Tekst ROZDZIAÅ 4
był czytany 767 razy
ROZDZIAÅ 4
Choć minął miesiąc salka nie zmieniła się wcale. Na ścianach wisiały te same reprodukcje i ten sam nieaktualny kalendarz. Skład odwiedzających również się nie zmienił. Tylko stół nie świecił jak poprzednio pustkami lecz dźwigał ciężar ważnych materiałów. Trudno powiedzieć, że się pod nimi uginał ale na pewno zrobiły na nim wrażenie.
Jako ostatni wszedł Henryk. Rzucił okiem na stół i uśmiechnął się nieznacznie.
- No Jabłonka, widzę, że mieliście pracowity miesiąc. Pokażcie co są warte te wasze materiały.
- Gówno są warte – odpowiedział generał bawiący się swoim długopisem, który najlepiej orientował się w efektach pracy porucznika. – Najgorsze, że na zachodzie wiedzą o tym i śmieją się z nas.
- SkÄ…d wiesz?
- Byłem przecież na Zjeździe Miłośników Flory Antarktycznej.
- Skąd wiedzą? – wtrącił się Przypkowski.
- Sądzę, że z przecieku w kancelarii premiera.
- Może by go już zlikwidować?
- Lepiej poczekać do wyborów. Niech myślą, że kontrolują sytuację. Zanim znajdziemy ich kolejne dojście mogą nam nieźle namieszać.
- Dlaczego tak myślisz?
- Bo mimo ich starań faszyści wszędzie uzyskują dobre wyniki. A u nas nie przekraczają nawet procenta. Wszystko co im się udało to ten zabawny mulat a nawet on nie chce siać nienawiści do obcych. Dlatego ich demokratyczni politycy się pieklą i każą brać im przykład z nas. Na zjeździe dostałem również cynk, że przed wyborami podejmą jakąś akcję w kierunku poparcia naszych niemrawych nazistów.
- Mogliby lepiej zlikwidować swoich.
- Niestety stary, to demokracja. Obudzili się z ręką w nocniku i muszą teraz wszystko powoli odkręcać. Zajmie im to z dziesięć lat. Zaczynam się zresztą zastanawiać czy minister to nie jest ich robota.
Wszyscy siedzący przy stole nadstawili bacznie uszu choć słowa generała brzmiały jak rojenia chorego na spiskową teorię dziejów. Ale właśnie bywalcy tej salki wiedzieli najlepiej, ze tych rojeń całkowicie nie można lekceważyć. Chwila ciszy nieco się przedłużała. Generał zaś nie kwapił się do udzielania dalszych wyjaśnień czekając na pytanie któregoś z pozostałych. A że ono padnie nie miał wątpliwości.
- Co masz na myśli? - zapytał spokojnie Przypkowski.
- Panowie chcą nam podłożyć kukułcze jajo. Przecież wszędzie u nich zieloni to trzecia, czwarta siła polityczna w kraju. U nas nie są nawet w pierwszej dziesiątce. A przecież wiadomo, ze to zwykle banda zwariowanych idealistów, których trudno kontrolować bo są problemy z ich skorumpowaniem. W dodatku uprawiają wolną miłość więc nie przeraża ich, że żona dowie się o jakiejś dupci na boku.
- Kogo to dziś przeraża? – Henryk wypuścił chmurę dymu - Chyba tylko bogatych biznesmenów, którzy przepisali na żony połowę swoich majątków i boją się, że te się z nimi rozwiodą. Wyborcy mają moralność coraz bardziej w dupie.
- Dobrze, że nasz minister bardzo kocha swoją żonę – wtrącił Jabłonka.
- No i co z tego jak nie chcę jej kurwa zdradzić! – generał „obciął†podwładnego. – A wracając do zachodnich zielonych. Jak każda władza chcą kontrolować działania tajnych służb, a ponieważ sami są trudni do skontrolowania, stają się podwójnie niebezpieczni. Przecież nie raz słyszeliśmy jak nam się europejczycy – wydął pogardliwie wargi i z całą pewnością wypowiedział ten wyraz z małej litery – skarżyli na zielonych. Może teraz chcą nam po prostu utrudnić działanie.
Słowa generała brzmiały dość logicznie. Jeśli tak jest w rzeczywistości stoi przed nimi trudne zadanie. Trzeba się zabrać do pracy dokładniej niż do tej pory.
- Panowie co wy mi tu pierdolicie o zielonych faszystach – podsumował rozmowę Henryk. – Chcę wiedzieć co mamy na ministra.
- Przecież mówiłem. Gówno.
- Jak to?
- Tak to. To na stole to jedynie kupa nic nie wartego śmiecia.
- Czy możesz mi to wytłumaczyć ...
- Może lepiej ja to zrobię – odezwał się Jabłonka.
Porucznik miał czerwone i niewyspane oczy, ale bynajmniej nie z przepracowania. Ostatnio słabo sypiał i przeglądał głównie resortowe ogłoszenia o pracę. Zgłosił już nawet odpowiednie aplikacje. Wiedział, że od tego co teraz powie zależy jego przyszłość. Jeśli tylko trochę zdenerwuję swoich zwierzchników to wkrótce rozpocznie karierę w jakiejś dużej firmie na dobrym stanowisku. W miarę jak zdenerwowanie przełożonych będzie wzrastać, będzie maleć jego pensja i miasto w jakim wyląduje. O jakiejś lepszej fusze nie miał co marzyć. Niczym się przecież nie wykazał i był na dodatek pechowy. Uczciwy polityk! Przecież większe jest prawdopodobieństwo trafienia szóstki w totku, bo to się jednak czasem zdarza. No ale to przecież trzynasty minister... I jak tu nie wierzyć w przesądy.
- To co tutaj jest, to zapis pracy ministra z ostatniego miesiąca. Nagraliśmy wszystkie spotkania mamy również wszelkie wycinki i notatki z prasy...
- I ?
- Niestety jest lekka tendencja wzrostowa. Na początku wzmianki nie przekraczały pięćdziesięciu słów, teraz sięgają osiemdziesięciu a gdzieniegdzie przybierają nawet postać krótkich artykułów. Jak tak dalej pójdzie grożą nam pierwsze większe artykuły w dużych dziennikach...
- Ja się nie pytam o długość tylko jakość...
- Niestety pozytywne.
- O jakość tego co zebraliście. Co już na niego macie?
- Niestety nic.
- Nie wierzÄ™.
- Niestety musisz – generał przestał bawić się swoim długopisem i odłożył go na stół. – Facet jest nadal czysty jak łza.
- Żadnych podejrzanych kontaktów?
- Prawie żadnych – zawahał się Jabłonka. – W ostatni weekend w ośrodku w którym przebywał minister było również dwóch znanych lobbystów...
