Tekst ROZDZIAÅ 7
był czytany 887 razy
ROZDZIAÅ 7
Minister nie mylił się. Premier jeszcze nad ciepłym morzem udzielił krótkiego wywiadu publicznej telewizji, w którym całkowicie poparł jego decyzję. Notowania rządu i samego premiera nieznacznie wzrosły. Po trzech tygodniach zwolniono jeszcze dwóch podsekretarzy stanu i jednego dyrektora departamentu w innych resortach. Rzecznik rządu uroczyście obwieścił, że kampania antykorupcyjna została uwieńczona sukcesem. Niestety nie umiał odpowiedzieć na pytania dziennikarzy dlaczego na swoim stanowisku pozostał minister o którym wiedziano, że „pożyczył†dużą kwotę pieniędzy od znanego gangstera. Rzecznik powiedział jedynie dziennikarzom, że są małostkowi i przywiązują nadmierną wagę do nieistotnych szczegółów.
Nieco wcześniej premier – choć zły na Przypkowskiego ze względu na klęskę jego ostatniego pomysłu – przyjął agenta niemal natychmiast po powrocie ze skróconego urlopu. Jego wcześniejszy powrót spowodowany był oczywiście przez zamieszanie jakie powstało po konferencji ministra. Mógł wprawdzie nadzorować wszystko z nad ciepłego morza ale w związku z aferą wyszło na jaw gdzie odpoczywa. Niestety, każda z telewizji oprócz premiera pokazała również piękne widoki naokoło, zaś te niezbyt nieprzychylne dodawały jeszcze, że miejsce to jest luksusowym kurortem. Nie było to wprawdzie prawdą lecz niestety faktem było, że przeciętnego Polaka na takie wczasy nie było stać. Specjaliści od PR poradzili premierowi natychmiastowy powrót i kontynuowanie wypoczynku w polskich górach (wprawdzie urlop ten był droższy od zagranicznego ale pieniądze zawsze zostawały w kraju i nie wspierały obcych gospodarek). Zagraniczny wyjazd premiera uczynili zaś krótką wizytą w rezydencji zaprzyjaźnionego prezydenta. Szczęśliwie od miejsca urlopu Prezesa Rady Ministrów do jednej z takich rezydencji było 20 kilometrów więc rzecz wyglądała dość prawdopodobnie. Na szczęście można było liczyć na zaprzyjaźnioną głowę państwa, która w imię europejskiej solidarności kryła kolegę przed nadmiernie wścibską opinią publiczną.
Tuż przed odjazdem w polskie góry premier spotkał się z Przypkowskim. Był smutny i zły bo notowania rządu i jego samego – mimo lekkiego wzrostu – były za niskie i nie wróżyły sukcesu. W dodatku ekologiczne pomysły ministra pozbawiły jego ugrupowanie znaczących środków na kampanię. I do tego nie mógł nawet wypocząć tak jak chciał, leżąc do góry brzuchem. Specjaliści od PR – dla uwiarygodnienia swojej wersji – dodali bowiem, że prezes Rady Ministrów z pewnością nie wybrał by się na taki urlop bo ceni sobie aktywny wypoczynek. W związku z tym w wytycznych na urlop tylko wieczorem pozwolili mu na krótką wizytę w barze i wypicie nie więcej jak dwóch małych piw. Oprócz tego miał całe dni spędzać poza pensjonatem chodząc w deszczu po błotnistych drogach. Dlatego też na widok Przypkowskiego premier burknął niechętnie „ Słucham pana†i nie wskazał gościowi fotela.
- Panie premierze mam dla pana złe wiadomości – agent postanowił się z nim od początku nie cackać bo na poprawę jego humoru nie miał co liczyć.
- Doprawdy? To dla mnie zupełna nowość – sarkazm, sarkazm i jeszcze raz sarkazm .
- Tak. Odkryliśmy prawdziwą przyczynę naszych kłopotów.
- Doprawdy? – powtórzył premier ale dawka sarkazmu była już jak by mniejsza. – Czyżby nie był nią minister?
Nawet tak doświadczonemu agentowi jak Przypkowski zrobiło się żal gospodarza. Premier był bardzo sprawnym politykiem, który do wszystkiego doszedł własną ciężką i wytężoną pracą. Był o wiele uczciwszy niż większość jego partyjnych kolegów i na pewno miał zadatki na męża stanu wielkiego formatu. Ale kaprys historii i „przypadkowy†udział w pewnej aferze sprawiły, że kiedy jego ugrupowanie parło do pełni władzy całą parą on akurat stał na bocznicy. Potem, gdy przy pomocy innego „przypadku†wrócił do gry, nie miał już takiej znakomitej pozycji do rozgrywania. I dopadł go kompleks parweniusza, który w gruncie rzeczy wyniósł go do władzy.
- Chciał mi pan chyba coś powiedzieć? – premier przerwał rozmyślania Przypkowskiego.
- Tak. Odkryliśmy prawdziwą przyczynę popularności ministra.
- Doprawdy? – sarkazm znów wzmógÅ‚ siÄ™ w tym maleÅ„kim słówku. – CzyżbyÅ›cie doszli do wniosku, że to przez jego uczciwość, kompetencjÄ™ miÅ‚Ä… powierzchowność i bardzo dobre pomysÅ‚y ma tak wysokie notowania w spoÅ‚eczeÅ„stwie? Niesamowite! – z każdym sÅ‚owem rósÅ‚ podziw dla ministra. Premier jakby staÅ‚ siÄ™ teraz przeciÄ™tnym sportowcem, którego mÅ‚odszy brat zostaÅ‚ nagle gwiazdÄ…. Ten sam malec, którego niedawno wsadzaÅ‚ „na baranaâ€, kupowaÅ‚ lody, wycieraÅ‚ nosek i broniÅ‚ przed starszymi kolegami. Ten, który przymierzaÅ‚ jego za duży sprzÄ™t sportowy i wyglÄ…daÅ‚ w nim jak liliput i potykaÅ‚ siÄ™ na każdym kroku. WÅ‚aÅ›nie on w jednej chwili zostaÅ‚ mistrzem nad mistrzami. A „przeciÄ™tniak†wycofać z gry siÄ™ nie mógÅ‚. Po pierwsze nie chciaÅ‚ liczÄ…c na cud. Po drugie wszyscy uznaliby, że stchórzyÅ‚. Nie miaÅ‚ też szans, aby dorównać mÅ‚odszemu bratu bo mistrzowski bÅ‚ysk trzeba mieć od poczÄ…tku i nie chwyta siÄ™ go nagle na koÅ„cu kariery. Czasem można stracić na jakiÅ› czas formÄ™, mieć gorszy sezon ale jeÅ›li siÄ™ jest prawdziwym mistrzem wraca siÄ™ do gry. Ale nie zostajÄ™ siÄ™ nim na starość tuż przed sportowÄ… emeryturÄ….
- Myślę, że nie to jest przyczyną powodzeń ministra.
- A co?
- Niech pan tego wysłucha.
Przypkowski wyjął z kieszeni walkmana ze słuchawkami. Gabinet premiera nie był dziś sprawdzany i nie wiadomo czy nie zalęgły się w nim pod nieobecność gospodarza jakieś pluskwy. Premier nałożył słuchawki na uszy i włączył magnetofonik. Jego oczy robiły się z każdą chwilą coraz większe.
