Tekst ODCINEK 1
był czytany 722 razy
ODCINEK 1
Nieboszczyk wyglÄ…daÅ‚ na naprawdÄ™ zadowolonego ze swoich życiowych perspektyw. UÅ›miechniÄ™ty leżaÅ‚ spokojnie w trumnie, z lekko uniesionÄ… gÅ‚owÄ… i zza zamkniÄ™tych powiek oglÄ…daÅ‚ wszystkich zgromadzonych na swojej stypie. A byÅ‚o na kogo popatrzeć. Przy suto zastawionych stoÅ‚ach, pomiÄ™dzy na wpóÅ‚ opróżnionymi butelkami, siedzieli nasi ulubieÅ„cy. Ci, których twarze znamy wszyscy z ekranów telewizorów, bo goszczÄ… na nich nieprzerwanie od wielu lat. I ci, którzy dopiero pojawili siÄ™ w naszych domach, ale już ujÄ™li nas swoim talentem, urodÄ… i nieprzeciÄ™tnÄ… inteligencjÄ….
Wszyscy oni, gwiazdy serialu "MiÅ‚ość i medycyna", przybyli tu, żeby pożegnać nieboszczyka, który dość niespodziewanie dla nich wszystkich postanowiÅ‚ opuÅ›cić ich grono. Niektórzy trochÄ™ mu tego odejÅ›cia zazdroÅ›cili, bo i oni sami chÄ™tnie by siÄ™ stÄ…d wyrwali. Ale nie mogli. Nie pozwalaÅ‚y im na to kredyty na apartamenty, nowe domy, drogie auta. I strach, że ich twarz z dnia na dzieÅ„ przestanie cokolwiek mówić ludziom spotkanym na ulicy, kelnerom w restauracji i producentom chcÄ…cym im zaproponować kolejnÄ… rolÄ™. Dlatego mimo to pozostawali w Å›wiecie, z którego odszedÅ‚ wÅ‚aÅ›nie zmarÅ‚y.
Ale dziÅ› wszyscy, nie tylko nieboszczyk, byli uÅ›miechniÄ™ci i radoÅ›ni. W koÅ„cu schodziÅ‚a z tego ekranowego Å›wiata jedna z gÅ‚ównych postaci serialu. To rodziÅ‚o nadziejÄ™, że zostanÄ… rozbudowane ich wÅ‚asne wÄ…tki, dziÄ™ki czemu zwiÄ™kszy im siÄ™ liczba dni zdjÄ™ciowych w miesiÄ…cu i raty kredytu nie bÄ™dÄ… już tak ciężkie do spÅ‚acenia! Dlatego teraz można siÄ™ byÅ‚o raczyć nieskoÅ„czenie dużą iloÅ›ciÄ… alkoholu, który pozostaÅ‚ po scenie stypy nagrywanej ledwie dwie godziny temu.
TÄ™ powszechnÄ… radość postanowiÅ‚ wyrazić Ryszard Danielewicz, serialowy profesor Barnaba KÅ‚yÅ›, jeden z najbardziej uznanych na Å›wiecie kardiochirurgów. Rola ta stanowiÅ‚a ukoronowanie jego aktorskiej kariery bogatej we wspaniaÅ‚e kreacje, zachwycajÄ…ce nie tylko krajowÄ…, ale i zagranicznÄ… krytykÄ™. Uważano go za artystÄ™ wybitnego, który nie przegapi żadnej okazji, żeby pokazać, jak Å›wietnie ma ustawiony gÅ‚os, jak potrafi wspaniale podciÄ…gnąć dramaturgiÄ™ przemówienia i udowodnić przy okazji wszystkim, że nie ma na tym Å›wiecie żadnej rzeczy, której nie można by skojarzyć z jego geniuszem. Niezależnie bowiem o czym czy o kim mówiÅ‚, zawsze w tej mowie najważniejszy okazywaÅ‚ siÄ™ on sam.Teraz, zanim zaczÄ…Å‚ swe przemówienie, siÄ™gnÄ…Å‚ po kieliszek wódki, który przed chwilÄ… przyniósÅ‚ mu kelner. Takie same kieliszki staÅ‚y przed wszystkimi zgromadzonymi. Danielewicz podniósÅ‚ swój i gestem nieznoszÄ…cym sprzeciwu daÅ‚ znak, by wypili pozostali. On sam zrobiÅ‚ to jako ostatni, odstawiÅ‚ kieliszek, nabraÅ‚ powietrza i zaczÄ…Å‚:
– PożegnaliÅ›my dzisiaj wspaniaÅ‚ego czÅ‚owieka, lekarza, przyjaciela – pierwsze sÅ‚owa popÅ‚ynęły niemal póÅ‚szeptem. Ale byÅ‚ to póÅ‚szept niezwykle przejmujÄ…cy, który nie pozwalaÅ‚ na prowadzenie żadnych rozmów, bo wypeÅ‚niaÅ‚ sobÄ… szczelnie każdy centymetr szeÅ›cienny pomieszczenia. Mówca wsparÅ‚ siÄ™ przy okazji o stóÅ‚, po trosze dlatego, żeby podkreÅ›lić wagÄ™ swoich sÅ‚ów, a po trosze ze wzglÄ™du na ilość wypitego alkoholu. – Wszyscy wiemy, kim byÅ‚ doktor StaÅ›. Najlepszym lekarzem w tym kraju zaraz po mnie! Liczby ludzi, których wyrwaÅ‚ ze szponów Å›mierci, ratujÄ…c w absolutnie beznadziejnych wypadkach, nie da siÄ™ zliczyć! – oderwaÅ‚ siÄ™ od stoÅ‚u i ruszyÅ‚ w kierunku trumny. ZatrzymaÅ‚ siÄ™ przy niej i chwyciÅ‚ za jej krawÄ™dź. – A jego samego, jak na ironiÄ™ losu, zabiÅ‚a zwykÅ‚y katar. Ten okrutny katar pozbawiÅ‚ miliony widzów ich ulubieÅ„ca! – Z jego oczu zaczęły pÅ‚ynąć Å‚zy, bo wprost trudno mu byÅ‚o sobie wyobrazić cierpienie, jakiego doznajÄ… wkrótce telewidzowie. – ZnaliÅ›my go wszyscy i kochaliÅ›my jak brata! Dlatego tak bardzo bÄ™dzie go brakować w naszej serialowej rodzinie! Å»egnaj, doktorze Stasiu! I nie martw siÄ™ na tamtym Å›wiecie. Bo ja ciÄ™ z pewnoÅ›ciÄ… godnie zastÄ…piÄ™!
Danielewicz rzuciÅ‚ siÄ™ na nieboszczyka, przytulajÄ…c swojÄ… Å‚kajÄ…cÄ… twarz do piersi doktora Stasia. SzlochaÅ‚ tak przez dobre póÅ‚ minuty, po czym caÅ‚kowicie ucichÅ‚. Kilka osób pomyÅ›laÅ‚o nawet, że profesor Barnaba zwyczajnie zasnÄ…Å‚ zmÄ™czony alkoholem. Ale nagle, po dÅ‚uższym czasie, Danielewicz wyprostowaÅ‚ siÄ™, a jego wzrok nabraÅ‚ wprost niezwykÅ‚ej trzeźwoÅ›ci niespotykanej u niego od wielu już lat. SpojrzaÅ‚ na pozostaÅ‚ych przerażonym wzrokiem i wymamrotaÅ‚:
– On chyba naprawdÄ™ nie żyje…
Przypadek oglÄ…daÅ‚ wÅ‚aÅ›nie plejadÄ™ gwiazd serialu MiÅ‚ość i medycyna, których zdjÄ™cia byÅ‚y porozwieszane na Å›cianach sekretariatu, kiedy odniósÅ‚ wrażenie, żektoÅ› powiedziaÅ‚ do niego „DzieÅ„ dobry, panie Jacku”. Po chwili namysÅ‚u uznaÅ‚ jednak, że to niemożliwe i pewnie siÄ™ przesÅ‚yszaÅ‚. Przecież nie znaÅ‚ nikogo, kto tu pracowaÅ‚. A poza tym, jeÅ›li ktoÅ› chciaÅ‚ siÄ™ z nim przywitać, to powinien mówić w sposób umożliwiajÄ…cy usÅ‚yszenie czegokolwiek.
– DzieÅ„ dobry, panie Jacku – tym razem poziom decybeli zawartych w gÅ‚osie przekroczyÅ‚ granicÄ™ sÅ‚yszalnoÅ›ci, choć wciąż można go byÅ‚o okreÅ›lić co najwyżej jako bardzo, bardzo cichy szept.Przypadek jednak odwróciÅ‚ siÄ™ i zobaczyÅ‚ osobnika o przeraźliwie smutnej twarzy. PatrzÄ…c na niego wprost, trudno byÅ‚o uwierzyć, że ktoÅ› taki napisaÅ‚ Trzynaste krzesÅ‚o, najÅ›mieszniejszÄ… komediÄ™ teatralnÄ… ostatnich lat. I dobrze siÄ™ staÅ‚o, że Jacek znalazÅ‚ na to niezbite dowody, bo sÄ…d mógÅ‚by nie dać wiary uzdolnionemu komediopisarzowi. Szczególnie, że sam sÅ‚ynny Franciszek KarasiÅ„ski-WoÅ‚kowyjski twierdziÅ‚, że to on jest autorem owej komedii, a nie nikomu nieznany pan Fredro.
– DzieÅ„ dobry, panie Janku – Przypadek podaÅ‚ rÄ™kÄ™ Fredrze. – Co pan tu robi?
– MiaÅ‚em spotkanie z panem KokoszkÄ…, producentem serialu. W sprawie pracy.
– A co, bycie copywriterem już panu nie odpowiada?
– W zasadzie nie mam nic przeciwko. Ale teraz na rynku kryzys i zwalniajÄ…. A ja jestem pierwszy do odstrzaÅ‚u.
