Tekst ROZDZIAÅ 6
był czytany 783 razy
ROZDZIAÅ 6
W jednej z niezbyt renomowanych restauracji siedziało dwóch mężczyzn. Jeden niski i grubiutki, drugi szczupły i wysoki. Przed nimi stała opróżniona do połowy butelka wódki, obok której rozłożyły się ogóreczki i śledzik. Papierosy w ich rękach smętnie dopalały się, jakby zapominając o popielniczce, do której powinny strzepnąć popiół.
- A mówiłem ci, że tak będzie – zauważyła smętnie tyczka.
- Co mówiłem, co mówiłem – język Napierskiego powoli zaczynał się plątać. – Wiesz co dawniej robiono z posłańcami, którzy przynosili złe wieści? Obcinano im głowę razem z jajami.
- Ja tylko przepowiadałem ale to ty mi powiedziałeś, że cię wyrzucił z gabinetu. Więc to tobie można...
- Od razu wyrzucił – obruszył się grubasek. – Po prostu wyprosił mnie za drzwi. Uczciwego człowieka zgrywa. Myśli, że jak jest zastępcą świętego ministra to mu już wolno nie brać łapówek.
- Boże co za czasy – westchnął Ostrożny i znów zapadła cisza.
Papierosy dopaliły się prawie do końca a z drugiego kąta lokalu naszym lobbystom zaczęło się przyglądać kilku mężczyzn o niezbyt przyjemnym wyrazie twarzy. Z każdym kieliszkiem wypijanym przez przyjaciół ich uśmiech robił się coraz szerszy i bardziej złowrogi. Ostrożny z Napierskim na szczęście tego nie widzieli, bo pewnie ich humory by się jeszcze bardziej pogorszyły.
- To wszystko przez tego trzynastego ministra – tyczka skrzywiła się po kolejnym kieliszku. – I jak tu nie wierzyć w przesądy.
- Przestań opowiadać głupoty – zdenerwował się grubasek. – Trzynasty minister, trzynasty minister – przedrzeźniał kompana. – Ja jestem w Europie i nie wierzę w żadnego pecha. Zobaczysz jeszcze im pokażemy.
- Co im pokażemy?
- Najlepiej jakieś kwity na wiceministra. Pogrążymy przy okazji i tego głupiego Sałacińskiego a jak go zdymisjonują to na jego miejsce mianują kogoś następnego i ten już na pewno nie będzie trzynasty...
- Widzisz, sam jednak wierzysz w przesÄ…dy.
- W nic nie wierzę ale inni wierzą i to się robi samo spełniającą się przepowiednia. A jedyne w co wierze to, to, że uczciwych ludzi nie ma aż tylu, że by zdarzyło się dwu po sobie w jednym gabinecie. Dlatego trzeba zadzwonić do znajomych i po wydostawać różne dokumenty na Polepszyńskiego i tego nowego, Soczystego.
- Wydostać można ale nikt nam ich nie da za darmo. A my jesteśmy na razie całkiem spłukani.
- Nie szkodzi, skądś musimy je wydostać. Jak nam znowu podskoczą to sprzedamy wszystko gazetom i jeszcze zarobimy na tym krocie. Wyciągaj notes, trzeba sprawdzić od kogo można pożyczyć parę złotych i kto może mieć jakieś kwity. Ja ci mówię, że tak załatwię tego pieprzonego trzynastego ministerka, że cały z tego nie wyjdzie
Po spełnieniu ostatniej kolejki przyjaciele zatopili się w lekturze swoich notesów. Przewracali ich kartki, uśmiechając się od czasu do czasu, kiedy któreś z nazwisk przypominało im o czymś szczególnie przyjemnym. Nie oddali się jednak wyłącznie wspomnieniom ale pilnie wynotowywali na serwetkach telefony, które mogły im się przydać. Gdy każdy z nich miał po około 10 nazwisk wyciągnęli komórki i zaczęli dzwonić.
Mężczyźni, którzy mieli kilka chwil wcześniej nieprzyjemny wyrazy twarzy, przyglądali im się nadal. Jednak teraz chyba nieco zmienili plany bo na ich ustach zagościł lekki uśmiech i czekali w spokoju kiedy lobbyści przestaną telefonować.
Minister spojrzał w okno i kontemplował przez kilka chwil krople deszczu spływające po szybie. Obserwował ich kręte drogi, to że czasem łączyły się w większą by po chwili znów się rozerwać i pójść własną drogą. Wszystkie kończyły na parapecie gdzie rozpływały się w nicości. Sałaciński pomyślał jak bardzo przypominają mu one polityków zawierających koalicję a następnie zrywających je i znikających w niebycie historii. Po raz pierwszy zresztą poczuł w ogóle jakieś pokrewieństwo z innymi politykami. Sam wprawdzie nie był nigdy w żadnej partii i nie musiał zawierać koalicji ale czuł, że wkrótce poczuje się jak jeden z niezadowolonych liderów jakiejś frakcji, który po to być zauważonym zatopi okręt na którym wszyscy płyną. Tak jak każdy z nich czuł się przepełniony misją, którą się usprawiedliwiał ale wiedział, ze tak naprawdę robi to po to tylko by nie zostać wyrzucony za burtę w formie balastu.
