Tekst ROZDZIAÅ 2
był czytany 822 razy
ROZDZIAÅ 2
Przesłuchania w sejmowej Komisji Obrony Środowiska nie były zbyt długie. Ustawa o zagospodarowaniu przestrzennym Parków Narodowych była tak doskonała, że opozycja, choć bardzo by chciała, naprawdę nie mogła jej nic zarzucić. Posłowie koalicji nie byli nią zachwyceni, bo w żaden sposób nie tworzyła dodatkowych środków, które mogliby rozdzielić między swoją klientelę. Ale tej „wady†nie mogli podnieść na forum publicznym. Pozłościli się tylko w kuluarach na nieprzemyślaną decyzję premiera a na obradach komisji usiłowali sprawiać wrażenie zachwyconych. Wychodziło im to nie najgorzej. Dlatego kiedy minister już wyszedł jeden z posłów opozycji rzucił głośno do kolegów:
- Panowie zrzuta po pięć złotych na koalicję za udane przedstawienie.
Opozycja gÅ‚oÅ›no siÄ™ zaÅ›miaÅ‚a. Koalicja zignorowaÅ‚a to i poszÅ‚a na obiad do poselskiej stołówki. Zastali tam już SaÅ‚aciÅ„skiego, który zamówiÅ‚ wÅ‚aÅ›nie zupÄ™ koperkowÄ… i omlet wegetariaÅ„ski. SiedziaÅ‚ z boku i z uwagÄ… studiowaÅ‚ swoje notatki z posiedzenia komisji. Z nikim byÅ‚ nie zwiÄ…zany dlatego też siedziaÅ‚ samotnie. Wpatrzony w kartki papieru nie zauważyÅ‚ jak koÅ‚o jego stolika stanęło dwóch mężczyzn. Jeden maÅ‚y, grubiutki, drugi zaÅ› chudy i wysoki jak tyczka. Dopiero kiedy pierwszy z nich odezwaÅ‚ siÄ™: „DzieÅ„ dobry panie ministrzeâ€, SaÅ‚aciÅ„ski podniósÅ‚ wzrok.
- Pan pozwoli, ze się przedstawię. Stefan Napierski jestem a to mój kolega Karol Ostrożny – wskazał stojącą obok tyczkę i wyciągnął rękę do ministra. – Czy możemy zająć chwilkę?
- No... minister zawahał się
- Niech się pan nie martwi. Jedzenie przyjedzie najwcześniej za 20 minut a my się do tego czasu rozpłyniemy..
- Jak we mgle – uzupełnił Karol.
- No dobrze niech, panowie siadają – minister dość niechętnie pokazał im krzesełka. Czuł, że będą chcieli coś od niego uzyskać. – Słucham panów.
- Na początek chciałem powiedzieć, że bardzo się cieszymy, iż stanowisko ministra zajął wreszcie tak kompetentny człowiek jak pan. To ułatwi nam nasze zadanie, które nie jest łatwe.
- A cóż to za zadanie?
- Właściwy kształt ustaw.
- Panowie sÄ… prawnikami?
- No nie – speszył się nieco Napierski ale zaraz z pomocą przyszedł mu Ostrożny.
- Nas te ustawy nie interesują od strony technicznej ale, że tak powiem, merytorycznej.
- No właśnie staramy się by ustawy właściwie chroniły prawa pewnych osób.
- Doprawdy? – Sałaciński zaczynał bawić się rozmową z lobbystami. Wiedział, że usiłują przejść do sedna, ale nie bardzo wiedzą jak to zrobić. Podejście do jego stolika było jedyną metodą nawiązania półprywatnego kontaktu. Minister bowiem skrzętnie odrzucał wszelki zaproszenia na różne obiady, spotkania i kolacje.
- No tak. Staramy się chronić ich prawa...
- Panowie sÄ… woluntariuszami?
- Wolu...co?
- Woluntariuszami. Działacie z pobudki serca chroniąc prawa innych i nie pobierając za to wynagrodzenia.
- No niezupełnie – Napierski był już zupełnie zmieszany a Ostrożny też nie bardzo wiedział co ma na to powiedzieć.
- To znaczy jak?
- A może umówimy się wieczorem na wódkę? – zaproponował w geście rozpaczy grubasek.
- Po co?
- Żeby lepiej omówić pewne kwestie.
- Panowie wybaczÄ… ale ja nie pijÄ™ alkoholu.
- To zupełnie jak ja – wtrącił ucieszony Ostrożny. Po raz pierwszy w ich pracy mogła się przydać jego słaba głowa. – Wprost nie znoszę.
- Bardzo się cieszę – minister był już nieźle ubawiony. – Czy mogli by jednak panowie wyjawić o co im chodzi bo zaraz dostanę swój obiad i z chęcią bym go zjadł w spokoju.
Napierski nerwowo przygryzł wargi. Nie był przyzwyczajony do omawiania takich spraw zupełnie na trzeźwo i teraz nie bardzo wiedział jak ma zacząć. Pomyślał, że najlepiej od pochlebstwa.
- Więc chcielibyśmy podkreślić jak bardzo się cieszymy, że ministrem został odpowiedni człowiek...
- To już słyszałem.
- Bo ten poprzedni – Ostrożny przyszedł w sukurs towarzyszowi - to był straszny łapówkarz. Nic z nim normalnie nie można było załatwić, za wszystko chciał pieniądze.
Na horyzoncie pojawił się kelner niosący zupę ministra. Zauważył to Napierski i postanowił przystąpić do ostatniej próby ataku.
- No właśnie a my chcieliśmy tylko, żeby nowa ustawa o zagospodarowaniu parków narodowych chroniła właściwie wszystkie interesy.
- Czyli czyje? – kelner postawił zupę na stole przed ministrem. – Panowie wybaczą ale muszę coś zjeść. Wszystkie wnioski proszę skierować do mojego sekretariatu. Powołałem zespół niezależnych ekspertów...
- No właśnie ci eksperci chyba trochę się mylą..
- Podważają panowie autorytet profesorów Szaniawskiego i Zielińskiego? Na jakiej podstawie.
- No tego... nie no... my to możemy udowodnić - wydukał Napierski.
- SÅ‚ucham.
- Allle nie tu.
- Dlaczego?
- Tu ściany mają uszy.
- Ja nie mam nic do ukrycia.
- My też... to znaczy..
- My się już rzeczywiście pożegnamy – wybrnął Ostrożny. – Choć Stefan pan minister dzisiaj nie w humorze.
