Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40100 osoby czytały to 542597 razy. Teraz jest 19 osób
      19 użytkowników on-line
     Tekst DZIEŃ 0
     był czytany 1200 razy

DZIEŃ 0

   10.15
   
   
   Deszcz padaÅ‚ już prawie tydzieÅ„. Z każdym dniem robiÅ‚o siÄ™ coraz chÅ‚odniej, a pobocza ulic zamieniaÅ‚y siÄ™ w rwÄ…ce potoki. Choć byÅ‚ dopiero poczÄ…tek października wiatr pozdejmowaÅ‚ z drzew ostatnie liÅ›cie i teraz przyciskaÅ‚ do ziemi jedynie puste gaÅ‚Ä™zie. Na domiar zÅ‚ego z północy napÅ‚ynęło – mówiÄ…c jÄ™zykiem komunikatów meteorologicznych – chÅ‚odne powietrze arktyczne. Tak jakby „powietrze arktyczne” mogÅ‚o być ciepÅ‚e. Okna wszystkich domów już od wczesnego popoÅ‚udnia nabieraÅ‚y lekko niebieskiej barwy. IntensywniaÅ‚ ona wraz z gÄ™stniejÄ…cym mrokiem i znikaÅ‚a dopiero koÅ‚o północy. Ludzie, tak jak przyroda, zdawali siÄ™ zapadać z wolna w letarg.
   Mokre wÅ‚osy przykleiÅ‚y mu siÄ™ do szyi i koszuli. PrzystanÄ…Å‚ na moment pod niewielkim zadaszeniem i rozejrzaÅ‚ siÄ™ dokÅ‚adnie ze strachem. Chyba ich zgubiÅ‚. Oczy niespokojnie biegaÅ‚y we wszystkie strony jakby nie dowierzajÄ…c szczęściu. OdetchnÄ…Å‚ gÅ‚Ä™biej, przebiegÅ‚ na drugÄ… stronÄ™ ulicy i wszedÅ‚ do niewielkiej kawiarni. Ta na szczÄ™scie, mimo niedzielnego poranka, byÅ‚a otwarta.
   KupiÅ‚ herbatÄ™ i ciastko. UsiadÅ‚ przy stoliku i zaczÄ…Å‚ myÅ›leć o tym wszystkim co wydarzyÅ‚o siÄ™ wczeÅ›niej. Jak odnaleźli go w tej dziurze? Nie miaÅ‚ pojÄ™cia. Przyszli rano. Dobrze, że zachciaÅ‚o mu siÄ™ lać, bo inaczej zaskoczyli by go podczas snu. ZaÅ‚ożyÅ‚ szybko koszulÄ™, spodnie i buty. ChwyciÅ‚ portfel i wybiegÅ‚ tylnymi drzwiami. Na swoje nieszczęście przewróciÅ‚ kosz ze Å›mieciami. Wtedy wypadÅ‚a mu komórka, a oni zaczÄ™li go gonić. Krzyczeli, że bÄ™dÄ… strzelać, ale on wiedziaÅ‚, że tego nie zrobiÄ…. Chcieli go mieć żywego, aby potem móc wytoczyć mu proces i skazać go.
   Na Å›mierć.
   DopiÅ‚ herbatÄ™ i podszedÅ‚ do kontuaru.
   - Czy mogÄ™ zadzwonić?
   Barman, bez sÅ‚owa, wyjÄ…Å‚ spod blatu przedpotopowy aparat z tarczÄ… do wykrÄ™cania numerów i poÅ‚ożyÅ‚ go przed nim. Niedawny uciekinier kilkakrotnie wykrÄ™ciÅ‚ numer lecz nie byÅ‚o sÅ‚ychać nic, poza trzaskami i piskiem jakiejÅ› zarzynanej po drugiej stronie myszy. W koÅ„cu zezÅ‚oszczony odÅ‚ożyÅ‚ sÅ‚uchawkÄ™.
   - Czy ten telefon dziaÅ‚a?
   - A dokÄ…d pan dzwoni?
   - Do .... Daleko.
   - Aha – skonstatowaÅ‚ flegmatycznie barman jakby to wszystko wyjaÅ›niaÅ‚o. – Musi siÄ™ pan uzbroić w cierpliwość. JesteÅ›my podÅ‚Ä…czeni do starej centrali i trzeba dużo czasu, żeby poÅ‚Ä…czyć siÄ™ z kimÅ›... daleko. Może poda mi pan numer to ja pokrÄ™cÄ™?
   - Nie trzeba. WolÄ™ sam – spojrzaÅ‚ podejrzliwie na barmana i na wszelki wypadek odsunÄ…Å‚ siÄ™ z aparatem w drugÄ… część kontuaru.
   - Jak pan chcÄ™ – barman nie przejÄ…Å‚ siÄ™ zbytnio jego nieufnoÅ›ciÄ… i uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ w stronÄ™ nowego klienta, który wszedÅ‚ wÅ‚aÅ›nie do jego królestwa.
   Mężczyzna ponownie zabraÅ‚ siÄ™ do wykrÄ™cania upragnionego numeru. Nie zaniedbywaÅ‚ przy tym caÅ‚y czas bacznego obserwowania ulicy. Ta byÅ‚a jednak bez przerwy senna i spokojna. Czasem tylko jakiÅ› przechodzieÅ„ maszerowaÅ‚ w poÅ›piechu przed oknami kawiarni. Å»adnych samochodów ani nawet rowerów.
   Powoli zaczynaÅ‚a go już boleć dÅ‚oÅ„. Wreszcie za trzydziestym którymÅ› razem z rzÄ™du usÅ‚yszaÅ‚ sygnaÅ‚.
   - Przepraszam czy mogÄ™ mówić z... O, sÅ‚yszÄ™, że mnie poznajesz. To dobrze mam do ciebie maÅ‚Ä… proÅ›bÄ™. Niestety znów odwiedzili mnie goÅ›cie i bÄ™dÄ™ siÄ™ musiaÅ‚ przeprowadzić... Jak to nie możesz?... Chyba żartujesz... Tak wiem, co mówiÅ‚em poprzednio, ale kto mógÅ‚ przewidzieć, że i tu mnie znajdÄ…... Nie krzycz na mnie... Gówno mnie obchodzi, że kandydujesz... Zdaje siÄ™, że o czymÅ› zapomniaÅ‚eÅ›. MyÅ›lÄ™, że naród ucieszy siÄ™ z widoku swojego herosa jako gwiazdy filmowej... Niepotrzebnie siÄ™ unosisz... A swojÄ… drogÄ… to Å›mieszne, że taki super szpieg, jak ty, nie może odkryć miejsca, w którym tak nÄ™dzny amator jak ja, ukryÅ‚ to wszystko... Dobrze, nie mam czasu na rozmowy. Jak chcesz ze mnÄ… pogadać zaproÅ› mnie kiedyÅ› do siebie. Teraz posÅ‚uchaj. Jestem w maÅ‚ej kawiarni cztery ulice na północ od mojego domu. Czekam na twoich chÅ‚opców... Nie zawiedź mnie. PamiÄ™taj, wystarczy pięć dni w których nie dam znaku życia i kasetki trafiajÄ… do wszystkich stacji telewizyjnych.
   ZapÅ‚aciÅ‚ za telefon i kupiÅ‚ jeszcze jednÄ… kawÄ™. UsiadÅ‚ i tym razem zaczÄ…Å‚ myÅ›leć o tym co czeka go w najbliższej przyszÅ‚oÅ›ci. Znów gdzieÅ› zamieszka i bÄ™dzie czekaÅ‚ aż po raz kolejny go odwiedzÄ…. Potem jeÅ›li mu siÄ™ znów uda... i tak dalej w nieskoÅ„czoność. SkÄ…d ci ludzie biorÄ… pieniÄ…dze? Takie poszukiwania kosztujÄ… ich krocie. Przecież nie finansujÄ… ich ze skÅ‚adek czÅ‚onkowskich tego stowarzyszenia, powoÅ‚anego w celu odszukania go. PieniÄ™dzy maja zresztÄ… raczej niewiele. Sam ich przecież bardzo skrupulatnie pozbawiÅ‚ wszelkich dóbr materialnych.
   