- No i ?
- Nic. Byli tam tylko jeden dzień.
- Zrobiliście im jakieś wspólne zdjęcia?
- Tak, jak minister robi jednemu z nich sztuczne oddychanie. Ale to nic nie da.
- Dlaczego?
- Bo to są kurwa lobbyści tartaczni – Pępiński ponownie włączył się do rozmowy.
- Dla kogo pracujÄ…
- Dla niejakiego Pilskiego.
- Mamy coÅ› na niego?
- Tyle co na każdego biznesmena w tym kraju ale to nic nie da bo facet przy tej nowej ustawie o zagospodarowaniu przestrzennym parków narodowych ma przesrane. A nie da się udowodnić, że dali mu za to pieniądze bo to jakby twierdzić, że Małysz płacił Hannawaldowi za to, że tamten z nim wygrywał.
- A krewni? – Henryk próbował znaleźć coś gdzie indziej.
- Wychowywał się w domu dziecka.
- A żona?
- Też z domu dziecka tylko innego. Poznali się na wieczorze poezji i zapewne zbliżyła ich właśnie przeszłość.....
- Co wy mi tu jakieś romantyczne kawałki pieprzycie – zirytował się Skuteczny. - A co robi żona?
- Wcześniej działała w tej samej organizacji ekologicznej co minister. Ale kiedy minister zawiesił jej działalność na czas swojej kadencji to właściwie siedzi w domu. Po za tym pisze bajki dla dzieci. Jedną nawet wydano. Chcieliśmy ją wykupić dla bibliotek przez naszych ludzi w Ministerstwie Edukacji i Ministerstwie Sztuki ale zostały tylko pojedyncze egzemplarze w księgarniach. Wydawca nie ma z nią ważnej umowy a nowej już nie chcę podpisać i powiedziała wydawcy, że jej się już nie podoba.
- Wydawca? - zapytał z nadzieją Henryk, wietrząc w tym szansę.
- Książka.
Henryk wstał i podszedł do okna. Czuł, że robi mu się coraz cieplej. Nie wiedział czy przypisać to ministrowi czy wzrastającemu upałowi. Otworzył szeroko okno i nabrał powietrza w płuca. Wszyscy, poza generałem i Przypkowskim, intensywnie przyglądali się swoim długopisom. Bali się podnieść oczy by nie trafić na spojrzenie Henryka. Jego głośne sapanie świadczyło o tym, że jego wzrok mógł w tej chwili zabić.
- A ich przyjaciele z domu dziecka?
- Nie utrzymują kontaktów. Wszyscy im tam dokuczali.
- Może są teraz przestępcami?
- Zwykli ludzie tylko nie poszli na studia. Zresztą wychowaniem w środowisku - patologicznym wzbudzilibyśmy tylko większe współczucie dla ministra.
- Nie ma jakiegoÅ› drogiego hobby?
- Jeździ na rowerze i czasem łowi ryby.
- Podesłaliście mu jakieś dupy?
- Żeby pan widział jego sekretarkę. Przychodziła do pracy prawie naga...
- Trzeba mu było podesłać Samantę – Henryk uśmiechnął się w duszy na wspomnienie krągłości seksownej agentki.
- To była Samanta.
Skutecznego zatkało. Przez moment łapał powietrze jak ryba wyciągnięta z wody na brzeg. Patrzył na pozostałych jakby widział ich pierwszy raz.
- Niemożliwe, wydaliśmy kilkadziesiąt tysięcy dolarów na jej silicony w piersiach i dupie, colagen w ustach i ciągłe odsysanie tłuszczu a on jej nie chciał...
- Niestety. Po trzech tygodniach powiedział, że ceni sobie jej naturalizm ale ponieważ nie potrafi stenografować i ma problemy z pisaniem na komputerze, będzie zmuszony ją zwolnić. - Wysłał ją na kursy doszkalające.
- To może przyjmie ją z powrotem? – iskierka nadziei ponownie zapaliła się w oczach - Henryka.
- Raczej nie.
- A mówiłem, żeby podnosić kwalifikacje dziewczyn.
- Te które podsyłamy businessmenom są już w tym dobre. Nie przypuszczaliśmy, że politykom może być potrzebne coś więcej poza kawałkiem dupy.
- A propos dupy – Henryk chwytał się już wszystkiego żeby udupić ministra. – Niech go oskarży o molestowanie seksualne.
- Chyba żartujesz stary – Przypkowski pokręcił głową. – Przecież to ulubieniec organizacji feministycznych.
- Tym bardziej. Podwójna moralność.
- Niestety naszej opinii publicznej brak jeszcze kilku lat do debilizmu swojej amerykańskiej odpowiedniczki. A może raczej brak jej odpowiednich prawników, którzy by z tego żyli. Tam kancelarie miałyby przed oczami milionowe odszkodowania w których będą partycypować a wszystkie media rzuciłyby się na to. U nas nawet te lewicowe są opanowane przez facetów, którzy są tym tematem umiarkowanie zainteresowani. Gdyby to był jeszcze jakiś prawicowiec mieli by z tego dobrą pożywkę ale tak... Pamiętaj, że mediami na razie możemy sterować, ale jeszcze nie rozkazywać im.
- Kurwa – powiedział wyraźnie zdenerwowany Henryk. - Może on jest jakimś pieprzonym zwolennikiem spiskowej teorii dziejów i dlatego tak się pilnuje?
- Raczej nie. Wygląda na rozsądnego gościa, który nie wierzy w takie głupoty.
Henryk spuścił zniechęcony głowę. Chyba nie docenił faceta. Zaczynał być naprawdę groźny. Jak tak dalej pójdzie to już się nie da rządzić tym krajem. Uczciwi politycy? Kto to słyszał. Ten kraj był zawsze popieprzony. Cholerni romantycy. Dlaczego nie urodził się w Niemczech? Tam wszyscy by donosili i jeszcze uważali to za swój obywatelski obowiązek. Mógłby zmieniać rządy gdyby mu się wtrącały w jego działkę. Ale tutaj...
- Chyba nie ma sensu pytać o nic więcej. Powiedzcie sami co nam się jeszcze nie udało.
- Organizacja ekologiczna ministra jest czysta. Jako jedynej z wiÄ™kszych nie udaÅ‚o jej siÄ™ w ogóle zaangażować do akcji „ Zielone PÅ‚uca Polskiâ€.
- Nie mieliśmy tam swoich ludzi?
- Oczywiście, że mieliśmy ale dopiero zaczynali awansować i nie byli decyzyjni. Jeszcze rok, dwa i mielibyśmy ich na widelcu.
- Rok, dwa – Henryk przedrzeźniał Jabłonkę. – Dlaczego nie zrobiliśmy tego wcześniej?
