Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40212 osoby czytały to 542749 razy. Teraz jest 60 osób
      60 użytkowników on-line
     Tekst ODCINEK 8
     był czytany 508 razy

ODCINEK 8

    Jacek sie­dziaÅ‚ przy sto­li­ku w re­stau­ra­cji „Pod Ryb­kÄ…”, od­po­czy­wa­jÄ…c po bie­gu i uzu­peÅ‚­nia­jÄ…c pÅ‚y­ny fi­zjo­lo­gicz­ne. Dys­kret­nie roz­glÄ…­daÅ‚ siÄ™ przy tym po pla­nie fil­mo­wym, w jaki za­mie­niÅ‚ siÄ™ ten po­pu­lar­ny nad­wi­Å›laÅ„­ski lo­kal. Pierw­szy raz zna­lazÅ‚ siÄ™ w ta­kim miej­scu i choć cza­sem wi­dy­waÅ‚ je w ki­nie czy te­le­wi­zji, byÅ‚ zdzi­wio­ny wra­Å¼e­niem, jaki na nim zro­bi­Å‚o.
   SÅ‚o­wo roz­cza­ro­wa­nie by­Å‚o­by tu może zbyt da­le­ko po­su­niÄ™­tym wnio­skiem. Fak­tem jest jed­nak, że miej­sce to nie mia­Å‚o w so­bie ni­cze­go ma­gicz­ne­go. Jed­na wiel­ka plÄ…­ta­ni­na ka­bli, wÅ‚Ä…­czo­nych re­flek­to­rów, lu­dzi waż­niej­szych i mniej waż­nych. Ich hie­rar­chiÄ™ roz­po­znaÅ‚ naj­le­piej, gdy ogÅ‚o­szo­no prze­rwÄ™ obia­do­wÄ…. Naj­pierw po­si­Å‚ek otrzy­maÅ‚ re­Å¼y­ser i gwiaz­dy. Na­stÄ™p­nie ko­lej­ność wy­da­wa­nia je­dze­nia scho­dzi­Å‚a na dóÅ‚ po szcze­bel­kach waż­no­Å›ci i wy­so­ko­Å›ci staw­ki za dzieÅ„ zdjÄ™­cio­wy, by za­trzy­mać siÄ™ na tych, któ­rzy pra­co­wa­li tu za gro­sze, bar­dziej po to, by zdo­być do­Å›wiad­cze­nia na pla­nie, niż za­ro­bić pie­niÄ…­dze.
   Jac­ka naj­bar­dziej za­in­te­re­so­wa­Å‚a jed­na z po­sta­ci, któ­ra, mimo że byÅ‚a gwiaz­dÄ… pierw­szej wiel­ko­Å›ci, po­dziÄ™­ko­wa­Å‚a za po­si­Å‚ek i bez­u­stan­nie prze­cha­dza­Å‚a siÄ™ tam i z po­wro­tem, co chwi­lÄ™ kle­piÄ…c siÄ™ po le­wej pole ma­ry­nar­ki. Wi­dać byÅ‚o, że po­stać tÄ™ tra­pi ja­kiÅ› szcze­gól­ny pro­blem, któ­re­go nie po­tra­fi ona do koÅ„­ca roz­wiÄ…­zać.
   – Moż­na siÄ™ przy­siąść? – przy sto­li­ku Jac­ka po­ja­wiÅ‚ siÄ™ sym­pa­tycz­nie uÅ›miech­niÄ™­ty jo­wial­ny gru­ba­sek. Przy­pa­dek kiw­nÄ…Å‚ przy­zwa­la­jÄ…­co gÅ‚o­wÄ…, nie prze­sta­jÄ…c ob­ser­wo­wać ner­wo­wo krÄ…­Å¼Ä…­ce­go Za­wiaÅ‚­Å‚y. Gru­ba­sek zaÅ› po­sta­wiÅ‚ trzy­ma­nÄ… w rÄ™ku tacÄ™ z je­dze­niem na sto­le, a na­stÄ™p­nie skÅ‚o­niÅ‚ siÄ™ przed Przy­pad­kiem i za­py­taÅ‚: – My siÄ™ chy­ba nie zna­my? – Nie cze­ka­jÄ…c na od­po­wiedź, wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ w kie­run­ku de­tek­ty­wa. – Może siÄ™ przed­sta­wiÄ™, Ry­szard Da­nie­le­wicz je­stem. – UÅ›ci­snÄ…Å‚ ener­gicz­nie dÅ‚oÅ„ Jac­ka i nie wy­pusz­cza­jÄ…c jej, do­daÅ‚: – Może ja nie­wy­raź­nie po­wie­dzia­Å‚em, to po­wtó­rzÄ™. Ry­szard Da­nie­le­wicz – przed­sta­wiÅ‚ siÄ™ raz jesz­cze, uÅ›mie­cha­jÄ…c siÄ™ sze­ro­ko ze swo­je­go dow­ci­pu, a po­nie­waż Ja­cek naj­wy­raź­niej go nie zro­zu­miaÅ‚, do­daÅ‚ skrom­nie: – Gram tu­taj maÅ‚Ä… ról­kÄ™.