Najśmieszniejsze było to, że nie wiedział czy nie powinien dać się wyrzucić. Bo może on sam jest zbędnym ciężarem i bez niego okręt dotrze bezpiecznie do brzegu. A co będzie jeśli zacznie wyrzucać wszystkich innych. Przecież nie ma pojęcia o nawigacji, o tym jak się zachować w czasie burzy i w gruncie rzeczy nie bardzo wie gdzie jest wschód, zachód, północ oraz południe. Tak naprawdę porusza się we mgle a od kiedy zniknął kompas w postaci jego tajemniczego przyjaciela nie wie nawet czy płynie czy stoi w miejscu. Tak naprawdę potrafi być tylko uczciwym a to trochę za mało aby kierować jakimkolwiek okrętem. Nie mówiąc już o okręcie wielkości czterdziestomilionowego państwa.
A kim są ci inni, których chcę wyrzucić za burtę? To prawda, że są wśród nich ludzie skrajnie nieuczciwi ale większość nie wykracza poza pewną średnią. Mają ludzkie słabości jak wielu innych ale te słabości widać lepiej bo po pierwsze są na świeczniku a po drugie, z racji sprawowanych funkcji, mają większą możliwość folgowania tym słabościom. Pozwalają się przy okazji uwikłać w różne kontakty i układy i nie mogą już działać naprawdę samodzielnie. Są przy tym po ludzku mali ale czy on jest wielki? Czy potrafi udźwignąć ciężar i coś naprawdę zmienić? Przecież pozbawiony swojego przewodnika nie wie tak naprawdę co zrobić. Co jest słuszne a co tylko ułudą?
Poczuł, że musi to wszystko przemyśleć w trakcie spaceru. Najlepiej w lesie, w ciszy i spokoju. Najlepiej zresztą w tym lesie, w którym się to wszystko zaczęło. W Puszczy Kampinoskiej. Zrobi sobie dzisiaj wcześniej wolne i każe się zawieźć w jakieś śliczne miejsce... Nie, tak nie można. Nie może wykorzystywać służbowego samochodu do prywatnych celów.
NacisnÄ…Å‚ guziczek do interkomu.
- Pani Ewo mogę panią prosić – sekretarka weszła po chwili z notatnikiem w ręku i chciała usiąść ale Sałaciński powstrzymał ją ruchem ręki. – Chciałem tylko, żeby pani zamówiła mi taksówkę i powiedziała mojemu asystentowi, aby był u mnie koniecznie jutro o 9 rano. Musimy się przygotować do konferencji prasowej.
- Nie, niczego nie ruszajcie. Nie ma powodów do paniki. Może to tylko fałszywy alarm. No dobrze do usłyszenia
Generał schował do kieszeni komórkę i wziął głęboki oddech. Czuł, że zbliża się moment ostatecznej rozgrywki i był pewien, że nie jest to żaden fałszywy alarm. Przygotował się do tego momentu bardzo długo. Jednym ruchem przekona głupich polityków, że samodzielne działania są co najmniej nie wskazane i pozbędzie się groźnego szpiega zaprzyjaźnionego wywiadu. Przeciek w kancelarii premiera był bowiem tylko małą dziurką przez którą wypływały jedynie mało znaczące informację. Prawdziwa wyrwa w tamie była gdzie indziej i choć woda przez nią już dawno nie leciała, to teraz niebezpiecznie rósł jej poziom. Trzeba te dziurę jak najszybciej zatkać. Najlepiej ciałem martwego przeciwnika.
Generał wyjął ponownie aparat i wystukał numer.
- Henryk? ...Tak tu Pępiński. Zdaje się, że nasze kłopoty osiągnęły swój szczyt.... Trzeba powiadomić premiera a Przypkowski jest na Mazurach... Tak pewnie pisze te swoje bzdury i dlatego ma wyłączoną komórkę... To nie jest nawet takie złe, kiedyś to nawet przeczytałem ale nie w tym rzecz. Zanim go złapię i ściągnę na miejsce będzie już bardzo późno i premier dowie się o tym pięć minut przed konferencją... Tak wiem to od niego. W związku z tym musisz natychmiast lecieć do premiera. Polecisz rządowym Jakiem... Sorry ale wszystkie Falcony poleciały z ministrami na wakacje i jest tylko ten złom. Wiesz, że gdybym miał odpowiednie uprawnienia poleciałbym sam ale procedura mówi, że mogę lecieć dopiero po was. No chyba, że ty rezygnujesz... No to świetnie dzwonię na lotnisko, żeby kapitan był gotowy – odłożył słuchawkę i uśmiechnął się do swoich myśli. Zaczął sobie wyobrażać zaskoczoną minę Przypkowskiego, który dowie się jutro o wszystkim.
Generał nie był jednak jedynym bardzo zadowolonym człowiekiem w tej chwili. Po drugiej stronie połączenia równie zadowolony był Henryk Skuteczny. Jego radość miała dwa źródła. Po pierwsze zbliżał się do uwieńczenia planu, który miał być ukoronowaniem jego kariery a po drugie mógł spełnić fantazję pięknej agentki, która wyznała mu ostatnio, że bardzo by się chciała kochać w lecącym samolocie. Miał tylko nadzieję, że nie jest w tej chwili zajęta jakimś zbyt pilnym zadaniem. Na szczęścia Samanta odebrała już po pierwszym sygnale.
- Cześć... Nie mów do mnie misiu... Nieważne. Lecę pilnie samolotem więc gdybyś nie była zbyt zajęta... To świetnie. Spotkamy się na lotnisku
- Jest! – Napierski pocałował z czułością plik kartek, które ściskał oburącz. – Mówiłem, ze starguje te pięć tysięcy i co? Tydzień się droczył a dzisiaj wreszcie się zgodził.
- Czy to na pewno wystarczy? – zapytał jak zwykle ostrożnie Ostrożny.