- Organizacja wydawała się być pozbawiona znaczenia.
- Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem – Przypkowski postanowił przejąć inicjatywę. – Wiemy również, że nie udało się mu wręczyć łapówki, bo powołał komisję złożoną z autorytetów, która ma rozstrzygać wszelkie przetargi. Jeśli nawet, któregoś skorumpujemy on będzie czysty, bo gdy ich powoływał byli powszechnie szanowanymi obywatelami. Pierwszy oczekuje jednak efektów. Dlatego zamiast chaotycznych działań proponuje długotrwałą i stałą taktykę która pozwoli sprawić, że minister stanie się sterowalny. Proponuję rozszerzyć dotychczasową akcję Zielone Płuca Polski w sposób niekonwencjonalny....
Dalsza część spotkania stanowiła najgłębsza tajemnicę państwową. Pewnie również dlatego jego uczestnicy ściszyli głos i przybliżyli się do siebie nieco a okno zostało z powrotem zamknięte. Plan działania powoli się krystalizował...
Wszyscy opuszczali spotkanie zadowoleni choć wiedzieli, że dalsza praca nad ministrem nie będzie łatwa. Dlatego mieli bardzo skoncentrowane twarze i rozstali bez cienia uśmiechu. Również Henryk podreptał powoli do swojego gabinetu. Machnął ręką na swojego adiutanta aby ten nie wstawał i wszedł do gabinetu. Sięgnął do szafki w której trzymał cygara i wyciągnął jedno z nich. Starannie obciął mu końcówkę i zapalił. Rozsiadł się w fotelu i, w amerykański sposób, zarzucił nogi na stół. Z każdą kolejną czynnością jego twarz rozjaśniała się coraz bardziej. Kiedy wypuścił drugi kłąb dymu na jego obliczu zagościł uśmiech zadowolenia. Tak, ten trzynasty minister przyniesie mu sporo szczęścia. Postawił wyraźnie na dobrego konia.
- Dzień dobry panie ministrze – pani Ewa promieniała wręcz szczęściem.
Po kilku tygodniach spędzonych w Ministerstwie Rolnictwa wracała z ulgą na swoje stare miejsce. Nowe koleżanki były wprawdzie bardzo sympatyczne, ale intelektualnie nie sięgały poręczy jej krzesła a można powiedzieć, że nawet nie dorastały jej do pięt. Młode, ładne, polubiły ją od razu nie widząc w niej najmniejszego zagrożenia dla własnej pozycji.
- Dzień dobry pani Ewo. Nie ma pani pojęcia jaki jestem szczęśliwy – minister podszedł do swojej sekretarki i z radości pocałował ją w dłoń. Mimo feministycznych poglądów pozostało w nim trochę z ułańskiej fantazji i elegancji.
- Zgłaszam gotowość do podjęcia swoich obowiązków – przy tych słowach niemal zasalutowała.
- Bardzo się cieszę. Wreszcie będę mógł coś podyktować, nie powtarzając pięć razy jednego zdania. Ale na razie muszę wyjść na spotkanie Rady Ministrów.
- Nie wiedziałam, że to tak wcześnie – pani Ewa była naprawdę zmartwiona, że od razu pierwszego dnia po powrocie nie dopełniła swoich obowiązków. Zawsze bowiem uprzedzała kierowcę i przygotowywała niezbędne materiały. – Ale zaraz powiem Zasadowskiemu, żeby był gotowy.
- O nie, jest zbyt ładna pogoda, żeby dusić się w samochodzie. Pojadę rowerem. Z powrotem będę pewnie już po 16 –ej a więc do jutra pani Ewo.
Minister chwyciÅ‚ teczkÄ™ i zbiegÅ‚ na dół. Do stojaka na rowery, stojÄ…cego obok ministerstwa staÅ‚ przyczepiony tylko jego pojazd. Minister odczepiÅ‚ linkÄ™ zabezpieczajÄ…ca go przed kradzieżą i postawiÅ‚ rower obok siebie. PodwinÄ…Å‚ nogawki od spodni, by nie wkrÄ™ciÅ‚y siÄ™ w Å‚aÅ„cuch. PrzymocowaÅ‚ teczkÄ™ do bagażnika, wskoczyÅ‚ na siodeÅ‚ko i ruszyÅ‚ swojÄ… ulubionÄ… trasÄ… wÅ›ród nadwiÅ›laÅ„skich parków. MaÅ‚o kto zdawaÅ‚ sobie sprawÄ™, że przez WarszawÄ™ wzdÅ‚uż jej lewego brzegu ciÄ…gnie siÄ™ jeden wielki pas zieleni. Na ogół wszyscy znajÄ… tylko maÅ‚e fragmenty, jak Åazienki, ale nie wiedzÄ…, że sÄ… one tylko niewielkim elementem przepiÄ™knej caÅ‚oÅ›ci.
Minister z pewnym trudem wdrapaÅ‚ siÄ™ AgrykolÄ… na plac na Rozdrożu. Zasapany zsiadÅ‚ z siodeÅ‚ka i powiedziaÅ‚ cicho pod nosem: „Oj niedobrzeâ€. CzuÅ‚, że tak bÄ™dzie i nawet rower przywiózÅ‚ do pracy bagażowÄ… taksówkÄ…, żeby mieć wiÄ™cej siÅ‚ na powrót. ObiecaÅ‚ sobie, że musi siÄ™ wiÄ™cej ruszać bo nawet kilka majowych dni spÄ™dziÅ‚ gÅ‚ownie siedzÄ…c na stoÅ‚eczku obok jeziora lub co najwyżej pÅ‚ywajÄ…c łódkÄ…. Tylko jeden raz wybraÅ‚ siÄ™ z żonÄ… na krótkÄ… przejażdżkÄ™ do pobliskiego miasteczka.
Przed drzwiami siedziby Rady Ministrów drogę zastąpił mu żołnierz.
- A obywatel dokÄ…d?
- Ja... do środka – odpowiedział niepewnie Sałaciński.
- Nie można.
- Dlaczego?
- Tu nie ścieżka rowerowa.
- Ale ja do pracy.
- Do jakiej pracy?
- No na posiedzenie rzÄ…du.
- Aaa dziennikarz – tej profesji żołnierz był w stanie wybaczyć taka fanaberię jak jeżdżenie na rowerze i dlatego „przypisał†ją ministrowi - Konferencja prasowa zaczyna się dopiero o 16.00.
- Ale ja na posiedzenie rzÄ…du... w charakterze uczestnika.
- Jako kto?
- Jako minister bałwanie! – kapitan wyszedł przed drzwi siedziby Rady Ministrów zwabiony dość głośną rozmową – Gazet nie czytasz jełopie?! Telewizor ci się kurwa popsuł?! Przecież to pan minister obrony środowiska Sałaciński.