   
   
   12.35
   
   StaÅ‚ przy parapecie i ponurym wzrokiem wpatrywaÅ‚ siÄ™ w pusty rynek. W rÄ™ku trzymaÅ‚ książkÄ™. Takich dni nie znosiÅ‚ szczególnie. Nie mógÅ‚ chodzić po okolicznych wzgórzach, których chaszcze przypominaÅ‚y mu dawne dobre lata. LiÅ›cie nie chroniÅ‚y go już przed wzrokiem ciekawskich. BÅ‚oto na pewno oblepiÅ‚o by caÅ‚e jego ubranie i sprawiÅ‚o, że po powrocie do miasteczka staÅ‚by siÄ™ jeszcze wiÄ™kszÄ… sensacjÄ…. Przecież nie mógÅ‚ im przyznać siÄ™ do tego, kim kiedyÅ› tak naprawdÄ™ byÅ‚ i że takie dziwactwa, jak czoÅ‚ganie siÄ™ przez parÄ™ kilometrów, to dla niego najcudowniejsza przyjemność. Wiedzieli jedynie, że jest emerytowanym wojskowym.
   W takie dni musiaÅ‚ wciąż siedzieć, zamkniÄ™ty w wiÄ™zieniu czterech Å›cian swojego mieszkania i czekać, aż przyjdzie wieczór. Wtedy ubieraÅ‚ siÄ™ w jeden ze swoich dwóch czarnych garniturów. WyciÄ…gaÅ‚ z szafy dwa lub trzy starannie schowane banknoty i wychodziÅ‚, żeby spotkać siÄ™ ze swoimi znajomymi, zagrać z nimi w karty lub bilard, porozmawiać przy piwie.
   DziÅ› jednak byÅ‚a niedziela. SiedziaÅ‚ w domu, mogÄ…c tylko przewracać kartki w książce. MiaÅ‚ ich w domu mnóstwo, głównie tanich westernów spod znaku Karola Maya. Takie opowieÅ›ci lubiÅ‚ najbardziej. Prawdziwi mężczyźni w walce ze zÅ‚em, kobiety jedynie jako odpoczynek wojownika. Proste, czarno-biaÅ‚e postacie, treść pozbawiona zbÄ™dnego moralizatorstwa. Å»adnych niepotrzebnych dylematów psychologicznych. ZakoÅ„czenie koniecznie w stylu happy end.
   Nie czytywaÅ‚ gazet, nie oglÄ…daÅ‚ telewizji. Przez wiele lat przyzwyczaiÅ‚ siÄ™ do czynnego trybu życia. Radia używaÅ‚ wyÅ‚Ä…cznie do kontaktu z przeÅ‚ożonymi i podwÅ‚adnymi. Krótkie, urywane zdania. Po prostu rozkazy.
   W koÅ„cu byÅ‚ Kapralem.
   12.45
   
   Lekko siwawy mężczyzna, o wyglÄ…dzie męża stanu, siedziaÅ‚ na wielkim krzeÅ›le, przy wielkim biurku, w wielkim gabinecie znajdujÄ…cym siÄ™ w wielkim domu, który staÅ‚ w wielkim parku jego wielkiej posiadÅ‚oÅ›ci. Ostatnio bywaÅ‚ tu coraz rzadziej. Recesja i kampania wyborcza sprawiÅ‚y, że musiaÅ‚ teraz wiÄ™cej podróżować, dbajÄ…c o to, by interesy jego firmy nie ucierpiaÅ‚y za bardzo. Nawet ostatni remont, którego wymagaÅ‚ dom, nadzorowaÅ‚ z pokÅ‚adu swojego samolotu.
   PodniósÅ‚ siÄ™ i podszedÅ‚ do okna, jakby chciaÅ‚ zobaczyć, czy przez ostatnich parÄ™ minut nic nie ubyÅ‚o z jego wÅ‚oÅ›ci. Na wszystko to pracowaÅ‚ latami, a kiedy już wydawaÅ‚ siÄ™ być u szczytu powodzenia zjawiÅ‚ siÄ™ On. On posiadÅ‚ wiedzÄ™ mogÄ…cÄ… w jednej chwili zniszczyć i zetrzeć w proch caÅ‚e jego życie. Na poczÄ…tku chciaÅ‚ tylko pieniÄ™dzy. Za pierwszym razem próbowaÅ‚ go schwytać przy pomocy policji, za drugim ze swoimi ludźmi. Wszystko nadaremno. On byÅ‚ nieuchwytny i tylko podwyższaÅ‚ stawkÄ™. A teraz chce jeszcze, żeby pojechaÅ‚ w jakieÅ› dziwne miejsce. Nie obawiaÅ‚ siÄ™, że tamten go zabije. Razem z nim znikÅ‚oby jego podstawowe źródÅ‚o utrzymania, bo wobec kogoÅ› innego tajemnica owa byÅ‚aby zupeÅ‚nie nieprzydatna. Mimo tego, czuÅ‚ dziwny niepokój, bojÄ…c siÄ™, że tam, gdzie pojedzie, mogÄ… zdarzyć siÄ™ różne rzeczy.
   - DzieÅ„ dobry panu – do gabinetu wszedÅ‚ jego sekretarz. Lekka siwizna, która przyprószyÅ‚a jego skronie, kontrastowaÅ‚a z wciąż mÅ‚odymi oczami. OdrobinÄ™ zgarbione plecy przypominaÅ‚y o Å›mierci matki, pochowanej przed kilkoma miesiÄ…cami. O tym wiedziaÅ‚ jednak tylko jego pryncypaÅ‚. Matka nie należaÅ‚a do osób, którymi należy siÄ™ chwalić. WidywaÅ‚ siÄ™ wiÄ™c z niÄ… potajemnie, utrzymujÄ…c, że nie żyje od dawna. ByÅ‚ ubrany w elegancki, dobrze skrojony garnitur. Pod pachÄ… niósÅ‚ plik dokumentów. WyjÄ…Å‚ spoÅ›ród nich trzy kartki i profesjonalnie uÅ‚ożyÅ‚ je przed swoim pryncypaÅ‚em, w taki sposób, że z dwóch dolnych wystawaÅ‚y tylko miejsca na podpis. OtworzyÅ‚ ulubione pióro szefa, leżące na biurku i podaÅ‚ mu je. – PrzyniosÅ‚em te dokumenty dla stoczni.
   Bogacz bÅ‚yskawicznie podpisaÅ‚ wszystkie trzy egzemplarze i zamknÄ…Å‚ pióro myÅ›lÄ…c, że to koniec na dziÅ›. Ponieważ sekretarz nie odchodziÅ‚, zapytaÅ‚.
   - CoÅ› jeszcze?
   - Czy zechce siÄ™ pan zapoznać z korespondencjÄ…?
   - Nie... nie teraz.
   - Rozumiem. Już nie przeszkadzam – sekretarz ukÅ‚oniÅ‚ siÄ™ nieznacznie i chciaÅ‚ odejść.
   - Poczekaj – przypomniaÅ‚ sobie, że przecież niedÅ‚ugo wyjeżdża. – Albo nie. Masz racjÄ™. ZajmÄ™ siÄ™ tym za kilka dni, jak wrócÄ™. PamiÄ™tasz o rzeczach, jakie masz przez ten czas zrobić?
   - OczywiÅ›cie. Wszystko wykonam dokÅ‚adnie tak, jak należy – sekretarz byÅ‚ również jego prawÄ… rÄ™kÄ… w prowadzeniu interesów. Nadzwyczaj skrupulatny i zawsze dobrze poinformowany. Przez dziesięć lat pracy zdobyÅ‚ sobie duże zaufanie szefa.
   Kiedy drzwi zamknęły siÄ™, otworzyÅ‚ kluczykiem jednÄ… z szuflad swojego biurka. Na jej dnie spoczywaÅ‚o jedynie maÅ‚a buteleczka, z gÄ™stym pÅ‚ynem i listek z tabletkami. WyjÄ…Å‚ je i postawiÅ‚ na blacie nie zamykajÄ…c szuflady. OdkrÄ™ciÅ‚ buteleczkÄ™ i przechyliÅ‚ jÄ… do ust. Równie szybko poÅ‚knÄ…Å‚ tabletki, nie popijajÄ…c ich niczym. WrzuciÅ‚ lekarstwa z powrotem do szuflady i prÄ™dko jÄ… zamknÄ…Å‚. Nie chciaÅ‚, żeby ktokolwiek dowiedziaÅ‚ siÄ™ o jego kÅ‚opotach zdrowotnych. Zaraz zaczęłyby krążyć wokół niego różne zachÅ‚anne sÄ™py. Jego lekarz na szczęście byÅ‚ nad wyraz dyskretnym czÅ‚owiekiem, w czym bardzo pomagaÅ‚y mu wysokie honoraria.
   