Grubasek z Tyczką wstali i wyszli, kłaniając się jeszcze kilkukrotnie Sałacińskiemu. Gdy opuścili sejmową stołówkę stanęli dopiero obok Sali Kolumnowej. Napierski zużył po drodze prawie całe opakowanie chusteczek higienicznych, ocierając spocone czoło. Gdy się zatrzymał zaczął od razu robić wyrzuty koledze.
- Ty jesteś dupa nie lobbysta. Jak ty z nim rozmawiałeś?
- O przepraszam Stefan ale ja się właściwie nie odzywałem.
- No właśnie musiałem sam świecić oczyma...
- Może niepotrzebnie proponowałeś mu tą wódkę.
- A co miałem zrobić? – grubasek miał ochotę krzyczeć ale wokół kręciło się sporo ludzi. – Przecież takie rzeczy można omawiać tylko przy wódce. Nikt na trzeźwo by się nie zgodził na te głupoty, które mamy przeforsować.
- I co teraz?
- A bo ja wiem co? Trzeba faceta dobrze prześwietlić i chwycić za jakiegoś haka. Muszę zadzwonić do tego znajomego pułkownika, żeby sprzedał mi trochę informacji na jego temat...
- Myślisz, że coś mają na niego? Zresztą on już przecież tam nie pracuję. Jest na emeryturze
- I co z tego? Ze służb się nigdy tak naprawdę nie odchodzi. Na pewno coś wydostanie...
- A jeśli minister jest czysty?
- Człowieku przecież wiesz jaka forsa przechodzi przez ten resort. W życiu nie pozwoliliby, żeby przejął go ktoś uczciwy.
Porucznik Jabłonka na dobrą sprawę nie wiedział dlaczego dostał tę pracę. Ze spotkania z generałem wyszedł przybity tak samo jak poprzednicy. Pogodził się z myślą, że nie dla niego wielka kariera w wywiadzie. Już właściwie pakował walizkę, żeby wrócić z powrotem na placówkę, kiedy zadzwonił telefon. Generał kazał mu stawić się następnego dnia w swoim gabinecie. Nie powiedział wprawdzie wprost o co chodzi ale dodał przyjaźnie "Wiecie po co Jabłonka?"
Porucznik nie posiadał się z radości. Bał się, że spędzi jako radca handlowy ze dwadzieścia lat w tym miejscu gdzie nie dzieje się nic ważnego. Jako absolwent odpowiedniej filologii był w resorcie jedyną osobą, która znała tamtejszy język i nie mógł liczyć na zmiennika. Nawet specjalnie nie lubił tego kraju. Filologię skończył przypadkiem. Kiedy nie dostał się na studia prawnicze był to jeden z kilku kierunków gdzie przyjmowali bez egzaminów. Chcąc uniknąć powołania do wojska lub konieczności powrotu do małej wioski z której pochodził, zdecydował się pójść właśnie tam. Liczył, że za rok lub dwa dostanie się na upragniony wydział i nie będzie musiał się uczyć tych dziwnych literek i słów. Niestety kolejne egzaminy przynosiły jedynie same rozczarowania i w końcu po obronie pracy magisterskiej dał sobie spokój bo czuł, że nie wytrzyma już kolejnych kilku lat jako student. Po za tym jego koledzy z liceum, którzy skończyli prawo nie mogli się pochwalić sukcesami w pracy zawodowej. Po ukończeniu studiów z wyróżnieniem zamiast do wymarzonych kancelarii trafiali na marne, państwowe posadki za półtora tysiąca złotych. Ich miejsca pracy zajmowali trójkowicze, dziedzicznie obciążeni przynależnością do palestry.
Wtedy postanowił, że choć nie może spełnić młodzieńczych marzeń o wysokich zarobkach, to postara się przynajmniej spełnić chłopięce pragnienia zostania szpiegiem. Zgłosił swoją aplikację w odpowiednie miejsce i bardzo szybko dostał odpowiedź. Skierowano go na odpowiednie szkolenie, które przeszedł błyskawicznie, choć nie błyszczał na poszczególnych egzaminach. Był jednym z najmłodszych poruczników. Dopiero kiedy zobaczył skierowanie zrozumiał dlaczego poszło mu tak łatwo. Cholerna filologia, która miała być tylko chwilową przechowalnią, znów wyznaczyła ciąg dalszy jego życia. Pamięta nawet, że odgrażał się wtedy na korytarzu, że prędzej zrezygnuje ze służby niż pozwoli uziemić się na całe życie w tym kraju.
Teraz miał to już jednak za sobą. Przed nim otwierała się wielka, życiowa szansa uczestniczenia w najważniejszych operacjach. Generał to przecież straszna szycha. Podobno najlepszy specjalista w swojej branży. I wybrał właśnie jego... No właśnie dlaczego? Aż tak bardzo nie był zarozumiały, żeby wierzyć w swoje nadzwyczajne zdolności. Zwłaszcza, że w papierach jego iloraz inteligencji nie był zbyt wysoki.
- Pewnie zastanawiacie się dlaczego was wybrałem? - generał był dobrym psychologiem. A może po prostu był dobrym szpiegiem, więc nie mógł być złym psychologiem. Jabłonka potwierdził jego słowa lekkim skinieniem głowy. Pamiętał, że musi być szczery. Lecz gdyby nawet się nie zastanawiał nad powodem swojego awansu potwierdziłby słowa przełożonego. Choćby dlatego, że ten po postawieniu takiej tezy z pewnością nie uwierzyłby w zaprzeczenie. - Macie rację, że się zastanawiacie. Nie jesteśmy w wojsku, żebyśmy tylko musieli wykonywać rozkazy i nie mogli zastanawiać się nad nimi. Usiądźcie proszę.
Jabłonka usiadł na krześle i rozejrzał się po pokoju. Poprzednim razem nie przyjrzał się pomieszczeniu zbyt uważnie, bo był bardzo zestresowany rozmową. Teraz zauważał pewne przedmioty tak jakby je widział po raz pierwszy, choć wydawało się, że nie opuszczały tego pomieszczenia od pół wieku. Na przykład stary zepsuty zegar, albo potężna lampa stojąca na biurku obok płaskiego ekrany komputera.
- Dziwi was moje zamiłowanie do starych rzeczy?
- Ależ, skąd raczej... to niesamowite zestawienie.