   – Ja­cek Przy­pa­dek. Szu­kam mor­der­cy pana No­skow­skie­go.
   – Ach, pan jest tym de­tek­ty­wem wy­na­jÄ™­tym przez pana Ko­kosz­kÄ™? To chy­ba cięż­ka i trud­na pra­ca? Wiem coÅ› o tym, sam by­Å‚em kie­dyÅ› de­tek­ty­wem. To zna­czy, gra­Å‚em de­tek­ty­wa, ale dziÄ™­ki temu bar­dzo do­brze po­zna­Å‚em tru­dy tego fa­chu. Pew­nie ma pan już ja­kichÅ› po­dej­rza­nych? Ro­zu­miem, że każ­de­go za­raz pan prze­sÅ‚u­cha? Po to pan tu przy­szedÅ‚? – Da­nie­le­wicz za­sy­paÅ‚ Jac­ka gra­dem py­taÅ„.
   – Umó­wi­Å‚em siÄ™ z pro­du­cen­tem. Dzi­siaj wy­cho­dzi z aresz­tu. A prze­sÅ‚u­chi­wać nie mogÄ™, nie mam ta­kich kom­pe­ten­cji. Na­to­miast chÄ™t­nie po­roz­ma­wiam z kil­ko­ma oso­ba­mi.
   – To pro­szÄ™ za­cząć ode mnie. Gram tu­taj wpraw­dzie maÅ‚Ä… ról­kÄ™… – Da­nie­le­wicz za­wie­siÅ‚ gÅ‚os, jak­by cze­ka­jÄ…c na re­ak­cjÄ™ swo­je­go roz­mów­cy. Na po­czÄ…t­ku jesz­cze ro­zu­miaÅ‚, że Ja­cek może być nie­co skon­ster­no­wa­ny spo­tka­niem z tak wiel­kÄ… gwiaz­dÄ… jak on i nie poj­mo­wać jego sub­tel­nej iro­nii. Ale chy­ba naj­wyż­szy czas, żeby za­prze­czyÅ‚! Tak jak wszy­scy inni, na któ­rych Da­nie­le­wicz tre­no­waÅ‚ swo­je sÅ‚yn­ne po­czu­cie hu­mo­ru!
   Nie­ste­ty, za­miast tego Ja­cek za­py­taÅ‚:
   – Nie bÄ™dÄ™ prze­szka­dzaÅ‚ w po­siÅ‚­ku?
   – Ależ skÄ…d. Umiem mó­wić w trak­cie je­dze­nia, cza­sem prze­cież gram sce­ny, w któ­rych jem. Co praw­da nie gram zbyt dużo…– urwaÅ‚ i spoj­rzaÅ‚ na Jac­ka z na­dzie­jÄ…, ale ten byÅ‚ wciąż bar­dziej za­jÄ™­ty ob­ser­wo­wa­niem Za­wiaÅ‚­Å‚y, któ­ry prze­cha­dzaÅ‚ siÄ™ ner­wo­wo po pla­nie, niż roz­mo­wÄ… z nim. Dla­te­go Da­nie­le­wicz po­my­Å›laÅ‚, że Przy­pa­dek po pierw­sze jest aro­gan­tem, a po dru­gie nie jest chy­ba tak by­stry, jak o nim mó­wiÄ…, sko­ro nie po­tra­fi do­ce­nić tak przed­nie­go dow­ci­pu. Po­krÄ™­ciÅ‚ nie­za­do­wo­lo­ny gÅ‚o­wÄ… i kon­ty­nu­owaÅ‚: – Wie pan, moim zda­niem, tu nikt nie jest win­ny. Owszem, cza­sem siÄ™ tu spie­ra­my, cza­sem pod­gry­za­my. Cóż, ry­wa­li­za­cja. Ale to jesz­cze nie po­wód, żeby ko­goÅ› za­bi­jać. ZwÅ‚asz­cza że No­skow­ski tuż przed Å›mier­ciÄ… obie­caÅ‚ paru oso­bom, że im zwró­ci dÅ‚u­gi.
