Tekst ROZDZIAÅ 3
był czytany 839 razy
ROZDZIAÅ 3
Spotkanie europejskich służb specjalnych odbywało się w przytulnym górskim miasteczku gdzie wojny nie gościły od średniowiecza – pozostawiając nie tknięte, urocze kamieniczki. Ponieważ okoliczne szczyty nie należały do najwyższych sezon narciarski kończył się tu już zwykle gdzieś pod koniec marca. W połowie kwietnia miasteczko było raczej rzadko odwiedzane. Śniegu było za mało do szusowania po trasach lecz stanowił on jeszcze wystarczającą przeszkodę dla pieszych wycieczek. Dlatego tegoroczny zjazd Miłośników Flory Antarktycznej był dla miejscowych hotelarzy znakomitym interesem. Zwłaszcza, że goście płacili wyłącznie gotówką.
. Te śmieszną nazwę nadano spotkaniu służb specjalnych tylko po to aby uniknąć tłoku. Na konferencji mówiono jedynie o oficjalnych akcjach ,o których można było i tak przeczytać w gazetach. Nie wymagała więc szczególnej ochrony gdyż i tak cały świat szpiegowski doskonale znał detale omawianych wydarzeń. Myliłby się jednak ten, który uznałby to spotkanie za kolejne standartowe marnowanie pieniędzy podatnika. Bo oczywiście to co najważniejsze działo się w kuluarach.
Właśnie przy jednym z takich kuluarowych stolików siedział generał a razem z nim szpakowaty mężczyzna o wyglądzie amerykańskiego męża stanu. Jego polszczyzna nie budziła najmniejszych zastrzeżeń podobnie jak biel jego mankietów.
Rozmowa toczyła się o mało istotnych rzeczach. Kawiarnia nie należała do najbezpieczniejszych miejsc zwłaszcza, że wokół roiło się od szpiegów. Mogła stanowić jedynie wstęp do udania się w ustronne miejsce, w którym można by ewentualnie omówić ważniejsze kwestie. Dlatego też generał zdziwił się kiedy jego rozmówca zadał pytanie.
- Słyszałem, że macie problem z Ministrem Obrony Środowiska?
- Pierwsze słyszę - chociaż generał dobrze zagrał zdziwienie to w ustach agenta służb specjalnych żadne słowa nie brzmią zbyt wiarygodnie.
- Daj spokój, wszyscy o tym wiedzą.
- Chyba przesadzasz.
- No może trochę. Ale nie musisz się bać rozmawiać. Mam nową zabawkę od naszego Q – uśmiechnął się na wspomnienie bondowskiego wynalazcy i wypił łyk kawy. – Jest wielkości telefonu komórkowego. Jak chcesz mogę ci jedną dać. Zagłusza wszystko co chcesz. Nawet kierunkowe mikrofony.
- Dzięki.
- Nie ma za co. KupiliÅ›my jÄ… od waszego wynalazcy, który próbowaÅ‚ jÄ… podarować waszemu rzÄ…dowi. Tak siÄ™ na was zezÅ‚oÅ›ciÅ‚, że gdy finalizowaliÅ›my transakcjÄ™ musieliÅ›my siÄ™ przedstawiać za arabskich terrorystów. Za milion dolarów nie oddaÅ‚by jej sojusznikom tych „gÅ‚upków co rzÄ…dzÄ… PolskÄ…â€. JakoÅ› tak to okreÅ›liÅ‚. A wracajÄ…c do waszego ministra...
- Nie ma o czym mówić. Po prostu premier podjął nieodpowiedzialną decyzję. Ale szybko sobie z tym poradzimy.
- JesteÅ› pewien?
- A czy widziałeś uczciwego polityka? - odpowiedział pytaniem generał. Postanowił szybko zmienić temat – Udało ci się sprawdzić, kto jest u nas tą niemiecką wtyczką?
- A właśnie. Jesteś mi winien za to dużą wódkę bo facet jest od paru lat nieaktywny i nie było łatwo to zrobić. Ale miałeś rację to on.
Dopili kawę, wezwali kelnerkę i zapłacili (oczywiście gotówką). Wstali i ruszyli na wykład dotyczący sposobów wnikania w siatki terrorystyczne a ściślej mówiąc w kierownictwo tychże siatek. Razem z nimi ruszyło kilka innych osób co nie wzbudziło ich podejrzeń bo w mieście nie było zbyt wiele kawiarni za to szpiegów aż nadto. Nie wszystkie twarze wprawdzie coś im mówiły ale nigdy nie wierzyli w nieśmiertelność, dlatego ciągła rotacja w ich fachu specjalnie ich nie dziwiła.
Zainteresowania obu panów nie wzbudził tym bardziej jeden z gości, który pozostał w kawiarence. Kiedy wokół zrobiło się pusto wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy i nacisnął trzy klawisze. Przystawił go do ucha. Po chwili z głośniczka odezwały się jakieś głosy, ale gość nic nie mówił tylko słuchał z zadowoleniem. Nie czekał do końca nagranej rozmowy. Włożył komórkę z powrotem do kieszeni. Położył na blacie banknot i nie czekając na wydanie reszty wyszedł na zewnątrz.
Do gabinetu ministra zostały wniesione nowe meble. Lekkie, rattanowe i przyjazne w niczym nie przypominały starych ciężkich landar, które trafiły do bogatego biznesmena. Pomieszczenie nabrało nowego charakteru, zdawało się mieć dużo wolnej przestrzeni i jakby zaczęło oddychać. Było to na pewno również zasługą dużej ilości nowych roślin, które otaczały wszystkie sprzęty.
Minister rozejrzał się z zadowoleniem po zmienionym nie do poznania miejscu swojego urzędowania. Teraz od razu chciało się tu przebywać i zapraszać różnych przyjaciół z zielonych organizacji. Ich wyciągnięte sweterki i rozczochrane czupryny na pewno o wiele lepiej będą się czuły wśród tych mebli. Całość teraz przypominała raczej pokój w zwykłym mieszkaniu od którego różniła ją tylko wielkość pomieszczenia
Ktoś zapukał do drzwi.
- ProszÄ™
Do gabinetu weszÅ‚a sekretarka SaÅ‚aciÅ„skiego. ByÅ‚o to sympatyczna osoba koÅ‚o pięćdziesiÄ…tki. PeÅ‚na fachowoÅ›ci, uprzejmoÅ›ci i ciepÅ‚a, bardzo pasowaÅ‚a do jego wizerunku ministerstwa. Ubiór dobieraÅ‚a również przystajÄ…cy do jej lat i nie przypominaÅ‚a swoich koleżanek z innych resortów, do których pasuje najlepiej powiedzenie: „Z tyÅ‚u liceum z przodu muzeumâ€. Zawsze wszystko pilnie notowaÅ‚a, parzyÅ‚a znakomitÄ… kawÄ™ i pytaÅ‚a siÄ™ czy może wyjść do domu, pomimo tego, że czwarta już minęła. Prawdziwy skarb. Nie byÅ‚a przy tym wprawdzie tak stara, żeby być matkÄ… ministra ale ponieważ różniÅ‚y ich okoÅ‚o piÄ™tnastu lat, traktowaÅ‚a go trochÄ™ jak syna. On siÄ™ temu nie sprzeciwiaÅ‚, gdyż zawsze dbaÅ‚a, żeby nie zauważyÅ‚ tego nikt poza nimi.