- No cóż, uważam że w pracy powinniśmy posługiwać najnowszymi zdobyczami techniki. Ale z drugiej strony należy pokazać nasze tradycję, to że nie istniejemy od wczoraj. I że zawsze byliśmy potrzebni bo bez nas nie poradziłoby sobie absolutnie żadne państwo – słychać było, że generał bardzo wierzy w swoje słowa. – A wracając do tego dlaczego wybrałem właśnie was. Podobacie mi się, jesteście zdolni ale nie będę ukrywał, że zadecydowała ostatecznie inna rzecz - zawiesił głos dla zwiększenia efektu.- Nie macie żadnych tradycji resortowych, nie studiowaliście na wydziałach, które zwykle nas interesują i na których przeprowadzamy najsilniejszy werbunek. Sami na pewno wiecie, że do służby trafiliście przez znajomość tego języka, który akurat był nam potrzebny. Jednym słowem raczej nie zwerbował was wcześniej żaden z moich konkurentów w służbach. Dlatego mogę wam zaufać, co nie znaczy, że nie będę się wam uważnie przyglądał.
- A czy... - porucznik nie był pewien jak zadać to pytanie.
- Czy co?
- Czy wcześniej nie potrzebował pan zaufanego człowieka?
- Potrzebowałem – generał uśmiechnął się jak wyrozumiały ojciec. Po chwili jednak bardzo spoważniał. – Ale nigdy tak bardzo jak teraz.
Minister rozejrzał się uważnie po swoim gabinecie. Bardzo chciałby tu coś zmienić, bo meble było nieco ciężkawe i nazbyt oficjalne. Ciemne, dębowe, smutne, nie nastrajały najlepiej do pracy. W takim gabinecie można właściwie tylko urzędować i nic więcej. Przydałyby tu się lekkie jasne meble, najlepiej rattanowe. Mógłby właściwie sobie na to pozwolić bo i tak gości podejmował w salce konferencyjnej i do tego pokoju wchodzili tylko najbliżsi współpracownicy. Taka zmiana wystroju byłaby nawet być „po resortowej†linii. Sprawował przecież funkcję Ministra Obrony Środowiska i nowy wystrój bardziej by pasował do ekologicznego resortu. Ale wiedział, że to kosztowało, a musiał uważać na każdy wydatek.
Było kilka minut po czwartej i ministerstwo już prawie opustoszało. Nagle w ciszę gabinetu wdarł się, przytłumiony nieco, dzwonek komórki. Ale nie tej która spoczywała przed ministrem na biurku. Ta leżała spokojnie i była wyłączona. Druga była w wewnętrznej kieszeni marynarki Sałacińskiego. Minister wiedział, że nie powinien jej odbierać w swoim gabinecie ani nawet w sekretariacie, choć ten o tej porze był już również pusty. Wyszedł na korytarz, na którym na szczęście też już nikogo nie było. Wszyscy chętnie wykorzystywali luksus państwowej posady i wychodzili do domu punktualnie o szesnastej.
Sałaciński sięgnął do wewnętrznej kieszeni. Wyjął z niej aparacik, który niczym nie różnił się od tego na biurku. Nawet sygnał miał ten sam. Minister zerknął na wyświetlacz ale numer z którego dzwoniono jak zwykle był zastrzeżony.
- Słucham... Dzień dobry... Tak, wszystko w porządku... Tak, prace przebiegają sprawnie. Miał pan świetny pomysł... Nic specjalnego, tylko w restauracji sejmowej przysiadło się do mnie dwóch lobbystów.... Pamiętam, ale tam dają dobre tanie jedzenie a ja byłem akurat bardzo głodny. Zresztą szybko ich odprawiłem.... Nie nikt nam nie zrobił zdjęć... – tu nastąpiła dłuższa chwila podczas której Sałaciński jedynie przytakiwał do słuchawki - Nie, niczego nie potrzebuję, chociaż ... Drażnią mnie meble w moim gabinecie i chętnie wymieniłbym je na jakieś lżejsze...Wiem, że nie powinienem wydawać niepotrzebnie pieniędzy ale pomyślałem, że taka ekologiczna wymiana mogłaby być dobrze odebrana przez media... Zastanowi się pan? Dziękuje i do widzenia .... Oczywiście, do usłyszenia.
Minister wrócił do gabinetu i spakował swoje rzeczy do teczki. Zgasił światło (choć nie musiał tego robić, ale ekologiczne przyzwyczajenie wzięło górę). Klucz jak zwykle zostawił na dole i, pożegnawszy się grzecznie ze strażnikiem, poszedł do domu. Nie zauważył, że po drugiej stronie ktoś mu uważnie się przyglądał. Był to mężczyzna z gładko wygoloną czaszką nawet w ten niezbyt ciepły dzień niczym nie przykrytą. Miał około 50 - ki, ale jego sylwetka była wysportowana. Po chwili, sprężystym krokiem, ruszył po ulicy za Sałacińskim w bezpiecznej odległości.
Wywołało to uśmiech na twarzy gościa pobliskiej restauracji. „Tak jak ja nie ufa nikomu, skurwiel†przemknęło przez głowę generała. Złożył i spokojnie schował do teczki gazetę, sponad której obserwował do tej pory ulicę. Położył na stole banknot i ruszył do wyjścia. Nie spieszył się przy tym za bardzo. I tak już dowiedział się tego na czym mu zależało i nie miał zamiaru obserwować Przypkowskiego podążającego w ślad za ministrem.
Gdyby został jeszcze chwilę dłużej zobaczyłby, że Przypkowski nie był jedynym śledzącym. Ale tego, jak przed chwilą został powiedziane, już nie widział.
Jabłonka rozejrzał się po swoim biurze. Mały pokoik, którego drzwi były naprzeciwko drzwi do gabinetu generała, posiadał sprzęty typowe dla rozkwitu lat 70-ych. Rozpadające się biurko sąsiadowało z szafą zbitą z różnej grubości kawałków płyty pilśniowej, pokrytej, postrzępioną na obrzeżach, okładziną drewnopodobną. Specjalnie nie zdziwił się wyglądem tego miejsca. Widział wprawdzie (na razie głównie przez wpół uchylone drzwi) inne pomieszczenia w budynku, w którym pracował. Nie były, broń Boże, urządzone luksusowo lecz zdecydowanie trochę bardziej nowocześnie niż jego pokój. Widocznie jednak generał hołdował tradycjom również sprzed trzydziestu lat.