   – Panu rów­nież? – Ja­cek ode­rwaÅ‚ wzrok od Za­wiaÅ‚­Å‚y i spoj­rzaÅ‚ z za­in­te­re­so­wa­niem na swo­je­go roz­mów­cÄ™.
   - Ode mnie nic nie po­Å¼y­czyÅ‚, bo ja zwy­kle nie mam port­fe­la przy so­bie. Ale in­nym to byÅ‚ win­ny na­wet po dwa­dzie­Å›cia ty­siÄ™­cy.
   – A on czÄ™­sto obie­cy­waÅ‚, że zwró­ci dÅ‚u­gi?
   – A skÄ…d. W za­sa­dzie to nikt nig­dy nie wie­rzyÅ‚, że od­zy­ska te pie­niÄ…­dze. Na­wet tak tu żar­to­wa­li­Å›my, że dok­tor StaÅ› za­piÅ‚ siÄ™ na amen, by­le­by tyl­ko nie od­da­wać kasy.
   – Czy­li, pana zda­niem, nikt nie od­po­wia­da za Å›mierć pana No­skow­skie­go?
   – Je­Å›li już, to He­nio Ko­kosz­ka – pal­nÄ…Å‚ bez na­my­sÅ‚u Da­nie­le­wicz, ale od razu siÄ™ za­strzegÅ‚. – W pew­nym sen­sie, oczy­wi­Å›cie. Lu­biÄ™ go, ale to strasz­li­wy skne­rus jest. Dla­te­go chciaÅ‚ jak naj­mniej wy­dać na wódÄ™, bo „Pod Ryb­kÄ…” rze­czy­wi­Å›cie ta­nio nie jest. No i ku­piÅ‚ tref­ny al­ko­hol.
   – Ku­piÅ‚ go w skle­pie. Wi­dzia­Å‚em ra­chu­nek.
   – A wi­dziaÅ‚ pan cenÄ™? W War­sza­wie wÅ‚a­Å›ci­wie nig­dzie nie moż­na ku­pić tak ta­nio wód­ki, na­wet w hur­cie. Ja siÄ™ na tym znam, sam kie­dyÅ› knaj­pÄ™ mia­Å‚em. A He­nio Ko­kosz­ka jest mi­strzem oszczÄ™­dza­nia. Nie znaj­dzie pan ni­ko­go, kto tak ta­nio wy­pro­du­ku­je od­ci­nek se­ria­lu. Jak jest po­trzeb­na sce­na na lot­ni­sku, to weź­mie byle jaki ka­wa­Å‚ek Å›cia­ny, każe na­le­pić na­klej­kÄ™ z na­pi­sem „Hala od­lo­tów”, po­sta­wi pod niÄ… ak­to­rów i ma lot­ni­sko. Sce­na w tro­pi­kach? Pro­szÄ™ bar­dzo. Dwie pal­my w do­nicz­kach, ja­kieÅ› Å‚ad­ne bÅ‚Ä™­kit­ne­go tÅ‚o i bo­ha­te­ro­wie już majÄ… eg­zo­tycz­ne wa­ka­cje. Mó­wiÄ™ panu, ge­niusz, nikt nie po­tra­fi tak ta­nio na­krÄ™­cić od­cin­ka jak on. No i na tym przy­jÄ™­ciu po­Å¼e­gnal­nym No­skow­skie­go też chciaÅ‚ za­osz­czÄ™­dzić i ku­piÅ‚ ta­niÄ… wód­kÄ™ w skle­pie. I tak do­brze, że tyl­ko No­skow­ski siÄ™ tak strasz­nie za­truÅ‚, bo tu wszy­scy pili wy­Å‚Ä…cz­nie toto, choć im twarz wy­krzy­wia­Å‚o.
   – Mówi pan, że na sto­le byÅ‚a wy­Å‚Ä…cz­nie wód­ka przy­nie­sio­na przez pana Ko­kosz­kÄ™?