- Czy to jest .....?
- Tak.
- A ten drugi to ...? – choć premier ponownie nie wymienił żadnego nazwiska Przypkowski pokiwał potwierdzająco głową. – Ale po co on to wszystko zrobił? - wyłączył kasetę.
Przypkowski sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął stamtąd kolejną taśmę. Gospodarz bez słowa włożył ją do walkmana i zaczął przesłuchiwać. Tym razem zaschło mu w gardle i sięgnął szybko do karafki z wodą stojącej na jego biurku. Nalał sobie picie do szklanki i wychylił je duszkiem.
- Co on chciał z tym zrobić?
- Możemy się tylko domyślać.
- A ... – premier nie chciał wypowiadać tych słów.
- Myślę, że mamy tylko jedno wyjście.
Premier pokiwał smutno głową. Sytuacja była rzeczywiście poważna i nie tylko on mógł na niej wiele stracić. Zagrożony był cały kraj. Oparł się wygodniej w swoim fotelu i wydawało się, że się w niego coraz mocniej wtapia. Wzrok miał bezmyślnie wbity w blat biurka i gdyby wystarczyło jedno słowo najchętniej wypowiedział by je i zakończył karierę.
- Panie premierze – głos agenta był naprawdę miły i zatroskany.
- Tak – premier jakby się zdziwił, że nie jest sam. – Ma pan rację. Oczywiście zgadzam się.
Przypkowski wstał, pożegnał się i ruszył do wyjścia.
- Czy ... – zawahał się premier.
- To nie jest najlepsze wyjście – uśmiechnął się wyrozumiale agent. – Na pewno pan rozumie, że to i tak jest kopia. Jednak zostawiona u pana mogłaby się dostać w niepowołane ręce – mimo sympatii nie pozostawił szefowi rządu złudzeń kto jest górą.
- Kochanie jedziemy na urlop – minister ucałował żonę i rzucił swoją teczkę na fotel.
- Ale.... jak to? – zapytała zdezorientowana małżonka jak większość kobiet nie lubiąca w gruncie rzeczy niespodzianek.
- Dostałem tydzień urlopu od premiera, który powiedział, że jeśli nie wyjadę odpocząć to mnie zdymisjonuję.
- Czyżbyś miał na pieńku z premierem?
- Ależ skąd ostatni sondaż pokazał lekki wzrost notowań rządu i jego a nawet pojawiły się głosy, że nie jest pozbawiony szans w najbliższych wyborach prezydenckich.
- A ty?
- Co ja? – nie zrozumiał Sałaciński.
- Czy ty nie masz szans w tych wyborach?
Minister uważnie spojrzał na żonę sprawdzając czy na pewno z niego nie kpi. Widząc jej śmiertelnie poważną minę odezwał się ostrożnie.
- Skąd ci to przyszło do głowy kochanie?
- No bo jesteÅ› najpopularniejszym politykiem w rzÄ…dzie ...
- Popularność to nie wszystko. Taki Kuroń miał 70 % poparcia społecznego a w wyborach nie przekroczył 10 %.
- Ale ty miałbyś większą szansę.
- Skąd to wiesz? O ile sobie przypominam nie było na ten temat żadnych badań.
- No ale gdyby były to na pewno tak by się okazało.
- Kochanie mylisz swoje bajki z życiem. Tylko tam wszystko jest czarno białe a w życiu raczej niestety szare – minister zaczął pakować swój wędkarski sprzęt. – Dlatego w demokracji wygrywają najczęściej ludzi szarzy bo są najbardziej autentyczni. Żadne szwarccharaktery ale też nie święci, bo ludzie nie wierzą, że można takim być uprawiając politykę i posądzają takiego kogoś o bóg wie co – otworzył szafę i zaczął się zastawiać co ze sobą zabrać.
- To dlaczego ty jesteÅ› politykiem?
- Przecież wiesz kochanie, chcę zrobić coś dobrego...
- A czy bycie prezydentem nie jest czymÅ› dobrym?
- Coś ty się tego prezydenta uczepiła? – Sałaciński nie krył poirytowania i przerwał na chwile pakowanie – No, przyznaj się.
- A bo...
- A bo co?
- A dzwonił tu jeden dziennikarz z radia.
- Robert.... No jak mu tam? – usiłował znaleźć w pamięci nazwisko dziennikarza.
- SkÄ…d wiesz?
- Do mnie też dzwonił parę dni temu i pytał o to samo. Widocznie zdobył nasz domowy numer telefonu – wrócił do pakowania nie zauważając, że żona mu nie towarzyszy.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie
- Które?
- Nie udawaj. Te o prezydenta.
- Mogę ci powiedzieć to samo co temu dziennikarzowi. Nie zamierzam kandydować.
- Aha – Sałacińska kiwnęła głową i wyszła do drugiego pokoju. Dopiero teraz jej mąż zauważył, że na razie pakowane są tylko jego rzeczy. Westchnął ciężko i poszedł za żoną.
- O co ci chodzi kochanie?
- Bo ty jak zwykle siÄ™ mnie o nic nie pytasz.
- O co siÄ™ nie pytam?
- No na przykład o tego prezydenta. Spytałeś się mnie?
- Miałem się ciebie pytać o to czy mogę nie kandydować na prezydenta?!?! – minister nie wierzył własnym uszom. – Rozumiem, ze powinienem się spytać, gdybym miał zamiar kandydować bo to zmieniłoby całe nasze życie. Ale kiedy nie chcę tego robić to jest to moja prywatna sprawa!
- Nie krzycz.
- Nie krzyczę tylko ci tłumaczę – Sałaciński z trudem powstrzymywał irytację. – Uważasz więc, że powinienem cię o to zapytać? – powtórzył już znacznie spokojniejszym głosem.
- A dlaczego by nie?
- Bo to chodzi o mnie i sprawa ciÄ™ nie dotyczy.
- No ładnie. Nie pytasz mnie nawet o to czy nie chciałabym zostać prezydentową.
Minister opadł zrezygnowany na fotel. Wciąż wydawało mu się, że śni. Zawsze starannie zwracał uwagę na to, aby ktoś nie pomyślał, że władza uderzyła mu do głowy. Odnosił się grzecznie do wszystkich podwładnych, nie korzystał z żadnych przywilejów, poza kierowcą, który woził go czasem na posiedzenia Rady Ministrów. Ubierał się skromnie, nigdy nie widywano go w drogich lokalach. A tu własna żona oszalała i chcę być prezydentową. Kto wie czy po końcu jego kadencji sama nie zechcę kandydować. Nie wytrzymał i postanowił zagrać poniżej pasa.
- Prezydent powinien mieć rodzinę.
- A ja to co, pies?
- Rodzinę z dziećmi. Co najmniej z jednym dzieckiem.
Cios był celny i bardzo bolesny. Sałacińska usiadła na fotelu i z trudem powstrzymywała łzy. Od razu zrobiło mu się jej żal i chciał ją przytulić ale ona odepchnęła go zdecydowanym ruchem.
- W ogóle nie liczysz się z moim zdaniem.
- Co jeszcze zrobiłem? - zapytał zrezygnowanym głosem.