   13.00
   
   OdÅ‚ożyÅ‚ książkÄ™ na półkÄ™ i spojrzaÅ‚ na zegar. Pierwsza po poÅ‚udniu. W dzieÅ„ powszedni wszyscy byliby jeszcze w pracy. Wtedy dopiero kilka minut po czwartej ulicÄ™ miasteczka zaludniali tubylcy. Po odpracowaniu swoich oÅ›miu godzin wracali na obiad do domu. Przezorne żony zaciÄ…gaÅ‚y ich do łóżka wiedzÄ…c, że gdy wrócÄ… z baru nie bÄ™dÄ… miaÅ‚y z nich wielkiego pożytku. Zadowoleni, z dobrze speÅ‚nionego obowiÄ…zku, uÅ›miechniÄ™ci, odprężeni, siadali przy stoliku i zamawiali piwo.
   Kapral nigdy nie mógÅ‚ zrozumieć, jak bÄ™dÄ…c zdrowymi, mogÄ… siÄ™ pogodzić z tÄ… okropnÄ… monotoniÄ…. Ech, gdyby nie ta przeklÄ™ta emerytura. I to w tym wieku.
   Ludzie z miasteczka byli głównie zatrudnieni w miejscowej wytwórni wkÅ‚adek do obuwia lub magistracie. Pozostali prowadzili niewielkie rodzinne interesy, tworzÄ…c maÅ‚omiasteczkowÄ… klasÄ™ Å›redniÄ…. Ponad nimi, w hierarchii spoÅ‚ecznej, byÅ‚ wÅ‚aÅ›ciciel wytwórni wkÅ‚adek. Nie spoufalaÅ‚ siÄ™ z innymi i zazdroÅ›nie chroniÅ‚ swojego syna przed zakusami córek sklepikarzy. Przy pierwszej okazji wysÅ‚aÅ‚ go do szkoÅ‚y z internatem.
   Dzisiaj byÅ‚a niedziela, którÄ… wszyscy przykÅ‚adnie Å›wiÄ™cili. Wrócili już z koÅ›cioÅ‚a i teraz pewnie z zapaÅ‚em paÅ‚aszowali wielki, tÅ‚usty i niezdrowy obiad. Zaraz potem wypijÄ… coÅ› na trawienie i utnÄ… sobie niedzielnÄ…, popoÅ‚udniowÄ… drzemkÄ™.
   WyjrzaÅ‚ jeszcze raz przez okno. Deszcz wcale nie ustawaÅ‚, a nawet jakby przybraÅ‚ na sile. Kropelki ze wÅ›ciekÅ‚oÅ›ciÄ… uderzaÅ‚y w kamienny parapet, żłobiÄ…c po Å›rodku maleÅ„ki rowek, którym spÅ‚ywaÅ‚ na ulicÄ™ i dalej, do miejskich kanałów.
   Na rynek wjechaÅ‚ samochód. ZatrzymaÅ‚ siÄ™ na Å›rodku placu, przodem do domu w którym mieszkaÅ‚ Kapral. MiaÅ‚ nieczytelnÄ… rejestracjÄ™. PierwszÄ… literÄ… byÅ‚o B, pozostaÅ‚e znaki zostaÅ‚y zachlapane bÅ‚otem. Na pewno nietutejszy. Kapral nie mógÅ‚ rozpoznać marki. Nie to nie byÅ‚ samochód z seryjnej produkcji. Mimo, że na pierwszy rzut oka nie różniÅ‚ siÄ™ tak bardzo od innych, byÅ‚ za szeroki zbyt masywny. WyglÄ…daÅ‚ trochÄ™ jak miniatura wozu pancernego.
   Najpierw wysiadÅ‚ sÄ…siad kierowcy, zaraz potem dwóch pasażerów z tylnich siedzeÅ„. Wszyscy ubrani byli w jednakowe czarne pÅ‚aszcze i kapelusze. Rozejrzeli siÄ™ wokoÅ‚o i jak na komendÄ™ ruszyli w stronÄ™ jego kamienicy. WyglÄ…dali jak grupa zawodowych tancerzy, wykonujÄ…c jednoczeÅ›nie wszystkie ruchy. LewÄ… rÄ™kÄ… przytrzymywali wysoko postawione koÅ‚nierze a prawÄ… pilnowali aby ich gÅ‚owy nie zostaÅ‚y pozbawione gustownego nakrycia. Mimo zamkniÄ™tych okien Kapralowi wydawaÅ‚o siÄ™, że sÅ‚yszy ich równy, miarowy krok.
   OdwróciÅ‚ siÄ™ w stronÄ™ mieszkania. Pięć po pierwszej. NiedÅ‚ugo jego gospodyni powinna przynieść mu obiad. WstrÄ™tne babsko. Od samego przyjazdu nie daje mu spokoju. CiÄ…gle przychodzi i zanudza go historiami o swoich dwóch mężach, gryzÄ…cych piach na tutejszym cmentarzu. Podobnie jak on ma sÅ‚abe serce i twierdzi, że to coÅ› musi znaczyć. A potem zawsze mówi: „Prawda, że dobrze siÄ™ trzymam, mimo, że mam już ...”. Tu urywa i uÅ›miecha siÄ™ kokieteryjnie. Kapral wtedy ledwo siÄ™ powstrzymuje od tego, by nie powiedzieć: „Owszem trzymasz siÄ™ nieźle, ale puÅ›cić siÄ™ już nie możesz”. Szkoda mu jednak smacznych posiÅ‚ków, które wdowa serwuje mu regularnie. ZwÅ‚aszcza, że w tej mieÅ›cinie nie ma żadnej porzÄ…dnej knajpy. ZresztÄ…, przy jego emeryturze i tak nie byÅ‚oby go stać na jedzenie poza domem.
   Na przeszywajÄ…cy dźwiÄ™k dzwonka Kapral wzdrygnÄ…Å‚ siÄ™. To pewnie ona. Chociaż nie. Wdowa zawsze puka. Wie, że ma sÅ‚abe serce i nie chcÄ™ go przypadkiem przestraszyć. Ciekawe kto to? SpojrzaÅ‚ przez wizjer. Naprzeciwko jego drzwi staÅ‚o trzech mężczyzn, których minutÄ™ wczeÅ›niej widziaÅ‚ przez okno. Miny mieli Å›miertelnie poważne. Zastygli w jednym miejscu i nie wykonywali najdrobniejszego ruchu. UchyliÅ‚ ostrożnie drzwi.
   - Kapral ...