- SÅ‚ucham pani Ewo.
- Przyszłam się pożegnać panie ministrze – oficjalny ton nie pasował do ich stosunków.
- Wyjeżdża pani na urlop? Nie przypominam sobie bym go pani udzielał ale jeśli pani potrzebuję...
- To pan nie wie?
- O czym?
- Przeniesiono mnie do ministerstwa rolnictwa. Sądziłam, że to na pańską prośbę...
- Moją prośbę? Dlaczego miałbym o coś takiego prosić? Przecież pani wie, że jestem zachwycony pani pracą.
- Myślałam, że chce pan zrobić miejsce dla mojej następczyni.
- Jakiej następczyni?
- Tej, która czeka już w sekretariacie.
- Zaręczam pani, że nic o tym nie wiem. Postaram się, żeby jak najszybciej wróciła pani na swoje miejsce. Jeśli oczywiście pani zechce...
- Przecież pan wie, ze nigdy nie miałam lepszego szefa. Może zanim jednak złoży pan te obietnice zobaczy pan swoją nową sekretarkę – jej głos pozbył się oficjalnego tonu i stał się ciepły i miękki. No i przepojony życiową mądrością. Po prostu matczyny.
- Po co mam ją oglądać? – minister nie zrozumiał wprawdzie o co chodzi pani Ewie ale ruszył do drzwi jak posłuszny syn. – Nieważne jak wygląda – otworzył drzwi patrząc jednak cały czas w stronę swojego gabinetu – to mnie zupełnie nie intere... – spojrzał w stronę sekretariatu – suje – dokończył automatycznie. - Sałaciński skamieniał, ale nie było to spowodowane wyłącznie wyglądem przybysza, choć ten rzeczywiście robił wrażenie.
Przy biurku – jeszcze po stronie dla interesantów – siedziała młoda kobieta. Jej bujne kształty zdawały się rozsadzać wąską i przylegającą ściśle do ciała sukienkę. Sukienkę, która oczywiście nie sięgała nawet do połowy uda, co było doskonale widać zwłaszcza w tej pozycji. Długie blond włosy były spięte profesjonalnie na samym czubku głowy. Okulary, sądząc po szkłach odbijających światło zupełnie niepotrzebne, dodawały jej inteligentnego charakteru.
Widok nowego przełożonego nie poderwał jej z krzesła. Odwróciła się tylko trochę od biurka w stronę drzwi gabinetu ministra i uśmiechnęła do niego jak do starego znajomego. Przerzuciła przy tej okazji, ruchem Sharon Stone, nogę z jednej na drugą ukazując prześwit między udami. Sałaciński zastanawiał się nawet przez moment czy brak majtek to rzeczywistość czy tylko sugestia filmowa.
- Nazywam siÄ™ Rejniak. Samanta Rejniak.
Żona ministra, poza oficjalnymi wystąpieniami, ubierała się tak samo jak do tej pory. Wyciągnięty sweterek, długa zielona kurtka i włosy rozpuszczone na wietrze. Krótki powrót zimy zmusił ją ponownie do nałożenia śmiesznej wełnianej czapki z długim pomponem, podobnej do tych, które noszą krasnoludki. Ludzie, którzy mijali ją na ulicy mieli nawet wrażenie, ze mówi sama do siebie, co pasowało zresztą w pewien sposób do jej wyglądu. Ona jednak nuciła tylko pod nosem piosenkę i nie przejmowała się myślami innych osób bo nie leżało to w jej charakterze.
Z mężem poznaÅ‚a siÄ™ na jednym z wieczorków poezji, na których dawniej bywaÅ‚a bardzo czÄ™sto. Ostatnio zachodziÅ‚a na nie rzadko, gdyż pokłóciÅ‚a siÄ™ z wiÄ™kszoÅ›ciÄ… znajomych, których można byÅ‚o tam spotkać. Nie rozumiaÅ‚a dlaczego piszÄ… rzeczy, które jest w stanie pojąć grono najbliższych przyjaciół. Bo już na pewno nie rozumieli tego krytycy, którzy na temat tych bzdur pisali jeszcze wiÄ™ksze bzdury. Ona sama preferowaÅ‚a „rzeczy Å‚atwe w odbiorze choć nie pozbawione życiowej mÄ…droÅ›ciâ€. Dlatego pisaÅ‚a bajki dla dzieci. Ponieważ jednak nie byÅ‚o to zajÄ™cie przesadnie dochodowe dawniej (pod pseudonimem) zajmowaÅ‚a siÄ™ tÅ‚umaczeniem romansów. Kiedy mogli już wykupić na wÅ‚asność swoje spółdzielcze mieszkanko, porzuciÅ‚a tÄ™ niewdziÄ™cznÄ… pracÄ™ i zajęła siÄ™ wyÅ‚Ä…cznie wspieraniem dziaÅ‚aÅ„ męża.
Dzisiejszy dzień jednak mógł nieść zapowiedź dużych zmian. Jej wydawca powiedział, że po zbadaniu sytuacji na rynku i rozmowach z hurtownikami doszedł do wniosku, że opłaca się wznowić natychmiast wszystkie trzy książeczki, które napisała. Nakłady o jakich rozmawiali były na tyle duże, że mogłyby pozwolić jeszcze przed latem kupić ich wymarzoną działkę w Bieszczadach lub na Mazurach (nie wybrali jeszcze czy wolą góry czy jeziora). Ministrowa miała bowiem nadzieję, że gdy skończy się ta cała heca z urzędowaniem jej męża będą mogli tam osiąść na stałe. Wśród pokrytych lasem gór lub wzgórz będą mogli żyć w zgodzie z przyrodą i ze swoimi przekonaniami.
Dlatego wkroczyÅ‚a w progi ministerstwa bardzo zadowolona. Bez oporu pokazaÅ‚a nawet strażnikowi swój dowód osobisty, chodź zwykle witaÅ‚a go sÅ‚owami: „Niech pan zgadnie kim jestem?â€. Po miniÄ™ciu przeszklonych drzwi zlekceważyÅ‚a czekajÄ…cÄ… na dole windÄ™ i wbiegÅ‚a pÄ™dem na schody. Kiedy dotarÅ‚a na drugie piÄ™tro, rozpięła kurtkÄ™, zdjęła czapkÄ™ z szalikiem i spokojnym krokiem poszÅ‚a w stronÄ™ gabinetu męża.
- Dzień dobry pani E.... – głos zamarł na ustach ministrowej, bo zamiast sympatycznej, siwej fryzury zobaczyła blond górę spod której patrzyły przenikliwe oczy, schowane za niepotrzebnymi okularami. Palce zawisły nad klawiaturą komputera, choć sądząc po przydługich paznokciach nie miały prawa dotykać jej nazbyt pracowicie.
- W czym mogę pani pomóc?
- Ja do męża – pokazała palcem na gabinet, trochę przepraszająco, trochę ze zdziwieniem.
- Ach pani minister – sekretarka wstała i teraz można było w pełnej krasie obejrzeć jej kobiece zalety. A tych było niemało. Można nawet powiedzieć, że było ich całkiem sporo.
- Raczej ministrowa.