- Na przykład ten wyjazd na urlop. Przychodzisz do domu i mówisz, że jedziemy. Nawet się nie spytasz czy mam ochotę i czas.
- Przecież sama kilka dni temu mówiłaś jak bardzo chciałabyś wyjechać gdzieś nad wodę.
- No tak... ale teraz nie mam czasu.
- Dobrze kochanie – minister podjął szybko męską decyzję. – Ja wyjeżdżam bo mam łącznie z wekeendem tylko 10 dni. Dojedziesz do mnie za kilka dni jak wszystko załatwisz. Dobrze?
- Zobaczę – naburmuszyła się Sałacińska ale widać było, że jest zadowolona z obrotu sytuacji.
Minister spokojnie wrócił do drugiego pokoju i kończył się pakować. Wiedział, że dalsze spieranie się z żoną jest pozbawione sensu i skoro postanowiła chwilowo nie wyjeżdżać to przekonywanie ją do tego pomysłu zajęłoby mu ze dwa dni. I to w najlepszym wypadku. On zaś nie miał zamiaru tracić choćby godziny ze swojego urlopu. Zwłaszcza, że była już druga połowa sierpnia i prognozy pogody zapowiadały ochłodzenie w przyszłym tygodniu. Żona zaś dołączy do niego na pewno i tak za kilka dni.
Był bardzo zmęczony oraz zestresowany i czuł, że potrzebuje odpoczynku jak ryba wody. Ostatnie dni były dość nerwowe i w gruncie rzeczy nie był pewny czy premier nie zdymisjonuję go za nadmierną samodzielność. Nie, żeby był nadmierny przywiązany do swojego stołka ale uważał, że robi dużo dobrego dla swoich ideałów i chciał to kontynuować jak najdłużej. Ten stres trochę z niego opadł po tym jak okazało się, że jego działania wpłynęły na zwiększenie popularności rządu. Bał się, że materiały, które dostarczył mu jego „opiekun†mogą być nieprawdziwe i wszystko może skończyć się totalną klapą. Przecież Ciemniewski ostrzegał go na samym początku, że podrzucanie takich rzeczy to typowy sposób na kompromitowanie zbyt uczciwych ludzi, którzy mają poczucie misji. Tacy nie zawahają się, żeby je ujawnić i w ten sposób wychodzą na oszołomów, którzy rzucają na wszystkich bezpodstawne oskarżenia.
Czuł się ostatnio trochę zagubiony. Od spotkania z „opiekunem†minęły już prawie dwa miesiące i od tej pory nie miał z nim żadnego kontaktu. Komórka uparcie milczała chociaż włączał ją w oznaczonych godzinach. Tamten wprawdzie ostrzegł go, że nie będzie dzwonił ale Sałaciński miał nadzieję, że to tylko chwilowe i zaraz jak tylko skończy się sprawa z ministrami ponownie zadzwoni. Nie stracił tej nadziei nawet teraz i liczył po cichu, że zaraz po powrocie z urlopu „opiekun†ponownie nawiąże kontakt. Brakowało mu pewności siebie i obawiał się, że pozbawiony świetnych rad tamtego nie będzie już tak dobrym ministrem. Realizacja wszystkich pomysłów, które od niego miał, zajęła by mu wprawdzie co najmniej rok ale frustrowała go myśl o tym, że realizuje tylko czyjeś plany. Nie chciał być tylko zwykłym Dyzmą.
Skończył pakowanie i pożegnał się z naburmuszoną żoną. Zszedł do samochodu i wpakował do niego wszystkie sprzęty. Odwrócił się i zobaczył, że pani Sałacińska jest w oknie. Uśmiechnął się do niej i pomachał a ona odpowiedziała mu tym samym.
Bardzo ją kochał. Z wielu powodów ale między innymi dlatego, że łączyły ich wspólne ideały. Zabolało go, że tak jej się spodobała władza i chciała od razu sięgnąć jej szczytów. Udzieliła już dwóch wywiadów dla tych głupich kobiecych pism a teraz marzy się jej już bycie prezydentową. A jeszcze jakiś czas temu mówiła, ze nie może się doczekać kiedy przestanie być ministrem.
Sam też kiedyś pomyślał o byciu prezydentem ale rozpatrywał to w perspektywie dziesięcioletniej a w najśmielszych planach pięcioletniej. Teraz uważał, że jest na to zdecydowanie za wcześnie, że zbyt mało potrafi, że ma za małe doświadczenie. Należał bowiem do tego wymierającego gatunku, który uważał pełnienie wszystkich funkcji publicznych za służbę lub wręcz misję. W jej imię trzeba było zrezygnować z wielu przyzwyczajeń, nie szukać własnych korzyści a jedynie myśleć o dobru ogółu. Tak, był kompletnym dinozaurem, kto wie czy nie ostatnim.
Kiedy minister odjechał, jego żona stała jeszcze przez chwilę w oknie. Wiedziała, że za kilka dni do niego dołączy a jednak zdjął ją dziwny niepokój. Jakieś dwa lata temu Sałaciński też pojechał sam na urlop. Pokłócili się wtedy o dziecko. On strasznie chciał je mieć ona się go bała. Lubiła pisać bajki dla dzieci gdyż sama w gruncie rzeczy była dużym dzieckiem i jak gdyby opowiadała je sama sobie. Ale dziecko właśnie pozbawiło by ją dzieciństwa i zmusiło do zauważenia faktu, że nie jest już małą dziewczynką.
Poza tym do tej pory zawsze twierdziła, ze mają na to jeszcze czas ale odkąd skończyła 35 lat mąż zaczął na nią naciskać. Po kilku miesiącach takich rozmów pokłócili się bardzo a on wyjechał sam na dwa tygodnie. Podejrzewała, że miał nawet w tym czasie jakiś romans, bo po powrocie zachowywał się dziwnie. Ale wszystko szybko wróciło do normy. Dlatego teraz nie wiedziała bardzo dlaczego ma takie dziwne przeczucia. Może powinna teraz zgodzić się na dziecko? Może szkoda, że nie pojechała razem z mężem?
Ale nie, przecież nie mogła inaczej. Lepiej przeczekać burzę jaka nastąpi gdy minister usłyszy o tym, że rozważa kandydowanie. Ten dziennikarz tak ją podszedł, że sama nie zauważyła jak się do tego przyznała. Chciała to potem odwołać, ale on pożegnał się tak szybko. Kiedy przyjedzie za kilka dni, może minister już prawie o tym zapomni? Oczywiście jeśli nie powtórzą tego zbyt skwapliwie inne media.
Przypkowski wraz z generałem stanęli przed kamienicą w której mieszkał Henryk. Był to jeden z nielicznych budynków, który całkowicie ocalał z wojennej zawieruchy. Młody oficer służb specjalnych Skuteczny, otrzymał w nim przydział na mieszkanie w pięćdziesiątym czwartym roku. Do firmy trafił w wieku niecałych osiemnastu lat i w ciągu roku awansował na porucznika. Pomógł mu w tym ojciec, który sam był zasłużonym działaczem tajnych służb w południowo wschodniej Polsce. Zresztą dlatego jego ojciec zmienił nazwisko na Skuteczny, bo poprzednie nie brzmiało zbyt dobrze a to znakomicie oddawało rezultaty jego pracy.