   - Tak to ja.
   - Z ministerstwa – stojÄ…cy najbliżej drzwi machnÄ…Å‚ mu przed oczami legitymacjÄ…, z której zdążyÅ‚ odczytać jedynie jego stopieÅ„. Tamten byÅ‚ puÅ‚kownikiem. – Czy możemy wejść?
   - Tak – Kapral odsunÄ…Å‚ zasuwkÄ™. Nieznajomi pewnym krokiem weszli, a raczej wmaszerowali, do Å›rodka. – SÅ‚ucham panów.
   - Mamy dla pana zadanie.
   - Zadanie? Dla mnie? – Kapral zdziwiony podniósÅ‚ brwi. – Jakie zadanie?
   - To Å›ciÅ›le tajne. Musi siÄ™ pan spakować i natychmiast pojechać z nami.
   - ChwileczkÄ™. Nie mogÄ™ tak nagle wyjechać. MuszÄ™...
   - Przecież mówiÅ‚em – gÅ‚os puÅ‚kownika nie znosiÅ‚ sprzeciwu. – Wszystko jest Å›ciÅ›le tajne.
   - A moje serce?
   - Musimy zaryzykować. UstaliliÅ›my, że jest pan jedynym czÅ‚owiekiem, który może wykonać tÄ™ misjÄ™. Sam generaÅ‚ ...
   - WiÄ™c to generaÅ‚ mnie poleciÅ‚?
   - Tak. To jego rozkaz.
   DźwiÄ™k ostatniego sÅ‚owa pozbawiÅ‚ Kaprala resztek wÄ…tpliwoÅ›ci. Jak rozkaz to rozkaz. WyjÄ…Å‚ spod łóżka walizkÄ™ i zaczÄ…Å‚ pakować do niej wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Nie byÅ‚o tego dużo. TrochÄ™ bielizny na zmianÄ™ i kilka osobistych drobiazgów. Gdy miaÅ‚ zamykać wieko walizki usÅ‚yszeli ciche pukanie, które intensywniaÅ‚o i robiÅ‚o siÄ™ coraz gÅ‚oÅ›niejsze. Przybysze drgnÄ™li, ale żaden z nich nie okazaÅ‚ zdenerwowania.
   - Kto to? – zapytaÅ‚ cicho puÅ‚kownik.
   - To moja gospodyni. PrzyniosÅ‚a mi pewnie obiad – Kapral dopiÄ…Å‚ walizkÄ™ i ruszyÅ‚ w kierunku drzwi.
   - Niech pan nie otwiera. Nie byÅ‚oby dobrze gdyby nas tu widziaÅ‚a.
   - JeÅ›li nie otworzÄ™ to ona zaraz narobi strasznego rabanu. Wie o moim sercu i pomyÅ›li, że miaÅ‚em zawaÅ‚.
   - Niech pan wiÄ™c weźmie od niej jedzenie i spróbuje siÄ™ jej pozbyć
   Kapral kiwnÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… i poszedÅ‚ otworzyć drzwi.
   - Och myÅ›laÅ‚am, że ci siÄ™ coÅ› staÅ‚o – na twarzy wdowy rzeczywiÅ›cie byÅ‚o widać niepokój. WrÄ™czyÅ‚a mu tacÄ™ z jedzeniem i zanim zdążyÅ‚ powiedzieć sÅ‚owo, weszÅ‚a do mieszkania. ChwytajÄ…c siÄ™ za serce oÅ›wiadczyÅ‚a – Tak siÄ™ zdenerwowaÅ‚am, że muszÄ™ usiąść. O! –widok obcych trochÄ™ jÄ… speszyÅ‚, lecz już po chwili rozsiadÅ‚a siÄ™ w fotelu. – Nie wiedziaÅ‚am, że masz goÅ›ci.
   - Panowie przyjechali po mnie.
   - Ty gdzieÅ› wyjeżdżasz?
   - Tak. MuszÄ™ być wieczorem w stolicy.
   - Po co?
   - Droga pani – puÅ‚kownik najwyraźniej uznaÅ‚, że czas wkroczyć do akcji. – Gdzie i po co pan Kapral jedzie, musi być utrzymane w najÅ›ciÅ›lejszej tajemnicy. Od tego zależy bezpieczeÅ„stwo naszego PaÅ„stwa. Gdyby ktokolwiek siÄ™ o tym dowiedziaÅ‚, nie mogÄ™ rÄ™czyć za bezpieczeÅ„stwo nikogo z tu obecnych.
   Choć w pokoju byÅ‚o pięć osób, wdowa nie miaÅ‚a wÄ…tpliwoÅ›ci, że ostatnie sÅ‚owa dotyczyÅ‚y wÅ‚aÅ›nie jej. ChÅ‚odny i przenikliwy gÅ‚os oficera sprawiÅ‚, iż wzdrygnęła siÄ™ mimo woli.
   - OczywiÅ›cie. Rozumiem. Nikomu o tym nie powiem.
   â€žGówno prawda – pomyÅ›laÅ‚ Kapral. – Teraz siÄ™ boi, ale za kilka dni wypaple wszystko poÅ‚owie miasteczka. Nie przepuÅ›ci okazji, żeby siÄ™ pochwalić, jaki to ważny lokator u niej zamieszkaÅ‚. Zależy od niego bezpieczeÅ„stwo caÅ‚ego paÅ„stwa. Pewnie to nawet i lepiej, bo to wszystko wyglÄ…da bardzo podejrzanie. Może to zemsta lub kawaÅ‚, któregoÅ› z dawnych podwÅ‚adnych? Ale nie. Komu by siÄ™ chciaÅ‚o? Po tylu latach.”
   PożegnaÅ‚ siÄ™ z wdowÄ…. ProsiÅ‚a, żeby na siebie uważaÅ‚ i napisaÅ‚ do niej czasem. Kapral jednak jej już nie sÅ‚uchaÅ‚. MyÅ›lami byÅ‚ przy nowej misji. JeÅ›li to duże zdanie, to może wróci na staÅ‚e do pracy. Wtedy pokaże tym wszystkim, którzy postawili na nim krzyżyk i pozbyli siÄ™ z armii. Dopiero im zrzednÄ…. Może nawet niektórzy bÄ™dÄ… musieli odejść do rezerwy.
   Na dworze wciąż siÄ…piÅ‚ deszcz. PuÅ‚kownik szedÅ‚ pierwszy, za nim Kapral, potem dwójka niemych osiÅ‚ków. Kiedy wsiadÅ‚ do samochodu, oficer zatrzasnÄ…Å‚ za nim drzwi.
   