- Jasne. Tu jest całe pieprzone łapówkarskie dossier tego fiuta Soczystego. Daty, firmy, przelewy a na dodatek – wyjął z kieszeni kasetę – nagranie jednej z jego rozmów, w której ustala warunki z developerem. I wszystko to za głupie 15 tysięcy złotych.
- Nie za takie głupie. Po za tym pamiętaj od kogo pożyczyliśmy te pieniądze. Jak nie oddamy za dwa tygodnie 30 tysięcy to będzie z nami krucho.
- Człowieku – grubasek był w tak euforycznym nastroju, że wszystko wydawało mu się proste jak po amfetaminie - jutro dostaniemy za to co najmniej 50 tysięcy. Rozmawiałem już z dwiema gazetami. Na razie dają tylko po 40 ale jeszcze coś utarguję. A jak się odważy jakaś telewizja to może wydusimy nawet więcej.
Wspaniałe perspektywy jakie roztaczał przed nimi Napierski udzieliły się również Ostrożnemu. Już czuł, że ostatnie pół roku i wkrótce wszystko wróci do normy a oni ponownie zaczną zakulisowo załatwiać różne rzeczy. Kto wie może przyjmie ich nawet z powrotem do pracy Pilski? Jak się dowie, że to oni udupili ministra, który mało nie puścił go z torbami to może dostaną jakąś ekstra premię? A może nawet podwyżkę? Bardzo chciał usłyszeć potwierdzenie swoich marzeń zapytał więc przyjaciela:
- A co będzie potem?
- Najpierw wyjedziemy na jakieÅ› dobre wakacje..
- A potem?
- A potem wrócimy do starej roboty i znów będziemy lobbystami. A jeszcze dzisiaj pójdziemy to wszystko opić do najlepszego lokalu w mieście!
Choć do najlepszego lokalu w mieście było najwyżej pięć minut piechotą machnęli na przejeżdżającą taksówkę. Wprawdzie kierowca po wysłuchaniu adresu chciał ich od razu wysadzić ale gdy wcisnęli mu do ręki stuzłotowy banknot przestał protestować.
Tego wieczoru w najlepszym lokalu w mieście za alkohol do godziny dwunastej płacił tylko pan Napierski. Przyjaciele wypili go dużo i spełnili wiele toastów. Nie wiedzieli tylko, że to nie jest raczej wesele ale stypa. Ale zostawmy ich na razie w dobrych humorach.
Konferencja w sprawie zmiany polityki rolnej nie przyniosła zbyt wielkich rezultatów. W wyniku kłótni czasu starczyło tylko na to, żeby umówić się na kolejną konferencję.
Po zakończeniu spotkania premier udawał się na krótki, lipcowy urlop na wybrzeże Morza Śródziemnego, w miejsce oddalone zaledwie o godzinę jazdy samochodem od miasta w którym odbywała się konferencja. Była to dla premiera ostatnia okazja do odpoczynku bo wkrótce miała ruszyć kampania wyborcza a wtedy nie znajdzie nawet chwili czasu.
W wynajętym domku czekała na niego już żona, która zdążyła się przez dwa dni trochę opalić. Kiedy do niej przyjechał, zażywała właśnie słonecznych kąpieli na brzegu morza. Szybko go spostrzegła i pobiegła w jego stronę. Wyglądał w swoim czarnym garniturze nieco egzotycznie na tle błękitnego nieba i lekko zielonkawej wody.
- Dzień dobry kochanie - chciała go pocałować.
- Dzień dobry - mruknął i delikatnie ją odsunął.
- Czyżby Minister Obrony Środowiska coś narozrabiał? - premier przy okazji każdego problemu jaki miał z ekologiem nie zapominał wypomnieć żonie czyja to w gruncie rzeczy jest wina i kto go pierwszy namówił do tej nieszczęsnej nominacji.
- Jeszcze tego by brakowało. Zrobił już wystarczająco dużo. – zdjął marynarkę i poluzował krawat. - Nie rozmawiajmy już o polityce. Mam ochotę się wykąpać.
- Najpierw muszę cię posmarować kremem. Słońce jest tu bardzo niebezpieczne – spojrzała z troską na bladą i zmęczoną twarz męża.
Smarowanie zajęło na tyle dużo czasu że kiedy wreszcie udali się na plażę słońce zaczęło już powoli różowieć. Premier wykąpał się szybko i zaproponował wyprawę do jednej z miejscowych knajpek. Wrócili do domku i poinformowali ochronę o swoich planach. Następnie zaczęli przebierać się na wieczorne wyjście. Byli mniej więcej w połowie przygotowań gdy usłyszeli pukanie do drzwi.
- Kto tam?
- To ja panie premierze – „ja†było głosem jednego ze stałych ochroniarzy premiera.
- Jeszcze nie jesteśmy gotowi.
- Nie o to chodzi. Ma pan gościa z kraju.
- Gościa z kraju? O tej porze? – gestem ręki kazał wyjść żonie do sąsiedniego pokoju –Poproście go - szybko naciągnął spodnie i dopiął dwa guziki koszuli.
Do pokoju wszedł Skuteczny. Wyprężył się przed premierem tak jakby ten był jego dowódcą.
- Pan tutaj?! - szef rządu nie krył zdziwienia - Co się stało? Czyżby ... - premier zaczął przeczuwać najgorsze.
- Niestety. Pan minister zwoła jutro konferencję.
- W jakiej sprawie?
- Tego dokładnie nie wiemy ale obawiamy się najgorszego.
- Muszę mu tego zabronić. Wracam do kraju - premier ruszył w stronę walizki, która nadal stała na środku pokoju.