   – By­Å‚a­by, gdy­by nie ja. Wszyst­kim wy­krÄ™­ca­Å‚o nos od tego, z prze­pro­sze­niem gów­na. Zro­bi­Å‚o mi siÄ™ żal i oso­bi­Å›cie za­mó­wi­Å‚em w ba­rze dwie bu­tel­ki naj­lep­szej wód­ki. Bo ja, pro­szÄ™ pana, nie zno­szÄ™ pod­Å‚ej wód­ki. – Da­nie­le­wicz wstaÅ‚ od sto­Å‚u i po­sta­no­wiÅ‚ dać jesz­cze jed­nÄ… szan­sÄ™ Przy­pad­ko­wi. – No, mu­szÄ™ le­cieć, bo za­raz za­czy­na­my. Wpraw­dzie nie gram tu ni­ko­go waż­ne­go.
   – Oczy­wi­Å›cie, nie za­trzy­mu­jÄ™ pana.
   – Aha – uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ kwa­Å›no Da­nie­le­wicz i stwier­dziÅ‚, że kak­tus mu wy­ro­Å›nie na dÅ‚o­ni, jak taki tÄ™­pak znaj­dzie mor­der­cÄ™ No­skow­skie­go. – To lecÄ™ i prze­pra­szam, że pew­nie panu nie po­mo­gÅ‚em za dużo.
   – Wprost prze­ciw­nie. Bar­dzo mi pan po­mógÅ‚. Ale pew­nie jesz­cze pana po­pro­szÄ™ o jed­nÄ… przy­sÅ‚u­gÄ™.
   – JakÄ…?
   – Pan po­dob­no uczy ak­tor­stwa. ChciaÅ‚­bym u pana wziąć kil­ka pry­wat­nych lek­cji.
   – Pan chcÄ™ być ak­to­rem?
   – W Å¼ad­nym wy­pad­ku. Jest mi to po­trzeb­ne do roz­wiÄ…­za­nia za­gad­ki.
   – ChÄ™t­nie. Ale wie pan, ja nie je­stem tani.
   – To bez zna­cze­nia. Pro­szÄ™ po­li­czyć naj­wyż­szÄ… staw­kÄ™. Pan Ko­kosz­ka za­pÅ‚a­ci.
    
    Kokosz­ka z prze­ra­Å¼e­niem ro­zej­rzaÅ‚ siÄ™ po pla­nie. W jed­nej chwi­li za­schÅ‚o mu w gar­dle. W jego gÅ‚o­wie uru­cho­miÅ‚ siÄ™ kal­ku­la­tor o ogrom­nej wy­daj­no­Å›ci, któ­ry bÅ‚y­ska­wicz­nie pod­li­czaÅ‚ wszyst­kie stra­ty, ja­kie przy tej jed­nej sce­nie po­niósÅ‚ pro­du­cent. Kie­dy suma prze­kro­czy­Å‚a już pięć ty­siÄ™­cy zÅ‚o­tych, Ko­kosz­ka chwy­ciÅ‚ siÄ™ za ser­ce i z tru­dem Å‚a­paÅ‚ po­wie­trze.
   Gdy­by nie fakt, że prze­rwa­nie na­gra­nia mo­gÅ‚o jesz­cze zwiÄ™k­szyć wy­dat­ki, ryk­nÄ…Å‚­by na wszyst­kich. Dla­te­go po­sta­no­wiÅ‚ zna­leźć so­bie ja­kiÅ› za­stÄ™p­czy cel, któ­ry po­mógÅ‚­by mu wy­Å‚a­do­wać swo­jÄ… zÅ‚ość. Po­szu­kaÅ‚ wzro­kiem Przy­pad­ka, z któ­rym siÄ™ tu umó­wiÅ‚. Zo­ba­czyÅ‚ go da­le­ko, przy jed­nym ze sto­li­ków, je­dzÄ…­ce­go obiad. Z szyb­ko­Å›ciÄ… ge­par­da i zwin­no­Å›ciÄ… pan­te­ry Ko­kosz­ka w jed­nej chwi­li prze­niósÅ‚ siÄ™ bez­sze­lest­nie w po­bli­Å¼e de­tek­ty­wa.
