Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40217 osoby czytały to 542760 razy. Teraz jest 49 osób
      49 użytkowników on-line
     Tekst ODCINEK 1
     był czytany 702 razy

ODCINEK 1

   Nie­bosz­czyk wy­glÄ…­daÅ‚ na na­praw­dÄ™ za­do­wo­lo­ne­go ze swo­ich ży­cio­wych per­spek­tyw. UÅ›miech­niÄ™­ty le­Å¼aÅ‚ spo­koj­nie w trum­nie, z lek­ko unie­sio­nÄ… gÅ‚o­wÄ… i zza za­mkniÄ™­tych po­wiek oglÄ…­daÅ‚ wszyst­kich zgro­ma­dzo­nych na swo­jej sty­pie. A byÅ‚o na kogo po­pa­trzeć. Przy suto za­sta­wio­nych sto­Å‚ach, po­miÄ™­dzy na wpóÅ‚ opróż­nio­ny­mi bu­tel­ka­mi, sie­dzie­li nasi ulu­bieÅ„­cy. Ci, któ­rych twa­rze zna­my wszy­scy z ekra­nów te­le­wi­zo­rów, bo gosz­czÄ… na nich nie­prze­rwa­nie od wie­lu lat. I ci, któ­rzy do­pie­ro po­ja­wi­li siÄ™ w na­szych do­mach, ale już ujÄ™­li nas swo­im ta­len­tem, uro­dÄ… i nie­prze­ciÄ™t­nÄ… in­te­li­gen­cjÄ….
   Wszy­scy oni, gwiaz­dy se­ria­lu "Mi­Å‚ość i me­dy­cy­na", przy­by­li tu, żeby po­Å¼e­gnać nie­bosz­czy­ka, któ­ry dość nie­spo­dzie­wa­nie dla nich wszyst­kich po­sta­no­wiÅ‚ opu­Å›cić ich gro­no. Nie­któ­rzy tro­chÄ™ mu tego odej­Å›cia za­zdro­Å›ci­li, bo i oni sami chÄ™t­nie by siÄ™ stÄ…d wy­rwa­li. Ale nie mo­gli. Nie po­zwa­la­Å‚y im na to kre­dy­ty na apar­ta­men­ty, nowe domy, dro­gie auta. I strach, że ich twarz z dnia na dzieÅ„ prze­sta­nie co­kol­wiek mó­wić lu­dziom spo­tka­nym na uli­cy, kel­ne­rom w re­stau­ra­cji i pro­du­cen­tom chcÄ…­cym im za­pro­po­no­wać ko­lej­nÄ… rolÄ™. Dla­te­go mimo to po­zo­sta­wa­li w Å›wie­cie, z któ­re­go od­szedÅ‚ wÅ‚a­Å›nie zmar­Å‚y.
   Ale dziÅ› wszy­scy, nie tyl­ko nie­bosz­czyk, byli uÅ›miech­niÄ™­ci i ra­do­Å›ni. W koÅ„­cu scho­dzi­Å‚a z tego ekra­no­we­go Å›wia­ta jed­na z gÅ‚ów­nych po­sta­ci se­ria­lu. To ro­dzi­Å‚o na­dzie­jÄ™, że zo­sta­nÄ… roz­bu­do­wa­ne ich wÅ‚a­sne wÄ…t­ki, dziÄ™­ki cze­mu zwiÄ™k­szy im siÄ™ licz­ba dni zdjÄ™­cio­wych w mie­siÄ…­cu i raty kre­dy­tu nie bÄ™dÄ… już tak cięż­kie do spÅ‚a­ce­nia! Dla­te­go te­raz moż­na siÄ™ byÅ‚o ra­czyć nie­skoÅ„­cze­nie dużą ilo­Å›ciÄ… al­ko­ho­lu, któ­ry po­zo­staÅ‚ po sce­nie sty­py na­gry­wa­nej le­d­wie dwie go­dzi­ny temu.