- To nie jest dobry pomysł. Sprawa i tak się wyda i wyjdzie na to, że pan premier usiłował ją tuszować.
- To co ja mam zrobić?
- Przede wszystkim zachować spokój.
- Ale jakie ja mam wyjście z tej sytuacji?
- Myślę, że tylko jedno.
- Dzień dobry panie ministrze – powiedział zamykając za sobą drzwi.
- Dzień dobry.
Nie przepadał za swoim nowym asystentem ale starał się tego nie okazywać. Nie lubił go głównie dlatego, że uważał, iż to stanowisko jest w gruncie rzeczy niepotrzebne. Zwłaszcza, że jak na razie robił tylko prasówki. Miał też pomagać w redagowaniu dokumentów na konferencję prasowe bowiem za radą swojego przyjaciela minister nie miał stosownego rzecznika.
Zdziwił się zresztą kiedy nagle jego dyrektor administracyjny zatrudnił mu asystenta. Okazało się podobno, że jest taki etat i trzeba go wykorzystać. Podejrzewał w tym jakiś podstęp, ale nie mógł się już poradzić swojego przyjaciela. Może zresztą ten tu jest tylko czyimś krewnym lub sąsiadem. W gruncie rzeczy nie mógł mu niczego zarzucić. Zarabiał niewiele, dlatego nikt nie mógł powiedzieć, że minister zatrudnił na synekurze swojego znajomka Był solidny, skrupulatny i bardzo pracowity. Przez te prawie trzy tygodnie nie spóźnił się nawet minutę do pracy co innym zdarzało się nagminnie. W dodatku miał nazwisko, które bardzo pasowało do resortu, którym kierował. Jabłonka.
- To przegląd dzisiejszej prasy. „Wyborcza†bardzo życzliwie odnosi się do pana planów dodatkowego opodatkowania zakładów znajdujących się w miejscach szczególnie zatrutych. „Rzeczpospolita†jak zwykle wstrzemięźliwa. Śląskie gazety oczywiście przeciw ...
- Niech pan to położy na moim biurku. Zajmę się tym później. Piszę teraz oświadczenie na dzisiejszą konferencję prasową.
- Czego ma właściwie dotyczyć konferencja? – pomimo, że Jabłonka był młodym oficerem starannie ukrył ogromne zainteresowanie.
- Zmian kadrowych w ministerstwie.
- JakaÅ› nominacja?
- Raczej na odwrót
Staż Jabłonki był jednak za krótki by ukryć strach jaki pojawił się w jego oczach. Nerwowo przełknął ślinę i odwrócił się. Tuż przed drzwiami dogoniły go słowa ministra.
- Niech się pan nie boi. Gdy będę chciał pana zwolnić ukryję ten fakt przed prasą.
Dowcipniś się znalazł. Jabłonka spokojnie przemaszerował przez korytarz. Nie zatrzymał się jednak przy żadnym ze współpracowników, którzy jak co rano kręcili się bez celu. Pozdrawiał ich tylko zdawkowym kiwnięciem głową. Kiedy wreszcie wszedł do swojego pokoju zamknął drzwi na klucz. Wyjął z kieszeni telefon komórkowy. Nacisnął cyfrę 1 a następnie przycisnął klawisz z zieloną słuchaweczką.
- Dzień dobry panu...Tak jak myślałem konferencja dotyczy zmian kadrowych... Myślę, że tych z góry... Czy mam ich poinformować?... Nie?... Oczywiście nie będę go odstępował na krok
Jabłonka schował do kieszeni aparat i błyskawicznie zajął się redagowaniem zaproszenia na konferencję. Nie minęło 10 minut od chwili kiedy opuścił gabinet ministra do momentu kiedy pojawił się tam z powrotem. Jego pryncypał zerknął na przyniesione papiery i szybko je podpisał. Jabłonka dał je sekretarce nie zamykając nawet drzwi.
- Czy mogę w czymś panu pomóc?
- Nie. Ale niech pan poczeka w sekretariacie.
Jabłonka uśmiechnął się krzywo do sekretarki, która nie przerwała pracy przy kserokopiarce. Mógł się tylko domyśleć, że powielała materiał na dzisiejszą konferencję. Sekretarka nie odwzajemniła uśmiechu Jabłonki. Wprawdzie lubiła tego chłopca ale minister zakazał jej pokazywać mu jakiekolwiek materiały. Nie wiedziała skąd ten nagły brak zaufania ale instynkt starej pracowniczki urzędów państwowych podpowiadał jej, że może to oznaczać pójście w odstawkę. Na wszelki wypadek postanowiła zachować na razie dystans
- Ile ty właściwie masz lat? – zapytała podnosząc się z łóżka.
- Nigdy byś nie zgadła, kotku – uśmiechnął się chełpliwie Skuteczny. – Tego nie wiedzą nawet najwięksi szpiedzy – chciał się zerwać na równe nogi ale coś strzeliło mu w krzyżu i skrzywił się z bólu.
- Chyba jednak sporo – uśmiechnęła się pod nosem Samanta i naciągnęła na siebie bluzeczkę.
- To wszystko przez ciebie – powiedział ciągle z grymasem na twarzy Henryk. - Wczoraj w nocy byłaś nienasycona.
- Ja zawsze jestem nienasycona – uśmiechnęła się dumnie agentka – Ale nie moja wina, że latacie samymi gruchotami i strasznie w nich rzuca. Gdyby te turbulencje trwały dłużej pewnie byś pode mną wyzionął ducha.
- No, no uważaj – zaperzył się Skuteczny. – To że ze sobą sypiamy nie oznacza, że możesz sobie gadać co chcesz. Czy ty nigdy nie nosisz stanika? – postanowił szybko zmienić temat rozmowy.