- Minister??? – żołnierz słyszał wprawdzie o jednym ministrze, który jeździł na rowerze ale tamten był szefem resortu obrony narodowej, więc mógł dbać o formę. Ale żeby obrona środowiska też wymagała dobrej kondycji? Coraz dziwniejszych tych ministrów wybierają.
- Oj żołnierzu chyba macie za lekką służbę. Coś mi się zdaję, że się postaram...
Sałaciński pośpiesznie wszedł do budynku i nie usłyszał już o co chciał się postarać kapitan. Domyślał się tylko, że to nie było nic przyjemnego. Był mu wprawdzie wdzięczny za wybawienie z niezręcznej sytuacji ale z drugiej strony wolał nie oglądać jak wyżywa się na podwładnym. Wojskowa dyscyplina była dla ministra zawsze czymś wstrętnym i nie znosił jej serdecznie. Na szczęście zdrowie nie pozwoliło mu służyć w armii bo gdy o tym pomyślał przechodziły go ciarki.
- Dzień dobry panu. Mogę go tutaj zostawić? – zapytał portiera.
Ten przyjaźnie pokiwał głową i odebrał od ministra rower. Był jedną z niewielu osób w tym budynku, które lubiły ministra. Przyczyna tej sympatii była dość prozaiczna. Żaden inny minister ani nawet wiceminister nigdy go nie zauważał. Nawet kiedy portier bywał na wczasach w rządowych ośrodkach, każdy z nich usilnie mu się przyglądał, próbując sobie przypomnieć, gdzie widział tego człowieka. Nikomu się to jednak nie udawało więc uśmiechali się tylko zdawkowo wiedząc, że portier to nikt ważny. Bo gdyby był ważny na pewno by go pamiętali. Jedynie Sałaciński poznał go ostatnio na zakupach w supermarkecie. Ba, nawet mu się ukłonił. Niewiarygodny gość. Żona nie chciał uwierzyć, ze to minister dopóki nie pokazał go jej na zdjęciu w gazecie.
Sałaciński zabrał swoją teczkę i udał się do łazienki, żeby się przebrać. Obmył sobie spoconą twarz i wytarł ją papierowym ręcznikiem. Otworzył teczkę i wyciągnął nową koszulę i krawat. Był w trakcie zawiązywania go (zawsze zajmowało mu to dużo czasu) kiedy do łazienki wszedł wysoki, gładko ogolony mężczyzna. Przez ułamek sekundy przez jego twarz przemknęła niepewność. Było to jednak tak krótkie, że niewprawne oko ministra tego nie zauważyło.
Sałaciński oczywiście go poznał. Przypkowski, szef jednej ze służb specjalnych. Szara eminencja, której bali się wszyscy. Nawet premier, choć jak każdy silny człowiek nie chciał się do tego przyznać. Minister jednak odczuwał tylko w tej chwili ciekawość. Postanowił coś sprawdzić.
- Dzień dobry.
Przypkowski odpowiedział na powitanie jedynie uśmiechem i lekkim skinięciem głową. Wszedł do kabiny i przekręcił zamek. Sałaciński patrzył przez moment na drzwi, które zamknęły się za agentem. Po chwili zastanowienia odwrócił się do lustra i dokończył zawiązywanie krawatu. Obserwował jednak w lustrze czy Przypkowski nie wychodzi. Odgłosy jakie stamtąd dochodziły świadczyły jednak, że agent nie opuści tak prędko kabiny. Nie chcąc wzbudzać jego podejrzeń, minister zrezygnował ze sprawdzenia czy tamten nie jest jego tajemniczym dobroczyńcą, który pomaga mu czasami. Zresztą i tak pewnie zniekształcał głos przez komórkę. Nie mógł nawet określić w jakim wieku był tamten.
- Wlazł
Generał siedział w swoim gabinecie przy biurku z ogromną, starą lampą i bawił się swoja nową zabawką. Był to aparacik zagłuszający, które dostał w prezencie od swojego zachodniego znajomego. Powodował, że w promieniu do 50 metrów (zależnie od ustawienia) mogły działać najwyżej urządzenia posługujące się tylko jedną, ściśle określoną częstotliwością. W praktyce w gabinecie generała odbierała tylko jego komórka. Dzięki temu ktoś kto jeszcze przed wejściem do środka miał działające urządzenie podsłuchowe wewnątrz posiadał już tylko bezużyteczny złom. Generał zawsze starał się wykonać na wszelki wypadek jakiś telefon, który sprawiał, że nikt nie podejrzewał obecności zagłuszaczy które zresztą i tak wyglądały przy jego urządzeniu jak komputery z lat 60-ych przy dzisiejszych pecetach.
- No wlazł! – powtórzył.
W drzwiach ukazał się Jabłonka. Lekko skulony, niepewny swojej przyszłości, wyglądał jak uczeń wezwany do dyrektora na dywanik. Uśmiechnął się na powitanie i skinął lekko głową a następnie zajął miejsce naprzeciwko przełożonego. Po chwili przestraszył się, że zrobił to bez pozwolenia i podskoczył do góry jak oparzony.
- Siadajcie, siadajcie – generał kiwnął dłonią na znak zezwolenia. – Pewnie domyślacie się po co was wezwałem?
- Nnnie.
- Domyślacie się – Jabłonka już powinien przyzwyczaić się, że krycie czegokolwiek przed Pępińskim nie ma żadnego sensu. – Niestety wasze niepowodzenia w sprawie ministra zmuszają mnie chwilowo do usunięcia was z pierwszej linii frontu – generał lubił żołnierskie określenia. – Ja wiem, że to nie wasza wina ale dały się słyszeć głosy, że jesteście pechowi. A przecież wiecie jak na tym punkcie są uczuleni szpiedzy.
Jabłonka spuścił głowę i wpatrywał się usilnie w podłogę. Oczywiście, że tego się spodziewał. Jego starsi koledzy mieli wielką uciechę gdy rozeszła się wieść, że pierwsze zadanie Jabłonki zakończyło się klęską. I to jak proste. Zdobycie kompromitujących materiałów na ministra. Przecież to potrafiłby byle krawężnik. A tu agent służb specjalnych nie dał sobie z tym rady. Przyszedł taki nie wiadomo skąd, bez żadnych pleców i od razu trafił na posiedzenie do słynnej salki konferencyjnej. Na ten awans prawie wszyscy pracownicy tego budynku czekali bezskutecznie od lat.