– Dlaczego? Przecież jest pan Å›wietny!
– No tak. Ale pan KarasiÅ„ski-WoÅ‚kowyjski zna dużo ważnych ludzi, od których zależą zlecenia dla mojej agencji. I szef mi powiedziaÅ‚, że on mnie wprawdzie ceni i lubi, ale musi myÅ›leć o pozostaÅ‚ych pracownikach. I nie wie, jak dÅ‚ugo da radÄ™ bronić kogoÅ›, kto oskarżyÅ‚ legendarnego dramaturga o kradzież sztuki…
– Ale przecież udowodniliÅ›my, że tak byÅ‚o – Jacek spojrzaÅ‚ zdziwiony na rozmówcÄ™. – ZresztÄ…, nie ma pan siÄ™ czym martwić. Może pan żyć z tantiem z wystawieÅ„ Trzynastego krzesÅ‚a.
– Nie za dÅ‚ugo. Sztuka ma zejść z afisza w Warszawie, bo podobno Å›rodowisko domaga siÄ™, żeby takiej komercyjnej rzeczy nie grali na publicznej scenie. A teatry w innych miastach wycofaÅ‚y siÄ™ z chÄ™ci jej wystawienia, skoro to sztuka jakiegoÅ› Fredry a nie KarasiÅ„skiego-WoÅ‚kowyjskiego.
– Za to kasowy przebój. Przecież… – Jacek chciaÅ‚ jeszcze entuzjastycznie zrecenzować sztukÄ™, ale pan Fredro machnÄ…Å‚ zniechÄ™cony rÄ™kÄ….
– Nie mówmy już o tym. MiaÅ‚em nadziejÄ™, że siÄ™ chociaż tu zaczepiÄ™. Mam tu kolegÄ™, scenarzystÄ™, Szkudlarek siÄ™ nazywa. Ale pan Kokoszka po przeczytaniu moich tekstów powiedziaÅ‚, że siÄ™ do niczego nie nadajÄ… – westchnÄ…Å‚ smÄ™tnie Fredro. – Pan pewnie tutaj w zwiÄ…zku ze Å›mierciÄ… tego Noskowskiego… znaczy doktora Stasia?
– Owszem. Na razie jeszcze nikogo nie aresztowali, ale chce mnie zatrudnić producent, bo w tej chwili jest gÅ‚ównym podejrzanym.
– Powiem panu, że tu podobno prawie każdy chciaÅ‚ go zabić.
– Przecież „kochaÅ‚a go caÅ‚a Polska” – Jacek przypomniaÅ‚ sobie jeden z nagÅ‚ówków tabloidu, który straszyÅ‚ go kilka dni temu we wszystkich mijanych przez niego kioskach.
– Polska może tak, ale koledzy z planu niekoniecznie. Ten kolega scenarzysta mi opowiadaÅ‚, że Noskowskiemu wiecznie coÅ› siÄ™ nie podobaÅ‚o. A na dodatek ciÄ…gle od wszystkich pożyczaÅ‚ pieniÄ…dze i miaÅ‚ problemy z ich oddawaniem.
– MyÅ›laÅ‚em, że w takiej telenoweli dobrze siÄ™ zarabia.
– Zarabia siÄ™ dobrze, ale kolega mówiÅ‚, że Noskowski byÅ‚ hazardzistÄ… i stÄ…d te dÅ‚ugi. Å»artujÄ… nawet, że sam siÄ™ zabiÅ‚, żeby nie musieć oddawać pieniÄ™dzy.
– Czyli z listy podejrzanych można skreÅ›lić wierzycieli, bo nikt nie zabija dÅ‚użnika – uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ Jacek. – Ten kolega panu nie powiedziaÅ‚, kto konkretnie mógÅ‚by chcieć Å›mierci doktora Stasia?
– On sam miaÅ‚ ochotÄ™ zabić pana Noskowskiego, bo przez jego fanaberie musiaÅ‚ już parÄ™ razy mocno zmieniać scenariusz. DziÄ™ki tej Å›mierci ma mniej pracy – Fredro próbowaÅ‚ siÄ™ uÅ›miechnąć, ale byÅ‚a to jak zwykle próba wysoce nieudana. – Ale tak ogólnie, to tu wszyscy ponoć byli szczęśliwi, że on odchodzi. Może wÅ‚aÅ›nie poza producentem. OglÄ…dalność spada, serialowi grozi zdjÄ™cie z anteny. A tu jeszcze odchodzi najpopularniejsza postać. A teraz, jak siÄ™ zrobiÅ‚o to zamieszanie ze Å›mierciÄ…, to wskaźniki podskoczyÅ‚y i podobno telewizja podpisaÅ‚a umowÄ™ na kolejny sezon.
– A ktoÅ› jeszcze nie byÅ‚ szczęśliwy z powodu jego odejÅ›cia?
– Podobno pan ZawiaÅ‚Å‚o, ten, co tu gra ordynatora. Do tego jeszcze SerafiÅ„ska, ta, która byÅ‚a gosposiÄ… doktora Stasia.
– A oni dlaczego?