- Nigdy.
- Dlaczego?
- Po pierwsze moje cycki są wystarczająco duże i nie muszę ich sobie powiększać przy pomocy miseczek – z niejakim trudem wciągnęła spódnice co świadczyło o tym, że już czas na kolejne odsysanie tłuszczu. – Po drugie są podniesione wystarczająco wysoko i nie muszę ich również podciągać. Po trzecie nie jestem sportsmenką więc nie biegam z nimi a szybciej chodzę tylko wtedy kiedy idę zrobić siusiu. A po czwarte.....
Otworzyła swoją torebkę i wyciągnęła paczkę długich, kobiecych papierosów. Wyjęła jednego z nich a ponieważ była kobietą samodzielną i przyzwyczajoną do nie zadawania się z dżentelmenami, samo go sobie przypaliła. Zaciągnęła się odrzucając w tył burzę swoich blond włosów.
- A po czwarte?
- A po czwarte nie mam problemu z nieśmiałym mężczyznami, którzy nie wiedzą jak rozpiąć stanik – nałożyła na nogi szpilki i ruszyła do wyjścia – No to pa misiaczku.
Kiedy Samanta wyszła z domu, Skuteczny wstał i przez chwilę się nad czymś zastanawiał. W końcu ruszył w stronę ściany na której wisiała kopia obrazu jednego z bardziej znanych impresjonistów. A przynajmniej powinna to być kopia bo oryginał podobno wisiał w muzeum..
Henryk odsunął obraz. Za nim ukazały się drzwiczki do małego sejfu. Były na nich dwa mechanizmy jeden z 10 pierwszymi literami alfabetu a drugi z 10 cyframi. Nastawił pierwszy mechanizm na E a drugi przekręcił na 1 a potem na 9. E – 19. Taki pseudonim miał pierwowzór Hansa Klossa. Zresztą sam Kloss w pierwszych kilku przygodach, które leciały w teatrze Kobra nosił ten pseudonim. E 19. Ale któż to dzisiaj jeszcze pamięta?
Henryk sprawdzał zawartość sejfu, bo choć ufał w swoją męskość, czuł się zaniepokojony zainteresowaniem seksownej agentki. Wprawdzie po pierwszym razie sam do niej zadzwonił ale zbyt łatwo dała się namówić na spotkanie. Nie wierzył w bezinteresowność ludzi a już w bezinteresowność pięknych kobiet nie wierzył w szczególności. Albo więc Samanta została napuszczona przez Przypkowskiego i chcę od niego coś wyciągnąć, albo chciała awansować szybciej niż wskazywałby na to staż jej pracy. Za bardziej prawdopodobny uważał ten drugi scenariusz lecz wolał na wszelki wypadek uważać.
WewnÄ…trz sejfu znajdowaÅ‚ siÄ™ jedynie mikroskopijny cyfrowy dyktafon. Henryk wyjÄ…Å‚ go i nacisnÄ…Å‚ guziczek odtwarzania. Z gÅ‚oÅ›niczka wypÅ‚ynÄ…Å‚ zapis jego wczorajszej rozmowy z premierem. KoÅ„czyÅ‚a siÄ™ ona sÅ‚owami: „Skoro uważa pan, że nie ma innego wyjÅ›cia.....â€
Nawet agenci muszą kiedyś odpocząć. Dlatego w drugie połowie lipca – korzystając z urlopu premiera - Przypkowski wybrał się na krótki, tygodniowy wypoczynek nad swoje ulubione jezioro. W małym, myśliwskim domku położonym w rezerwacie oddawał się na przemian dwóm swoim ulubionym rozrywkom. W chlodniejszych okresach dnia łapał ryby a w największy skwar siadał pod wielką lipą (którą kazał specjalnie zasadzić) i pisał na laptopie powieść szpiegowską. Był to już siódmy odcinek przygód dzielnego agenta, który rozprawiał się z wszechpotężnymi organizacjami pragnącymi zawładnąć światem. Tym razem po raz drugi walczył z groźnymi terrorystami, którzy opanowali Biały Dom i przetrzymywali tam prezydenta Stanów Zjednoczonych wraz z rodziną. Na nic zdałyby się wysiłki połączonych sił FBI i CIA gdyby nie pomoc dzielnego kolegi zza dawnej żelaznej kurtyny, kapitana Przyjemskiego (podobieństwo nazwisk zupełnie przypadkowe). Ten kilkoma genialnymi, psychologicznymi posunięciami, wyprowadził w pole terrorystów, którzy upokorzeni musieli się poddać.
Przypkowski pisał te książki od początku lat 90-ych. Wtedy dzięki udanej akcji zyskał miano super szpiega. Początkowo traktował to jako zabawę, odskocznie, pozwalającą mu czasem odpocząć od traktowania serio wszystkich wariatów, którzy plączą się po świecie. Kiedy jednak w połowie lat 90-ych poszedł chwilowo w odstawkę uznał, że jest to doskonałe zabezpieczenie na stare lata. Z jego renomą książki rozchodziłyby się pewnie jak świeże bułeczki. Ponieważ nie wychodził w swoich pracach poza ogólnie znane bzdury z tanich powieści sensacyjnych nie obawiał się, że ktoś może mu nie pozwolić wydać jego dzieł. Czasem wstawał tylko jakąś nieświeżą informację, która dodawała pieprzyku książce ale była znana od lat wszystkim agentom. Ponieważ jednak jego talenty literackie nie wykraczały ponad przeciętność a nazwiskiem jeszcze nie mógł firmować tych utworów na zewnątrz, to trafiały one do szuflady. A raczej na dyskietki, które skrzętnie ukrywał – na wszelki wypadek – w kilku różnych miejscach. Ot, taka zawodowa ostrożność.