- Wiecie, że na was stawiam bo potrzebny mi ktoś zaufany. Dlatego nie odeślę was z powrotem na to zadupie, na którym byliście wcześniej – otworzył szufladę swojego biurka i wyciągnął z niej niebieską teczkę. – Nie trafiliście najgorzej. Dobra, ciepła posadka. Mam nadzieję, że nie będziecie się nią zbyt długo cieszyć – roześmiał się nieprzyjemnie, aż Jabłonkę przeszedł dreszcz. – Myślałem oczywiście o tym, że wkrótce wrócicie do czynnej służby.
- Rozumiem panie generale.
Jabłonka zabrał teczkę, odmeldował się i wyszedł z gabinetu. Szedł przez korytarz na którym stali jego koledzy wiedzący co oznacza niebieska teczka. Zielona trawka czyli odstawka. Urlop od ważnych zajęć i pracę w jakimś nudnym biznesie, gdzie pracownicy nie wiedza skąd i po co się wziąłeś. Będzie sprzedawał ubezpieczenia albo importował jakieś produkty z firm w których odpoczywają zagraniczni szpiedzy.
Na schodach przed Jabłonką pojawił się Przypkowski. Pracował piętro wyżej i rzadko poruszał się schodami. Omijał raczej teren swojego „przyjaciela†generała za pomocą windy. Wszyscy wiedzieli, że za sobą nie przepadają. Nie, nie byli do siebie wrogo nastawieni a podobno w poprzednim systemie autentycznie się przyjaźnili. Poróżnił ich okres przełomu. Przez jakiś czas nawet zwalczali się otwarcie. Potem generał został negatywnie zweryfikowany a kiedy wrócił do służby wydawało się, że chcę się z powrotem zaprzyjaźnić. Ale Przypkowski nie ufał mu. Pępiński nie pozostał mu dłużny. Krążyły nawet plotki, że generał specjalnie urządził gabinet w najlepszym ubeckim stylu aby wyraźnie różnił się od biura Przypkowskiego i drażnił jego lokatora.
Obok Przypkowskiego, tyłem do nadchodzącego porucznika, stał Henryk. Jabłonka skinął głową w ich stronę. Przypkowski odpowiedział skinięciem i chciał wrócić do przerwanej rozmowy ale zobaczył niebieską teczkę. Tego widoku nie mógł zlekceważyć. Choćby przez grzeczność.
- Opuszczasz nas chwilowo?
- Niestety.
- Nie przejmuj się. Na pewno niedługo wrócisz. Może wpadniesz do mnie jeszcze w przyszłym tygodniu na chwilę ?
- Niestety, jutro muszę być już w nowej pracy.
- No trudno. Powodzenia – zwrócił się z powrotem w stronę Henryka, który nawet na jedną chwilę nie odwrócił się w stronę "zdegradowanego" porucznika. Nigdy nie lubił przegranych.
JabÅ‚onka wróciÅ‚ do swojego pokoju. OtworzyÅ‚ teczkÄ™ która otrzymaÅ‚ od generaÅ‚a. Nowe miejsce, przydziaÅ‚, stopieÅ„ sÅ‚użbowy. „Wiceprezes ds. marketinguâ€. Nie miaÅ‚ o tym zielonego pojÄ™cia ale pomyÅ›laÅ‚, że jak poczyta trochÄ™ książek to na pewno siÄ™ nauczy.
Przez moment zastanawiał się nad czymś. Wreszcie podszedł do okna i otworzył je na oścież. Do środka wpadł szum letniej ulicy, rozgrzanej i rozkrzyczanej. Spojrzał jeszcze raz w głąb pokoju i, chociaż na stole leżał jego służbowy aparat, wyciągnął z kieszeni komórkę. Wystukał szybko numer i czekał chwilę na połączenie.
- Dzień dobry. Tak. Stało się dokładnie tak jak pan mówił. Co mam teraz robić?
Porucznik Jabłonka nie był jedynym bohaterem naszej opowieści, który stracił dotychczasowy przydział służbowy. Jego los podzielili dwaj dzielni lobbyści, którzy po wizycie u swojego mocodawcy, właściciela licznych tartaków Adama Pilskiego, chodzili ze spuszczonymi głowami wzdłuż ulicy Wiejskiej. Po dotarciu do Placu Trzech Krzyży zrezygnowali z wizyty w jednym z modnych lokali tam się znajdujących, gdyż w obecnej sytuacji musieli się liczyć z każdym groszem. Zakupili więc w sklepie spożywczym dwie butelki piwa i zeszli Książęcą do parku. Zasiedli na jednej z ławek, nieopodal kamiennego basenu, po którym pływały kaczki i zaczęli rozpatrywać swój smutny los.
- No i co teraz zrobimy? – zagaił Ostrożny.
- A skąd ja mam wiedzieć?
- Może spróbujemy pollobować gdzie indziej?
- W jaki sposób? Przecież jesteśmy wysokokwalifikowanymi specjalistami w dziedzinie ochrony środowiska. Kilka lat zajęło nam poznawanie się z odpowiednimi ludźmi, kierownikami, dyrektorami i innymi urzędasami. A teraz oni wszyscy jeśli nawet pracują tam gdzie dawniej nie odważą się zrobić najmniejszego przekręciku. Nie ma im za co dać łapówki bo ten feralny trzynasty minister wprowadził taką kontrolę, że mysz się nie prześliźnie. Jak ich do reszty nie zwolni to sami odejdą, bo przecież ze zwykłej pensji żaden człowiek nie wyżyję – pociągnął łyk piwa z butelki. – Wszystkie inne kierunki mają średnio po trzech lobbystów na urzędnika czy ministra. Ta ochrona środowiska była ostatnią niszą, która była do zapełnienia. I właśnie wtedy gdy zaczęliśmy być mocni i stało się to wreszcie dochodową rzeczą musieli mianować tego cholernego ministra.
- To co teraz zrobimy? – ponowił pytanie Ostrożny.
- A skąd ja mam wiedzieć – powtórzył Napierski.
Utonęli na kilka minut w ponurym milczeniu. Chociaż był piękny wiosenny dzień im wcale nie było do śmiechu. Sącząc powoli piwo patrzyli na radośnie przechadzających się ludzi, zakochane pary i młodzież, która zmierzała na pobliski tor rolkowy. Widok jadących rowerzystów przypominał im sprawcę ich nieszczęścia.
- Słuchaj a może wybierzemy się do Zygmunta? – zaproponował Ostrożny.
- Do kogo?
- No, do kierownika tego ośrodka, w którym się spotkaliśmy z ministrem. Podobały mu się twoje plany wykupienia tego miejsca.
- Zwariowałeś? Będziemy jechać na jakieś zadupie, żeby zajmować się nic nie znaczącym miejscem?
- Tu i tak nie mamy co robić. A pamiętaj, że on się znał z kilkoma okolicznymi szefami ośrodków. Jakbyśmy zebrali to do kupy to może byśmy zarobili parę złotych.
- Bez szans.