   13.35
   Na korytarzu odezwaÅ‚y siÄ™ kroki. To na pewno ona. Trzeba zaÅ‚ożyć maskÄ™, żeby nic nie poznaÅ‚a. UsiadÅ‚ z powrotem na krzeÅ›le. UÅ›miech.
   - DzieÅ„ dobry tatusiu. Wszystko dobrze?
   - OczywiÅ›cie. A czemu miaÅ‚oby być inaczej?
   - Przed chwilÄ… mijaÅ‚am twojego sekretarza. PowiedziaÅ‚abym, że minÄ™ miaÅ‚ raczej nietÄ™gÄ….
   - Może boli go zÄ…b? – próbowaÅ‚ żartować. CzuÅ‚, że niespecjalnie mu to wyszÅ‚o.– Chodź. UsiÄ…dź koÅ‚o mnie.
   Nie byÅ‚a do niego podobna, za to coraz bardziej przypominaÅ‚a portret wiszÄ…cy na Å›cianie. Wysoka, zgrabna, krótko ostrzyżona brunetka o dumnym spojrzeniu i wÅ‚adczych, nie znoszÄ…cych sprzeciwu, ruchach. Idealny obraz nieżyjÄ…cej już matki. Jeszcze kilka lat i ktoÅ› mógÅ‚by pomyÅ›leć, że to ona pozowaÅ‚a malarzowi. UsiadÅ‚a na porÄ™czy krzesÅ‚a ojca i mocno przytuliÅ‚a siÄ™ do niego.
   - Brak ci jej ciÄ…gle?
   - Tak, to byÅ‚a wspaniaÅ‚a kobieta. Na szczęście zostawiÅ‚a mi ciebie.
   - Masz racjÄ™ – pocaÅ‚owaÅ‚a go w rÄ™kÄ™. – NiedÅ‚ugo minie już 15 lat od chwili...
   - To prawda – jego oczy odwróciÅ‚y siÄ™ do przeszÅ‚oÅ›ci i przestaÅ‚y widzieć teraźniejszość. – PamiÄ™tam jak strasznie pÅ‚akaÅ‚aÅ› na jej pogrzebie.
   - Też to pamiÄ™tam. Wtedy ostatni raz widziaÅ‚am siostrÄ™ mamy z córeczkÄ….
   - I bardzo dobrze – bogacz ponownie znalazÅ‚ siÄ™ w pokoju a jego twarz zrobiÅ‚a siÄ™ surowa i nieprzyjemna. – Nie ma czego żaÅ‚ować.
   - CaÅ‚y czas obwiniasz jÄ… o jej Å›mierć?
   - Tak.
   Dziewczyna wstaÅ‚a z porÄ™czy krzesÅ‚a i podeszÅ‚a bliżej do obrazu. UÅ›miechnęła siÄ™ do niego. Sama co dzieÅ„ zauważaÅ‚a, w lusterku, jak jej rysy stajÄ… siÄ™ coraz bardziej rysami jej matki.
   - Podobna córeczka cioci też byÅ‚a do mnie bardzo podobna?
   - Podobno. W koÅ„cu jej i twoja matka byÅ‚y bliźniczkami. Ale ja widziaÅ‚em jÄ… tylko raz, na tym pogrzebie i nie przyglÄ…daÅ‚em siÄ™ jej zbyt uważnie. Czemu ciÄ™ to tak nagle interesujÄ™?
   - Moja koleżanka twierdziÅ‚a, że widziaÅ‚a gdzieÅ› ostatnio bardzo podobnÄ… do mnie osobÄ™.
   - Gdzie? – wyraźnie siÄ™ zaniepokoiÅ‚.
   - GdzieÅ› w górach. ZresztÄ… nieważne – odwróciÅ‚a siÄ™ od obrazu. – PrzyszÅ‚am siÄ™ pożegnać.
   - WiÄ™c jednak wypÅ‚ywacie?
   - Tak. Jutro z samego rana.
   - Å»e też wam siÄ™ chcÄ™ w taka pogodÄ™. Brrr... – wzdrygnÄ…Å‚ siÄ™ na samÄ… myÅ›l o lodowatej wodzie smagajÄ…cej żeglarzy.
   - JesteÅ›my starymi wilkami morskimi i nie straszne nam żadne wichury ani burze.
   - Wiem, ale bojÄ™ siÄ™ o ciebie
   - BÄ™dziemy siÄ™ trzymać niedaleko od brzegu. A propos brzegu. – wyjęła z torebki dyktafon, podstawiÅ‚a ojcu pod nos i poprosiÅ‚a – Krzyknij : Ahoj, tam na brzegu!
   - Po co?
   - Zawsze tak robiÅ‚eÅ› gdy wypÅ‚ywaliÅ›my razem w rejs – wcisnęła klawisz nagrywania. – ChcÄ™ to puÅ›cić przez megafon, żeby byÅ‚o jak dawniej.
   - Daj spokój – próbowaÅ‚ siÄ™ wymigać. – Przecież dzisiaj wypÅ‚ywasz ze swoimi przyjaciółmi.
   - Niech wiedzÄ… kto jest prawdziwym kapitanem tego okrÄ™tu. ProszÄ™ ciÄ™ tatku – uÅ›miechnęła siÄ™ tak sÅ‚odko, że żaden mężczyzna nie byÅ‚by w stanie jej odmówić. Bogacz zrezygnowany mruknÄ…Å‚:
   - Ahoj, tam na brzegu.
   - Ciebie też jak twojego sekretarza, chyba boli zÄ…b. GÅ‚oÅ›niej.
   - Ahoj, tam na brzegu ! – powtórzyÅ‚ bez wiÄ™kszego entuzjamu.
   - No trudno. – mruknęła zrezygnowana. – wyÅ‚Ä…czyÅ‚a dyktafon i schowaÅ‚a go z powrotem do torebki. – Niech już bÄ™dzie
   - Kiedy wracacie?
   - Za jakiÅ› tydzieÅ„.
   - Uważaj na siebie.
   - Dobrze tatku. Pa – ruszyÅ‚a w stronÄ™ drzwi.
   - Aha, jeszcze jedno. JeÅ›li zobaczysz mojego kierowcÄ™, powiedz mu, że zaraz wyjeżdżamy.
   - Przecież daÅ‚eÅ› mu dzisiaj wolne.
   - Jak to? – uniósÅ‚ brwi ze zdziwienia.
   - WidziaÅ‚am go jak wyjeżdżaÅ‚ na ryby. MówiÅ‚, że dzisiaj nie pracujÄ™.
   - Cholerny obibok. Po prostu myÅ›laÅ‚, że w takÄ… pogodÄ™, w niedzielÄ™, nigdzie nie bÄ™dÄ™ siÄ™ ruszaÅ‚.
   - Możesz jechać samochodem ze swoim ochroniarzem. On też jest bardzo dobrym kierowcÄ….
   - Nie, nie mogÄ™ – odwróciÅ‚ siÄ™ szybko w stronÄ™ okna.
   - Tatku, ty coÅ› przede mnÄ… ukrywasz.
   - Ależ skÄ…d – zbliżyÅ‚ twarz do szyby, żeby nie mogÅ‚a jej zobaczyć. ByÅ‚a jedynÄ… osobÄ…, przed którÄ… nie potrafiÅ‚ udawać.
   - Przecież widzÄ™. Nie denerwuj mnie – przytuliÅ‚a siÄ™ do jego pleców.
   WestchnÄ…Å‚ ciężko. Zawsze staraÅ‚ siÄ™ odciążać jÄ… od ziemskich kÅ‚opotów, bo uważaÅ‚, że nie potrafi sobie z nimi radzić. Nawet w testamencie zapisaÅ‚ jedynie, że po jego Å›mierci, bÄ™dzie otrzymywaÅ‚a poÅ‚owÄ™ dochodów z jego holdingu, ale zarzÄ…d nad nim miaÅ‚ sprawować ktoÅ› inny.
   - Nie mogÄ™ ci na razie powiedzieć.
   - Ale kiedyÅ› to zrobisz?
   - Tak, kiedyÅ› tak. – gdyby mógÅ‚ jej to powiedzieć, nie musiaÅ‚by nic robić.
   KtoÅ› delikatnie zapukaÅ‚. Szczęściarz odwróciÅ‚ siÄ™ i zobaczyÅ‚ w drzwiach swojego sekretarza.
   - Przepraszam, ale już druga a ja nie mogÄ™ znaleźć kierowcy.
   - Ten baÅ‚wan pojechaÅ‚ na ryby. Zwolnisz go gdy wróci.
   - Nie denerwuj siÄ™ tatku. Daj mu jeszcze jednÄ… szansÄ™.
   - Nie można...
   - ProszÄ™. Za to ja odwiozÄ™ ciÄ™ gdzie zechcesz i o nic nie bÄ™dÄ™ już wiÄ™cej ciÄ™ pytać.
   - Dobrze – powiedziaÅ‚ niemal bez zastanowienia. Za luksus jaki ofiarowaÅ‚a mu córka gotów byÅ‚ zatrudnić nawet dwóch nowych kierowców. – Chodźmy.
   Ubrali siÄ™ i wyszli przed dom. Z nieba wciąż laÅ‚y siÄ™ strugi deszczu, a kaÅ‚uże zamieniaÅ‚y siÄ™ w maÅ‚e jeziorka.
   - ZabraÅ‚aÅ› wszystko?
   - OczywiÅ›cie tatku. Wskakuj – otworzyÅ‚a drzwi samochodu.
   