Ponieważ jego domek znajdował się w rezerwacie, ryb w pobliskim jeziorze było mnóstwo. Był jedną z czterech osób, które posiadały specjalne zezwolenie wojewódzkiego konserwatora przyrody na połów w tym akwenie. Mógł więc rozkoszować się w spokoju wędkarskim sportem gdyż jak do tej pory nie zetknął się z żadnym innym posiadaczem wspaniałego zezwolenia. Toteż bardzo się zdziwił kiedy w trakcie porannych połowów zobaczył cichutko płynącą w jego stronę łódź. Była ona zaopatrzona w elektryczny silniczek, jedyny dozwolony napęd w strefie ciszy, którą objęty był rezerwat.
Jeszcze bardziej się zdziwił kiedy łódka podpłynęła bliżej i zobaczył jej pasażera.
- Co ty tutaj robisz?
- Przyjechałem po ciebie – odpowiedział spokojnie generał, dobijając do łódki Przypkowskiego.
- Po co?
- Za parę godzin rozpocznie się konferencja prasowa naszego ulubieńca...
Sałacińskiego?!
- Dokładnie tak. Będzie na niej omawiał zmiany kadrowe w swoim ministerstwie.
- To co ty tutaj robisz?! – powtórzył przerażony Przypkowski. – Powinieneś w tej chwili próbować temu zapobiec.
- Daj spokój. Nic już na to nie poradzimy. Teraz należy się zastanowić co zrobić z tym fantem.
- I po to do mnie przyjechałeś?
- Tak. Myślę, że już czas żebyśmy porozmawiali szczerze o ministrze.
Konferencja zaczęła się o 14.00. Wszystkie media zjawiły się w komplecie. Sala, w której odbywały się konferencje prasowe ministerstwa, zapełniła się pół godziny przed terminem. Przez blisko pół roku urzędowania nowego ministra dziennikarze nauczyli się, że nie należy lekceważyć spotkań, które się tu odbywały. A zwłaszcza takich, które były zwoływane nagle. Minister dał się bowiem poznać jako osoba szybko reagująca na wszelkie nieprawidłowości.
Główny bohater spotkania przybył punktualnie. Ubrany jak zwykle w ciepłe, przyjazne kolory uśmiechnął się do dziennikarzy. Usiadł za stołem, na którym pełno było mikrofonów oraz dyktafonów i wyjął z zielonej teczki plik kartek.
- Witam państwa na dzisiejszej konferencji prasowej poświęconej zmianom kadrowym w ministerstwie. Z przykrością muszę poinformować, że przesłałem przed chwilą do gabinetu pana premiera wnioski o dymisję dwóch wiceministrów w moim resorcie, panów Edwarda Soczystego i Franciszka Polepszyńskiego. Odkryłem bowiem, że jako działacze organizacji ekologicznych dopuścili się poważnych nadużyć i malwersacji. Żerowali na firmach, które chciały inwestować w nieruchomości wymuszając od nich gigantyczne darowizny w zamian za wycofywanie protestów przeciwko rozpoczętym budowom. Pieniądze, które w ten sposób uzyskali, wydawali na własny użytek, dla swoich organizacji zostawiając nędzne grosze. Uzyskawszy te informacje nie mogłem tego tolerować i narażać na szwank dobrego imienia polskich ekologów oraz tego rządu, którego jestem członkiem od blisko pół roku – zdjął okulary. – Słucham państwa pytań.
- Skąd pan uzyskał te informacje?
- Zaraz po nominacji obydwu panów zadzwoniło do mnie...
- Na pana słynny zielony telefon?
- Tak jest. A więc zadzwoniło do mnie kilku zaniepokojonych członków tych organizacji, którzy po odejściu szefów zorientowali się dokładniej w ich procederze. Poprosiłem ich o dostarczenie mi dowodów. Wczoraj miałem z nimi spotkanie. Kserokopie dokumentów zaraz po konferencji przekaże państwu mój asystent.
- Jakiej reakcji spodziewa siÄ™ pan po premierze?
- Natychmiastowej. Pan premier, podobnie jak ja, zawsze podkreślał, że należy zerwać z korupcyjnym praktykami poprzedniej ekipy. Wierzę głęboko, że i tym razem zareaguję prawidłowo i zaraz po urlopie podpisze ich dymisję.
Ostrożnemu ręka zawisła w powietrzu. Trzymał w niej wędlinę, którą miał zaraz położyć na kromce chleba. Znajdował się w kuchni dwóch sympatycznych pań, z którymi zakończyli wczoraj wieczór i które odprowadzili do domu. W tej samej kuchni znajdował się mały telewizorek, który był nastawiony na jeden z informacyjnych kanałów. Stacja ta nadawała bezpośrednią transmisję z konferencji Ministra Obrony Środowiska.
- Stefan – zawołał słaby głosem i nie był to bynajmniej jedynie wynik długiej libacji i nocnych igraszek. Odpowiedziało mu schrypnięte
- Czego?
- Pozwól tu proszę.
- Po co?
- Muszę ci coś powiedzieć.
- To nie możesz sam przyjść?
- Nie bo byś mi nie uwierzył a tu jest telewizor.
- No dobra idÄ™.