   – Może by pan siÄ™ wresz­cie za­jÄ…Å‚ szu­ka­niem mor­der­cy, za­miast ko­rzy­stać z mo­je­go ca­te­rin­gu – syk­nÄ…Å‚ wÅ›cie­kÅ‚y Ko­kosz­ka.
   – Nie­ste­ty, nikt mi nie za­pro­po­no­waÅ‚ sko­rzy­sta­nia z ca­te­rin­gu. Dla­te­go za­mó­wi­Å‚em zwy­kÅ‚y obiad. Na pana koszt.
   – Co?! Jesz­cze to?! Nie dość mnie pan, pro­szÄ™ pana, do tej pory ob­ra­bo­waÅ‚!? Co­dzien­nie do­star­cza­li mi do celi sto­sy no­wych ra­chun­ków! Może mi pan wy­ja­Å›ni, po co panu byÅ‚a ochro­na?! No i ten ho­tel?!
   – Nie ho­tel, tyl­ko naj­droż­szy ho­tel w mie­Å›cie – spre­cy­zo­waÅ‚ Ja­cek, od­sta­wia­jÄ…c ta­lerz. – Wy­na­jÄ…­Å‚em to miej­sce, żeby po­czuć siÄ™ jak praw­dzi­wa gwiaz­da. Szko­da, że nie mia­Å‚em cza­su tam wpaść.
   – Co?! To ja od ty­go­dnia pÅ‚a­cÄ™ cięż­kie pie­niÄ…­dze za ho­tel, z któ­re­go pan nie ko­rzy­sta?!
   – Ale kie­dy po­my­Å›lÄ™, że mogÄ™ tam w każ­dej chwi­li prze­no­co­wać, roz­wiÄ…­zy­wa­nie spra­wy idzie mi o wie­le le­piej. A tak w ogó­le to bar­dzo siÄ™ cie­szÄ™, że już pana wi­dzÄ™ na wol­no­Å›ci.
   – Już? ChciaÅ‚ pan po­wie­dzieć, do­pie­ro! – wy­sy­czaÅ‚ wÅ›cie­kÅ‚y pro­du­cent. Jego zÅ‚ość po­gÅ‚Ä™­biaÅ‚ fakt, że wciąż nie mógÅ‚, ze wzglÄ™­du na na­gry­wa­nie, po pro­stu wy­krzy­czeć swo­jej fru­stra­cji, a je­dy­nie mó­wić póÅ‚­gÅ‚o­sem. – Ten paÅ„­ski ad­wo­kat siÄ™ nie spie­szyÅ‚! Gdy­bym to ja skoÅ„­czyÅ‚ pra­wo, to za­pew­niam, że sam sie­bie wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚­bym z aresz­tu w pięć mi­nut!
   – Nie wÄ…t­piÄ™, od razu wi­dać, że jest pan czÅ‚o­wie­kiem nie­zli­czo­nej licz­by ta­len­tów.
   – Oczy­wi­Å›cie, pro­szÄ™ pana, oczy­wi­Å›cie – Ko­kosz­ka kÄ…­tem oka za­no­to­waÅ‚, że wÅ‚a­Å›nie skoÅ„­czo­no na­gry­wa­nie sce­ny. – Gdy­by nie to, że mu­szÄ™ pro­du­ko­wać ten se­rial, to mógÅ‚­bym osiÄ…­gnąć, pro­szÄ™ pana, na­praw­dÄ™ wie­le.
   – W ta­kim ra­zie to na­praw­dÄ™ wiel­ka stra­ta dla ludz­ko­Å›ci, że zde­cy­do­waÅ‚ siÄ™ pan za­jąć aku­rat tym.
   – Tak, to wiel­ka stra­ta – przy­tak­nÄ…Å‚ nie­co udo­bru­cha­ny Ko­kosz­ka. ChciaÅ‚ chy­ba jesz­cze coÅ› do­dać, ale do jego gÅ‚o­wy do­tar­Å‚o nie­Å›mia­Å‚e przy­pusz­cze­nie, że Ja­cek z nie­go kpi. Wpraw­dzie nie po­wi­nien tego ro­bić, bo po pierw­sze nikt z Å¼y­wych nie po­wi­nien wÄ…t­pić w ge­niusz pro­du­cen­ta. A po dru­gie prze­cież pro­du­cent pÅ‚a­ciÅ‚ mu ze swo­ich pie­niÄ™­dzy i byÅ‚ prze­ko­na­ny, że każ­da taka oso­ba, zgod­nie z za­sa­dÄ… zdro­we­go roz­sÄ…d­ku, po­win­na siÄ™ sku­pić wy­Å‚Ä…cz­nie na po­ta­ki­wa­niu mu. Ale jed­nak w tym go­Å›ciu byÅ‚o coÅ› nie­sa­mo­wi­cie iry­tu­jÄ…­ce­go, ja­kieÅ› dziw­ne po­Å‚Ä…­cze­nie he­do­ni­zmu i non­kon­for­mi­zmu, któ­re­go Ko­kosz­ka nie byÅ‚ w sta­nie po­jąć. – Co to ja chcia­Å‚em…?