   
   
   
   18.15
   
   Jego samochód wpadÅ‚ w poÅ›lizg i maÅ‚o nie wleciaÅ‚ do rowu. Na szczęście byÅ‚ zbyt doÅ›wiadczonym kierowcÄ… i w ostatniej chwili odbiÅ‚ na Å›rodek jezdni. Przez kilka sekund uspokajaÅ‚ siÄ™, biorÄ…c gÅ‚Ä™bokie oddechy. WrzuciÅ‚ bieg i ruszyÅ‚ do przodu. Już po paru metrach poczuÅ‚ jednak, że zÅ‚apaÅ‚ gumÄ™. Zmieniać koÅ‚o w takÄ… pogodÄ™, to pewne przeziÄ™bienie. Ale swój telefon komórkowy zostawiÅ‚ w domu, a poza tym trudno liczyć, że ktoÅ› bÄ™dzie przejeżdżaÅ‚ tÄ™dy wieczorem. Ten kilkunastokilometrowy odcinek drogi pokonywaÅ‚ dość czÄ™sto i prawie nigdy nikogo nie mijaÅ‚. Na oczekiwaniu mógÅ‚ spÄ™dzić równie dobrze dwie godziny a i tak jadÄ…cy samochód mógÅ‚ siÄ™ nie zatrzymać, bo pora i miejsce do tego nie zachÄ™caÅ‚y. Nie miaÅ‚ wyjÅ›cia. MógÅ‚ mieć tylko nadziejÄ™, że w jego domku, znajdujÄ…cym siÄ™ na koÅ„cu szosy, czeka na niego jeszcze piÄ™kna blondynka, która zostawiÅ‚ tam rano i ogrzeje go po powrocie.
   WysiadÅ‚ energicznie na asfalt. Zaraz jednak opadÅ‚y mu rÄ™ce. PoszÅ‚a nie jedna lecz dwie ... nie, trzy gumy! Nienaruszona zostaÅ‚a tylko prawa tylna. A niech to wszyscy diabli ! Przyjdzie mu pewnie spÄ™dzić caÅ‚Ä… noc w ciasnym wnÄ™trzu jego sportowego wozu. W promieniu paru kilometrów byÅ‚o jedynie kilka domów wieÅ›niaków. Wprawdzie nie odmówiono by mu raczej goÅ›ciny, ale ponieważ kiedyÅ› przyprawiÅ‚ ich gospodarzom rogi, wolaÅ‚ z niej nie korzystać.
   Bezradnie rozejrzaÅ‚ siÄ™ dookoÅ‚a i już miaÅ‚ wsiąść z powrotem do samochodu, gdy nagle, w odlegÅ‚oÅ›ci parudziesiÄ™ciu metrów, zobaczyÅ‚ tablicÄ™. StaÅ‚a przy drodze i coÅ› byÅ‚o na niej napisane, lecz z tej odlegÅ‚oÅ›ci nie mógÅ‚ zobaczyć, co. PodszedÅ‚ bliżej i przeczytaÅ‚: „BAR ZAPRASZA. ÅšNIADANIA, OBIADY KOLACJE. 500 METRÓW W LEWO”. StrzaÅ‚ka. SpojrzaÅ‚ odruchowo w tamtÄ… stronÄ™, ale nic nie byÅ‚o widać.
   â€žPewnie jest za tÄ… górkÄ… – pomyÅ›laÅ‚. – A swojÄ… drogÄ… to dziwne. MógÅ‚bym przysiÄ…c, że jeszcze rano tej tablicy tu nie byÅ‚o. Po za tym komu by siÄ™ opÅ‚acaÅ‚o na tym pustkowiu cokolwiek otwierać? Do najbliższej autostrady 50 kilometrów, wkoÅ‚o ludzi jak na lekarstwo. Chyba, że ... no tak.” GdzieÅ› sÅ‚yszaÅ‚, że majÄ… tu podobno wybudować jakÄ…Å› fabrykÄ™, która, z jakichÅ› wzglÄ™dów, musi być oddalona od ludzkich siedzib. KtoÅ› widocznie musiaÅ‚ mieć pewność i chcÄ™ zrobić na tym interes.
   WróciÅ‚ do samochodu i wyjÄ…Å‚ ze schowka latarkÄ™ i kopertÄ™, z którÄ… nigdy siÄ™ nie rozstawaÅ‚. SchowaÅ‚ jÄ… do wewnÄ™trznej kieszeni marynarki i dokÅ‚adnie pozamykaÅ‚ drzwi.
   
   
   