Usiadł na niewygodnym krześle i rzucił na biurko teczkę, którą otrzymał od generała. Było tam opisane jego pierwsze zadanie. Chociaż zwierzchnik podkreślał jak bardzo jest ono ważne, jakie zagrożenie dla kraju niesie "ten człowiek, Jabłonka uważał jednak, że nie jest to prawdziwe zadanie a on sam jest poddawany tylko próbie. Niezbyt zresztą trudnej. Musiał znaleźć niewygodne materiały na nowego Ministra Obrony Środowiska. Miał na to wprawdzie tylko tydzień ale uważał, że poradzi sobie bez trudu. Jeśli minister nie jest po prostu umoczony w jakieś ciemne interesy to na pewno wpadł w sidła słynnej akcji Zielone Płuca Polski o której nawet on na swoim zesłaniu słyszał wiele dobrego. Zresztą, co to za problem znaleźć kompromitujące materiały na polityka.
Dlatego porucznik rozsiadł się jak najwygodniej na swoim niewygodnym krzesełku i zaczął już myśleć o czymś innym. Trudno wprawdzie dokładnie stwierdzić co dokładnie chodziło mu po głowie, ale musiało to być coś przyjemnego bo Jabłonka uśmiechał się lekko pod nosem. Czasem też odchylał się lekko do tyłu przytrzymując nogami za biurko. Wreszcie po pół godzinie schował teczkę do pustej szuflady i postanowił iść do domu bo pora była już nieco późna a jego szefa nie było w biurze od prawie godziny. Zauważył już, że generał zwykle opuszcza pracę przed godziną szesnastą.
Zamknął pokój na klucz i zjechał windą na dół. Wyszedł na podwórze i skierował się ku bramie. Dopiero co oswoił się z myślą, że zostanie w kraju na dłużej więc na razie nie kupił sobie jeszcze samochodu. Dlatego po minięciu strażnika poszedł na przystanek autobusowy, krokiem lekkim i zadowolonym z życia. Nie zdawał sobie pewnie sprawy, że z okien budynku obserwują go uważnie dwie pary oczu. Gdy porucznik zniknął za płotem, oczy wróciły do swoich gabinetów co świadczyło, że wyglądały na zewnątrz nieprzypadkowo.
Ciepłe wiosenne podmuchy dotarły na ulice Warszawy na początku kwietnia. Cały świat, po krótkim szaroburym okresie, nabierał pięknych kolorów. Żółty żarnowiec pozłacał powoli parki i skwery a zieleń wpełzała na drzewa. Zresztą nie tylko tam. Miała również zawitać do gabinetu Ministra Obrony Środowiska. Wraz z nowymi meblami.
Ale opowiedzmy to po kolei. Wszystko zaczęło się od imprezy charytatywnej, która zgromadziła licznych przedstawicieli świata polityki, kultury, biznesu i mediów. Zbierano na niej pieniądze na schroniska dla bezdomnych psów, których przybywało wraz ze zbliżającymi się powoli wakacjami. Ze względu na cel uczestniczył w niej również minister Sałaciński, który generalnie nie przepadał za takimi rautami. Tym razem postanowił jednak zrobić wyjątek, gdyż miał do tego ważny powód.
Impreza odbywała się w pięknym pałacyku stojącym przy jednej z głównych ulic stolicy, przerobionym obecnie na restauracje połączoną z klubem biznesu. Goście przechadzali się po nim w strojach wieczorowych i od czasu do czasu gestem milionera wrzucali swoje zaskórniaki do jednej z urn przeznaczonych na ten cel. Urny były dobrze osłonięte i nikt nie widział, że na ich dnie lądowały głównie dziesięcio- i dwudziestozłotówki bardzo rzadko okraszone niebieską pięćdziesiątką. Suma znajdująca się w plastikowych pudełkach nie pokryłaby nawet rachunku za to, co goście wypijali i zjadali. Nie mówiąc już o koszcie miejsca i dyskretnie przygrywającym kwartecie smyczkowym. To sprawiało, że impreza stawała się przede wszystkim towarzyska a jej charytatywność była jedynie pretekstem do pojawienia się w tym zacnym gronie. Wysłuchanie kilku frazesów o konieczności pomagania słabszym było tylko jednym z elementów jazdy obowiązkowej.
Goście coraz byli weselsi, gdyż rozszedł się już prawie cały zapas wina i piwa przeznaczonego przez sponsorów na ten wieczór. Ten moment postanowił wykorzystać minister, który gestem ręki poprosił kwartet by umilkł i podszedł do mikrofonu. Przez chwilę usiłował wyciągnąć go ze stojaka ale gdy to się nie udało pochylił się lekko i zaczął mówić.
- Przepraszam państwa bardzo, chciałbym poprosić o uwagę - rozmowy umilkły dość szybko, głównie ze względu na osobę ministra. Wielu spośród obecnych zrozumiało już, że tego człowieka warto wysłuchać. - Dziękuje bardzo. Oczywiście przede wszystkim chcę wyrazić wdzięczność, za to, że przybyli państwo tu tak licznie by wesprzeć ten szlachetny cel. Chciałbym jednak dorzucić się do tego celu, w miarę skromnych możliwości mojego resortu. Dlatego też mam dla Państwa pewną propozycję. Poproszę o zdjęcie - powiedział to do kogoś w głębi sali ale zaraz odwrócił się do ekranu na którym miała ukazać się fotografia. Kiedy to się stało zaczął ponownie mówić - To co Państwo widzicie to jest mój gabinet. Jest w nim piękny zestaw mebli, ciemnych, dębowych, bardzo dostojnych. Zbyt jednak dostojnych jak na moje potrzeby ale w sam raz nadających się do miejsca pracy prezesa jakiejś dużej i poważnej firmy. Dlatego chciałbym się ich pozbyć by móc mieć gabinet zaprojektowany bardziej w duchu, że tak powiem ekologicznym - wszyscy roześmiali się. - Nie znam się na cenie mebli, lecz podobno są one warte około 20 tysięcy złotych. Komplet nowych mebli będzie mnie kosztował 10 tysięcy. Dlatego też taka jest cena wywoławcza. A różnicę miedzy nią a ceną ostateczną przeznaczę na wsparcie celu, który i Państwo tak hojnie wspomogli. Kto więc da dziesięć tysięcy?
- Ja - rękę podniósł mężczyzna z cygarem w ręku, którego znali wszyscy zebrani. Już sam jego wygląd świadczył dobitnie o tym, że jest on poważnym biznesmenem.