- A tak – uśmiechnęła się niezbyt inteligentnie. Ten uśmiech zdecydowanie do niej nie pasował. – Już panią zapowiadam – zamiast usiąść przy biurku lub podejść do drzwi gabinetu, nachyliła się nad interkomem pokazując wyraźnie co jest jej największą zaletą. – Panie ministrze, żona do pana. – nie czekając na odpowiedź powiedziała do gościa – Proszę bardzo, niech pani wejdzie – wróciła do swoich zajęć zawieszając palce nad klawiaturą jak pianista przed rozpoczęciem koncertu.
Sałacińska przechodząc obok niej obejrzała ją jeszcze raz dokładnie, tak jak mężczyzna przygląda się swojej nowej zdobyczy. Lub jak zazdrosna żona ogląda materiał na kochankę dla męża. Co tam materiał. To był gotowy produkt, który na kiwnięcie palcem niewątpliwie rozłożyłby nogi. Po wejściu do gabinetu męża ministrowa wypaliła od razu.
- Co to jest?
- Co?
- To co siedzi w twoim sekretariacie.
- Moja nowa sekretarka.
- Tego się domyślam – uśmiechnęła się zjadliwie. – Ale skąd ona się tu wzięła?
- Przydzielili mi jÄ….
- Przydzielili?
- No tak, przydzielili. Panią Ewę przenieśli do ministerstwa rolnictwa a panią Samantę przenieśli z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i...
- I ja mam w to uwierzyć?
- Ależ kochanie o co ci chodzi? Chyba nie jesteś zazdrosna?
- Ja mam nie być zazdrosna? – ministrowa zdążyła się już całkiem rozebrać i teraz mogła oświetlać swoim żółtoczerwonym sweterkiem całe wnętrze - W twoim sekretariacie siedzi półnaga kobieta z wielkimi cyckami i tyłkiem a ja mam nie być zazdrosna. Zauważyłam, że od kilku dni jesteś niezdrowo podekscytowany, by nie rzec nerwowy ale nie przypuszczałam, że taka jest tego przyczyna.
- Ależ kochanie – minister, jak wielu innych mężów stanów, potwierdzaÅ‚ sÅ‚ynne powiedzenie: „My rzÄ…dzimy Å›wiatem a nami kobietyâ€. Z każdym sÅ‚owem swojej żony stawaÅ‚ siÄ™ coraz mniejszy i zdawaÅ‚ siÄ™ sam wchodzić pod jej pantofel. – To naprawdÄ™ nie jest moja wina. Tym zajmuje siÄ™ dziaÅ‚ kadr. Już nawet podjÄ…Å‚em starania, żeby pani Ewa tu wróciÅ‚a...
- Starania? Chcesz mi wmówić, że minister nie jest nawet władny w jednej chwili zmienić swojej sekretarki?
- Misiu, nie denerwuj się – żona miała wprawdzie na imię Janina a nie Michalina, ale minister zawsze gdy był w wyraźnej defensywie tak się do niej zwracał. Postanowił jednak przejść do ofensywy – A właściwie po co przyszłaś?
- A co przeszkadza ci to? Może przeszkodziłam ci w jakiś dużo przyjemniejszych rzeczach niż rozmową ze mną?
- Ależ skąd Misiu – atak był najwyraźniej nieudany. – Tylko robisz to bardzo rzadko.
- Ale dzisiaj miałam ważny powód.
- Jaki?
- Byłam u swojego wydawcy – głos pani Sałacińskiej złagodniał ale nie oznaczało to, że przestała się gniewać. – Wyobraź sobie, że chcę wznowić moją książeczkę bo ma nią dużo zamówień.
- Przecież zerwał z tobą umowę i nie wypłacił ci reszty tantiem bo nie stawiałaś się na wieczorach autorskich. – twarz ministra nieco stężała.
- Ale teraz mi je wypłaci i powiedział, że nie będę musiała występować na tych wieczorach.
- Nie możesz tego robić
- Dlaczego? Moja książka ci się nie podoba?
- Nie.. to znaczy... nieważne. Porozmawiamy o tym w domu. Teraz nie mam czasu, bo mam bardzo ważne sprawy do załatwienia.
Ministrowa otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć ale poważna mina męża przekonała ją, że nie powinna tego robić. Uniosła więc tylko nieco nos, żeby minister wiedział, że nadal jest obrażona. W sekretariacie nie spojrzała na Samantę, która uśmiechnęła się do niej obłudnie. Na dole pokazała język strażnikowi, który pokręcił tylko głową. Minister był wprawdzie dziwnym ministrem ale ta jego żona to już zupełna wariatka.
- Chciałeś ze mną rozmawiać? – gabinet Skutecznego miał meble z tego samego okresu co pokój Jabłonki, tylko znacznie droższe. Typowe koszmarki z lat 70-ych
- Tak – generał rozsiadł się w fotelu przeznaczonym dla gości Henryka. – Musimy omówić sprawę ministra Sałacińskiego.
- O ile się nie mylę spotkanie w tej sprawie mamy za dwa tygodnie – Henryk spojrzał na Pępińskiego przenikliwie.
- Nie mylisz się stary ale pewne kwestie nie mogą być omawiane na forum publicznym. Nawet jeśli jest to tak wąskie grono jak nasze.
- Ciekawe rzeczy mówisz – Skuteczny otworzył pudełko z cygarami i przesunął je w stronę swojego gościa. Ten wyciągnął jedno i przy uchu posłuchał jak szeleści zwinięty w nim tytoń.
- Kubańskie? – stwierdził z pewnym, niezbyt zresztą wielkim, zdziwieniem.
- Kubańskie. Zostało mi jeszcze trochę zapasów z czasów starych kontaktów.
- Świetnie zrobione. Wyglądają jakby dopiero jakaś młoda Kubanka zwinęła tą hawanę na swoim udzie.
- Przyszedłeś rozmawiać o cygarach czy o ministrze? – gospodarz uciął dywagacje na temat daty produkcji cygar.
- Oczywiście o ministrze. Czy nie wydaję ci się podejrzane to, że jest taki doskonały?
- No cóż – Skuteczny po obcięciu końcówki cygara podał gilotynę gościowi – Zdarzają się uczciwi ludzie.
- Raczej ci... Dziękuje – generał zaciągnął się cygarem przypalonym przez Henryka – Raczej ci, którzy nie mieli szansy zostać nieuczciwymi.
- Miał szczęście, że nie objęła go ta nasza akcja.
- To prawda. Ale nie tylko o uczciwość mi chodzi. Wiem, że akurat w tym zielonym środowisku, gdzie idealistów są całe hordy, mogą być tacy ludzie – Pępiński wypuścił starannie ukształtowaną chmurę dymu.
- Mam jednak nadzieję, że wkrótce nawrócimy go na właściwą jego nowej pozycji drogę.
- Ja też mam taką nadzieję ale to może okazać się niezbyt łatwe.
- No co ty? – Henryka mało nie zakrztusił się dymem. – Dlaczego?
- Przecież mówię, facet jest za doskonały.
- Pieprzysz. Takich ludzi nie ma. Wszystko jest kwestiÄ… ceny.
- No właśnie. Może on gra o wyższą stawkę.
- Ekolog? Coś ci się pochrzaniło. Ci ludzie nigdy nie dojdą do realnej władzy bo nie mają pojęcia jak ją należy właściwie sprawować. Polegną zwykle na jakiś poszczególnych szczeblach kiedy rządzenie ich przerośnie i trafią do czubków. Chyba że – zaciągnął się i wypuścił z ust kłąb dymu – staną się normalnymi politykami.
