale wytrwał dzielniej niż żona Lota. Po jakiś dwóch minutach zabrał swoją marynarkę, pod którą miał schowaną teczkę z materiałami i ruszył niespiesznie w kierunku swojego resortu. Czuł, że cały czas ktoś go obserwuje, ale nie umiał wytłumaczyć skąd wzięło się nagle to uczucie. Nie był w stanie też stwierdzić gdzie są oczy, które na niego patrzą, ale ich ciężar paraliżował jego ruchy. Choć od prawie pół roku rozmawiał z agentem tajnych służb to po raz pierwszy wydawało mu się, że gra w jakimś sensacyjnym filmie. Dlatego potknął się na progu ministerstwa bo znów mu się zdawało, że ktoś go obserwuje i niepotrzebnie się odwrócił. Teczka z materiałami omal nie wypadła mu z rąk ale nakrył ją sobą. Strażnik, który to zauważył, natychmiast podbiegł mu pomóc.
- Nic się panu nie stało, panie ministrze? – zapytał
- Nie – minister nie podnosił się jednak bo nie wiedział jak ma ukryć teczkę.
- Może panu pomóc? – strażnik chciał wziąć Sałacińskiego pod ramię.
- Nie, dziękuje – po raz pierwszy od czasu objęcia urzędu burknął na swojego podwładnego. To go nieco zakłopotało. „Popadam w paranoję. Przecież nie mogę podejrzewać wszystkich†pomyślał – Przepraszam, jestem zły na siebie za swoje gapiostwo – usprawiedliwił się i przyjął pomocną dłoń strażnika, nie martwiąc się już, że ten zobaczy teczkę.
Wiceprezes Jabłonka siedział w swoim wielkim gabinecie i przeglądał świeżą prasę. Był bardzo zadowolony. Za oknem słońce przebijało się przez, w pełni już zielone, gałęzie drzew. Firma nie znajdowała się wprawdzie w samej stolicy ale tych kilkanaście kilometrów sprawiało, że przez ostatni miesiąc nie czuł się całkiem odstawiony na boczny tor. Wiedział, że generał bardzo na niego liczy i prędzej czy później wróci do właściwej pracy. Zresztą nie mogli mu zarzucić żadnego błędu poza tym, że miał pecha. Co zrobić, trzynasty minister. Sami zdali sobie sprawę, że problem jest poważny i nie da się go rozwiązać ad hoc.
JabÅ‚onki nie interesowaÅ‚ raczej newsy i czytaÅ‚ głównie mniej istotne notatki z kraju i ze Å›wiata. WiedziaÅ‚ doskonale, że diabeÅ‚ tkwi w szczegółach i tylko tam go można zauważyć. Wielkie tytuÅ‚y to tylko wabik przyciÄ…gajÄ…cy czytelników żądnych taniej sensacji. Bo co może być ważnego w tym, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji ponownie próbowaÅ‚a zdjąć z anteny jakiÅ› reality show za to, że jeden z uczestników zabiÅ‚ drugiego? Ale na przykÅ‚ad taka krótka informacja : „W dniu wczorajszym premier powoÅ‚aÅ‚ na stanowisko podsekretarza stanu w Ministerstwie Obrony Åšrodowiska Edwarda Soczystego, szefa organizacji ekologicznej Przyroda dla PrzyszÅ‚oÅ›ci. Nowy wiceminister ma 39 lat, żonÄ™ i dwójkÄ™ dzieci...â€
Mocno zagrali. Nawet pierwszy z mianowanych wiceministrów był nieźle skompromitowany ale organizacja Soczystego była najmocniej umoczona w Zielone Płuca Polski. Pewnie poprzedniego wypuścili jako próbny balon, żeby sprawdzić czy się Sałaciński zbyt szybko nie połapie a teraz poszli na całość. Widać minister niebezpiecznie zyskiwał w rankingach popularności. No, to jeszcze ze dwie takie nominacje i minister będzie załatwiony na cacy. A zaraz jak ucichnie o ministrze, Jabłonka nie będzie musiał sprzedawać kranów oraz wanien i wróci do normalnej pracy. Znów będzie mógł być w centrum wydarzeń i spełniać swe dziecięce marzenia o niebezpiecznej pracy agenta.
Na biurku Jabłonki zadzwonił telefon. Porucznik leniwie sięgnął po słuchawkę.
- SÅ‚ucham.
- Panie prezesie, szef rady nadzorczej na linii.
- Proszę łączyć – Jabłonka w jednej chwili wyprostował się odruchowo. Właściwie stanął niemal na baczność. O ile można stać siedząc na krześle. Zapiął też rozpięte guziki od marynarki i poprawił krawat. – Jabłonka, słucham.
- No, co tam Jabłonka, czytaliście już dzisiejszą prasę?
- Tak.
- No i co cieszycie siÄ™?
- Tak jest panie generale.
- Czyżbyście przez ten miesiąc pracy w cywilu zapomnieli o zasadach obowiązujących w waszej macierzystej firmie?
- Przecież wszyscy wiedzą, że ta firma to nasza przykrywka – sam wiedział, ze głupio się tłumaczy ale bał się przyznać, że w pierwszym po przerwie kontakcie z przełożonym strzela gafę.
- Wszyscy owszem ale nie sekretarka i zwykli pracownicy. Wiecie co by się z nimi stało gdyby się dowiedzieli? Im się wydaje, że pracują w firmie handlującej armaturą.
- Tak jes.. To znaczy oczywiście.
- No. To teraz uważnie posłuchajcie tego, co wam mam do powiedzenia.
Jabłonka słuchał swojego zwierzchnika bardzo uważnie. Szef wyznaczał mu nowe zadanie, które pomoże mu zrehabilitować się za nieudane zbieranie materiałów na ministra. Właściwie powinien być mu za to wdzięczny lecz zamiast tego odczuł jakiś dziwny niepokój. Nie umiał go wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób. Przecież był zabezpieczony. A przynajmniej tak mu się wydawało. Już jednak nie cieszył się tak jak poprzednio na myśl o powrocie do działań operacyjnych. No i dlaczego generał zadzwonił na zwykłą linię zamiast na komórkę. Przecież taka linia była na pewno podsłuchiwana przez różnych ludzi.
Kiedy odłożył słuchawkę otarł pot z czoła. Na zewnątrz było wprawdzie dość ciepło, ale w jego biurze – dzięki klimatyzacji – panowała stała temperatura 23 stopni Celsjusza. Sięgnął po paczkę papierosów i zapalił jednego z nich. To nieco go uspokoiło i pozwoliło na spokojne przemyślenie własnej sytuacji.