- Dlaczego?
- Wiesz czemu tak mu się spodobaliśmy?
- No... – zawahał się Ostrożny.
- Bo mu obiecałem dobrą pożyczkę w banku. Gdyby miał kasę to już by dawno kupił ten ośrodek.
- Aaaa
Na moment zapadła znowu cisza. Ostrożnemu coś jednak nie dawało spokoju bo widać było, że w jego szarych komórkach zachodzi intensywny proces myślowy. Wreszcie nie wytrzymał.
- Słuchaj a kiedy ty mu to obiecałeś?
- Jak poszedłeś rzygać pod płotem.
- Po prostu te ogórki były nieświeże i zrobiło mi się niedobrze.
- Dobra, dobra, nie ściemniaj. Zawsze albo ogórki są nieświeże albo śledzie za słone. Nie masz po prostu głowy do wódki i dlatego między innymi musimy szukać teraz nowej pracy.
- Akurat. Za to ty masz pewnie świetną głowę?
- Tak.
- To powiedz mi co zrobiłeś jak wyszliśmy potem od Zygmunta.
- Jak to co? Poszedłem – zawahał się Napierski – spać.
- Doprawdy? – zapytał szyderczo jego kompan – Tylko dlaczego chciałeś się przykryć kołderką z wody w jeziorze?
- Jaką kołderką?
- Widzisz nic nie pamiętasz!
- Nieprawda to ty nic nie pamiętasz!
Zaczęli mówić coraz głośniej nie zwracając uwagi na to, że przygląda im się coraz więcej osób. Postanowili najwyraźniej w tej trudnej chwili wylać na siebie wszystkie żale i pretensje jakie kiedykolwiek do siebie mieli.
- Właśnie, że ty nic nie pamiętasz! Ja się wyrzygałem ale za to wytrzeźwiałem. I mogę ci teraz wszystko powiedzieć co tam robiłeś!
- Tak?! No to proszÄ™ opowiadaj.
- Najpierw jak wyszliśmy to zacząłeś się rozbierać, bo mówiłeś, że jesteś śpiący.
- No właśnie.
- Tylko, że poszedłeś się położyć na pomost, z którego od razu się sturlałeś do wody. Jak zacząłem krzyczeć: „Na pomoc!†to z domku wyleciał minister i rzucił się do wody, żeby cię ratować. Wyciągnął cię na brzeg i zrobił ci usta usta. A ty wiesz co wtedy zrobiłeś!?
- No co? – Napierski był coraz bardziej skonfundowany.
- ZaczÄ…Å‚eÅ› go obejmować i caÅ‚ować mówiÄ…c : „Ministruniu kochany jak siÄ™ cieszÄ™, że siÄ™ zdecydowaÅ‚eÅ›, teraz bÄ™dziemy mogli brać Å‚apóweczki i nikt nam nie podskoczy.†Tak go mocno chwyciÅ‚eÅ›, że sam musiaÅ‚em ci rozczepiać rÄ™ce, żeby siÄ™ wyrwaÅ‚ z twojego uÅ›cisku. A ty wtedy zaczÄ…Å‚eÅ› pÅ‚akać:†Nie zabierajcie mi mojego ministrunia, mojego szczęścia i sÅ‚oÅ„ca jedynegoâ€!
Ostrożny uniósł się tak bardzo, że jego kolega nie pamiętał aby kiedykolwiek widział go w podobnym stanie. Krzyczał cały czas i wymachiwał rękoma a ponieważ w jednej z nich trzymał butelkę piwa, chlapał jej zawartością. Naokoło nich zaczął się już powoli gromadzić tłumek ludzi obserwujący ich sprzeczkę. W dodatku zbiegowiskiem zainteresował się również patrol policji, przechadzający się po parku. Napierski postanowił więc zmitygować przyjaciela.
- Daj spokój Karol, ludzie się patrzą.
- I co z tego?! Niech się ... – Ostrożny dopiero w tej chwili zorientował się jakie spowodowali zamieszanie. Zobaczył również policjantów, którzy się zbliżali – patrzą.
- Co tu się dzieję? – zapytał groźnie policjant. – Co to, jakieś awantury pijackie w środku dnia sobie urządzacie?
- Ależ skąd panie władzo. My tylko z przyjacielem sobie rozmawialiśmy.
- A dlaczego tak głośno?
- A bo się zdenerwowaliśmy...
- Pracę właśnie straciliśmy – dokończył Napierski.
- Aaa – pokiwał ze zrozumieniem głową policjant. - No to ciężka sprawa. Ale nie róbcie mi tu burd. Rozejść się – rzucił tonem nie znoszącym sprzeciwu i ludzie zaczęli rozchodzić się w różne strony. Tylko Napierski z Ostrożnym stali w miejscu trzymając w ręku butelki piwa. – No, nie słyszeliście obywatele? Rozejść się.
- Kochanie chyba mnie ktoś śledził – powiedziała pani Sałacińska kiedy wyszli razem na spacer. Wieczór był już bardzo ciepły. Mimo, że dochodziła ósma wieczorem, temperatura sięgała blisko 25 stopni. Na szczęście jeszcze komary i inne muszki nie rozmnożyły się na dobre i można było spacerować spokojnie bez konieczności ciągłego wymachiwania rękoma
- I po to wyciągnęłaś mnie na spacer? – jęknął minister. Bardzo lubił spacerować ale miał dzisiaj wyjątkowo męczący dzień. Szczególnie, że postanowił sprawdzić kondycję i był w pracy rowerem. A to z Ursynowa spory kawałek.
- Przecież sam mnie prosiłeś bym o pewnych rzeczach nie mówiła w domu.
- Wiem ale to chyba nic ważnego...
- Jak to nic ważnego! Jakiś facet chodził za mną po ulicy a ty mówisz, że to nic ważnego?!
- Ciszej, nie krzycz tak.
- Przecież tu nikogo nie ma – Sałacińska na wszelki wypadek obejrzała się dookoła.
- Ale jest otwarta przestrzeń. Mogą nas podsłuchiwać mikrofonami kierunkowymi.
- Kochanie czy ty się dobrze czujesz? – ministrowa z troską spojrzała na męża. – Najpierw uważasz, że możemy mieć podsłuch w domu a teraz sądzisz, że ktoś nas chcę podsłuchiwać jakimiś.... – przez chwile usiłowała sobie przypomnieć nazwę urządzeń – ... jakimiś dziwnymi mikrofonami. Czy ty nie dostałeś manii prześladowczej?
- Ja mam manię? A kto uważa, że go ktoś śledził?
- To wszystko przez tę atmosferę jaką wprowadzasz. A to wmawiasz mi, że nie możesz od razu zwolnić swojej sekretarki, a to nie mogę spokojnie rozmawiać w domu, a potem nie mogę wydawać książek, chociaż mój wydawca błaga mnie o to na kolanach. Przecież to jakiś absurd – wydęła lekko usta.