- Masz rację – generał przytaknął gospodarzowi wypuszczając z ust nieco mniejszą chmurę dymu. – Tylko zapominasz o jednym. On może nie być sam.
- O kim myślisz? – Skuteczny strzepnął popiół z cygara do popielniczki z grubego szkła.
- O tym samym co ty stary. I dobrze wiesz, że nie możemy tego lekceważyć.
- A możesz chcesz go wrobić, bo kiedyś cię wyłączył na jakiś czas z zajęć?
- Moja osobista niechęć nie ma tu nic do rzeczy – obruszył się Pępiński – Poza tym nie zapominaj, że potem ja go wyłączyłem z zajęć i rachunki zostały wyrównane
- A masz jakieÅ› dowody?
- Na razie tylko przypuszczenia. Ale pomyśl sam. Ten zielony nie dość, że razi uczciwością to jeszcze ma takie pomysły jakby pracował dla niego cały sztab specjalistów od PR, administracji i Bóg wie jeszcze czego. Dlatego – generał strzepnął również swoje „hawanę†- oddelegowałem do akcji przeciw ministrowi swoich najlepszych ludzi. Jeśli za dwa tygodnie nadal nie będziemy mieli nic, to wybacz ale nie uwierzę, że to tylko pech lub zbieg okoliczności.
- Jak myślisz po co by to robił?
- Wiesz dobrze, że jest zapatrzony w zachodnie demokrację. To pierdolenie o jawności i uczciwości życia publicznego. Czy tak mówi agent służb specjalnych?
- Przecież on wie, że to na Zachodzie to też tylko pozory.
- Ale przyznasz, że są trochę bardziej uczciwi niż nasi.
- To fakt.
- Może więc on chce przerosnąć własnych mistrzów i stworzyć polityka niemal uczciwego – generał wstał i zgasił cygaro. – Pomyśl o tym – zapiął guzik od marynarki. – Muszę już lecieć.
Kiedy za Pępińskim zamknęły się drzwi, Henryk w spokoju dopalił swoją hawanę. Sytuacja rzeczywiście zaczynała być groźniejsza niż początkowo sądził. Ale miała również swoje dobre strony i mogła mu bardzo pomóc. Wyglądało jednak na to, że musi zająć się sam pewnymi rzeczami. Nie zmartwiło go to specjalnie bo chciał jeszcze przeżyć coś ekscytującego zanim w końcu wykopią go na znienawidzoną emeryturę. Czuł, że ten „trzynasty minister†może mu przynieść szczęście.
Przycisnął czerwony guzik na swoim biurku. Za drzwiami dało się słyszeć lekkie buczenie. Po chwili ukazał się w nich młody oficer, adiutant Henryka. Podszedł do biurka i stanął na baczność trzaskając lakierkami. Był wprawdzie bez munduru ale wiedział, że Skuteczny uwielbia takie rzeczy. W końcu byli służbą wojskową.
- Spocznij Jasiu – adiutant wykonał polecenie ale nadał stał. – Nie będzie mnie przez kilka najbliższych dni. Gdyby dzwoniła któraś z moich byłych żon – Henryk był zatwardziałym kawalerem ale mianem „byłych żon†określał prezydenta, premiera oraz „swojego†ministra – zostaw mi informację tam gdzie zwykle. To wszystko.
Kiedy oficer wyszedł, Skuteczny otworzył swoją szafę i wszedł do środka. Zamknął za sobą starannie drzwi. Przez chwilę słychać było stamtąd jakieś szmery ale wkrótce wszystko ucichło. Gabinet Henryka pozostał całkowicie pusty.
- Kochanie mam już dość.
Minister po powrocie do domu opadł bez sił na swój fotel. Teczka wypadła mu z rąk na podłogę. Resztką woli (i bez pomocy rąk) zsunął buty. Zaczął powoli opadać coraz głębiej w fotelu. Gdy był już w połowie drogi na podłogę weszła jego żona.
Stało się coś? – zapytała raczej chłodno.
- Jestem wykończony...
- Czyżby to twoja nowa sekretarka tak cię wykończyła? Pamiętaj, ze nie jesteś już młodzieniaszkiem i musisz ostrożnie szafować swoimi siłami.
- PrzestaÅ„ z tÄ… swojÄ… gÅ‚upiÄ… zazdroÅ›ciÄ…! – minister miaÅ‚ już dość ostatnich dwóch „cichych tygodniâ€. Nie chciaÅ‚ też by zamieniÅ‚y siÄ™ one w „gÅ‚oÅ›ne dni†ale maÅ‚a sprzeczka byÅ‚a raczej nieunikniona. Każdego popoÅ‚udnia miaÅ‚ nadziejÄ™, ze kiedy wejdzie do domu wszystko wróci do normy. Lecz za każdym razem witaÅ‚o go jedynie pytanie: „ZwolniÅ‚eÅ› jÄ…?†- Przecież wiesz, że nie mogÄ™...
- Ale może tylko przy mnie. Podobno każdy byk jak mu się podstawi świeżą krówkę to może. - Zwłaszcza jeśli ta krówka ma takie wymiona i zad jak ta twoja. Bo chyba jej nie zwolniłeś?
- Nie, ale zrobię to w przyszłym tygodniu.
Sałacińska już chciała złośliwie skomentować dalsze pozostawanie znienawidzonej rywalki na swoim stanowisku ale oświadczenie ministra zamknęło jej usta wpół. Przez moment zastanawiała się jak zareagować ale nic mądrego nie przyszło jej do głowy. Dlatego po chwili milczenia zadała jedyne rozsądne pytanie:
- A dlaczego nie zwolniłeś jej dzisiaj?
- Bo jest długi weekend majowy i nie chciałem robić jej przykrości.
- A wcześniej nie zwolniłeś jej bo były święta Wielkiej Nocy?
- Misiu przestań. Przecież sama wielokrotnie walczyłaś o to, żeby nie oceniać ludzi według płci i wyglądu. Zawsze uważałaś, że każdemu trzeba dać szansę
- No niby tak – Sałacińska nigdy nie podejrzewała, że szlachetne ideę, które krzewiła, mogą obrócić się kiedykolwiek przeciwko niej.
- Więc ja dałem jej szansę. Teraz kiedy widzę, że rzeczywiście pracuje tak jak na to wygląda mogę ją ze spokojnym sumieniem zwolnić. Zresztą chcę jej pomóc...
- Jak? – w ministrowej ponownie obudziły się podejrzenia.
- Wyślę ją na kursy dokształcające. Niech się wreszcie nauczy stenografować i pisać na komputerze więcej niż jednym palcem.
- NaprawdÄ™?
Sałacińska wyobraziła sobie minę już prawie byłej sekretarki swojego męża, której szef każe się nauczyć czegoś więcej, poza kręceniem tyłkiem. Nie wątpiła, że tamta pomyśli tylko, że to jakiś koszmarny sen i będzie miała niesłychanie głupią minę. Był to widok niesłychanie zabawny więc uśmiechnęła się pod nosem.
- Co ciÄ™ tak bawi?
- Jesteś strasznie złośliwy. Nigdy bym cię o to nie posądzała – ministrowa usiadła na kolanach męża.