- Dziesięć tysięcy po raz pierwszy. Kto da więcej?
- Dwanaście tysięcy - krzyknęła dyszkantem jedna z pierwszych dam polskiego biznesu.
Od tej chwili licytacja rozgorzała na dobre. Proponowane ceny wzrastały w zawrotnym tempie a kiedy przekroczyły 20 tysięcy zamilkły nawet najcichsze rozmowy. Rozochoceni alkoholem posiadacze grubych portfeli wciąż podbijali stawki. Wiedzieli dobrze, ze wygrana w tym wyścigu oznacza obecność w jutrzejszych wydaniach gazet i to w pożądanym coraz bardziej towarzystwie Ministra Obrony Środowiska.
Publikatory w dniu następnym rzeczywiście donosiły o pomyśle Sałacińskiego. Z rozbawieniem, ale zdecydowanie życzliwym, komentowano chęć posiadania przez najbogatszych Polaków ministerialnych mebli. Ostatecznie udało się przekazać na bezdomne psy blisko 40 tysięcy. Media nie wspominały, że 3/4 tej kwoty uzyskano dzięki licytacji mebli ministra. Zauważono natomiast subtelną kreację żony ministra, którą kobiece pisma określiły jako "gustowną, w stylu naszej pierwszej damy".
Salka konferencyjna, w której zebrała się specjalna grupa ludzi, była bardzo szara i nie wyróżniała się absolutnie niczym na tle innych salek znajdujących się w tym budynku. Miała kształt prostokąta, podłużny, owalny stół i po sześć krzeseł stojących po obydwu stronach. W rogu stał telewizor z podłączonym video. W czterech rogach rozstawiono cztery duże stojaki z urządzeniami przypominającymi przenośne anteny. Na ścianach wisiało kilka czarno-białych reprodukcji i tylko nieaktualny kalendarz odcinał się swym kolorem.
Lecz nie była to zwyczajna salka. Jej wyjątkowość polegała na odwiedzających ją gościach. Był to stały skład, który podlegał drobnym modyfikacjom nie częściej niż raz na cztery lata. 2/3 osób bywało tu co najmniej od 30 lat z krótkimi przerwami a nowe twarze gościły tu niesłychanie rzadko. Zawsze też zajmowały miejsce na końcu stołu, nie zabierając raczej głosu i wsłuchując się jedynie w decyzje swoich zwierzchników, które potem przychodziło im wykonać. Z czasem przesuwali się też bardziej do czoła stołu, ale przesunięcie o jedno krzesło zajmowało im co najmniej 5 lat. Jeśli jednak nie udało im się oderwać w porę od końca stołu, odchodzili w niebyt i więcej tu nie powracali.
Salka nie była odwiedzana zbyt często. Tylko w zupełnie nadzwyczajnych sytuacjach zapełniała się codziennie a zdarzało się, że stała pusta przez dwa miesiące. Jednak nastrój dzisiejszego spotkania świadczył, że w najbliższym czasie nie będzie świeciła pustkami. Stół, zwykle uginającym się przy takich okazjach od grubych teczek i kaset audio i video, wyglądał nadzwyczaj skromnie. Poza szklankami z wodą mineralną i słonymi paluszkami znajdowała się na nim tylko jedna teczka a na niej kaseta. Cisze zaburzały tylko stojące w czterech rogach urządzenia zagłuszające ewentualny podsłuch, które dyskretnie buczały.
Wszyscy obecni wpatrywali się w materiały leżące na stole bez słowa i z niedowierzaniem. Przedłużające się i coraz bardziej niezręczne milczenie przerwał mężczyzna siedzący na drugim miejscu od czoła. Wyglądał najmłodziej w tej części stołu. Być może dlatego, że czas nie przerzedził jego czupryny a jedynie nieco ją przyprószył.
- To wszystko? – spytał generał.
Pytanie było raczej retoryczne bo salka pozbawiona była szafek i dość trudno było tu ukryć cokolwiek. Jednak ktoś najwyraźniej poczuł się wywołany do odpowiedzi bo z końca stołu odezwał się głos. Należał do symaptycznego, szczupłego blondyna, który był jednym z najmłodszych gości jakich kiedykolwiek widziała ta salka. Już na pierwszy rzut oka wyglądał na żółtodzioba w dodatku przestraszonego nieco miejscem, w którym się znalazł. Odwagi dodawał sobie ilością wypalonych papierosów, równie wysoką jak u pozostałych uczestników posiedzenia.
- Obawiam się, że tak, panie generale.
- Czy wy kurwa nie macie wstydu, Jabłonka? – generał powtórzył swój tekst sprzed godziny. - Dla zachowania twarzy musiał publicznie objechać swojego podwładnego za złe wykonanie zadania.
- To nie moja wina panie generale. Nie można znaleźć nic więcej.
Generał sięgnął do paczki leżącej przed nim i wyjął kolejnego papierosa. Zapalił go i, zaciągając się dymem, zapytał z ledwo skrywanym poirytowaniem:
- Co tam jest? – to wiedział również ale chciał udać, że dowiaduje się po raz pierwszy.
- Jego praca magisterska i trochę artykułów.
- A kaseta?
- To z jego ślubu.
- Jabłonka, przecież to jest kurwa minister! Tu powinny się piętrzyć stosy dokumentów i nagrań. A wy mi mówicie, że macie tylko jego magisterkę i ślub? Oj, długo tu miejsca nie zagrzejecie.
- Daj spokój chłopakowi – odezwał się sąsiad z lewej strony generała, znajdujący się na samym szczycie stołu. – Premier zaskoczył wszystkich tą nominacją. Ja też pierwszy raz usłyszałem jego nazwisko w wieczornych wiadomościach.
- No i co z tego?! Przecież on jest ministrem już prawie dwa miesiące. W zeszłym roku premier też nagle mianował tego prezesa Naftaliny a od ręki mieliśmy na niego dwadzieścia teczek materiałów i 15 kaset ...
- Głównie pornograficznych – uśmiechnął się siedzący vis a vis generała Przypkowski.