Ostatnie kilkaset metrów do Lasu Kabackiego przeszli w ciszy. Minister cieszył się, że żona na razie się trochę obraziła i nie musi jej tłumaczyć konieczności chwilowego milczenia. Powoli rozumiał, że musi powiedzieć żonie więcej niż mogła do tej pory wiedzieć. Bał się by przez kobiecą przekorę i chęć zrobienia mu na złość nie wykonała jakiegoś głupiego ruchu. Dlatego zbierał powoli myśli i układał w głowie opowieść..
- Więc jak wyglądał ten mężczyzna, który za tobą chodził? – spytał kiedy pierwsze drzewa mieli już kawałek za sobą.
- Skąd to nagłe zainteresowanie? Czyżbyś już się nie bał, że nas podsłuchują? – sarkazm w głosie Sałacińskiej był nieco mniej wyraźny niż w jej słowach. Zbyt długo znała swojego męża i wiedziała, że środki ostrożności, które podjął, nie mogą być całkowicie bezsensowne.
- W lesie bardzo trudno używać mikrofonów kierunkowych.
- Skąd ty to wiesz? – nie mogła ukryć zdumienia.
- Potem ci powiem. Teraz opisz tego mężczyznę.
- Był starszy.
- W jakim wieku?
- Trudno określić. Starszy od nas.
- Wysoki o sprężystych ruchach? Miła aparycja?
- Nie. Raczej niski. Twarz miał taką trochę nieprzyjemną. I był łysy. To znaczy miał kapelusz spod którego wystawały kępki włosów ale jak się na niego spojrzałam to się trochę za szybko odwrócił i kapelusz przekręcił mu się lekko razem z włosami.
- Nie kojarzę go – minister zasępił się trochę. Tak naprawdę kojarzył z wyglądu tylko Przypkowskiego i generała Pępińskiego, którego widział kiedyś w telewizji. Miał przeczucie, że to któryś z nich mu pomaga. Nie wątpił, że jego opiekun musi pochodzić z samych szczytów służb specjalnych.
- Kochanie – Sałacińska wzięła głębszy oddech a to nie wróżyło nic dobrego. – Od kilku miesięcy, kiedy zostałeś ministrem, przymykałam oko na pewne twoje fanaberie. Dlaczego to robiłam? Nie wiem. Pewnie dlatego, że cię bardzo kocham. Ale wybacz, dłużej tego nie zniosę. Piszę wprawdzie tylko książki dla dzieci lecz czytuję różne rzeczy. Wiem, że w każdym kryminale przychodzi taki moment, ze trzeba więcej powiedzieć czytelnikom by nie porzucili niezrozumiałej dla nich książki. Uważam, że ta chwila właśnie nadeszła.
Minister uśmiechnął się lekko na długą tyradę swojej żony. Usiadł na jednej z ławek, ustawionych przy leśnych dróżkach i chwycił lekko jej dłoń. Po chwili spoważniał i zaczął mówić.
- Pamiętasz pana Józefa Ciemniewskiego?
- To chyba ten prawnik, który specjalizował się w protestach przeciwko inwestycjom naruszającym równowagę ekologiczną? Ale z tego co pamiętam nie chciał ci pomóc...
- W pewnym sensie tak – minister ponownie się uśmiechnął.
- Jak to w pewnym sensie?
- Otóż pan Ciemniewski rzeczywiście był prawnikiem tylko tak naprawdę specjalizował się w czymś innym. Był pułkownikiem tajnych służb ...
- Kochanie czy ty ...
- Daj mi skończyć a potem dopiero wyrażaj swoje wątpliwości – minister kontrolnie rozejrzał się dookoła. – Prowadził akcję pod nazwą Zielone Płuca Polski. Miała ona skompromitować działaczy organizacji ekologicznych, którzy w zamian za odstąpienie od protestów przeciwko nowym budowom brali wysokie łapówki. Dzięki temu nie ma właściwie w Polsce żadnych czystych działaczy ruchu Zielonych. Jeśli sami nie są zamieszani bezpośrednio w ten proceder to brał ktoś z ich organizacji a więc łatwo jest przykleić im łatkę. W ten sposób zabezpieczyli się przed tym by w naszym kraju partie Zielonych nie miały większego znaczenia
Sałacińska patrzyła na ministra z rosnącym zdumieniem. Jej oczy robiły się coraz bardziej okrągłe a usta rozszerzały się powoli. Przez moment jeszcze w jej głowie walczyła zdroworozsądkowa myśl, każąca uznać własnego męża za wariata. Po chwili jednak i ta myśl poddała się szaleństwu tego co słyszała. Zwłaszcza, że brzmiało to rozsądnie, choć z pozoru wyglądało na spiskową teorię dziejów. Ale wiedziała, że jej mąż nigdy nie należał do jej zwolenników i jeśli mówił takie rzeczy musiał mieć do tego silne podstawy.
- Dlaczego więc ten... pułkownik odmówił ci pomocy gdy chciałeś oprotestować budowę tego biurowca?
- Bo go sumienie ruszyło.
- Ale wtedy byłeś na niego zły.
- Wtedy nie wiedziałem tego wszystkiego. Potem jednak kiedy i tak chciałem złożyć protest zaproponował mi spotkanie. Myślałem, że się zastanowił. Spotkałem się z nim w restauracji. Potwierdził, ze chcę mi pomóc. Zaproponował żebyśmy pojechali do Puszczy Kampinoskiej. Zgodziłem się bo była ładna pogoda i uznałem, że to nawet ciekawe rozmawiać o tych sprawach na łonie natury.
Ścieżką obok nadeszła para młodych ludzi, trzymających się za dłonie. Minister zamilkł i w ciszy przysłuchiwał się z żoną szczebiotaniu zakochanych. Kiedy znikli za wzgórzem bez słowa wstał i wziął żonę za rękę. Ta chciała coś powiedzieć ale Sałaciński przyłożył palec do ust. W milczeniu przeszli jakieś kilkaset metrów zmieniając kilkukrotnie ścieżki. Wreszcie minister, obejrzawszy się wpierw dookoła, podjął porzucony wątek.
- To właśnie tam dowiedziałem się o tym, że najlepiej rozmawiać o pewnych sprawach w lesie. Powiedział mi to pułkownik Ciemniewski. Początkowo też patrzyłem na niego jak na wariata. Ale im więcej mówił tym bardziej wiedziałem, że to co mówi jest prawdą.
- Dlaczego ci to powiedział?