Zanim w drzwiach kuchni ukazał się skacowany grubasek w pokoju przewróciła się lampa a jedna z sympatycznych pań użyła słów powszechnie uważanych za wulgarne. Ponieważ jednak damom nie przystoi tak się wyrażać nie będziemy tu przytaczać tej wypowiedzi. Mimo wszystko nie powiemy również, co wydostało się z ust Napierskiego bo choć nie stronimy w tej opowieści od mocnych wyrazów to jednak zawsze towarzyszy im co najmniej 10 normalnych słów. W wypowiedzi lobbysty przyzwoite były zaś tylko przecinki.
- I co my teraz zrobimy? – zapytała tyczka, gdy grubaskowi wyczerpał się zasób odpowiednich słów.
- A skąd ja mam kurwa wiedzieć?
- Przecież to był twój pomysł, żeby pożyczać pieniądze od mafii na materiały kompromitujące wiceministra.
- Twój pomysł i twój pomysł – Napierski postanowił się wyżyć na przyjacielu bo tylko on się w tej chwili do tego celu nadawał – Jasne, że to był mój pomysł bo ty nie jesteś w stanie nic wymyślić. Tylko byś cały czas narzekał i plótł jakieś bzdury. Może byś wreszcie ruszył mózgownicą i sam powiedział co teraz mamy robić?
- Tu nie trzeba geniusza, żeby zrozumieć, że musimy zjeżdżać. Pożyczyliśmy od ludzi z miasta 20 tysięcy a za miesiąc mamy im zwrócić 30. W tej chwili mamy tylko jedną wielką kupę papieru toaletowego, którym się możemy co najwyżej podetrzeć. Ile zostało ci jeszcze pieniędzy?
- Nie wiem, mam je w spodniach.
- Ale tak na oko.
- Jakieś półtora tysiąca złotych.
- A ile jesteśmy winni naszym gospodyniom.
- Nie wiem to ty się z nim umawiałeś
- A racja – Ostrożny zamyślił się przypominając sobie wachlarz usług z których skorzystali oraz cennik.
- No?
- Obawiam się, że właśnie tyle ile mamy
- No to jesteśmy udupieni. Jak myśli czy one jeszcze śpią? – pokazał głową w stronę pokoju.
- Raczej tak.
- To jedyne co nam w takiej sytuacji pozostaję to po cichu się ubrać i spieprzać za te półtora tysiąca gdzie pieprz rośnie.
- Ale gdzie?
- Może by na te Mazury. Może wyciągniemy coś na ministra od kierownika ośrodka. Obiecam mu jeszcze raz załatwienie tego kredytu to może dowiemy się czegoś ciekawego.
- Czyli co?
- A bo ja wiem. Może on tam kiedyś sobie przygruchał jakąś cizię...
- Ty poczekaj – tyczka uderzyła się głową w czoło coś sobie przypominając ale po chwili tego pożałowała i skrzywiła się z bólu.
- No co?
- Co? A tak. Przypomniałem sobie, że jak wymiotowałeś to kierownik coś wspominał o jakiejś cycastej blondynce z którą Sałaciński motyle ganiał.
- I dopiero teraz to mówisz?
- Bo wcześniej nie pytałeś.
- Człowieku to może być to. Zasuwaj do pokoju po nasze rzeczy.
- Dlaczego ja?
- Bo jesteś zgrabniejszy w poruszaniu się. Ja na pewno bym coś przewrócił.
Ostrożny wrócił z ubraniami po jakiś trzech minutach, niosąc różne części ich garderoby nawet w zębach. Nie przyniósł wprawdzie krawata Napierskiego, gdyż ten znajdował się na szyi jednej z pań ale reszta była w komplecie. Szybko nałożyli ubrania i po cichu wymknęli się za drzwi.
Niestety przeciąg poruszył okno w pokoju, któremu w zamknięciu przeszkadzał tylko flakon z kwiatami. Nie na długo zresztą bo jako naczynie obłe wyturlał się z objęć okiennej futryny i spadł z hukiem na podłogę. Zaniepokoiło to nieco dzielnych lobbystów, którzy byli już na schodach. Przez moment zatrzymali się w bezruchu a następnie strasznie przyspieszyli.
Spadający flakon obudził jedną z gospodyń, która powiodła wokoło nieprzytomnym wzrokiem. Nie dostrzegłszy klientów, wstała zaniepokojona i chwiejnym krokiem udała się do kuchni. Tam znajdowało się okno wychodzące na klatkę schodową. Po chwili ujrzała w drzwiach obydwu panów i chwyciła za telefon.
- Ziutek?... Widzisz dwie takie łajzy co się telepią na druga stronę ulicy?.. No taki Flip i Flap... No, skasuj ich za kurs bo przed chwilą wyszli i zapomnieli zapłacić... Jakiś tysiąc pięćset ale za to, że chcieli jechać na gapę możesz im policzyć pięć tysięcy... Spokojna głowa mają, sama widziałam jak wczoraj puścili w knajpie prawie cztery kawałki fundując wszystkim wódę. Jak nie będą mieli to się z nimi najwyżej przespacerujesz do bankomatu.
Przypkowski siedział bez słowa obok generała i trawił otrzymane przez chwilą informację. Zbliżali się do Warszawy i ruch robił się już coraz większy więc Pępiński zaczął zwracać większą uwagę na drogę, zostawiając w spokoju swojego pasażera i nie dopominał się szybkiej reakcji.
- Od kiedy o tym wiesz?
- Od kilku lat.
- I dlaczego dopiero mi o tym mówisz?
- Przez ostatnich kilka lat nie był szczególnie aktywny. Dopiero wiosną na tej konferencji udało mi się potwierdzić nieoficjalnie, że to on. Ale i tak nie miałem żadnych dowodów i tak naprawdę zdobyłem je dopiero teraz. Przecież wiesz, jak niebezpieczne jest rzucanie oskarżeń na starszych stopniem.