   TÄ™ po­wszech­nÄ… ra­dość po­sta­no­wiÅ‚ wy­ra­zić Ry­szard Da­nie­le­wicz, se­ria­lo­wy pro­fe­sor Bar­na­ba KÅ‚yÅ›, je­den z naj­bar­dziej uzna­nych na Å›wie­cie kar­dio­chi­rur­gów. Rola ta sta­no­wi­Å‚a uko­ro­no­wa­nie jego ak­tor­skiej ka­rie­ry bo­ga­tej we wspa­nia­Å‚e kre­acje, za­chwy­ca­jÄ…­ce nie tyl­ko kra­jo­wÄ…, ale i za­gra­nicz­nÄ… kry­ty­kÄ™. Uwa­Å¼a­no go za ar­ty­stÄ™ wy­bit­ne­go, któ­ry nie prze­ga­pi żad­nej oka­zji, żeby po­ka­zać, jak Å›wiet­nie ma usta­wio­ny gÅ‚os, jak po­tra­fi wspa­nia­le pod­ciÄ…­gnąć dra­ma­tur­giÄ™ prze­mó­wie­nia i udo­wod­nić przy oka­zji wszyst­kim, że nie ma na tym Å›wie­cie żad­nej rze­czy, któ­rej nie moż­na by sko­ja­rzyć z jego ge­niu­szem. Nie­za­leż­nie bo­wiem o czym czy o kim mó­wiÅ‚, za­wsze w tej mo­wie naj­waż­niej­szy oka­zy­waÅ‚ siÄ™ on sam.Te­raz, za­nim za­czÄ…Å‚ swe prze­mó­wie­nie, siÄ™­gnÄ…Å‚ po kie­li­szek wód­ki, któ­ry przed chwi­lÄ… przy­niósÅ‚ mu kel­ner. Ta­kie same kie­lisz­ki sta­Å‚y przed wszyst­ki­mi zgro­ma­dzo­ny­mi. Da­nie­le­wicz pod­niósÅ‚ swój i ge­stem nie­zno­szÄ…­cym sprze­ci­wu daÅ‚ znak, by wy­pi­li po­zo­sta­li. On sam zro­biÅ‚ to jako ostat­ni, od­sta­wiÅ‚ kie­li­szek, na­braÅ‚ po­wie­trza i za­czÄ…Å‚:
   – Po­Å¼e­gna­li­Å›my dzi­siaj wspa­nia­Å‚e­go czÅ‚o­wie­ka, le­ka­rza, przy­ja­cie­la – pierw­sze sÅ‚o­wa po­pÅ‚y­nÄ™­Å‚y nie­mal póÅ‚­szep­tem. Ale byÅ‚ to póÅ‚­szept nie­zwy­kle przej­mu­jÄ…­cy, któ­ry nie po­zwa­laÅ‚ na pro­wa­dze­nie żad­nych roz­mów, bo wy­peÅ‚­niaÅ‚ sobÄ… szczel­nie każ­dy cen­ty­metr sze­Å›cien­ny po­miesz­cze­nia. Mów­ca wsparÅ‚ siÄ™ przy oka­zji o stóÅ‚, po tro­sze dla­te­go, żeby pod­kre­Å›lić wagÄ™ swo­ich sÅ‚ów, a po tro­sze ze wzglÄ™­du na ilość wy­pi­te­go al­ko­ho­lu. – Wszy­scy wie­my, kim byÅ‚ dok­tor StaÅ›. Naj­lep­szym le­ka­rzem w tym kra­ju za­raz po mnie! Licz­by lu­dzi, któ­rych wy­rwaÅ‚ ze szpo­nów Å›mier­ci, ra­tu­jÄ…c w ab­so­lut­nie bez­na­dziej­nych wy­pad­kach, nie da siÄ™ zli­czyć! – ode­rwaÅ‚ siÄ™ od sto­Å‚u i ru­szyÅ‚ w kie­run­ku trum­ny. Za­trzy­maÅ‚ siÄ™ przy niej i chwy­ciÅ‚ za jej kra­wÄ™dź. – A jego sa­me­go, jak na iro­niÄ™ losu, za­biÅ‚a zwy­kÅ‚y katar. Ten okrut­ny katar po­zba­wi­Å‚ mi­lio­ny wi­dzów ich ulu­bieÅ„­ca! – Z jego oczu za­czÄ™­Å‚y pÅ‚y­nąć Å‚zy, bo wprost trud­no mu byÅ‚o so­bie wy­obra­zić cier­pie­nie, ja­kie­go do­zna­jÄ… wkrót­ce te­le­wi­dzo­wie. – Zna­li­Å›my go wszy­scy i ko­cha­li­Å›my jak bra­ta! Dla­te­go tak bar­dzo bÄ™­dzie go bra­ko­wać w na­szej se­ria­lo­wej ro­dzi­nie! Å»e­gnaj, dok­to­rze Sta­siu! I nie martw siÄ™ na tam­tym Å›wie­cie. Bo ja ciÄ™ z pew­no­Å›ciÄ… god­nie za­stÄ…­piÄ™!