- Początkowo nie miałem pojęcia. Kiedy spytałem o to zbył mnie gorzkim uśmiechem i machnięciem ręką. O jego powodach dowiedziałem się później. Miał raka i zostało mu niewiele czasu. Zachorował dlatego, że jego gabinet został dla wyciszenia obłożony jakąś rakotwórczą okładziną. Uznał to za boską karę. Zabiło go coś z czym walczyli jego przeciwnicy, bo nawet w dawnym ustroju był specjalistą od inwigilacji zielonej części opozycji. Dlatego stwierdził, że ma do wypełnienia misję i będzie mnie chronił. Na początek nie pozwolił, żebym nie chcący zaplątał się w Zielone Płuca Polski. Specjalnie minimalizował znaczenie mojej organizacji w raportach. Tuż przed śmiercią powiedział, że zgłosi się do mnie jakiś jego przyjaciel, który pomoże mi we wprowadzeniu moich idei w życie.
- I zgłosił się?
- Tak.
- Kto to?
- Nie wiem. Nigdy go nie widziałem. Dzwoni do mnie o oznaczonych godzinach i ostrzega przed niebezpieczeństwami jakie mi grożą.
- Jakimi niebezpieczeństwami?
- No, przed różnymi sztuczkami jakie zastosują służby specjalne, żeby móc mieć na mnie haka.
- Naprawdę jesteś tak ważny? Myślałam, że jesteś szefem mało istotnego resortu – nim dokończyła wiedziała już jaką popełniła gafę. Minister był wprawdzie mocno sfeminizowanym mężczyzną ale jednak mężczyzną – To znaczy z punktu widzenia strategicznego – poprawiła się szybko.
- Mnie też się tak przedtem wydawało. Ale okazało się, ze tak do końca nie jest. Przede wszystkim działam na styku z Ministerstwem Rolnictwa a to zawsze trudny resort, ze względu na którąś z ludowych partii która ma na niego wpływ. Dodatkowo Obrona Środowiska też zawsze jakoś do nich należała i teraz przed najbliższymi wyborami chcą uszczknąć coś więcej. Gdyby mój poprzednik tyle nie nakradł, i nie potrzeba było nowego człowieka nie darowaliby premierowi tej teki tak łatwo. Mimo to wciąż są z tego powodu niezadowoleni. A wreszcie zarządzam wieloma funduszami i agencjami, które są przytuliskiem partyjnych działaczy pośredniego szczebla.
- Niesamowite – Sałacińska wciąż miała wrażenie, że słyszy streszczenie jakiegoś dzieła z gatunku political fiction. – I próbowali cię skompromitować?
- Jasne.
- W jaki sposób?
- Jakby ci tu powiedzieć kochanie... – minister znał dwa przykłady i żaden nie był zbyt dobry. Postanowił wybrać jednak najpierw bezpieczniejszy dla siebie. – Wierzę głęboko w twój talent ale zabiegi twojego wydawcy o wydanie twojej książki było właśnie czymś takim.
- Nie bardzo rozumiem – słowa nie były nawet eufemizmem bo ministrowa nie rozumiał kompletnie nic.
- Gdybyś się zgodziła oni wykupili by całe nakłady ze środków Ministerstwa Edukacji i Ministerstwa Kultury. I nikt by potem nie uwierzył, że nie miałem z tym nic wspólnego.
- Naprawdę? – Sałacińskiej zrobiło się bardzo smutno. Była wprawdzie zdziwiona dlaczego wydawca chce od razu drukować trzydzieści tysięcy sztuk, chociaż poprzedni – pięciotysięczny – nakład sprzedawał się dwa lata. Ale pozamerytoryczne przyczyny nie przychodziły jej do głowy.
- Niestety – SaÅ‚aciÅ„ski przez chwilÄ™ walczyÅ‚ ze sobÄ… czy siÄ™gnąć po drugi przykÅ‚ad. W koÅ„cu wygraÅ‚ w nim jednak kochajÄ…cy mąż i postanowiÅ‚ odwrócić jej uwagÄ™ od „druzgocÄ…cej recenzjiâ€. – To jeszcze nie wszystko. Także moja sekretarka byÅ‚a podstawiona w tym celu.
- I wiedziałeś od razu? – w ministrowej obudził się jej śledczy umysł.
- Tak.
- To dlaczego nie zwolniłeś jej pierwszego dnia? – natarła na męża chcąc odbić sobie literackie niepowodzenia.
- Nie mogłem bo to wzbudziłoby podejrzenia. Musiałem jej dać szansę nie sprawdzenia się bym mógł ją zwolnić z czystym sumieniem. I tak zresztą wiele osób nie jest w stanie zrozumieć mojej decyzji.
- Niby dlaczego? – Sałacińska nie rezygnowała z ataku.
- Kochanie, przecież doskonale wiesz dlaczego. Pani Samanta należy do tego gatunku kobiet, którym żaden mężczyzna przy zdrowych zmysłach nie odmawia.
- Doprawdy? – spytała ironicznie i retorycznie – To znaczy, ze gdybyś nie wiedział to byś się jej nie oparł? Bo zakładam, że jesteś mężczyzną przy zdrowych zmysłach – przedrzeźniała małżonka.
- Chcesz się znowu o nią kłócić czy wysłuchać mojej opowieści do końca? – Sałacińska nie odpowiedziała bo nie chciała formalnie zakopać topora wojennego. Wrodzona ciekawość nakazała jej jednak milczeć. – Więc mój tajemniczy przyjaciel – kontynuował zadowolony minister - daje mi rady. Sam na pewno też jest kimś ważnym w tajnych służbach bo ma różne niesamowite informację, o których nie mam pojęcia. Dzięki niemu odkryłem wiele marnotrawionych środków, które teraz z pożytkiem przeznaczam na obronę środowiska. To chyba głównie dzięki niemu jestem tak dobrym ministrem – Sałaciński zwiesił głowę bo ta konstatacje chyba go specjalnie nie ucieszyła.
- Nieprawda – zaprzeczyła gorąco Sałacińska, choć sama zastanawiała się jak mąż, który nigdy nie potrafił zajmować się ich własnymi finansami nagle zaczął sobie tak sprawnie radzić w kierowaniu tak dużą instytucją. – Przecież prawie każdy wielki mąż stanu ma sztab doradców. On jest po prostu jednym z nich. Przecież nic ci nie każe robić tylko doradza pewne rzeczy.
- Właściwie masz rację, ale czuję się czasem jak Dyzma, który wypłynął na cudzym pomyślę – odparł po chwili zastanowienia minister.
- Przesadzasz. A swoją drogą to naprawdę niesamowita historia. Aż trudno w nią uwierzyć.
- To jeszcze nie wszystko.
- Nie?
- Teraz dopiero będzie najlepsze. Posłuchaj co ostatnio wymyślił mój przyjaciel.