Na początku młody agent zajmował tylko skromny pokoik w siedmiopokojowym mieszkaniu przedwojennego notariusza, którego prochy rozsypały się gdzieś koło Oświęcimia. Z czasem jednak Henryk zaczął powiększać swoją przestrzeń życiową. Karierę na moment wstrzymała październikowa odwilż ale wtedy miał już dwa pokoje z samodzielnym wejściem. Potem jednak szybko wrócił do łask szefów resortu i w połowie lat siedemdziesiątych miał już całe, siedmiopokojowe mieszkanie.
- Jest na górze – generał zgasił papierosa i wyjął klucz do drzwi wejściowych – Moi ludzie cały czas go obserwują.
Weszli do budynku i wdrapali się na czwarte piętro. Generał wyjął z kieszeni kolejne klucze i po cichu przekręcił je w zamku. Po lekkim uchyleniu drzwi, wsadził rękę przez szparę i zdjął z zasuwy łańcuch,. Weszli do środka. Gospodarz był najwyraźniej w łazience, która znajdowała się obok jego sypialni. Słychać stamtąd było odgłosy porannej toalety.
Całe mieszkanie bardzo różniło się od jego urzędowego gabinetu. Pełne było starych mebli, bibelotów i kunsztownych drobiazgów. Przez uchylone drzwi do jednego z pokoi „goście†mogli zauważyć wielką bibliotekę, która zajmowała prawie dwie ściany. A przynajmniej tyle było widać. Całość można było uznać za mieszkanie profesora wyższej uczelni z drugiej połowy XIX-ego wieku.
Przypkowski spojrzał pytająco na generała. Pępiński rozejrzał się przez moment i zrzucił z szafki pusty wazon. Ten rozbił się na drobne kawałki, robiąc przy tym dużo huku. Sprawiło to, że dochodzący do tej pory z łazienki szum wody i szczotkowanych zębów umilkł. Zamiast tego odezwał się stamtąd głos gospodarza.
- To ty kotku? – Skuteczny ruszył w stronę przedpokoju. Zanim zobaczył tam Przypkowskiego z generałem zdążył jeszcze powiedzieć. – Co tak wcześnie... – głos zamarł mu na ustach, w których cały czas tkwiła jeszcze szczoteczka do zębów.
- Stęskniłam się za tobą – odpowiedział mu czule Pępiński.
- Co wy tu robicie? – odzyskał głos Henryk.
- Przyszliśmy cię odwiedzić...
- ... i złożyć propozycje nie do odrzucenia – dokończył generał.
- Nie rozumiem o co wam chodzi.
- Zaraz zrozumiesz. Idź się ubierz i zaproś nas do swojego gabinetu.
- I nie próbuj żadnych sztuczek. Dom jest obstawiony ze wszystkich stron.
Henryk wzruszył ramionami jak każdy niewinnie oskarżony, który zaraz wyjdzie na wolność i ruszył w stronę jednego z pokoi. Generał wstrzymał go ruchem ręki.
- Do gabinetu pójdziemy później. Teraz idź się ubrać.
- Ja mam właśnie tam ubranie.
- To dzisiaj założysz inne.
Henryk bez słowa wszedł do innego pokoju a Przypkowski z generałem czekali na niego przez chwilę. Potem razem udali się do gabinetu Henryka i usiedli na krzesłach dla gości a gospodarz spoczął za biurkiem.
- Czy możecie mi teraz wyjaśnić co was do mnie sprowadza?
- Ależ oczywiście – uśmiechnął się Pępiński. – Twoja zdrada.
- Jaka zdrada?
- Bądź tak dobry i otwórz swój sejf.
- Chyba żartujesz – po raz pierwszy w głosie Skutecznego odezwał się lekki niepokój. – Niby dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo cię o to grzecznie prosimy. Ale jeśli nie chcesz, nie musisz tego na razie robić. I ty, i my doskonale wiemy co tam jest.
- No co?
- Nagranie twojego spotkania z premierem.
- No i co z tego?
- To drogi misiaczku – generał bawił się coraz lepiej – że chciałeś jej użyć do szantażowania wysokiego urzędnika państwowego.
- Skąd wiesz? Zbieramy dużo materiałów na różnych ludzi. Ty sam też masz na pewno parę ciekawostek na jego temat.
- Być może. Ale ja stary nie pracuję dla obcego wywiadu.
Po tych słowach zapadła krótka cisza. Henryk spoglądał na swoich gości jakby spadli z księżyca.
- Chyba oszalałeś.
- Chyba nie. Ja rozumiem, że jest to obecnie wywiad zaprzyjaźnionego z nami państwa, ale kiedy zaczynałeś dla nich pracować tak nie było. A zresztą to, że się z nami teraz przyjaźnią to jeszcze nie powód, żeby im donosić.
- Jakie masz na to dowody?
- Choćby nagranie na którym wręczasz materiały ministrowi Sałacińskiemu.
- Po co niby miałbym to robić?
- Po to żeby wkurzyć premiera i zmusić go do decyzji, którą masz nagraną na taśmie.
- Masz może coś jeszcze? – Henryk usiłował wysondować jakie ma jeszcze szansę.
- Jeszcze jest parę drobiazgów... Herman – generał się uśmiechnął i dokończył: - ty świnio.
Przypkowski, który do tej pory obserwował Skutecznego spojrzał przez chwilę na Pępińskiego. Potem przeniósł wzrok na gospodarza i nie miał cienia wątpliwości, że ostatni strzał generała był wyjątkowo celny. Henryk przygryzł wargi i spuścił głowę. Zrozumiał, że nie ma szans.
- Jak się domyśliłeś?
- Gdy dowiedziałem się jaki pseudonim nosi obcy agent byłem pewien, że to ty. Kiedy cię rozpracowywałem obejrzałem setki razy ten serial. Setki scen analizowałem po kilka razy i dopasowywałem do konkretnych sytuacji. Reszta była łatwa. Zwłaszcza, że mogłem korzystać z atmosfery mojego gabinetu.
- I co teraz?
Przypkowski sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął stamtąd małe, metalowe pudełeczko. Otworzył je ostrożnie. W środku znajdowały się trzy małe ampułki z jakimś specyfikiem.
- To wszystko co możemy zrobić. Najprawdziwsze cyjankali. Specjalna dawka dla agentów, którzy znaleźli się w sytuacji bez wyjścia.
Henryk skrzywił się trochę. Zauważył to Pępiński i sam sięgnął za pazuchę. Wyjął stamtąd duży, staroświecki pistolet z cienką lufą. Przypkowski ponownie był zaskoczony.
- Oryginalne parabelum. Podobno należało do jakiegoś generała – wręczył je zaskoczonemu Skutecznemu. - Tylko nie próbuj żadnych sztuczek. Na tamtym dachu – wskazał za okno – jest dwóch naszych ludzi. Jeszcze nigdy nie chybili z tak bliskiej odległości.. Jeden zbyt gwałtowny ruch i ... – zawiesił jednoznacznie głos. Następnie kiwnął na Przypkowskiego i ruszył do wyjścia. Tuż przed drzwiami zatrzymał się – Jeśli chcesz coś zrobić przed śmiercią dla ojczyzny to napisz jakiś list pożegnalny, żebyśmy nie musieli go preparować.