- I co teraz zrobimy?
- Ja wysadzę cię przy najbliższym postoju taksówek., żeby nas nikt nie widział razem. O 16.00 widzimy się na posiedzeniu naszego Komitetu ds. Nadzwyczajnych. Na spotkaniu cały czas udajesz, że nic się nie stało. Masz tu kasetkę – wyjął z samochodowego radioodtwarzacza kasetę magnetofonową i wręczył ją Przypkowskiemu. Otworzył schowek i to samo zrobił z kasetą video – A tu masz jeszcze nagraną wizję, żebyś sobie mógł to wszystko obejrzeć. Zobaczysz to sobie, przesłuchasz jeszcze raz po spotkaniu i przemyślisz czy na pewno cię nie wrabiam. Wieczorem podrzucę ci jeszcze tę drugie nagranie. Dzwonisz do premiera i umawiasz się w pierwszym, możliwym terminie na spotkanie, żeby zaakceptował naszą decyzję. Jak mu pokażesz te materiały nie powinien mieć żadnych wątpliwości – zatrzymał się przy krawężniku przed postojem taksówek. – Wyskakuj i do zobaczenia.
Przypkowski wysiadł bez słowa i ruszył w stronę stojących samochodów. Generał ruszył powoli z pobocza. Kiedy znalazł się na środku jezdni spojrzał na zegarek. Dochodziła 15.00. Włączył radio. Już po chwili usłyszał podniecony głos reportera. Poznał w nim dziennikarza, który w zimę przypadkiem spotkał na lotnisku poprzednika Sałacińskiego.
- Afera korupcyjna w rządzie – dziennikarze jak zwykle byli dokładni. Nie interesowało ich, że ktoś wymuszał łapówki wcześniej bo to było normalne. Ale taki skrót myślowy „ afera korupcyjna w rządzie†zawsze był bardzo atrakcyjny. – Jak podał Minister Obrony Środowiska, na specjalnej konferencji prasowej zorganizowanej godzinę temu, dwóch jego zastępców brało udział w procederze wymuszania łapówek od przedsiębiorców budowlanych....
Pierwsza informacja w serwisie. No, no nieźle. Na innych stacjach pewnie też. Wydarzenie dnia. Stanąwszy w korku sięgnął po komórkę i wystukał numery.
- Słucham – odezwał się kobiecy głos.
- Witam paniÄ….
- Dzień dobry generale.
- Jak tam wycieczka?
- Strasznie rzucało w samolocie.
- To trzeba się było przypiąć pasami i nie ruszać – generał się roześmiał a głos z drugiej strony mu zawtórował. – Gdzie to ma?
- Tak jak pan przypuszczał. W sejfie.
- Świetnie. Macie jakieś trzy godziny czasu. I pamiętajcie, że nie wolno wam zostawić żadnych śladów.
- Tak jest.
- No to bez odbioru – generał odłożył aparat.
Korki sprawiły, że był na miejscu dopiero kwadrans przed czwartą. Zatrzymał samochód przed firmą i poszedł na chwilę do swojego biura. Spakował do teczki jakieś nieistotne papiery i poszedł na spotkanie do salki, która znajdowała się dwa piętra pod jego gabinetem. Przez okno zobaczył taksówkę z której wysiadał Przypkowski.
Salka była szara jak zwykle. Teraz jednak sprawiała dodatkowo przygnębiające wrażenie gdyż za oknami zieleń wprost buzowała. Jedynym zaś żywym kolorem w salce była żółć, która zdawała się wprost zalewać uczestników spotkania.
Skład, podobnie jak nastroje, właściwie nie zmienił się od ostatniego spotkania. Te same smutne twarze wpatrywały się w blat stołu, starając się zrobić coś z dłońmi w przerwie między jednym a drugim papierosem. Tylko miejsce pechowego Jabłonki pozostawało chwilowo puste.
- Co się tak kurwa patrzycie? –generał wciąż nie wypadał z roli.
- Robisz się coraz bardziej wulgarny – skrzywił się Przypkowski.
- To był przecież twój pomysł, żeby podrzucić mu ministrów umoczonych w Zielone Płuca, więc mógłbyś bardziej kreatywny...
- Wiem. Trzeba się teraz zastanowić...
- Pierdolisz. Wiesz dobrze tak jak ja, że w tej sytuacji zostało nam tylko jedno wyjście. Przecież nie przyznamy się, że cały czas podsłuchujemy ten jego zielony telefon i nikt na niego nie dzwonił.
- Chyba trochÄ™ panikujesz.
- Ja panikuję?! Widziałeś notowania. Ludzie mu wierzą. Tak naprawdę po raz pierwszy od 15 lat wierzą jakiemukolwiek politykowi. Ledwo uniknęliśmy tego, żeby go umieszczono w badaniach przed jesiennymi wyborami prezydenckimi. Murowane drugie, góra trzecie miejsce.
- On ma rację – odezwał się Henryk. – Nie możemy dłużej ryzykować. Facet jest zbyt niebezpieczny. Mimo, że obserwujemy go prawie cały czas nie zauważyliśmy jak przeprowadził śledztwo i doszedł do tego, że jego współpracownicy byli zamieszani w Zielone Płuca.
- A jak premier? – zapytał dla formalności Przypkowski
- Premier wyraża zgodę.
- To ostateczna decyzja?
- Tak. Premier też przecież chcę startować w wyborach prezydenckich. A poza tym przyda mu się męczennik, bo to podniesie notowania.