Jego uwaga rozÅ‚adowaÅ‚a atmosferÄ™. Wszyscy przypomnieli sobie posiedzenie dotyczÄ…ce prezesa, ojca czwórki dzieci. ByÅ‚ maÅ‚y, gruby i Å‚ysy jak kolano. Nie znaÅ‚ angielskiego, jednak odwiedzajÄ…c zaprzyjaźnione agencjÄ™ towarzyskie popisywaÅ‚ siÄ™ zwrotem w tym jÄ™zyku. WchodzÄ…c do pokoju schadzek mówiÅ‚ do prostytutki: My name is Bond. James Bond. Potem nie mówiÅ‚ już nic. Jedynie stÄ™kajÄ…ca pod nim z „rozkoszy†kobieta wiedziaÅ‚a, że ma caÅ‚y czas powtarzać: „Och Jamesâ€. Obejrzeli przynajmniej dwadzieÅ›cia takich scen.
- No właśnie, co tam u naszego 007?
- Nie sprawia już kłopotów. Nawet nie musieliśmy mu pokazywać żadnych nagrań ...
W rozmowę wdarł się nagle dźwięk dzwonka telefonu a raczej melodii, która go zastępowała. Był to motyw ze wspomnianego tuż przed chwilą filmu co wzbudziło ponowny wybuch śmiechu. Telefon odebrał Przypkowski. Zanim to jednak zrobił uciszył ruchem ręki zebranych.
- Przypkowski, słucham.... Dzień dobry panie premierze... Właśnie mamy posiedzenie w tej sprawie... Oczywiście sprawdzamy... Na razie nic nie wiemy... Oczywiście, będę u pana jutro. Punktualnie o dziewiątej. – odłożył telefon.
- Pierwszy? – spytał generał.
- Tak – Przypkowski nie krył poirytowania.- Najpierw nominował nie wiadomo kogo a teraz się denerwuje, że nie ma o nim informacji.
- No właśnie dlaczego on został ministrem? – spytał niespodziewanie Jabłonka, próbując skierować rozmowę na bezpieczniejsze dla niego tory. Zaskoczył tym wszystkich. Bezczelny młokos. Pozostali spojrzeli na niego z naganą ale Przypkowski odpowiedział.
- Pod presjÄ… opinii publicznej.
- Daj spokój – odezwał się generał. – Jeszcze ci gówniarz uwierzy. Opinia publiczna była groźna w poprzednim systemie, kiedy i tak było wiadomo, że media kłamią. Teraz ludzie myślą, że przynajmniej niektóre są niezależne i nie mamy z opinią publiczną kłopotów. Szanowna opinia może nie uwierzyć w to co piszę jedna gazeta, ale kiedy mówią o tym wszystkie, wierzy, że coś w tym musi być. Gdyby premier chciał dalibyśmy mu innego zielonego, tylko solidnie umoczonego.
- No więc dlaczego? – ponowił pytanie Jabłonka.
- Premier chciał szybko pokazać swojej partii, że jest niezależny a facet był zupełnie spoza układów. Teraz się przestraszył, że to tamten jest niezależny naprawdę bo wymyślił kilka takich rzeczy, które zwykłemu politykowi w życiu by nie przyszły do głowy i musimy coś na niego znaleźć. Jak myślisz Henryk, czy facet jest rzeczywiście czysty? – generał zwrócił się do sąsiada.
Zapytanym był drugi, oprócz Przypkowskiego, mężczyzna siedzący na czele stołu. Był to Henryk Skuteczny najdawniejszy bywalec salki. Czy najstarszy, trudno powiedzieć. Jego wiek był na podstawie wyglądu raczej trudny do określenia i można go było tylko ująć w ramy pomiędzy 45 a 70 lat. Jego głos powiedział na ten temat niewiele więcej.
- Niemożliwe.
- Mnie się też tak wydaje. Uczciwi radni owszem trafiają się, było nawet kilku uczciwych posłów ale minister? Masz rację, to niemożliwe.
- No chyba, że Józek go przeoczył – zauważył Przypkowski.
- Nie mieszaj w to Józka – generał się nieco uniósł. – Przecież wiesz, że akcja „Zielone Płuca Polski†to jego pomysł. Wszyscy na zachodzie zazdrościli nam tego programu. Poza tym o umarłych albo dobrze albo wcale.
- Wiesz dobrze, że od kiedy zaczął się zajmować tą akcją nabrał szlachetnych odruchów.
- Nie od kiedy zaczął się zajmować tylko od chwili gdy dowiedział się, że ma raka.
- Nieważne. W każdym razie to było bardzo groźne. Skoro wiedział, że nie zostało mu dużo życia to mógł próbować coś ukryć. Jeśli zawczasu nie umoczył faceta możemy mieć problemy.
- Panowie co wy wygadujecie – Henryk pokręcił głową z niedowierzaniem. – . Może być na tyle uczciwy, że nie weźmie łapówki ale i tak mu to jakoś udowodnimy. A poza tym przecież mamy do czynienia z normalnym, zdrowym facetem. W ciągu miesiąca możemy z niego zrobić zwykłego polityka. Zaproponujemy jego najbliższej rodzinie miejsca w radach nadzorczych kilku trefnych spółek, podeślemy mu parę najlepszych dup i będziemy mieli spokój. Ile razy już tak robiliśmy?
- Ale nigdy z ministrem. Jeśli ktoś się wybijał to wrabialiśmy go już od organizacji studenckiej i żeniliśmy go na wszelki wypadek z jakąś inteligentną dziewczyną od nas – zauważył generał.
- Daj spokój, minister to też człowiek. Za miesiąc spotykamy się znowu w tej sprawie. Tym razem z grubą teczką materiałów, Jabłonka.
Henryk wstał od stołu uważając spotkanie za zakończone. Jego pewność siebie uspokoiła pozostałych. Ma rację, niepotrzebnie się denerwowali.
Przy wyjściu Przypkowski zaczepił generała.
- Słuchaj skąd wytrzasnąłeś tego Jabłonkę?
- Przecież na pewno wiesz. Z placówki.
- A jego poprzednik przestał ci się podobać?
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo to pedał - generał nie należał do miłośników politycznej poprawności.
- Co ty opowiadasz. Przecież ... - reakcja Przypkowskiego nie była specjalnie gwałtowna. Ale jednak zbyt gwałtowna. Zauważył to zdecydowanie za późno. Jego twarz ponownie przybrała wyraz doskonałej obojętności.
- Widzisz, znowu cię podszedłem. Cienki jesteś.
- Nie wiem o czym mówisz. - Przypkowski zaprzeczył. Jego słowa zostały wypowiedziane tak, że nawet dziecko by mu nie uwierzyło. Była to formułka, którą można by nazwać retorycznym zaprzeczeniem.
- I bardzo dobrze.
- Więc mi nie powiesz?
- Nie
- Teoretycznie podlegasz mi.