- Poczekajcie – poprosił Henryk. – Czy to wszystko musi się tak naprawdę skończyć?
- Obawiam się, że tak – Pępiński chwycił za klamkę.- My z kolega nie należymy do świętych ale uważamy, że donoszenie na rodaków, bez względu na system, powinno być karalne.
- A skąd wiecie, że komuś nie dałem kopii tego nagrania taśmy?
- A stąd misiaczku, że zabezpieczyliśmy dysk twojego dyktafonu przed próbą skopiowania. Można ją przegrać wyłącznie głośno odtwarzając, co zresztą uczyniliśmy. Przy pierwszej próbie normalnego skopiowania powoduje skasowanie całego nagrania. – przepuścił w drzwiach Przypkowskiego. – Masz dziesięć minut stary.
Po zamknięciu drzwi od gabinetu stanęli oparci o ściany i niskie szafki. Pępiński wyjął papierosa i zapalił. Podniósł z podłogi kawałek potłuczonej skorupy i potraktował go jak popielniczkę.
- Zaskoczyłeś mnie w paru miejscach.
- Lubię mieć jakieś asy w rękawie – uśmiechnął się generał wypuszczając dym. – Co chciałbyś jeszcze wiedzieć?
- Herman to jego pseudonim, tak? – Pępiński potwierdził skinieniem głowy. – A w czym pomógł ci twój gabinet?
- Pewnie wiesz, że był tam pół wieku temu pokój przesłuchań. No i on go tam zakatował.
- Kto? Kogo?
- Henryk. J-23. A właściwie E 19.
- Rozumiem stary, że lubisz mieć nade mną przewagę ale przestań się bawić w rebusy.
- Widzisz – generał zgasił papierosa – fascynacja Skutecznego tą postacią zaczęła się dużo wcześniej niż powstał serial. Kiedy dopiero zaczynał pracować w resorcie dostał do rozpracowania pierwowzór filmowego Hansa Klossa. Prawdziwy J-23 nie pracował wprawdzie dla Armii Czerwonej ale dla zachodnich aliantów lecz reszta się zgadza. Był sobowtórem młodego Niemca i został z nim zamieniony rolami. Podobno tylko enigma przyczyniła się bardziej do klęski III Rzeszy niż on. To był ostry kozak z jajami. Facet po wojnie wyjechał na zachód. Ale niestety, jak większość naszych rodaków gdy przestali być potrzebni, nie umiano go docenić i nagrodzić. Poza tym nie potrafił żyć bez dreszczyku emocji i miewał sporo problemów z tamtejszą policją. – spojrzał na zegarek. Minęły trzy minuty. – Dopiero jak się zaczęła zimna wojna Anglicy chcieli wykorzystać niemiecką siatkę do stworzenia własnej agentury. Przypomnieli sobie o nim. On myślał, że oni dawno przekazali te dane do kraju. Kiedy go poprosili o pomoc, roześmiał się im w twarz i przyjechał do Polski. Z listą niemieckich agentów.
- Który to był rok?
- Pięćdziesiąty drugi..
- Rzeczywiście lubił dreszczyk emocji – pokręcił z podziwem głową Przypkowski. Pomyślał, że mógłby wykorzystać jakoś tę historie w którejś ze swoich książek więc spytał: - I co było dalej?
- No cóż. Władza się bardzo ucieszyła, wszystkich niemieckich szpiegów wyłapała a jego jako imperialistycznego agenta wsadziła na Rakowiecką. Tam dostał się w łapy Skutecznego, który tym razem nie okazał się godny nazwiska odzidziczonego po ojcu..
- Nic z niego nie wycisnął? – domyślił się Przypkowski.
- Dokładnie tak. Gdyby się tam do czegoś przyznał pewnie by to przeżył, zwłaszcza, że odwilż była blisko. Ale facet poszedł w zaparte. W końcu okazało się, że jak go zdejmowali słabo przeszukali mu portki a ponieważ pochodziły one z dawnych czasów to E-19...
- Jak to E 19?
- To był jego prawdziwy kryptonim.
- Czekaj, czekaj – Przypkowski coś sobie przypomniał – Przecież taki kryptonim miał też Kloss w pierwszych odcinkach jeszcze w Kobrze...
- Bingo, mój stary. Ktoś już wtedy chciał Henrykowi zrobić mu głupi dowcip.
- A czy to przypadkiem nie byłeś ty?
- Człowieku ja wtedy kończyłem podstawówkę i mogłem robić głupie dowcipy swoim nauczycielom – zanim Przypkowski zdążył się spytać o jak dowcip chodzi, Pępiński wrócił do poprzedniego wątku – E 19 miał w tych portkach zaszyte cyjankali. No i jak nie wytrzymał to je zażył – generał wyciągnął kolejnego papierosa.
- Niezłe. I dlatego Henryk został potem jego fanem – było to raczej stwierdzenie niż pytanie.
W pewnym sensie tak. Wprawdzie nic by mu się nie stało, ale żyj tu ze świadomością, że ukatrupiłeś bożyszcze tłumów i każdy co chwila opowiada ci jaki wspaniały jest Kloss. Dopiero po 89- ym naprawdę się przestraszył, bo wtedy sądzili takich różnych z czasów Stalina. Na wszelki wypadek postarał się więc, żeby serial nie leciał w telewizji. Dopiero w drugiej połowie lat 90 – ych się uspokoił i dzielny kapitan wrócił na ekrany telewizorów.
- Potęga telewizji – tym razem Przypkowski spojrzał na zegarek. – Zostały mu dwie minuty. Jak myślisz co wybierze?
- Bez cienia wątpliwości pistolet.
- Czemu?
- Bo on w gruncie rzeczy cały czas jest po stronie silniejszych. Kiedy bił więźniów był wśród zwycięzców, kiedy się piął do góry też i kiedy zdradził też poszedł do mocniejszych. W dodatku do Niemców. Zrozumiał, że to już przegrany ustrój i trzeba się zabezpieczyć. Niby dlaczego go zostawili choć był ostatnim oficerem z czasów stalinowskich? Miał poparcie tamtych służb, które nalegały na jego pozytywną weryfikację.
- A ten jego pseudonim...
- Herman. To kolejny dowód. Herman to przecież imię Brunera śmiertelnego wroga Klossa...
Z sąsiedniego pokoju usłyszeli strzał. Odruchowo spojrzeli obaj na zegarki. Iście niemiecka precyzja. Henryk wykorzystał swój czas co do sekundy.
Weszli do gabinetu. Na blacie biurka spoczywała głowa Skutecznego, z której spływała cienka strużka krwi. Obok niej była czapka niemieckiego generała. Reszta munduru była na trupie. Pistolet spadł pod biurko wraz z bezwładną ręką. Głowa przyciskała do blatu kartkę. Przypkowski spojrzał na nią i mimo powagi całej sytuacji roześmiał się.
- Staruszek całkiem zwariował. Wiesz co napisał? „Zawsze byłem wierny fuhrerowi i III rzeszy†– Pępiński również nie mógł się powstrzymać od śmiechu. – I co my z nim teraz zrobimy?
- Nic.
- Chcesz go tak zostawić?!