- Skoro cię to cieszy to ty chyba też jesteś złośliwa? – pocałował żonę w policzek. – Mam nadzieję, że teraz już przestaniesz się na mnie gniewać i pojedziemy na długi wekeend żeby odpocząć.
- No nie wiem ... – Sałacińska droczyła się raczej pro forma, gotowa ulec pierwszej mocniejszej prośbie.
- Mogłabyś coś napisać...
- A niby po co jak i tak nie mogę tego wydać! – minister straszliwie spudłował i szansę wekeendowego wypoczynku nagle spadły do minimum.
- Kochanie przecież wiesz...
- Wiem, ale mi się to nie podoba. Zresztą właśnie sobie przypomniałam, że umówiłam się z Krysią na sobotę... – ministrowa nawet nie starała się nadać swojej informacji odrobiny prawdopodobieństwa. Chciała, żeby mąż zrozumiał, że nadal się gniewa i zdobycie jej przebaczenia nie będzie takie proste.
- Po co?
- Takie tam babskie ploty.
- Misiu, obiecuję, że niedługo ci wszystko wytłumaczę a wtedy wybaczysz mi te chwilowe niedogodności.
- Zobaczę, czy ci wybaczę – Sałacińska udawała wciąż zagniewana lecz nadal bawił ją pomysł ministra aby wysłać swoją super seksowną sekretarkę na kursy doszkalające. – No dobrze. Ale jak nie wróci pani Ewa to występuję o rozwód – pogroziła mu palcem.
Reszta dnia upłynęła im na przygotowywaniu się do wyjazdu. Znów poczuli się młodzi i cały czas przekomarzali się. Po raz pierwszy od kilku miesięcy mieli kilka dni wolnego i mogli zapomnieć o strasznie poważnych obowiązkach. Nawet prawie całe Święta Wielkiej Noc spędzili osobno bo minister musiał udać się w ważną międzynarodową delegację i wrócił dopiero w niedzielę wieczorem. Teraz wziął sobie dzień urlopu i mieli wolne cztery dni.
Po zakupach w supermarkecie, minister sprawdził, czy jego sprzęt nie zardzewiał przez zimę. Naoliwił kołowrotki, wymienił żyłki. Spakował swoją torbę wędkarską i postawił obok wędek. Jednak kiedy żona poszła zanieść pierwsze rzeczy do samochodu otworzył ją jeszcze raz. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyciągnął jedną ze swoich komórek i umieścił na samy dnie torby. Następnie przykrył ją dokładnie pozostałymi akcesoriami wędkarskimi i dopiero ponownie zamknął torbę.
Majowy wekeend wygonił z miasta wszystkich, którzy po dość długiej zimie, spragnieni byli kontaktu z przyrodą. Brzegi rzek i jezior zaludniły się wędkarzami, gdyż pierwszego maja jak co roku kończył się sezon ochronny na szczupaka. Każdy z nich chwytał więc spinning i ruszał na wygłodniałe po odbytym tarle zębacze.
Przypkowski siedział obok wędek, które były jedynie kamuflażem. Czy znaczy to, że nie był wędkarzem? Co to, to nie. Po prostu ryby łapał tylko w okolicach swojego domku, położonego w leśnym rezerwacie. Teraz jednak znajdował się blisko sto kilometrów od niego. Siedział na brzegu jeziora, schowany w krzakach i obserwował jego przeciwległy, niezbyt zresztą odległy, kraniec. Był na nim niewielki ośrodek turystyczny, o tej porze roku raczej rzadko odwiedzany. Po wielkim terenie błąkała się jedynie kilkoro turystów. Wszyscy wrócili już z porannych ryb i przymierzali się powoli do małej drzemki, którą chcieli nadrobić poranne godziny. Tak zrobiłby pewnie również minister ale jego żona wyciągnęła już z ośrodkowego garażu parę rowerków turystycznych i szykowała się do wyjazdu. Sama spała dziś dość długo i nie czuła zmęczenia. Nie przyjmowała też tłumaczeń Sałacińskiego i mówiła, że po tak ciężkich intelektualnie miesiącach muszą czynnie wypoczywać.
Przypkowski solidaryzowaÅ‚ siÄ™ z ministrem bo Å‚atwiej byÅ‚oby mu go obserwować gdyby siedziaÅ‚ w oÅ›rodku. Tak zaÅ› musiaÅ‚ szybko siÄ™ pakować i liczyć, że przypadkiem przejedzie tym samym leÅ›nym duktem co „obiektâ€. MusiaÅ‚ to robić sam, bo obserwacjÄ™ ministra zleciÅ‚ PÄ™piÅ„skiemu, czego teraz żaÅ‚owaÅ‚. Nie mógÅ‚ jednak powiedzieć tego wprost i musiaÅ‚ prowadzić podwójnÄ… grÄ™.
Rozłożył leżącą obok siebie mapę i zerknął na sieć leśnych duktów. Nie była zbyt gęsta ale musiał szybko podjąć decyzję, w którą stronę jechać. Spróbuję do miasteczka bo w razie czego tam mógłby ich i tak obserwować łatwiej niż w środku lasu. Rzucił jeszcze raz wzrokiem w kierunku ośrodka. Minister z żoną siedzieli już na rowerach. Przypkowski wstał i chciał już iść gdy nagle jakieś dwieście metrów w lewo od ośrodka coś błysnęło. Stanął jak wryty.
Ktoś go najwyraźniej obserwował. Przystawił do oczu lornetkę ale zobaczył już tylko przez ułamek sekundy odwróconą sylwetkę za którą zamknął się gąszcz nadbrzeżnych zarośli. Ten ktoś miał pecha, że obserwował go pod słońce i w szkłach jego lornetki odbiło się słońce. Może zresztą dlatego nie zauważył go zbyt dokładnie. Taką miał przynajmniej nadzieję. Podejrzewał, że obserwującym był jeden z ludzi Pępińskiego a najpewniej Jabłonka na stałe opiekujący się ministrem. A może nawet był nim sam generał.
Chwycił swoje rzeczy i ruszył leśną wąską ścieżką. Po chwili wyszedł na polanę, gdzie obok wiaty dla turystów parkował jego terenowy samochód. Włożył sprzęt do bagażnika. Zastanawiał się jeszcze przez chwilę ale w końcu stwierdził, że jego dalszy pobyt tutaj nie ma sensu. Jeśli nawet jego przeciwnik coś planował, to teraz ostrzeżony jego obecnością zaniecha wszystkiego. Chwilowe zatrzymanie nad tym jeziorem może wyjaśnić tym, ze akurat przejeżdżał tędy w drodze do swojego domku. Skuteczny z Pępińskim i tak by w to nie uwierzyli ale nie mogliby mu zarzucić wkraczania w nie swoje kompetencje.
Sięgnął po komórkę.
- To był on! – wykrzyknął tryumfalnie Napierski, nie wpadając przy okazji mało na drzewo.
- Uważaj jak jedziesz – była to wyjątkowa ostra uwaga jak na Ostrożnego, ale trudno się nie zdenerwować, kiedy kawa wylewa się na spodnie. – Jedź dalej bo nas za wcześnie zauważy.
- Spokojnie, gada teraz przez komórkę – Napierski ruszył dalej – Mówiłem ci, że go tu znajdziemy. Teraz już wszystko pójdzie jak z płatka.