   – Wi­tam, cie­szÄ™ siÄ™, że pana wi­dzÄ™ – Za­wiaÅ‚­Å‚o nie­mal zgiÄ…Å‚ siÄ™ wpóÅ‚ w ukÅ‚o­nie przed pro­du­cen­tem. – Oso­bi­Å›cie pod­pi­sy­wa­Å‚em list pro­te­sta­cyj­ny w spra­wie paÅ„­skie­go aresz­to­wa­nia. MiaÅ‚­bym parÄ™ sÅ‚ó­wek do po­wie­dze­nia – Za­wiaÅ‚­Å‚o spoj­rzaÅ‚ zna­czÄ…­co na Jac­ka. – Na osob­no­Å›ci.
   – Oczy­wi­Å›cie, na osob­no­Å›ci. Po­znaj­cie siÄ™ pa­no­wie. Pan Za­wiaÅ‚­Å‚o, pan Przy­pa­dek… Pan Przy­pa­dek roz­wiÄ…­zu­je w moim za­stÄ™p­stwie spra­wÄ™ Å›mier­ci No­skow­skie­go, bo ja nie mam na to cza­su. Pew­nie bÄ™­dzie miaÅ‚ do pana kil­ka py­taÅ„.
   – Do mnie? – Za­wiaÅ‚­Å‚o prze­Å‚knÄ…Å‚ ner­wo­wo Å›li­nÄ™ i po­kle­paÅ‚ przez poÅ‚Ä™ ma­ry­nar­ki swo­je­go sta­lo­we­go przy­ja­cie­la z uspo­ka­ja­jÄ…­cÄ… miÄ™­tów­kÄ…. – A po co? Nie mam z tym nic wspól­ne­go.
   – Ale ja nie twier­dzÄ™, że pan ma – spoj­rzaÅ‚ z uÅ›mie­chem na ak­to­ra Przy­pa­dek.
   – WiÄ™c po­wi­nien siÄ™ pan za­jąć tÄ… Se­ra­fiÅ„­skÄ…, bo ja je­stem nie­win­ny – stwier­dziÅ‚ ka­te­go­rycz­nie Za­wiaÅ‚­Å‚o.
   – Aha, czy­li w tej chwi­li de­ner­wu­je siÄ™ pan tyl­ko dla­te­go, że do­staÅ‚ pan już ja­kÄ…Å› wstÄ™p­nÄ… pro­po­zy­cjÄ™ z Mie­czy Grun­wal­du i nie wie pan, jak po­wie­dzieć o tym panu Ko­kosz­ce?
   – Bzdu­ry! – krzyk­nÄ…Å‚ Za­wiaÅ‚­Å‚o w twarz Jac­ka. – Chcia­Å‚em siÄ™ je­dy­nie po­skar­Å¼yć, że znów do­sta­Å‚em za dÅ‚u­gie kwe­stie, cho­ciaż wy­raź­nie pro­si­Å‚em, żeby mi ta­kich nie pi­sać!