   Da­nie­le­wicz rzu­ciÅ‚ siÄ™ na nie­bosz­czy­ka, przy­tu­la­jÄ…c swo­jÄ… Å‚ka­jÄ…­cÄ… twarz do pier­si dok­to­ra Sta­sia. Szlo­chaÅ‚ tak przez do­bre póÅ‚ mi­nu­ty, po czym caÅ‚­ko­wi­cie ucichÅ‚. Kil­ka osób po­my­Å›la­Å‚o na­wet, że pro­fe­sor Bar­na­ba zwy­czaj­nie za­snÄ…Å‚ zmÄ™­czo­ny al­ko­ho­lem. Ale na­gle, po dÅ‚uż­szym cza­sie, Da­nie­le­wicz wy­pro­sto­waÅ‚ siÄ™, a jego wzrok na­braÅ‚ wprost nie­zwy­kÅ‚ej trzeź­wo­Å›ci nie­spo­ty­ka­nej u nie­go od wie­lu już lat. Spoj­rzaÅ‚ na po­zo­sta­Å‚ych prze­ra­Å¼o­nym wzro­kiem i wy­mam­ro­taÅ‚:
   – On chy­ba na­praw­dÄ™ nie żyje…
    
   Przy­pa­dek oglÄ…­daÅ‚ wÅ‚a­Å›nie ple­ja­dÄ™ gwiazd se­ria­lu Mi­Å‚ość i me­dy­cy­na, któ­rych zdjÄ™­cia byÅ‚y po­roz­wie­sza­ne na Å›cia­nach se­kre­ta­ria­tu, kie­dy od­niósÅ‚ wra­Å¼e­nie, żektoÅ› po­wie­dziaÅ‚ do nie­go „DzieÅ„ do­bry, pa­nie Jac­ku”. Po chwi­li na­my­sÅ‚u uznaÅ‚ jed­nak, że to nie­moż­li­we i pew­nie siÄ™ prze­sÅ‚y­szaÅ‚. Prze­cież nie znaÅ‚ ni­ko­go, kto tu pra­co­waÅ‚. A poza tym, je­Å›li ktoÅ› chciaÅ‚ siÄ™ z nim przy­wi­tać, to po­wi­nien mó­wić w spo­sób umoż­li­wia­jÄ…­cy usÅ‚y­sze­nie cze­go­kol­wiek.
   – DzieÅ„ do­bry, pa­nie Jac­ku – tym ra­zem po­ziom de­cy­be­li za­war­tych w gÅ‚o­sie prze­kro­czyÅ‚ gra­ni­cÄ™ sÅ‚y­szal­no­Å›ci, choć wciąż moż­na go byÅ‚o okre­Å›lić co naj­wy­Å¼ej jako bar­dzo, bar­dzo ci­chy szept.Przy­pa­dek jed­nak od­wró­ciÅ‚ siÄ™ i zo­ba­czyÅ‚ osob­ni­ka o prze­raź­li­wie smut­nej twa­rzy. Pa­trzÄ…c na nie­go wprost, trud­no byÅ‚o uwie­rzyć, że ktoÅ› taki na­pi­saÅ‚ Trzy­na­ste krze­sÅ‚o, naj­Å›miesz­niej­szÄ… ko­me­diÄ™ te­atral­nÄ… ostat­nich lat. I do­brze siÄ™ sta­Å‚o, że Ja­cek zna­lazÅ‚ na to nie­zbi­te do­wo­dy, bo sÄ…d mógÅ‚­by nie dać wia­ry uzdol­nio­ne­mu ko­me­dio­pi­sa­rzo­wi. Szcze­gól­nie, że sam sÅ‚yn­ny Fran­ci­szek Ka­ra­siÅ„­ski-WoÅ‚­ko­wyj­ski twier­dziÅ‚, że to on jest au­to­rem owej ko­me­dii, a nie ni­ko­mu nie­zna­ny pan Fre­dro.