- SkÄ…d jesteÅ› tego taki pewien?
- Bo wreszcie się z nim poznamy na stopie, ze tak powiem, towarzyskiej. Napijemy się wódeczki i przekonamy go...
- Przecież wiesz, że on nie pije wódki.
- Chrzanisz. Na pewno pije, tylko nie chciał się wtedy z nami fraternizować. A nawet jeśli nie piję to są tu na pewno organizowane jakieś ogniska zapoznawcze jakieś świetlice gdzie się wspólnie je...
- Strasznie siÄ™ podniecasz.
- Bo czuję, że jesteśmy wreszcie blisko celu. Tego poprzedniego już mieliśmy na widelcu kiedy wybuchła ta nieszczęsna afera z pieniędzmi, które zdefraudował. Do tego przez prawie trzy miesiące szukaliśmy dojścia. Już się Pilski odgrażał, że nam przestanie płacić. I wreszcie go mamy.
- Nie byłbym tego taki pewien
- Co ty taki... Ostrożny jesteś – Napierski roześmiał się ze swojego dowcipu podwójnie głośno, wiedząc, że jego towarzysz mu nie zawtóruje
- Wiele rzeczy o nim słyszałem. To trudny gość.
- Bajki. W przesądy wierzysz i tyle. Też słyszałem te plotki, że to niby trzynasty minister co to wszystkim przyniesie pecha. A po za tym to lepiej, że innym się nie udało.
- Dlaczego?
- Bo jak nam się uda, to klienci będą do nas walić drzwiami i oknami. Może nawet biuro sobie wynajmiemy – rozmarzył się Napierski.
- Skręcaj. To tutaj.
StanÄ™li przed brama oÅ›rodka wypoczynkowego, należącego niegdyÅ› do spółdzielni „Jednośćâ€. Tablica informujÄ…ca o tym byÅ‚a tylko nieco mÅ‚odsza od pÅ‚otu który okalaÅ‚ oÅ›rodek. Z jednej strony byÅ‚a jeszcze dość solidnie przymocowana do furtki z drugiej zwisaÅ‚a już tylko na jakimÅ› kawaÅ‚ku drutu. CaÅ‚y oÅ›rodek skÅ‚adaÅ‚ siÄ™ z maÅ‚ych domków z dykty rozrzuconych od siebie w niewielkiej odlegÅ‚oÅ›ci. Z drzwi dawnej Å›wietlico-stołówki zszedÅ‚ już lakier a brakujÄ…ce szyby zastÄ…piÅ‚y kawaÅ‚ki tektury. CaÅ‚ość nie sprawiaÅ‚a wrażenia luksusowego oÅ›rodka wypoczynkowego dla wyższych sfer. O tym, że nie przyjeżdżali tu zbyt zamożni ludzie Å›wiadczyÅ‚y dodatkowo cztery samochody zaparkowane nieopodal bramy, których Å›rednia wieku zdecydowanie przekroczyÅ‚a 10 lat.
- Jesteś pewien, ze to tutaj? – zapytał niepewnie Napierski.
- Oczywiście, widziałem go przez lornetkę jak stał przy tym pomoście.
- Może gdzieś w głębi są jakieś lepsze miejsca noclegowe?
- Nie sądzę. A poza tym pamiętaj, że musimy mieszkać blisko Sałacińskiego.
- Masz rację – Napierski wysiadł z samochodu.
W stronę nowych gości kuśtykał mężczyzna koło pięćdziesiątki. Był lekko nieogolony, twarz miał ogorzałą i lekko zaciętą jak Jurand ze Spychowa. Nerwowy tik, który ściągnął mu policzki sprawiał dość niesympatyczne wrażenie choć sam mężczyzna był osoba miłą i dość pogodną. Kiedy jednak zapytał: „Czego panowie sobie życzą?†serca struchlały w dzielnych lobbystach. Po chwili jednak odzyskali rezon.
- Chcieliśmy wynająć domek. Czy są wolne?
- Tak, proszę za mną - Ostrożny z Napierskim pokornie ruszyli za mężczyzną, który najwyraźniej był kierownikiem ośrodka. – Panowie już u nas kiedyś byli? – spytał podejrzliwie, bo nowych gości nie miał od dawna.
- Jeszcze nie ale nasz znajomy, pan minister Sałaciński, mówił nam dużo dobrych rzeczy o tym miejscu.
- Panowie znajÄ… Jaromirka?
- Kogo? – Napierski w pierwszej chwili nie zrozumiał o kogo chodzi. – A tak oczywiście. I dlatego chcielibyśmy, jeśli to możliwe dostać miejsce niedaleko niego.
- Tu wszędzie blisko, to mały ośrodek – obeszli dawną świetlico – stołówkę za którą znajdował się mały, drewniany domek. – Niech panowie zaczekają. Wezmę kluczę – wszedł do domku.
- Wygląda na to, że to jakiś jego dobry znajomy.
- No, pewnie kombinują jak za bezcen przejąć ten ośrodek.
- Jak to? – zdziwił się Ostrożny.
- Popatrz jaka to ruina. Pewnie chcą doprowadzić do dekapitalizacji i wykupić za grosze.
- Od kogo?
- Od ministerstwa. Podejrzewam, że ta spółdzielnia już zbankrutowała a ośrodek przejęło właśnie ministerstwo za niespłacone kwoty za niszczenie przyrody. Ja ci mówię ten Sałaciński to jest cwaniak ale my go tu dopadniemy.
- Chciałeś ze mną rozmawiać? – zanim usiadł na fotelu wskazanym przez Przypkowskiego nacisnął guziczek na urządzeniu znajdującym się w jego kieszeni.
- To prawda – gospodarz podszedł do stoliczka z różnokolorowymi flaszkami. – Napijesz się czegoś?
- Dziękuję ale jestem na służbie.
Biuro Przypkowskiego zdecydowanie różniło się od gabinetów jego kolegów po fachu. Tamte były swego rodzaju skansenami, to było na wskroś nowoczesne. Z tej trójki jedynie Henryk nie przywiązywał uwagi do wystroju wnętrz, zostawiając sobie typowe meble aparatczyka z lat 70-ych. Generał z pietyzmem odtworzył atmosferę pomieszczenia sprzed pół wieku, ze wszystkimi najdrobniejszymi szczegółami. W jego otoczeniu nie było nic przypadkowego a wszystko miało wzbudzać strach. Mówiono, że robi to na złość Przypkowskiemu, którego uważał za winnego swojej kilkuletniej przerwy w czynnej pracy zawodowej. Nie miał w sobie bowiem żadnej skłonności do brutalnych zachowań a najmocniejsze rzeczą jaką się posługiwał było słownictwo.
Przypkowski zaÅ› naÅ›ladowaÅ‚ zachodnie wzorce. W pierwszej chwili można by nawet odnieść wrażenie, że jest siÄ™ w siedzibie prezesa niedużej korporacji. Åadne biurko, w kolorze ciemnego orzecha z czarnymi wstawkami, doskonale pasowaÅ‚o do dużego, skórzanego fotela. Barek, jak byÅ‚o to w polskim zwyczaju, nie byÅ‚ wstydliwie schowany w jednej z szafek. Wszystkie butelki staÅ‚y na stoliczku, przy którym byÅ‚a miÄ™kka kanapa z fotelami w komplecie. Tylko dwa zdjÄ™cia wiszÄ…ce nad biurkiem przypominaÅ‚y dobitnie o tym, że jest siÄ™ w gabinecie urzÄ™dnika paÅ„stwowego. Z jednego z nich spoglÄ…daÅ‚ z uÅ›miechem intensywnie odchudzony prezydent, z drugiego aktualny minister Spraw WewnÄ™trznych i Administracji.