- Pewnie. Sami tego nie moglibyśmy wymyślić lepiej. Wiele osób wie o jego hoplu i pomyślą, że rzeczywiście zwariował do reszty.
Generał nałożył rękawiczki i podszedł do sejfu. Nastawił odpowiednią kombinację. Otworzył ciężkie drzwiczki i wyjął magnetofonik. Puścił fragment nagrania i upewniwszy się, że to właściwy sprzęt schował go do kieszeni.
- Chodźmy. Nic tu po nas. Zwłaszcza, ze mamy jeszcze dużo roboty.
Wyszli przed budynek. Powietrze było coraz bardziej parne i sądząc po ciemnych chmurach na zachodzie zbierało się na burzę, po której miał nadejść duże ochłodzenie. Ruszyli w kierunku swoich aut, które były zaparkowane obok siebie. Generał podał Przypkowskiemu rękę na pożegnanie, ten jednak przytrzymał ją na moment.
- Uważasz, że po jego śmierci powinniśmy nadal wyeliminować ministra?
- Oczywiście i to jak najszybciej. Henryk był łącznikiem ale na pewno mają z nim jakiś inny kontakt. Jak się zorientują, że Skuteczny niekoniecznie popełnił samobójstwo, mogą go jakoś inaczej wykorzystać.
- A jeśli nic na niego nie mają? Może on naprawdę wierzył, że wykonuję po prostu swoje pracę? Mógł przecież nie wiedzieć dla kogo Henryk pracuję.
- Wystarczy, że oni wiedzą, że pomagał mu w karierze ich agent.
- To prawda – uśmiechnął się smutno Przypkowski. – Swoją drogą ciekawie to wymyślili. Uczciwy minister...
- Co ci go tak szkoda?
Przypkowski zamyślił się. Właściwie nie wiedział dlaczego żałuję ministra. Przecież ten przysporzył jemu i całemu rządowi mnóstwo kłopotów. Miał dużo pomysłów, które, choć były dobre, mogły zdestabilizować krajową scenę polityczną. I nic nie można było na to poradzić bo był czysty. A przynajmniej tak im się wydawało.
- No czemu ci go szkoda?
- Bo to dobry minister, a takich nie ma wielu.
- Myślisz, że nas widział? – zapytał niepewnie Ostrożny.
- Raczej nie. Nie sądzę aby się spodziewał, ze poważni lobbyści zaczną pracować jako obsługa techniczna ośrodka wypoczynkowego.
- Co się rzucasz? Wolisz wracać do Warszawy i przywitać się z naszymi znajomymi z tej speluny? Przecież do tej pory dupa cię boli od kopniaków tego alfonsa Zdziśka. A jemu byliśmy winni półtora tysiąca.
- Pięć tysięcy.
- Pięć bo nie chcieliśmy zapłacić od razu tych półtora. Przez to musieliśmy oddawać nasze zegarki i wyczyściliśmy do reszty konto. A tamtym jesteśmy winni 30.
- Obawiam się, ze już więcej.
- Jak to?
- 30 byliśmy im winni do przedwczoraj. Dzisiaj to już pewnie więcej.
- A mówiłem, żeby sprzedać samochód.
- I co z tego żebyśmy sprzedali. Po pierwsze Zdzisiek zabrał nam dowód rejestracyjny jako zastaw za pieniądze które mu mieliśmy przywieźć. Przecież ten grat nie jest wart więcej jak dziesięć tysięcy.
- Ale oddalibyśmy je od razu to może by nam sprolongowali jakoś resztę spłaty.
- Sprolongowali?! Na jakim ty świecie, żyjesz człowieku.
- Na bardzo leniwym. Co to sobie przerwę zrobiliście? Macie jak najszybciej skończyć robotę, bo nie mam was zamiaru karmić dłużej jak do końca wakacji. A potem to mi za darmo oddacie ten wasz samochód.
Ponieważ wiedzieli już, że kierownik ośrodka nie lubi żartów zabrali się z powrotem do malowania szopy w której były chowane na zimę łódki. Wprawdzie kiedy ich „oprawca" trochę się oddalił zwolnili trochę tempo machania pędzlem ale nie przerwali pracy i dalszą rozmowę kontynuowali w rytm pociągnięć pędzla.
- Kto by się spodziewał, ze z niego taki zakapior.
- On siÄ™ na nas odgrywa ze tego dyrektora banku.
- A bo nie potrzebnie do niego jechał. Przecież mu mówiłem, że jeszcze nie wszystko załatwione.
- Tak tylko zapomniałeś mu powiedzieć, że w ogóle nie rozmawiałeś z dyrektorem i dlatego teraz musimy malować tę cholerną szopę i wypożyczać łódki.
- Dobrze, że minister ma swoją na wyłączność to może nas nie zauważy.
- I co z tego?
- Nie zauważyłeś, że jest sam?
- Zauważyłem i co z tego?
- Przecież ten fiut Zygmunt mówił, że Sałaciński przyjechał tu sam tylko raz, wtedy gdy się bzykał z tą cycastą blondyneczką.
- Skąd wiesz, że się bzykał. Przecież nie powiedział tego wprost.
- Nawet gdyby powiedział to by nam to nic nie dało bo przecież widział ją wtedy pierwszy raz w życiu i nigdy więcej jej nie zobaczył. A teraz jak ona go znów odwiedzi to pstrykniemy mu parę niezłych fotek, które dobrze sprzedamy.
- Ale czy nam za to dobrze zapłacą? Materiały o korupcji zainteresowałyby wiele dużych gazet a te tylko do brukowców.
- To nie ważne. Obiecałem sobie, że go kiedyś skompromitujemy, żeby nie wiem co. W końcu przez tę jego cholerną uczciwość doznaliśmy tylu upokorzeń. W razie czego oddamy za darmo, żeby tylko wydrukowali.
- Ale jak ty to sobie wyobrażasz? Po pierwsze nie wiadomo czy przyjedzie tu jakaś jego kochanka a po drugie nie mamy nawet aparatu fotograficznego
- To go komuÅ› gwizdniemy.
- Ty chyba... Ej uwaga!
Pod szopę, którą malowali zajechał wspaniały samochód terenowy. Wysokie zawieszenie, chromy i trzystukonny silnik były w stanie wyleczyć największe męskie kompleksy. Samochód zajechał tak blisko szopy, że malarze musieli stanąć niemal na palcach, żeby im nie przejechał po stopach. Po chwili odsunęła się automatyczna, przyciemniana szybka od strony kierowcy, ukazując przyciemniane również okulary prowadzącego pojazd oraz jego pasażera.
- Chcieliśmy wynająć domek.
- Kierownik jest w tym brązowym domku nad brzegiem – odpowiedział uprzejmie grubasek.
Szybka zasunęła się powoli i samochód ruszył we wskazanym kierunku. Podjechał niemal pod schody. Wtedy wysiadło z niego dwóch mężczyzn w ciemnych garniturach, zdecydowanie nie pasujących do wciąż upalnej pogody. Jak na komendę ruszyli po schodach do środka.
- Śmieszni goście. Przyjeżdżają takim wozem do takiego podrzędnego ośrodka kiedy w promieniu 50 kilometrów jest mnóstwo luksusowych miejsc. Hej co ci się stało? – Napierski dopiero teraz zauważył, że jego tyczkowaty przyjaciel zbladł i i rozdziawił usta.