   18.20
   
   Spodziewana odsiecz nie nadchodziÅ‚a szybko, wiÄ™c próbowaÅ‚ jÄ… ponaglić. Nikt jednak wiÄ™cej nie odebraÅ‚ jego telefonu i tylko automatyczna sekratarka prosiÅ‚a o zostawienie wiadomoÅ›ci. SpÄ™dziÅ‚ w tej kawiarni caÅ‚y dzieÅ„, wypijajać kilka kaw, herbat, zjadajÄ…c mnóstwo ciasteczek, który byÅ‚y jedynym w niej pożywieniem.
   MiaÅ‚ dużo czasu, żeby myÅ›leć po o swoich “wielbicielach”, którzy tak intensywnie go szukali. Uparta i mÅ›ciwa hoÅ‚ota. I na dodatek beznadziejnie gÅ‚upia, bo kto inny uwierzyÅ‚by w jego kosmicznÄ… moc?
   I pomyÅ›leć, że kiedyÅ› wszyscy oni byli jego wyznawcami. Zwracali siÄ™ do niego niemal z boskÄ… czciÄ…, oddajÄ…c caÅ‚y swój ziemski dobytek. ByÅ‚ Prorokiem, który miaÅ‚ ich wyzwolić od trosk, prowadzÄ…c wprost do nieba.
   A jeszcze ci faceci. Na pewno nie należą do stowarzyszenia. Od razu widać, że to zawodowcy. Ich zimne i opanowane twarze nie wyrażajÄ… odrobiny zdenerwowania, kiedy udaje mu siÄ™ po raz kolejny uciec. Czasem ma nawet wrażenie, że widzi na nich coÅ› w rodzaju uÅ›miechu. Gdyby go mieli zabić, już na pewno dawno by to zrobili. Ale oni maja go tylko schwytać.
   Deszcz zaczÄ…Å‚ przybierać na sile. Krople z wÅ›ciekÅ‚oÅ›ciÄ… kamikadze uderzaÅ‚y w szybÄ™, spÅ‚ywajÄ…c po niej powoli, jakby konajÄ…c. MogÅ‚oby siÄ™ wydawać, że Prorok bezmyÅ›lnie wpatruje siÄ™ w ulicÄ™, kontemplujÄ… jej pustkÄ™. To byÅ‚o jednak zÅ‚udzenie. Każdy jego zmysÅ‚ pracowaÅ‚ na najwyższych obrotach i nic nie uszÅ‚o jego uwadze. Nawet to, że jeden z goÅ›ci przypatrywaÅ‚ mu siÄ™ sponad gazety, co wytrÄ…ciÅ‚o go trochÄ™ z równowagi. Nie daÅ‚ jednak tego po sobie poznać.
   Z pozornego marazmu wyrwaÅ‚ go samochód, który podjechaÅ‚ pod drzwi kawiarni. PróbowaÅ‚ poznać, co to za marka, ale nie udaÅ‚o mu siÄ™ to. Nie, to nie byÅ‚ samochód z seryjnej produkcji. Mimo, że na pierwszy rzut oka nie różniÅ‚ siÄ™ od innych, byÅ‚ za dÅ‚ugi, zbyt masywny.
   â€žNigdy takim po mnie nie przyjeżdżali” przemknęło mu przez gÅ‚owÄ™. Zwykle byÅ‚y to popularne, nie rzucajÄ…ce siÄ™ w oczy auta. To pewnie przez tÄ™ kampaniÄ™ jego obroÅ„ca musiaÅ‚ skorzystać z jakiÅ› innych sÅ‚użb, bo jego wÅ‚asne zajÄ™te byÅ‚y zdobywaniem dowodów na kontrkandydatów. Swoja drogÄ…, nie byÅ‚oby źle, gdyby wygraÅ‚ te wybory. MógÅ‚by go uÅ‚askawić i dać mu jakÄ…Å› staÅ‚Ä… ochronÄ™.
   Prorok dopiÅ‚ kawÄ™ i ruszyÅ‚ do drzwi. Nie miaÅ‚ wÄ…tpliwoÅ›ci, że samochód przyjechaÅ‚ po niego. WyszedÅ‚ na zewnÄ…trz. Wtedy z auta wysiadÅ‚ rosÅ‚y mężczyzna. ByÅ‚ ubrany w czarny pÅ‚aszcz i kapelusz. JednÄ… rÄ™kÄ… przytrzymywaÅ‚ swoje gustowne nakrycie gÅ‚owy, drugÄ… otworzyÅ‚ tylne drzwi
   - Nareszcie jesteÅ›cie. Dlaczego to tak dÅ‚ugo trwaÅ‚o? ZÅ‚apaliÅ›cie gumÄ™, czy co? – pochyliÅ‚ gÅ‚owÄ™ i wsiadÅ‚ do samochodu.
   Mężczyzna skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ… komuÅ› w kawiarni i zatrzasnÄ…Å‚ drzwi samochodu.
   