- Powiedz mi dlaczego nie powiesiłeś sobie premiera? Pewnie masz gdzieś z dawnych czasów, schowane na wszelki wypadek jego zdjęcie. – zauważył złośliwie generał. – Chyba nie masz do niego pretensji, że kiedy jeszcze był ministrem to cię nieco zdegradował? Za bardzo pokochałeś nową władzę a przecież wiesz, że my, służby specjalne, musimy być apolityczne.
- Nadal tak bardzo mnie nie lubisz?
- A ty masz ciągle żal do premiera?
- Ależ skąd. Przecież teraz zrobił mi straszną przyjemność i gdy połączył nasze służby w jedną agencję, mnie postawił nad tobą – cios był celny ale nie powalił na ring przeciwnika. Przypkowski postanowił więc kontynuować serię. – Uważasz , że można to uznać za twoją degradację? – Po tym ataku sędzia powinien rozpocząć odliczanie.
- Czego chcesz? – warknął gość.
- Chciałbym się dowiedzieć po co byłeś u Henryka?
- A co cię to obchodzi? – generał stracił ochotę na jakiekolwiek grzeczności.
- Cały czas zapominasz, że jestem twoim zwierzchnikiem.
- Już ci mówiłem. Dla mnie jesteś nade mną tylko teoretycznie.
- Ale pamiętaj, że czysto praktycznie mogę cię zwolnić.
- Za rozmowę z przedstawicielem bratniej służby? Zresztą nie uważasz, że to śmieszne, że na nas mówią Abwehra – generał usiłował na chwilę zmienić temat – chociaż to on jest z wojskowych służb.
- Pewnie wolałbyś, żeby nazywali nas KGB – gospodarz nie przerywał ofensywy. – A zwolnię cię za odmowę składania zwierzchnikom raportu ze swoich działań.
Generał zacisnął zęby ze złości. Najchętniej by wstał i zdzielił pięścią Przypkowskiego ale wiedział, że to mogłoby się źle skończyć. Nie tylko dlatego, że mógł zostać zdymisjonowany lecz również znokautowany. I to w sensie jak najbardziej dosłownym. Jego rywal bowiem, śladem zachodnich wzorców, utrzymywał się w doskonałej kondycji i w sparingach pokonywał większość krajowych mistrzów sztuk walki.
- To była tylko towarzyska wizyta – skłamał bezczelnie Pępiński.
- I po tej towarzyskiej wizycie Skuteczny rozpłynął się na ponad tydzień i do tej pory nie wiadomo gdzie jest ?
- Co w tym dziwnego? Przecież pracuję w służbach specjalnych. Poza tym był długi majowy weekend. Ty też pojechałeś na ryby.
- Tak ale mnie widziało wiele osób o czym świadczy fakt, że nawet ty wiesz gdzie byłem.
- Widocznie on jest lepszym specjalistÄ… w swoim fachu i ...
- Nie udawaj durnia! – Przypkowski również stracił ochotę na wszelkie grzeczności. – Poprzednim razem zniknął w ten sposób jak jeden premier okazał się być agentem obcego wywiadu a jeszcze wcześniej w grudniu 81-ego. Nawet jak wydostawaliśmy Amerykanów z Iraku siedział za swoim biureczkiem i nie ruszył nigdzie dupy.
- Przypuszczasz, że grozi nam jakiś zamach stanu? – generał znowu był górą. – A może nasz premier też gdzieś donosi?
- Posłuchaj Chytomirku – Przypkowski znał słabe strony generała jak własną kieszeń. Jedną z nich była niechęć do własnych danych personalnych. Pępiński nigdy nie mógł wybaczyć rodzicom, że skoro zostawili mu w spadku dość komiczne nazwisko to również imię dołączyli nie wyjściowe – Wiem, że coś kombinujesz. Nie wiem co nagadałeś Henrykowi ale bądź pewien, że zrobię wszystko aby pokrzyżować twoje plany. Przy tym premierze możesz czuć się bezpieczny, ale jeśli coś wywiniesz to przy jesiennej zmianie układu na pewno nie ujdzie ci to na sucho.
Mężczyzna w nieokreślonym wieku o wyglądzie działkowca spacerował uliczkami zoo. Kępki siwych włosów wystawały spod jego przewiewnego kapelusza a marynarka kończyła się kilka centymetrów przed łokciami. Duże, sumiaste, wąsy poruszały się miarowo w takt sapania owego pana i to najlepiej świadczyło, że nie był już najmłodszy. Jego wiek można było określić na... właściwie nie wiadomo ile.
Zwłaszcza że, wbrew sapaniu, mężczyzna nie szukał wciąż wzrokiem kolejnej ławki. Zwiedził blisko połowę zoo, często wracając po dwa razy w to samo miejsce choć gdzie indziej nie był wcale. Można było odnieść wrażenie, że to efekt niedomagań pamięci właściwych jego... nieokreślonemu wiekowi. Lecz gdyby ktoś dobrze przyjrzał się mężczyźnie rozpoznałby w nim asa polskiego wywiadu.
Henryk już dawno nie wykonywał żadnego zadania osobiście. Aby wszystko się udało postanowił odświeżyć dawne kontakty i nie wtajemniczać w nie nikogo. Miał wprawdzie kilku zaufanych ludzi, którzy na pewno nie donosili konkurencji. Jednak gdyby poznali jego „małą†tajemnicę mogliby posiąść wiedzę która byłaby niebezpieczna. Nie dla niego. Dla nich samych. Za bardzo byli przydatni przy innych misjach aby ich zabijać.
- Popats mamo jaką ona ma długą syję. Cy ona jej się nie złamie? – jakiś malec najwyraźniej po raz pierwszy odwiedził to miejsce. Teraz z przejęciem starał się dowiedzieć jak najwięcej o nowych zjawiskach.
- Ależ skąd syneczku. To jest żyrafa – troskliwa mama zaczęła wyjaśniać dziecku dlaczego żyrafie szyja się nie złamie i po co jest jej potrzebna. Zdawała sobie wprawdzie sprawę, że jej wysiłki i tak muszą zakończyć fiaskiem ale jak każdy rodzic podejmowała ten syzyfowy trud. W końcu jednak padło o jedno za dużo „A dlacego?†i matka dla uratowania swojego autorytetu musiała odwrócić uwagę swojego dziecka – Popatrz jakie fajne małpki tam skaczą – zabieg przyniósł sukces i malec pędził zobaczyć nową atrakcję.
Henryk bardzo lubił cytaty. Zawsze uważał, że nie należy lekceważyć wyobraźni pisarzy i twórców filmowych zawartej w ich dziełach. Bo choć wprawdzie nie oddają one dokładnie rzeczywistości, to często ją wyprzedzają. Osobiście uważał, że w tych sprawach to nie życie piszę najlepsze scenariusze ale najlepsze scenariusze trafiają do życia.