- Stefan oni.... – glos uwiązł mu w gardle.
- Co oni?
- Oni mieli pod pachami kabury z pistoletami.
- Nie zwracajcie na siebie uwagi i poczekajcie na odpowiednią chwilę. Najlepiej za jakieś dwa trzy dni bo wtedy mogą być mgły. Chyba, że będzie miała do niego dojechać wcześniej żona ale postaramy się znaleźć jej jakieś zajęcie na miejscu. No to bez odbioru i powodzenia.
Jabłonka położył przed sobą komórkę i zaczął zastanawiać się do kogo ma zadzwonić najpierw. Trochę się denerwował a ponieważ wypił również kilka kaw postanowił przejść się do ubikacji. Była już prawie szósta i korytarze ministerstwa od dawna świeciły już pustkami. Wszedł do pomieszczenia, które z uwagi na charakter resortu wyłożone było gustownymi jasnozielonymi płytkami. Rozsunął rozporek, wyjął to co potrzeba i w trakcie załatwiania potrzeby przemyślał jeszcze raz sytuację w której się znalazł.
Nie miał wątpliwości, że generał przy jego pomocy rozgrywał jakąś swoją prywatną grę. Nie sprowadził go tu dla jego zalet osobistych ale dla tego, że mógł być go pewien. Nie wiedział, że podczas testów do służby porucznik specjalnie nie rozwiązał kilku zadań w teście na iloraz inteligencji nie chcąc uzyskać zbyt dobrego rezultatu. Życie oraz rodzice nauczyli go, że nie należy się wychylać. Jeszcze bowiem w liceum zdał testy do Mensy uzyskując jeden z najlepszych rezultatów w kraju. Gdy dowiedzieli się o tym nauczyciele to zaczęli go gremialnie gnębić. Był bowiem żywym dowodem na to, że to ich metody nauczania są kiepskie a nie dzieci w małej miejscowości dziedzicznie niezdolne. Na dodatek brat jednego z nauczycieli był kierownikiem zakładu, który zatrudniał jego rodziców. Zatrudniał do chwili kiedy kierownik nie dowiedział się o nadzwyczajnych zdolnościach ich syna. Po tym fakcie oboje rodzice stracili pracę.
Dopiero wyjazd Jabłonki na studia nieco uspokoił sytuację. Między innymi z tego powodu nie chciał wracać do miasteczka częściej niż na święta bo ojciec przez niego się rozpił a matka musiała codziennie dojeżdżać do pracy w oddalonym o 60 kilometrów hipermarkecie. Na szczęście był jedynakiem więc nie skrzywdził swoimi dobrymi wynikami na testach młodszego rodzeństwa.
Dlatego specjalnie obniżyÅ‚ wyniki na testach i nikomu wiÄ™cej nie chwaliÅ‚ siÄ™ swym dawnym „sukcesemâ€. GeneraÅ‚ liczyÅ‚ wiÄ™c pewnie na to, że jego adiutant nie poÅ‚apie siÄ™ zbyt szybko w grze jakÄ… prowadziÅ‚. On jednak wyczuÅ‚ jÄ… prawie od samego poczÄ…tku dlatego postanowiÅ‚ siÄ™ zabezpieczyć.
Po powrocie do pokoju zadzwonił z komórki.
- Dzień dobry panie generale... Tak właśnie przed chwilą się zgłosili, że są już na miejscu... Też im tak poradziłem... Kiedy będę mógł się u pana z powrotem zameldować?... Już od września?... Ależ skąd bardzo się cieszę.
Wiedział, że Pępiński musi z nim coś zrobić. Nawet bowiem tak średnio inteligentny agent ze znajomoscią tej ilości faktów stawał się dla generała niebezpieczny. I widać bardzo mu się z tym spieszy.
Wyjął z kieszeni drugi aparat i po prostu wcisnął dwukrotnie zieloną słuchaweczkę.
- I co my teraz zrobimy?
- Nie rozumiem dlaczego siejesz panikę. Są tu już trzy dni i na razie kompletnie nie zwracają na nas uwagi – Napierski starał się uspokoić swego druha.
- Jako to nie zwracają? Pytali się przecież nas ile kosztuje wypożyczenie łódki.
- No i co z tego? Przecież w gruncie rzeczy tu pracujemy więc kogo mieli się zapytać?
- Ale ten jeden miał taki nieprzyjemny uśmiech, jakby dawał nam do zrozumienia, że chcą nas utopić.
- Dlaczego od razu nas?
- No bo przecież nie ministra.
Siedzieli na podłodze w dawnej stołówce, która teraz służyła im za dom. Na podłodze leżały rozłożone karimaty i resztki puszek z jedzeniem, które dał im kierownik ośrodka. Sami byli bowiem zupełnie pozbawieni pieniędzy i do czasu odrobienia dwóch tygodni, które przeżyli za darmo w najlepszym domku – łudząc kierownika możliwością uzyskania kredytu w najbliższym banku – nie mieli nawet kluczyków do samochodu oraz dokumentów.
- Ja już tak dłużej nie wytrzymam. Od czasu jak tu przyjechali nie zmrużyłem oka.
- Przecież mamy warty.
- Warty? Ty po pięciu minutach chrapiesz na stojąco.
- To co mamy zrobić? Przecież nie mamy grosza przy duszy i nawet kluczyków do samochodu.
- Skąd mam wiedzieć? Przecież to ty jesteś od myślenia.
- Musimy go okraść.
- Ale jak? – zapytał rzeczowo Ostrożny.
- Nie zgłaszasz sprzeciwu?
- Jest mi już wszystko jedno. Od trzech dni właściwie nie śpię i nic nie jem. Nie rozumiem jak ty możesz wziąć cokolwiek do ust.
- Bo uważam, ze przesadzasz. Ale też mam już dość tego fiuta. Widziałem te jego kasetkę, gdzie trzyma nasze rzeczy.
- Kiedy chcesz to zrobić?
- Najlepiej zróbmy to przed świtem. Słyszałem, ze wtedy wszyscy są najmniej czujni.
- To znaczy kiedy?
- A która jest?
- Trzecia rano.
- No to zróbmy to teraz.
Lobbyści szybko się ubrali a ponieważ nie mieli żadnych innych rzeczy, ruszyli do domku kierownika. Była pełnia i mimo, że jeszcze nie było widać końca nocy w ośrodku było jasno nawet poza zasięgiem kilku oświetlających go latarń. Nad brzegiem drzemało dwóch wędkarzy, którzy bardziej byli zajęci pociąganiem z butelek samego piwa, ponieważ w takie noce ryby właściwie nie biorą.
Kiedy przyjaciele znaleźli się już pod drzwiami oświeciła ich nagle myśl.
- A jak dostaniemy się do środka?
- Może jest otwarte – zamarzył naiwnie Napierski i nacisnął powoli klamkę.
Ku ich obopólnemu zdziwieniu drzwi ustąpiły. Powoli zakradli się do gabinetu, który był dobrze oświetlony przez latarnię. Sięgnęli do biurka po kasetkę, która była jednak zamknięta.
- I co teraz?
- Zabieramy ją ze sobą. Tu na pewno jest parę stów i nasze dokumenty. Trzeba tylko zabrać lewarek z bagażnika naszego samochodu i rozbijemy ją po drodze w lesie
- Co rozbijecie?
