Tekst DZIEŃ 7
był czytany 908 razy
DZIEŃ 7
Przed pałacyk, położony w pięknym, starym ogrodzie, wyszedł człowiek w średnim wieku. Lekka siwizna, która przyprószyła jego skronie, kontrastowała z wciąż młodymi oczami. Był ubrany w elegancki garnitur. Zgarbione do niedawna plecy wyprostowały się jednak i cała sylwetka nabrała energii.
Deszcz przestał padać wczoraj, późnym popołudniem. Alejki nie zdążyły jeszcze wyschnąć i pełno było na nich kałuż. Wysypany kamieniami podjazd chrzęścił jednak pod nogami, tak jakby nie pamiętał już ani jednej kropli. Choć była prawie połowa października ptaki rozśpiewały się wiosennie, ciesząc się z nadchodzącego słonecznego dnia.
Mężczyzna spojrzał na góry, wyłaniające się z niebieskozielonożółtoczerwonego tła, na drzewa, na parkową sadzawkę, limuzyne stojąca przed budynkiem. To wszystko było jego. Latami przygotowywał się żeby zdobyć to wszystko i teraz w ciągu siedmiu a właściwie sześciu dni udało mu się to. „Warto by to sobie obejrzeć†pomyślał.
- Widziałeś gdzieś kierowcę? – spytał przechodzącego obok ochroniarza.
- Widziałem jak jechał na ryby.
„ Cholerny obibok. Myśli, że jak pana nie ma, to już mu wszystko wolno.†Zwolni go jak tylko tamten wróci. Albo nie. Dziś jest niedziela, dzień odpoczynku. Zrobi to dopiero jutro. Ósmego dnia. Tak, jutro zabierze się za porządki na tym świecie.
Wrócił do pałacyku. Wszedł do wielkiego gabinetu, gdzie stało wielkie biurko a przy nim wielkie krzesło. Siedziała na nim krótko obcięta brunetka, z nogami aż do samej szyi, zarzuconymi obecnie na blat biurka. Miała na sobie czarną sukienkę, czarne pantofle i czarne rajstopy. Wpatrywała się w portret na ścianie, którego bohaterka do złudzenia przypominała ją samą. Gdy zamknął za sobą drzwi, spojrzała na niego.
- Co ty tu robisz? – zapytał dość obcesowo.
- Patrzę na moją nieszczęśliwą mamusię.
- Twoją mamusię – wydął pogardliwie wargi.- Jesteś do niej podobna jedynie fizycznie a i to nie do końca. Spójrz na to dumne i władcze spojrzenie ...
- Jest nieco szalone, ale to u nas chyba rodzinne.
- Twoja matka nie była wariatką tylko dziwką.
- To też rodzinne. Z tego co mówiłeś ciocia pod koniec życia nieźle sobie używała a i moja cioteczna siostra też nie należała do najcnotliwszych. A tak apropos, co z nią zrobiłeś?
- Nie twoja sprawa. Bądź pewna, że nie będzie nas już niepokoić.
- Trochę szkoda. Chciałam ją poznać. Mama wspominała mi, że łączą mnie z nią bliższe więzy pokrewieństwa.
- Oszalałaś?! Niby jakie.
- Mówiła, że jest moją przyrodnią siostrą.
Sekretarz przyjrzał się jej uważnie, czy z niego nie kpi.
- Coś się chyba musiało twojej mamusi pomylić. Pewnie była wtedy w ciągu.
- Być może. Ale pomyśl o naszym podobieństwie.
- Nie bądź bezczelna – postanowił szybko pokazać jej właściwe miejsce. – I wyjdź stąd bo chcę trochę popracować – dziewczyna nie ruszyła się z miejsca. – No już, wynoś się stąd! – stanowczo ponowił polecenie.
- Grozisz mi? Myślisz, że jestem taka głupia? Zabezpieczyłam się na wszelki wypadek i jeśli mi się coś stanie, cały świat dowie się o twoich machinacjach.
Wstrętna suka. Na razie nie miał wyjścia. Będzie ją musiał znosić przez jakiś czas. Jakieś trzy, cztery lata. Zbyt bliska odległość między śmiercią ojca i córki mogły wzbudzić zbyt wiele podejrzeń.
I pomyśleć, że gdyby nie on, dziś szlifowałaby miejski bruk. Zobaczył ją jakieś cztery lata temu kiedy razem z matką mieszkały w jakiejś obskurnej dziurze, prawie nie noszącej już śladów dawnej świetności. Żona bogacza jako jedyna z rodziny pomagała swojej upadłej siostrze, dopóki jeszcze oczywiście mogła. Szczęściarz był z tego powodu bardzo niezadowolony, ale nie mógł nic na to poradzić. Lecz kiedy zmarła jego żona odgrodził swoją córeczkę szczelnym murem i sprawił, że nigdy miała już nie zobaczyć cioci ani ciotecznej siostry.