   18.30
   
   Bar rzeczywiÅ›cie byÅ‚ schowany za górkÄ…. PiÄ™trowy, dosyć jasno oÅ›wietlony, nie odbiegaÅ‚ standardem od innych przydrożnych zajazdów. W Å›rodku siedziaÅ‚o kilku mężczyzn, popijajÄ…cych piwo. Za kontuarem staÅ‚a barmanka, która jak każdy przedstawiciel tego fachu grajÄ…cy w filmie, pracowicie wycieraÅ‚a szklaneczki. Jego wejÅ›cie nie wzbudziÅ‚o specjalnego zainteresowania.
   - SÅ‚ucham?
   - PoproszÄ™ szkockÄ….
   - Z lodem?
   - Bez. Sam jestem wystarczajÄ…co lodowaty.
   â€žDowcipniÅ› siÄ™ znalazł”. Musi tu już sterczeć przez niego drugÄ… noc z kolei, podczas gdy jej chÅ‚opak pewnie to wykorzystuje i zabawia siÄ™ z jakÄ…Å› lalÄ…. Poza tym miaÅ‚a nadziejÄ™, że bÄ™dzie przystojniejszy. Tak o nim mówili. Przystojniak. A tymczasem jest raczej przeciÄ™tny. Gdyby nie solidny zarobek, nigdy by siÄ™ na to nie zgodziÅ‚a. NalaÅ‚a z butelki odrobinÄ™ bursztynowego napoju i postawiÅ‚am przed nim szklankÄ™.
   - Czy mogÄ™ zadzwonić? ChciaÅ‚bym ...
   - Telefon jest zepsuty. Wczoraj byÅ‚a burza.
   - A to pech. WÅ‚aÅ›nie zÅ‚apaÅ‚em gumÄ™ i chciaÅ‚em wezwać pomoc drogowÄ…. Widać, że bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ poczekać do rana.
   - Bar jest czynny tylko do dwunastej.
   - Chyba mnie pani nie wyrzuci na taki ziÄ…b – uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ szelmowsko.
   Nie doczekaÅ‚ siÄ™ na odpowiedź, bo do baru wszedÅ‚ kolejny gość. Jego twarz wyglÄ…daÅ‚a znajomo, ale po chwili uznaÅ‚, że to zÅ‚udzenie. ByÅ‚ wysoki, miaÅ‚ dÅ‚ugie jasno blond wÅ‚osy. Nogi siÄ™gaÅ‚y mu do samej szyi, co nietrudno byÅ‚o zauważyć, gdyż przykrywaÅ‚a je tylko minispódniczka.
   â€žMoże to jednak nie bÄ™dzie caÅ‚kiem stracony dzień”. SpojrzaÅ‚ w lustro stojÄ…ce za rzÄ™dem butelek. ByÅ‚ przemokniÄ™ty i nie wyglÄ…daÅ‚ najlepiej, ale przecież nie z powodu urody dano mu ten przydomek. Przystojniak. Tak naprawdÄ™ nie byÅ‚ przystojny. UmiaÅ‚ jednak piÄ™knie mówić. Kilkoma sÅ‚owami potrafiÅ‚ wyczarować przed oczami kobiet Å›wiat, za którym tÄ™skniÅ‚y. Choć nie nazywaÅ‚ niczego po imieniu, to stara panna widziaÅ‚a Å›lubny kobierzec, maÅ‚olata wspaniaÅ‚Ä… dorosÅ‚ość, znudzona mężatka szalony romans.
   - ChciaÅ‚abym zadzwonić.
   - No, to mamy ten sam problem – odpowiedziaÅ‚ wesoÅ‚o, choć poprzednie sÅ‚owa nie byÅ‚y skierowane do niego. – Niestety, telefon nie dziaÅ‚a.
   - Czy to prawda? – spytaÅ‚a barmanki.
   - Tak. Wczoraj byÅ‚a burza, zerwaÅ‚a przewody i przewróciÅ‚a przekaźnik sieci komórkowej.
   - A już myÅ›lalam, że zepsuÅ‚ siÄ™ mój aprat.
   - Raczej nie. W promieniu pięćdziesiÄ™ciu kilometrów nie dziaÅ‚a pewnie żadna komórka.
   - Dlaczego mi pani nie wierzy?
   - Bo wyglÄ…da pan na podrywacza – ucięła krótko i usiadÅ‚a przy najbliższym stoliku. ZauważyÅ‚, że byÅ‚a bardzo zmÄ™czona. MiaÅ‚a podkrążone oczy, a jej ruchy byÅ‚y bardzo spowolnione. Nad czymÅ› siÄ™ zastanawiaÅ‚a. Wreszcie wstaÅ‚a i podeszÅ‚a z powrotem do kontuaru.
   - Przepraszam, czy mógÅ‚by mnie ktoÅ› stÄ…d odwieźć? Mam samochód i potrzebujÄ™ tylko kierowcy. JechaÅ‚am przez pięć godzin i nie mam już siÅ‚y. Dobrze zapÅ‚acÄ™.
   - Może siÄ™ pani przespać w pokoju na górze.
   - Niestety, obiecaÅ‚am rodzicom, że bÄ™dÄ™ w domu przed północÄ…. Nie chcÄ™ żeby siÄ™ martwili.
   - Przykro mi, ale oprócz mnie zostaÅ‚ tylko szef.
   - WiÄ™c może on?
   - JeździÅ‚ przez caÅ‚y dzieÅ„, żeby w koÅ„cu można byÅ‚o postawić tÄ™ tablicÄ™, przy drodze. PoÅ‚ożyÅ‚ siÄ™ dopiero godzinÄ™ temu i kazaÅ‚, żeby nie budzić go aż do rana.
   Dziewczyna spojrzaÅ‚a w gÅ‚Ä…b sali, na siedzÄ…cych tam mężczyzn. Ich ruchy byÅ‚y coraz bardziej nieskoordynowane. Raczej beÅ‚kotali, niż mówili, a dÅ‚uższe sÅ‚owa urywaÅ‚y im siÄ™ wpół, nie mogÄ…c wydostać siÄ™ spomiÄ™dzy ich warg. Zaraz po nich sÅ‚ychać byÅ‚o jakieÅ› sążniste przekleÅ„stwa. Å»aden z nich nie nadawaÅ‚ siÄ™ do prowadzenia rozmowy, nie mówiÄ…c o samochodzie.
   - Może pani skorzysta z moich usÅ‚ug? – odwróciÅ‚a siÄ™, gdy to powiedziaÅ‚. Kiedy zobaczyÅ‚a jego szklankÄ™ szybko dodaÅ‚ – To dopiero pierwszy.
   - Nie wiem czy powinnam – wahaÅ‚a siÄ™. – Co pan wÅ‚aÅ›ciwie tu robi? – spytaÅ‚a nagle.
   - ZÅ‚apaÅ‚em gumÄ™ parÄ™set metrów stÄ…d. MogÅ‚a pani widzieć mój samochód.
   - Ten czerwony?
   - Czyżby staÅ‚o ich tam wiÄ™cej? – zrobiÅ‚ zdziwionÄ… minÄ™. UÅ›miechnęła, ale z jej twarzy nie znikÅ‚a niepewność.
   - Nie wiem, czy powinnam – powtórzyÅ‚a.
   - Skoro jest pani takim dobrym psychologiem i od razu rozpoznaÅ‚a pani we mnie podrywacza, musi pani również wiedzieć, że rozwiÄ…zania siÅ‚owe mnie nie interesujÄ….
   PopatrzyÅ‚a na niego uważnie.
   - Dobrze. Chodźmy.
   Przez chwilÄ™ siÄ™ zastanawiaÅ‚, czy w podjÄ™ciu decyzji pomógÅ‚ jej bardziej brak wyjÅ›cia, czy może coÅ› innego. ZapÅ‚aciÅ‚ barmance i ruszyÅ‚ za dziewczynÄ…. Mężczyźni przy stolikach coÅ› poszeptali i zaÅ›miali siÄ™ nieprzyjemnie.
   - Ładny samochód – gwizdnÄ…Å‚ z podziwu gdy wyszli na zewnÄ…trz. – To pani, czy rodziców?
   - Mój. Kluczyki sÄ… w stacyjce.
   UsiadÅ‚ za kierownicÄ…. ZapiÄ…Å‚ pasy, zapaliÅ‚ silnik i zwolniÅ‚ rÄ™czny hamulec. Przy szosie zapytaÅ‚:
   - Gdzie teraz?
   - W lewo.
   - A potem?
   - Potem też panu powiem.
   Jechali, nie odzywajÄ…c siÄ™ do siebie. W pierwszej chwili chciaÅ‚ skrÄ™cić do swojego domu, ale zrezygnowaÅ‚ z tego pomysÅ‚u. Przede wszystkim nie wiedziaÅ‚ ,czy dom jest już pusty. Poza tym jego nowa znajoma wymagaÅ‚a raczej czegoÅ› innego, niż romantyczna kolacja przy kominku. Tu trzeba byÅ‚o kilku „przypadkowych” spotkaÅ„, przy teoretycznym braku zainteresowania. Tak, wyglÄ…daÅ‚a zdecydowanie na typ, na którym zachwyty nie robiÄ… zdecydowanie najmniejszego wrażenia. Dopiero ich brak może spowodować odpowiedniÄ… reakcjÄ™. PrzybraÅ‚ wiÄ™c obojÄ™tnÄ… minÄ™ i postanowiÅ‚ wiÄ™cej nie patrzeć na jej nogi, w tej pozycji caÅ‚kowicie odsÅ‚oniÄ™te.
   - Teraz w prawo.
   PosÅ‚usznie skrÄ™ciÅ‚ kierownicÄ….
   - Nie jest pani zbyt rozmowna.
   - Drogi panie – wzięła gÅ‚Ä™bszy oddech. – Jestem niezmiernie wdziÄ™czna, za przysÅ‚ugÄ™ jakÄ… pan mi wyÅ›wiadcza. Jednak uodporniÅ‚am siÄ™ dawno na urok piÄ™knych słówek, którymi chce mnie pan uraczyć i nawet nie mam ochoty ich sÅ‚uchać. W lewo.
   Reszta drogi upÅ‚ynęła w milczeniu, nie liczÄ…c dwóch „w prawo” i jednego „w lewo”. Gdy dojechali do jakiejÅ› bramy, dziewczyna wyjęła pilota i otworzyÅ‚a jÄ…. Zaraz za niÄ… drogÄ™ zastÄ…piÅ‚ im barczysty strażnik. ZaÅ›wieciÅ‚ mu latarkÄ… prosto w oczy.
   - Co jest, do cholery? – przesunÄ…Å‚ snop Å›wiatÅ‚a na dziewczynÄ™. – Ach to pani... – w jego gÅ‚osie sÅ‚ychać byÅ‚o zdziwienie, poÅ‚Ä…czone z niedowierzaniem.
   - Tak, to ja – odburknęła po raz pierwszy wypadajÄ…c z roli panienki z dobrego domu. – No, jedź – rzuciÅ‚a niecierpliwie do Przystojniaka.
   Po paruset metrach dotarli pod dom a raczej paÅ‚acyk. Choć byÅ‚o dobrze po północy, paliÅ‚y siÄ™ w nim wszystkie Å›wiatÅ‚a. Przed budynkiem staÅ‚o dwóch mężczyzn w dÅ‚ugich pÅ‚aszczach. Po chwili doÅ‚Ä…czyÅ‚ do nich trzeci.
   - WidzÄ™, że rodzice wysÅ‚ali eskortÄ™ po paniÄ… – zażartowaÅ‚. – Czy jaÅ›nie panienka rozkaże odstawić konia do stajni?
   - Niech siÄ™ pan nie zgrywa – otworzyÅ‚a drzwi samochodu.
   
   

Komentarze czytelników