   – DzieÅ„ do­bry, pa­nie Jan­ku – Przy­pa­dek po­daÅ‚ rÄ™kÄ™ Fre­drze. – Co pan tu robi?
   – Mia­Å‚em spo­tka­nie z pa­nem Ko­kosz­kÄ…, pro­du­cen­tem se­ria­lu. W spra­wie pra­cy.
   – A co, by­cie co­pyw­ri­te­rem już panu nie od­po­wia­da?
   – W za­sa­dzie nie mam nic prze­ciw­ko. Ale te­raz na ryn­ku kry­zys i zwal­nia­jÄ…. A ja je­stem pierw­szy do od­strza­Å‚u.
   – Dla­cze­go? Prze­cież jest pan Å›wiet­ny!
   – No tak. Ale pan Ka­ra­siÅ„­ski-WoÅ‚­ko­wyj­ski zna dużo waż­nych lu­dzi, od któ­rych za­le­Å¼Ä… zle­ce­nia dla mo­jej agen­cji. I szef mi po­wie­dziaÅ‚, że on mnie wpraw­dzie ceni i lubi, ale musi my­Å›leć o po­zo­sta­Å‚ych pra­cow­ni­kach. I nie wie, jak dÅ‚u­go da radÄ™ bro­nić ko­goÅ›, kto oskar­Å¼yÅ‚ le­gen­dar­ne­go dra­ma­tur­ga o kra­dzież sztu­ki…
   – Ale prze­cież udo­wod­ni­li­Å›my, że tak byÅ‚o – Ja­cek spoj­rzaÅ‚ zdzi­wio­ny na roz­mów­cÄ™. – Zresz­tÄ…, nie ma pan siÄ™ czym mar­twić. Może pan żyć z tan­tiem z wy­sta­wieÅ„ Trzy­na­ste­go krze­sÅ‚a.
   – Nie za dÅ‚u­go. Sztu­ka ma zejść z afi­sza w War­sza­wie, bo po­dob­no Å›ro­do­wi­sko do­ma­ga siÄ™, żeby ta­kiej ko­mer­cyj­nej rze­czy nie gra­li na pu­blicz­nej sce­nie. A te­atry w in­nych mia­stach wy­co­fa­Å‚y siÄ™ z chÄ™­ci jej wy­sta­wie­nia, sko­ro to sztu­ka ja­kie­goÅ› Fre­dry a nie Ka­ra­siÅ„­skie­go-WoÅ‚­ko­wyj­skie­go.
   – Za to ka­so­wy prze­bój. Prze­cież… – Ja­cek chciaÅ‚ jesz­cze en­tu­zja­stycz­nie zre­cen­zo­wać sztu­kÄ™, ale pan Fre­dro mach­nÄ…Å‚ znie­chÄ™­co­ny rÄ™kÄ….
   – Nie mów­my już o tym. Mia­Å‚em na­dzie­jÄ™, że siÄ™ cho­ciaż tu za­cze­piÄ™. Mam tu ko­le­gÄ™, sce­na­rzy­stÄ™, Szku­dla­rek siÄ™ na­zy­wa. Ale pan Ko­kosz­ka po prze­czy­ta­niu mo­ich tek­stów po­wie­dziaÅ‚, że siÄ™ do ni­cze­go nie na­da­jÄ… – wes­tchnÄ…Å‚ smÄ™t­nie Fre­dro. – Pan pew­nie tu­taj w zwiÄ…z­ku ze Å›mier­ciÄ… tego No­skow­skie­go… zna­czy dok­to­ra Sta­sia?