Od dnia, kiedy ją ujrzał, wiedział co robić. Zdawał sobie sprawę z tego, że prawdziwa córka Szczęściarza może przysporzyć mu sporo kłopotów. Na pewno wtrącałaby się we wszystko, a ta zadowoli się solidną pensją. Tylko bowiem cała fortuna pozwoliłaby mu na realizację marzeń.
Nie bał się jej pogróżek. Bez jego pomocy szybko by się zorientowano, że nie jest prawdziwą córką Szczęściarza. Poza tym doskonale wiedział, jak wygląda to jej zabezpieczenie, ale oczywiście nie chciał się do tego przyznawać. Kiedy przyjdzie czas bez problemu pozbawi ją tej polisy. Ale najpierw się z nią ożeni. Zaraz jak tylko skończy się żałoba. Nie było mu to wprawdzie na razie potrzebne, ale potem mogło się bardzo przydać. Po jej śmierci.
- Ależ skąd proszę pani – ponownie przybrał maskę posłusznego sekretarza. – Chcę tylko trochę popracować nad papierami.
- Daj spokój. Myślałam, że się gdzieś zabawimy.
- Zwariowałaś !? – podniósł głos i miał powiedzieć coś niemiłego, ale w porę się opanował. – Przecież oficjalnie byłaś kilka dni temu krok od śmierci! A poza tym ciągle obowiązuje nas żałoba.
- Sądziłam, że jedynie w dni robocze, a w święto możemy odpocząć – wstała z krzesła i ruszyła do wyjścia. – No nic, jak chcesz. Ja w każdym razie idę na spacer po ogrodzie – zamknęła drzwi za sobą.
Ma rację, dzisiaj jest przecież niedziela. Trzeba by w końcu odpocząć. Tak, sześć dni zdobywał ten świat, siódmego musi sobie odpuścić. Sam przecież postanowił, że kierowcę zwolni dopiero jutro.
Wyjrzał przez okno i zobaczył jak fałszywa córka Szczęściarza idzie na spacer. Poszedł do jej pokoju, który znajdował się niedaleko gabinetu. Otworzył kluczem drzwi i wszedł do środka. Przez chwilę miał wrażenie, że ktoś tam jest. Rozejrzał się wokół podejrzliwie. Nie, to niemożliwe. Oprócz niego klucz miała tylko nowa właścicielka tego pomieszczenia, a ona była przecież na spacerze. Na wszelki wypadek podbiegł do okna. Tak, jego wspólniczka znajdowała się już pareset metrów od pałacu.
Zamknął dokładnie drzwi i otworzył przejście, które prowadziło do stanowiska dowodzenia znajdującego się bezpośrednio nad celą. Była tam kuchenka mikrofalowa, w której podgrzewał potrawy dla wieźniów, resztka jedzenia, która się po nich została.
Opuścił platformę prawie do połowy. Zestawił na nią krzesło, które miało mu ułatwić powrót. Na dole podobną rolę miał spełnić stół. Chciał ostatni raz obejrzeć to miejsce. Wkrótce trzeba je będzie zlikwidować. Tak na wszelki wypadek. Zresztą odegrało już swoją rolę i nie jest potrzebne.
Tu spotkały się cztery najgroźniejsze żywioły współczesnego świata, których się bał i nienawidził. Bogactwo, które nie liczy się z niczym. Brak moralności, który niszczy uczucia. Fałszywa wiara, która mami zbawieniem. Bezrozumna siła, która używana najpierw nawet w najszlachetniejszych intencjach, z czasem może przekształcić się wyłącznie w destrukcję. To miejsce stało się ich grobem.
Wszedł do ubikacji i zaczął załatwiać potrzebę. Nagle usłyszał jakiś cichy dźwięk dochodzący zza pleców. Odwrócił się i zobaczył, że platforma ruszyła do góry. Przerażony pobiegł w jej kierunku, ale opuszczone spodnie nie ułatwiały mu tego zadania. Wskoczył na stół ale zdołał już tylko chwycić palcami za krawędzie platformy. Usiłował się podciągnąć ale miał na to coraz mniej czasu. Spojrzał do góry i zobaczył ...
Dwie uśmiechnięte twarze, które okalały krótkie, czarne włosy. Twarze i ich fryzury były niemal identyczne. Podobnie zresztą jak uśmiechy. Tylko bardzo uważny obserwator mógł dostrzec nieznaczne różnice.
- Co wy robicie ?! – wyharczał z wysiłkiem.
- Zwalniamy ciÄ™.
KONIEC