Sałaciński wstał około trzeciej nad ranem. Robaki i kanapki miał już przygotowane a łódka czekała na niego jak zwykle na brzegu. Wypił więc tylko kawę i zaczął powoli zbierać się do wyjścia. Kiedy kwadrans po trzeciej był już gotowy wyjrzał przez okno. Znad jeziora zaczynał powoli podnosić się mgła. Szybko zabrał więc niezbędny sprzęt i ruszył do łódki, żeby dotrzeć na łowisko zanim widoczność spadnie do zera.
Nie wiedział, że z okna jednego z domków, obserwuje go bacznie para oczu zaopatrzona w noktowizor. Właścicielem owej pary oczu był wysoki brunet, jeden z mężczyzn, którzy kilka dni wcześniej tak bardzo przestraszyli lobbystów.
- Leszek wstawaj – klepnął po ramieniu swojego kolegę który usiadł od razu na łóżku.
- Co jest?
- Minister jedzie na ryby i podnosi siÄ™ mgÅ‚a. Czas na decydujÄ…cÄ… fazÄ™ akcji „Połówâ€.
- Dobra, dobra – ziewnął Leszek i wzbił tępo wzrok w przeciwległą ścianę.
- Nie śpij. Zaraz mgła podniesie się na dobre
- No i co z tego? Przecież przykleiliśmy do jego łódki GPS i tak go namierzymy..
Leszek wstał i powoli zaczął się ubierać. Spokojnie nastawił expres z kawą i wyszedł się załatwić. Był zbyt śpiący by zauważyć, że w kierunku przystani z łódkami przemykają cztery postacie. Dwie wyprostowane i rozglądające się uważnie wokół a dwie zgięte wpół. Kiedy wrócił do pokoju jego kolega nalewał właśnie kawę.
- Jak tam mgła? - zapytał jego kolega.
- W porządku. Już prawie nic nie widać.
Wypili spokojnie poranną filiżankę i zaczęli nakładać na siebie wędkarskie stroje. Wyglądali bardzo profesjonalnie w kamizelkach z tysiącem kieszonek i muchami wpiętymi w czapki jak na amerykańskich filmach. Ktoś im widocznie zapomniał powiedzieć, że na muchę łapię się raczej na rzekach a nie na jeziorach.
- Zabrałeś na pewno wszystko? – zapytał Leszek gdy byli już przy łódce.
- Spokojna głowa. Przecież nie pierwszy raz jadę na ryby.
Kiedy odepchnęli się od brzegu, z trudem z rufy łódki widzieli jej dziób. Płynęli tak kilka minut aż wreszcie obsługujący urządzenie GPS Leszek nakazał koledze by przestał wiosłować.
- Już dopływamy? – spytał szeptem brunet.
- Nie ale słyszę, ze ktoś tu płynie.
Po chwili niemal absolutnej ciszy usłyszeli zbliżające się głosy.
- No i co, smutne chuje, oddacie kasÄ™?
- Ale my naprawdę nie mamy. Jeśli pomożecie wyjechać nam z tego ośrodka to sprzedamy samochód.
- Ten wrak co stoi obok bramy? Przecież nikt za niego nie da nawet piętnaście kawałków a szefowi jesteście winni 50.
- Jak to 50. Przecież pożyczaliśmy tylko 20 a mieliśmy oddać 30.
- 30 to mieliście oddać tydzień temu. Teraz macie oddać równe 50 kawałków albo wami nakarmimy rybki... Co jest kurwa?
- Rzuć broń, smutny chuju, albo sam staniesz się pokarmem dla rybek - choć Leszka dzieliło od celu zaledwie kilka metrów to jego karabin z celownikiem optycznym, którego czerwona kropka na czele przeciwnika wyznaczała cel, robił dodatkowe wrażenie.
- Kim ty kurwa jesteś? Wiesz dla kogo pracujemy? – cel próbował zgrywać twardziela.
- A wiesz dla kogo my pracujemy?
- No dla kogo?
- Dla rządu smutny chuju więc nie dyskutuj tylko połóż grzecznie przed sobą tą pukawkę. A ten drugi niech puści tego grubasa i powoli się odwróci
- Jesteśmy uratowani – ucieszyła się tyczka.- Panowie to są mafiosi, którzy chcieli nas zabić. – No puść go wreszcie – Ostrożny wykazał się niesłychaną jak na niego odwagą.
Drugi puścił Napierskiego i powoli się odwrócił. Przerażenie na jego twarzy zaczęła zastępować powoli radość. Również w kierunku tego uczucia, zmieniała się twarz Leszka.
- Zenek, chłopie co ty tu robisz?
- Muszę skasować tych dwóch smutnych chujów.
- A kto to jest?
- Jakiś dwóch byłych lobbystów.
- Lobbystów? I co oni zrobili?
- Pożyczyli od szefa kasę, żeby dostać jakieś kompromitujące materiały na wiceministra.
- Tego co go miesiąc temu odwołali?
- No właśnie. Mieli pecha, że ten główny minister... no ten Kapuściński
- Sałaciński – poprawił go kolega.
- No właśnie, Sałaciński, dostał je ciut wcześniej. W związku z tym kupili jedną wielką kupę gówna i są chwilowo niewypłacalni. Dlatego musimy ich przerobić na pokarm dla rybek.
Leszek przyjrzał się dwu nieszczęsnym lobbystom i w jego głowie zaświtała pewna myśl. Los tyczki i grubaska wydawał się dopełniać.
- Powiadasz, że chcieli skompromitować ministra?
- No.
- No to możemy im w tym pomóc. Chcecie, żeby wam pomóc – zwrócił się do przyjaciół?
- Tak – przytaknął szybko Napierski.
- No dobrze.
- Stary ja nie mogę – próbował oponować gangster – Szef mnie wykastruje, kiedy się dowie, że oni uszli z życiem.
- A kto powiedział, że mają przeżyć?
Chociaż była końcówka sierpnia poranek był już typowo jesienny. Słońce z trudem przebijało się przez mgłę, która zasnuła jezioro aż po same brzegi. Kilku wędkarzy siedziało na małych, rozkładanych stołeczkach i spokojnie wpatrywało się w taflę jeziora, która przy takiej pogodzie była gładka jak lustro.
Dopiero okoÅ‚o dziewiÄ…tej zerwaÅ‚ siÄ™ delikatny wietrzyk, który w ciÄ…gu pół godziny rozwiaÅ‚ mgÅ‚Ä™. ÅowiÄ…cy powoli skÅ‚adali swoje stoÅ‚eczki oraz sprzÄ™t i szykowali siÄ™ do powrotu do domu. Dzisiejszy połów wypadÅ‚ niezbyt udanie i w wielkiej siatce każdego z nich srebrzyÅ‚o siÄ™ jedynie dno. O dziesiÄ…tej na brzegu nie byÅ‚o nikogo.
Około wpół do jedenastej spoza cypla wypłynęła zielona łódka. Przez moment kręciła się po wodzie bez celu jakby nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wreszcie silniejszy podmuch wiatru podjął decyzję za nią. Z jego pomocą wcisnęła się w konary drzewa przewróconego do wody i tam zacumowała na dobre.