   – Owszem. Na ra­zie jesz­cze ni­ko­go nie aresz­to­wa­li, ale chce mnie za­trud­nić pro­du­cent, bo w tej chwi­li jest gÅ‚ów­nym po­dej­rza­nym.
   – Po­wiem panu, że tu po­dob­no pra­wie każ­dy chciaÅ‚ go za­bić.
   – Prze­cież „ko­cha­Å‚a go caÅ‚a Pol­ska” – Ja­cek przy­po­mniaÅ‚ so­bie je­den z na­gÅ‚ów­ków ta­blo­idu, któ­ry stra­szyÅ‚ go kil­ka dni temu we wszyst­kich mi­ja­nych przez nie­go kio­skach.
   – Pol­ska może tak, ale ko­le­dzy z pla­nu nie­ko­niecz­nie. Ten ko­le­ga sce­na­rzy­sta mi opo­wia­daÅ‚, że No­skow­skie­mu wiecz­nie coÅ› siÄ™ nie po­do­ba­Å‚o. A na do­da­tek ciÄ…­gle od wszyst­kich po­Å¼y­czaÅ‚ pie­niÄ…­dze i miaÅ‚ pro­ble­my z ich od­da­wa­niem.
   – My­Å›la­Å‚em, że w ta­kiej te­le­no­we­li do­brze siÄ™ za­ra­bia.
   – Za­ra­bia siÄ™ do­brze, ale ko­le­ga mó­wiÅ‚, że No­skow­ski byÅ‚ ha­zar­dzi­stÄ… i stÄ…d te dÅ‚u­gi. Å»ar­tu­jÄ… na­wet, że sam siÄ™ za­biÅ‚, żeby nie mu­sieć od­da­wać pie­niÄ™­dzy.
   – Czy­li z li­sty po­dej­rza­nych moż­na skre­Å›lić wie­rzy­cie­li, bo nikt nie za­bi­ja dÅ‚uż­ni­ka – uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ Ja­cek. – Ten ko­le­ga panu nie po­wie­dziaÅ‚, kto kon­kret­nie mógÅ‚­by chcieć Å›mier­ci dok­to­ra Sta­sia?
   – On sam miaÅ‚ ocho­tÄ™ za­bić pana No­skow­skie­go, bo przez jego fa­na­be­rie mu­siaÅ‚ już parÄ™ razy moc­no zmie­niać sce­na­riusz. DziÄ™­ki tej Å›mier­ci ma mniej pra­cy – Fre­dro pró­bo­waÅ‚ siÄ™ uÅ›miech­nąć, ale byÅ‚a to jak zwy­kle pró­ba wy­so­ce nie­uda­na. – Ale tak ogól­nie, to tu wszy­scy po­noć byli szczÄ™­Å›li­wi, że on od­cho­dzi. Może wÅ‚a­Å›nie poza pro­du­cen­tem. OglÄ…­dal­ność spa­da, se­ria­lo­wi gro­zi zdjÄ™­cie z an­te­ny. A tu jesz­cze od­cho­dzi naj­po­pu­lar­niej­sza po­stać. A te­raz, jak siÄ™ zro­bi­Å‚o to za­mie­sza­nie ze Å›mier­ciÄ…, to wskaź­ni­ki pod­sko­czy­Å‚y i po­dob­no te­le­wi­zja pod­pi­sa­Å‚a umo­wÄ™ na ko­lej­ny se­zon.
   – A ktoÅ› jesz­cze nie byÅ‚ szczÄ™­Å›li­wy z po­wo­du jego odej­Å›cia?
   – Po­dob­no pan Za­wiaÅ‚­Å‚o, ten, co tu gra or­dy­na­to­ra. Do tego jesz­cze Se­ra­fiÅ„­ska, ta, któ­ra byÅ‚a go­spo­siÄ… dok­to­ra Sta­sia.
   – A oni dla­cze­go?
    

Komentarze czytelników