- Na tyle, że możesz mi coś zlecić ale współpracowników będę sobie sam dobierał.
Salka została opuszczona. Ostatni wychodził z niej Jabłonka. Otworzył okna, żeby przewietrzyć nieco zadymione pomieszczenie. Jako jedyny spośród uczestników spotkania nie miał w tej chwili zbyt wesołej miny. No cóż, wiedział trochę więcej i przeczuwał, że spotkanie, które odbędzie się za miesiąc będzie ostatnim w jego karierze. Na razie nie przyznawał się do tego. Wykorzysta jeszcze trochę resortowych przywilejów, podszkoli inne języki i może umieszczą go w jakiejś dobrej firmie na nieźle płatnej posadzie. Bał się jednak, że po takiej plamie będzie musiał znowu udać się na znienawidzoną placówkę dyplomatyczną i zdobywać setki nieistotnych informacji i tak ignorowanych przez centralę.
Teraz jednak najbardziej obawiał się spotkania, które miało się odbyć następnego dnia, tuż po ósmej.
- Gdzie ty się tak długo podziewałeś? – zapytał niezadowolony Ostrożny.
- Dbałem o naszą przyszłość – odpowiedział Napierski siadając do stolika. – Chyba się nie nudziłeś? – zapytał uśmiechając się złośliwie.
- Bardzo śmieszne – Ostrożny wydął usta zdegustowany. – Czy musieliśmy się umówić akurat w tym lokalu?
- A co ci się w nim nie podoba? – spytał niewinnie jego kolega.
- A choćby to, że facet przy sąsiednim stoliku puszczał do mnie oko przez ostatnie pół godziny i oblizywał wargi językiem.
- Widać mu się podobasz – roześmiał się Napierski.
- Nie widzę w tym nic śmiesznego.
Do ich stolika zbliżał się kelner. Miał na sobie gustowny frak z muchą. Od swoich kolegów po fachu, z innych restauracji, wyróżniał się przede wszystkim wspaniałą muskulaturą rąk, których nic nie okrywało, gdyż fark był pozbawiony rękawów. Uśmiechnął się zalotnie do lobbystów i zapytał miękkim głosem:
- Czym mogę służyć?
- My tego.. nie, nie, to znaczy - jąkał się Ostrożny.
- Dwa razy wódkę
- Nie podajemy czystych alkoholi – odpowiedział Napierskiemu kelner unosząc, na znak wyższości, nos. – Mogą być drinki.
- A jaki pan poleca?
- Zależy co panowie lubią.
- To co najważniejsi goście w tym lokalu.
- Aha. Dwa Lwy Salonowe. CoÅ› jeszcze?
- Na razie to wszystko.
Kelner lekko nachylił się w stronę grubaska i – zakrywając usta dłonią – powiedział:
- Ale ma pan nieśmiałego kolegę.
Następnie ruszył tanecznym krokiem w stronę baru pozostawiając mężczyzn nieco osłupiały. Pierwszy oprzytomniał Ostrożny.
- Gdzieś ty mnie przyprowadził?
- To bardzo modny lokal wśród polityków.
- I co, chcesz tu kogoś poderwać? – zapytała złośliwie tyczka.
- Zwariowałeś – obruszył się grubasek. – Trzeba się pokazywać wśród odpowiednich ludzi to ułatwi nam potem rozmowę.
- A propos rozmawy – przypomniał sobie Ostrożny. – Gadałeś z tym swoim znajomym pułkownikiem?
- Tak, właśnie wracam ze spotkania z nim – Napierski wyraźnie był podekscytowany rezultatami tego spotkania.
- No i czego się dowiedziałeś na temat ministra?
- Że lubi wypoczywać na świeżym powietrzu.
- Iiii?
- I tyle.
Ostrożny spojrzał uważnie na przyjaciela, czy tamten nie robi sobie z niego żartów. Grubasek był jednak śmiertelnie poważny i najwyraźniej dumny z informacji, którą przyniósł.
- I za tę wiadomość zapłaciliśmy pięć tysięcy złotych.
- Tak, bo tyle jest warta.
- Nie rozumiem – Ostrożny nie musiał wypowiadać tych słów, gdyż jego twarz mówiła sama za siebie.
- I właśnie dlatego to ja jestem naszym mózgiem. Ta informacja może mieć dla nas kolosalne znaczenie, jeśli tylko będziemy umieli ją właściwie wykorzystać. Teraz musimy tylko poczekać na jakiś dłuższy wekeend i minister będzie nasz
JabÅ‚onka wziÄ…Å‚ gÅ‚Ä™boki oddech zanim, o ósmej piÄ™tnaÅ›cie zapukaÅ‚ do gabinetu generaÅ‚a. Kiedy to wreszcie zrobiÅ‚ usÅ‚yszaÅ‚ tradycyjne „WlazÅ‚â€. NacisnÄ…Å‚ klamkÄ™ i otworzyÅ‚ drzwi. NastÄ™pnie bardzo starannie je zamknÄ…Å‚ chcÄ…c jak najbardziej opóźnić chwilÄ™ gdy jego oczy spotkajÄ… siÄ™ z oczami generaÅ‚a. Na moment wbiÅ‚ jeszcze wzrok w podÅ‚ogÄ™ lecz gdy znalazÅ‚ siÄ™ na wysokoÅ›ci krzesÅ‚a stojÄ…cego przy biurku, musiaÅ‚ go podnieść. Spojrzenie generaÅ‚a byÅ‚o chÅ‚odne, spokojne ale gdzieÅ› za nim ukryta byÅ‚a wielkÄ… zÅ‚ość.
- Siadajcie Jabłonka – poczekał aż podwładny zajmie miejsce i kontynuował. – No i co mi macie poruczniku do powiedzenia. Nic? To ja wam coś powiem. Dostaliście szansę, na którą większość waszych kolegów nie ma co liczyć. I spierdoliliście ją. Ale to jest wasza sprawa. Moją sprawą jest to, że wyszedłem przed tym fiutem Przypkowskim na nieudolnego wała, który nie potrafi sobie dobierać podwładnych. A ja tego nie lubię. Bardzo nie lubię – mróz, który towarzyszył słowom generała mógł wstrzymać nadchodzącą wiosnę. – Może mi coś jednak powiecie Jabłonka?
- Przepraszam generale ...
- Tu nie ma co przepraszać tu się trzeba kurwa wziąć do roboty. Na jutro chcę mieć na biurku plan, który pozwoli udupić szanownego ministra najdalej w ciągu miesiąca. Rozumiemy się?