Ulubionym źródÅ‚em cytatów byÅ‚a dla Henryka „Stawka wiÄ™ksza niż życieâ€. TajemnicÄ… Poliszynela byÅ‚ fakt, iż wszystkie ważniejsze akcje nazywaÅ‚ serialowymi odpowiednikami. Gdy zaczęło ich brakować, tworzyÅ‚ swoiste sequele „mianujÄ…c†zadanie np.: akcja Liść DÄ™bu II. MiaÅ‚ do nich zresztÄ… stosunek podobny do krytyków filmowych, twierdzÄ…c że ten Liść DÄ™bu to już nie to samo co ten poprzedni. BolaÅ‚ przy tym, że w dzisiejszych akcjach wywiadowczych finezja czÅ‚owieka odgrywa coraz bardziej marginalnÄ… rolÄ™ a liczy siÄ™ głównie super sprzÄ™t.
Gdy ustalaÅ‚ hasÅ‚a, używane w trakcie akcji, nie cytowaÅ‚ już oczywiÅ›cie tak dokÅ‚adnie przygód dzielnego kapitana Klossa. WykorzystywaÅ‚ je natomiast twórczo parafrazujÄ…c. Na przykÅ‚ad we wspomnianej już akcji Liść DÄ™bu hasÅ‚o brzmiaÅ‚o: „Najlepsze ziemniaki sÄ… u Józka na poluâ€, a odzew „Ojciec lubi je tylko gorÄ…ce. PrzysyÅ‚a ci Å›wieży worek.†O tej jego sÅ‚aboÅ›ci również wiedziaÅ‚o bardzo wiele osób ale byÅ‚a to wiedza niegroźna. No bo jak można domyÅ›lić siÄ™ tego w jaki sposób ktoÅ› sparafrazuje najbardziej choćby znane powiedzenie?
O ostatnim upodobaniu Skutecznego, związanym również z J-23 wiedzieli już tylko nieliczni. Był to sposób przekazywania informacji. To z kolei mogła być wiedza niebezpieczna gdyż Henryk był pewien, że nikt się tego nie domyśli. Od wielu już lat stosował te same miejsca. Bardzo się zdenerwował gdy 20 lat temu wymieniono w jednym z ogrodów zoologicznych ławki. Interweniował wtedy u samego premiera dowodząc, że dyrektor zniszczył zabytek. Od tego czasu delikatnie nadzorował wszystkie wydatki tych przybytków użyteczności publicznej. Przez to w polskich służbach specjalnych lat 80-ych pokutowało przekonanie, że działa tam zorganizowana grupa wspomagająca Solidarność. Bowiem Skuteczny zajmował się głównie politycznymi i wszyscy uznali za oczywiste, że to jest powód jego zainteresowania.
Sięgnął ręką pod ławkę. Ukrył w dłoni zwitek papieru i nie patrząc na niego schował do kieszeni. Posiedział jeszcze jakieś dwie minuty i wstał. Upał był coraz większy ale Henryk nie mógł zdjąć kapelusza do którego była przyklejona jego bujna czupryna. Mimo tego nie ruszył od razu do wyjścia tylko pokręcił się jeszcze trochę między klatkami.
Minister nacisnÄ…Å‚ guziczek od Interkomu.
- Pani Samanto proszÄ™ do mnie.
Sekretarka sięgnęła natychmiast po puderniczkę. Otworzyła ją i szybkim ruchem przypudrowała nosek. Poprawiła piersi, które w ciągu ostatniej godziny ukryły się za bardzo za sukienką. Po kilku ruchach ponownie wyglądały znakomicie i mogły niemal w pełni cieszyć się widokiem dziennego światła. Była już przy drzwiach, kiedy przypomniała sobie, że powinna chyba zabrać coś do notowania. Wróciła do biurka i chwyciła leżący na nim bloczek kartek wraz z długopisem.
Po wejściu do gabinetu przełożonego usiadła od razu przy biurku i założyła nogę na nogę. Również ta część jej ciała była absolutnie bez zarzutu. Aż żal było ją przykrywać notatnikiem ale gdyby zdecydowała się pisać na biurku, nogi pozostały by zupełnie niewidoczne
- SÅ‚ucham panie ministrze.
- Pani Samanto, pracuję już tu pani trzy tygodnie. Przez ten okres mogłem dokładnie przyjrzeć się pani zaletom i walorom.
- Ale być może o niektórych pan zapomniał – uśmiechnęła się kokieteryjnie.
- Nie zapomniałem ale w tej chwili mnie one nie interesują. – minister podniósł się zza biurka i zaczął przechadzać. - Dlatego niestety z prawdziwą przykrością muszę panią zwolnić.
- Ale jak to? – sekretarka prędzej spodziewałaby się tego, że minister zechce, żeby zrobiła przed nim striptease lub, że nawet sam to zrobi.
- Nie umie pani stenografować, stenotypować, pisanie na komputerze sprawia pani też spore problemy. Jedyne co pani naprawdę dobrze potrafi to robić sobie znakomity makijaż, który, przyznaje, był przez ten okres bez zarzutu.
- Ale co ja mam zrobić? - usiłowała wzbudzić w nim współczucie. Zrobła płaczliwą minę skrzywdzonej dziewczynki, która sama nie potrafi nawet przejść przez ulicę. – Gdzie ja teraz znajdę pracę?
- Niech pani nie myśli, że jestem bez serca i za coś się mszczę. Załatwiłem pani kursy dokształcania zawodowego. Zna pani też dobrze języki więc na pewno dostanie pani jakąś pracę przy programach unijnych. – Sałaciński usiadł ponownie za biurkiem - W końcu przez ostatnie dziesięć lat pracowała pani w administracji państwowej. Przyznaję, że z przyczyn których zupełnie nie rozumiem.
- Ależ panie ministrze! – Samanta postanowiła rzucić na szalę niemal wszystkie swoje umiejętności. Wstała, oparła się na biurku. Pierś wyskoczyła jej zza kusej bluzeczki i wdzięcznie rozpłaszczyła się na blacie. – Po tym wszystkim co nas łączyło?
- Niech pani zapamięta – twarz ministra stężała – że nic nas nigdy nie łączyło.
Ależ...
- Ta rozmowa nie ma sensu. Cenię sobie pani naturalizm ale proszę zabrać z mojego biurka to, co pani wypadło. Niech pani spakuję swoje rzeczy i odda przepustkę na portierni – minister pozostawał nieugięty.
Samanta zakryła pierś bluzeczką i jeszcze raz spojrzała smutno na Sałacińskiego. Ponieważ jego kamienna twarz nie zostawiała nawet odrobiny nadziei spuściła głowę i posłusznie opuściła pokój. Kiedy tylko zamknęły się za nią drzwi minister głośno przełknął ślinę. Nalał sobie do szklaneczki wodę ze szklanej butelki (zakazał używania wszelkiego plastiku w całym ministerstwie) i wypił ją duszkiem. Kiedy odstawiał ją z powrotem na blat biurka odetchnął z ulgą. Wykonał właśnie trudne zadanie, które pomogła mu ominąć kolejną polityczną rafę. Wiedział, że nie można inaczej ale żal mu było widoku krągłych, dużych piersi swojej sekretarki. W tym jednym wypadku był gotów wybaczyć to, że coś nie jest naturalne ale sztuczne.