   – To nie o to cho­dzi – po­ki­waÅ‚ prze­czÄ…­co gÅ‚o­wÄ… Przy­pa­dek. – Gdy­by pan rze­czy­wi­Å›cie miaÅ‚ takÄ… uza­sad­nio­nÄ… pre­ten­sjÄ™, pew­nie po pro­stu spo­koj­nie pod­szedÅ‚­by pan do pro­du­cen­ta i mu o tym po­wie­dziaÅ‚. Ale pan od rana de­ner­wo­waÅ‚ siÄ™ przed tym spo­tka­niem. Cho­dziÅ‚ pan w tÄ™ i z po­wro­tem i z ni­kim nie roz­ma­wiaÅ‚. Wie­dziaÅ‚ pan, że pan Ko­kosz­ka dzi­siaj tu wpad­nie, i zbie­raÅ‚ siÄ™ w so­bie przed tÄ… roz­mo­wÄ…. Od­ru­cho­wo siÄ™­gaÅ‚ pan do we­wnÄ™trz­nej kie­sze­ni po pier­siów­kÄ™, żeby siÄ™ na­pić na te ner­wy – Przy­pa­dek po­ciÄ…­gnÄ…Å‚ no­sem. – Tak à pro­pos, czu­jÄ™, że wciąż pan pro­du­ku­je swo­jÄ… sÅ‚yn­nÄ… miÄ™­tów­kÄ™.
   – To jest wy­Å‚Ä…cz­nie moja pry­wat­na spra­wa!
   - Pod wa­run­kiem, że nie od­le­waÅ‚ pan paru kie­lisz­ków z każ­de­go na­sta­wu, żeby uzbie­rać na trzy flasz­ki al­ko­ho­lu me­ty­lo­we­go…
   – Jak pan Å›mie?! Ja je­stem za­sÅ‚u­Å¼o­nym ak­to­rem! Ja mam or­de­ry! Ja wal­czy­Å‚em z ko­mu­nÄ…!
   – I chwa­Å‚a panu za to. Ale ko­le­gÄ™ z roli w Mie­czach Grun­wal­du chciaÅ‚ pan wy­sa­dzić do ostat­niej chwi­li jego ży­cia.
   – Se­ra­fiÅ„­ska to panu po­wie­dzia­Å‚a? Tak?! To oÅ›wiad­czam panu, że ona bez­czel­nie kÅ‚a­mie!
   – Z pa­niÄ… Se­ra­fiÅ„­skÄ… jesz­cze nie roz­ma­wia­Å‚em. Za to z wy­wia­dów z pa­nem wy­ni­ka­Å‚o, że bez prze­rwy szko­li pan nie­miec­ki, mimo że prze­graÅ‚ pan już z No­skow­skim wal­kÄ™ o rolÄ™ w Mie­czach Grun­wal­du. Czy­li wciąż uwa­Å¼aÅ‚ pan, że za­gra rolÄ™ okrut­ne­go Czci­bo­ra.
   – Ja siÄ™ nie po­zwo­lÄ™ ob­ra­Å¼ać. A nie­miec­kie­go uczÄ™ siÄ™ caÅ‚y czas, bo to piÄ™k­ny, dźwiÄ™cz­ny jÄ™­zyk, któ­ry chciaÅ‚­bym po­znać. I bar­dzo pro­szÄ™, żeby nie pi­sa­no dla mnie tak dÅ‚u­gich kwe­stii, bo je­Å›li to siÄ™ nie zmie­ni, za­Å¼Ä…­dam re­ne­go­cja­cji mo­je­go kon­trak­tu. – Za­wiaÅ‚­Å‚o od­szedÅ‚, nie cze­ka­jÄ…c na od­po­wiedź Ko­kosz­ki.
   – My­Å›li pan, że to on? – zmar­twiÅ‚ siÄ™ pro­du­cent. – To by­Å‚o­by strasz­ne, stra­ciÅ‚­bym dru­gie­go ak­to­ra.
   – Oba­wiam siÄ™, że to nie ostat­nia pana ak­tor­ska stra­ta. Ale to nic w po­rów­na­niu z tym, że dzi­siaj Å›wiat stra­ci wspa­nia­Å‚Ä… apa­ra­tu­rÄ™ do pro­duk­cji wy­so­kiej ja­ko­Å›ci de­sty­la­tu – stwier­dziÅ‚ re­flek­syj­nie.
   – SkÄ…d pan wie?
   – Bo lu­dzie sÄ… ba­nal­nie prze­wi­dy­wal­ni, pa­nie Ko­kosz­ka – Przy­pa­dek po­ki­waÅ‚ ze smut­kiem gÅ‚o­wÄ…. – MógÅ‚­by mnie pan ja­koÅ› skon­tak­to­wać z pa­niÄ… Se­ra­fiÅ„­skÄ…? Po­trze­bu­jÄ™ jesz­cze jed­ne­go ele­men­tu do tej ukÅ‚a­dan­ki.

Komentarze czytelników