- Tak jest.
- No.
Jabłonka podniósł się z krzesła i chciał jak najszybciej ruszyć do drzwi. Generał powstrzymał go jednak ręką.
- Wiecie Jabłonka, że ja na was stawiam. Ale jak jeszcze tym razem wam nie wyjdzie to będziecie się musieli nauczyć nowego języka. A ja was wyślę do kraju gdzie zimy nie są tak łagodne jak w naszym klimacie. – pogroził palcem porucznikowi – Odmaszerować. A – generał sobie jeszcze coś przypomniał. – Nie zapomnijcie mi zarezerwować miejsca w hotelu na ten zjazd w przyszłym tygodniu.
Jabłonka odwrócił się na pięcie i poszedł w kierunku drzwi. Kiedy je za sobą zamknął, wyjął z kieszeni chusteczkę i otarł czoło zroszone potem. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego z nich patrząc się na tabliczkę z zakazem paleniem. Do tej pory nie wierzył w różne, krążące po resorcie, opowieści. Dziś jednak przekonał się sam, że mieli rację ci, którzy twierdzili, że po pobycie w gabinecie generała Pępińskiego ma się wrażenie iż czas naprawdę cofnął się o pół wieku.
Przypkowski obciągnął marynarkę, tak jakby to był mundur, i wszedł do kancelarii premiera punktualni o dziewiątej. Sekretarka przywitała go promiennym uśmiechem gdyż najbardzięj podobał się jej ze wszystkich gości jacy odwiedzali premiera. Zawsze starannie ubrany, miał w sobie jakąś dziwną energię. Widziała go w telewizji i wiedziała już, że ma coś wspólnego ze służbami specjalnymi, co miało dla niej dodatkowy urok.
- Pan premier na pana czeka – chciała wstać i otworzyć mu drzwi, żeby tylko znaleźć się bliżej niego. Przypkowski powstrzymał ją jednak zdecydowanym gestem dłoni i po chwili sam nacisnął klamkę.
Gabinet Prezesa Rady Ministrów byÅ‚ urzÄ…dzony w ciemnej tonacji. Nie grzeszyÅ‚ elegancjÄ… lecz trudno mu byÅ‚o zarzucić również brak gustu. Podobnie zresztÄ… jak samemu premierowi. Różowe koszule dobrze pasowaÅ‚y do jego cery. Ciemnie ubrania dobrze na nim leżaÅ‚y, wyszczuplajÄ…c go i sprawiajÄ…c wrażenie, że jest wyższy. Åadnie również kontrastowaÅ‚y z bielÄ… jego czupryny.
- Witam pana – premier po raz kolejny wskazał Przypkowskiemu, wielkie inkrustowane krzesło, które ten posłusznie zajął. Czuł się na nim jak jakieś nieznośne dziecko, które narozrabiało i zostało wezwane przez ojca na wychowawczą rozmowę. - Co tam słychać nowego w naszej sprawie?
- Cały czas nad nią pracujemy.
- To wiem. Interesują mnie efekty tej pracy. Pan minister zaczyna mieć niebezpiecznie pomysły a ja nie mam argumentów jak mu je wyperswadować.
- Zdaje sobie z tego sprawę ale zadanie jest naprawdę niełatwe.
- Niech mnie pan nie czaruje. Przecież wiem, że macie na niego na pewno grube teczki i tylko się zastanawiacie co wyciągnąć. Dajcie mi tylko coś czym mógłbym mu wybić z głowy te ekologiczne bzdury.
- Niestety, panie premierze na razie nie mamy na niego nawet jednej strony.
Premier otworzył szeroko usta, jak ryba którą pozbawiono wody. Wziął głębszy oddech i popatrzył na Przypkowskiego przeszywającym wzrokiem, chcąc odkryć czy tamten czegoś przed nim nie ukrywa. Właściwie był pewien, że nie dowiedział się wszystkiego bo w jego głowie nie mogła zmieścić się myśl, że służby specjalne nie mają żadnych materiałów kompromitujących jego ministra. Taki wypadek nie zdarzył się jeszcze nigdy.
Przypkowskiemu nie drgnęła nawet powieka choć premier nadal wpatrywał się usilnie w niego. Nie zdziwiło go to specjalnie bo przecież taki człowiek mógł ukryć wszystko. Tylko po co? Jaki miałby w tym interes? Czyżby nasze służby specjalne osiągnęły już poziom swoich zachodnich odpowiedników i dorosły do stworzenia własnej polityki? Może chcą wykreować ministra i dlatego ukrywają wszystkie kompromitujące go materiały. To było nawet dosyć prawdopodobne. Minister idealnie nadawał się do tego celu. Młody, przystojny, pasujący do zachodnich wzorców, mógł liczyć na zagraniczne poparcie. Idealny prezydent.
A właśnie, prezydent.... Może to on za tym stoi. Sam chcę przygotować sobie odpowiedniego następcę. Przecież już w trakcie wręczania nominacji ostrzegał, że Sałaciński może być pechowym wyborem dla premiera. Trzynasty wymieniony minister.
- Zaręczam panie premierze, że niczego nie ukrywamy i robimy wszystko co w naszej mocy aby zdobyć odpowiednie materiały - słowa Przypkowskiego przerwały tak nagle przydługą ciszę, że premier się lekko wzdrygnął.
- A ta wasza akcja wobec ekologów? Myślałem, że złapaliście na nią wszystkich.
- Stowarzyszenie pana ministra było jeszcze do niedawna mało znaczące i dopiero zaczęliśmy wnikać w jego struktury. Gdyby pan premier był łaskaw mianować kogoś z większej organizacji uniknęlibyśmy podobnych problemów.
No właśnie, po co posłuchał rady swojej żony i postanowił mianować tego nic nie znaczącego ekologa na ministra? Zachciało mu się pokazywać niezależność wobec własnej partii. Z tego co słyszał nominacja tyko rozśmieszyła jego adwersarzy. Uważali to tylko za machanie szabelką i kreowane się na kanclerza. Wiedzieli, że w naprawdę istotnych sprawach i tak musiał się liczyć z nimi.
Ech te baby, w łóżku do wszystkiego namówią człowieka.
- Czy chcę pan powiedzieć, że powołałem na ministra absolutnie uczciwego człowieka? – zapytał zrezygnowany premier.
- Obawiam się, że niestety tak.