Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40419 osoby czytały to 546931 razy. Teraz jest 1 osoba
      1 użytkowników on-line
     Tekst ODCINEK 10
     był czytany 559 razy

ODCINEK 10

   Roz­ju­szo­ny ŁoÅ› spoj­rzaÅ‚ cięż­ko na Przy­pad­ka. Naj­chÄ™t­niej od razu za­piÄ…Å‚­by de­tek­ty­wo­wi kaj­dan­ki na rÄ™­kach. Ale wie­dziaÅ‚, że ten gość jest upar­ty bar­dziej niż osioÅ‚. I je­Å›li nie zgo­dzi siÄ™ na jego wa­run­ki, to siÄ™ nig­dy nie do­wie, w jaki spo­sób mu po­mógÅ‚!
   Dla­te­go po­Å‚o­Å¼yÅ‚ siÄ™ grzecz­nie do trum­ny usta­wio­nej tak, jak w trak­cie sty­py po dok­to­rze Sta­siu. Na­stÄ™p­nie obej­rzaÅ‚ ode­gra­ne kil­ka ostat­nich mi­nut przed od­kry­ciem mor­der­stwa. Wi­dziaÅ‚ do­kÅ‚ad­nie kel­ne­ra roz­no­szÄ…­ce­go kie­lisz­ki z wód­kÄ… za­fun­do­wa­nÄ… ko­le­gom przez Da­nie­le­wi­cza. Po­tem mu­siaÅ‚ wy­sÅ‚u­chać do­kÅ‚ad­nie jego mowy po­Å¼e­gnal­nej, by w koÅ„­cu po­czuć przez bli­sko mi­nu­tÄ™ ciÄ™­Å¼ar gÅ‚o­wy wy­bit­ne­go ak­to­ra. Przy­pa­dek bo­wiem za­dbaÅ‚ o to, żeby wszyst­ko byÅ‚o w naj­drob­niej­szych szcze­gó­Å‚ach iden­tycz­ne jak owe­go fe­ral­ne­go dnia. I do­pie­ro kie­dy prze­ra­Å¼o­ny Da­nie­le­wicz wy­po­wie­dziaÅ‚ swo­jÄ… ostat­niÄ… kwe­stiÄ™, Ja­cek daÅ‚ znak, że to wszyst­ko, i za­Å‚o­Å¼yÅ‚ na gÅ‚o­wÄ™ trzy­ma­ny w rÄ™ce me­lo­nik.
   – Pew­nie za­sta­na­wia­cie siÄ™ paÅ„­stwo, dla­cze­go za­czÄ…­Å‚em od koÅ„­ca? Dla­cze­go chcia­Å‚em od­two­rzyć aku­rat tÄ™ sce­nÄ™, gdy pan No­skow­ski już nie żyÅ‚, za­miast chwil, gdy wle­waÅ‚ w sie­bie tru­jÄ…­cy pÅ‚yn? To pro­ste. Tam nie zna­la­zÅ‚­bym od­po­wie­dzi na to, kim jest mor­der­ca. A tu, byÅ‚a ona jak na dÅ‚o­ni. Ale po ko­lei.
   – Niech pan siÄ™ po­spie­szy i oczy­Å›ci mnie jak naj­szyb­ciej z za­rzu­tów! – zi­ry­to­waÅ‚ siÄ™ Ko­kosz­ka, któ­ry nie mo­gÄ…c po­zo­stać w bez­ru­chu, za­czÄ…Å‚ swo­im zwy­cza­jem bÅ‚y­ska­wicz­nie zmie­niać miej­sce po­Å‚o­Å¼e­nia. – Ja mam na gÅ‚o­wie caÅ‚Ä… pro­duk­cjÄ™!
   Ja­cek spoj­rzaÅ‚ na Da­nie­le­wi­cza, a ten tyl­ko kiw­nÄ…Å‚ gÅ‚o­wÄ…, da­jÄ…c znak, że już czas pod­bić na­piÄ™­cie to­wa­rzy­szÄ…­ce roz­wiÄ…­za­niu spra­wy. Przy­pa­dek wy­ce­lo­waÅ‚ oskar­Å¼y­ciel­sko pa­lec w Ko­kosz­kÄ™ i spo­koj­nie po­wie­dziaÅ‚.
   – SÄ™k w tym, że to pan, pa­nie pro­du­cen­cie, jest win­ny Å›mier­ci pana No­skow­skie­go.
   – Co?! Pan chy­ba osza­laÅ‚?! – krzyk­nÄ…Å‚ pro­du­cent.
   – Wie­dzia­Å‚em! – oznaj­miÅ‚ try­um­fal­nie ŁoÅ› i chciaÅ‚ siÄ™ pod­nieść z trum­ny. – Jego pierw­sze­go aresz­to­wa­Å‚em, to moja za­sÅ‚u­ga!
   – Pro­szÄ™ spo­koj­nie le­Å¼eć, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu. Nie po­wie­dzia­Å‚em, że pan Ko­kosz­ka za­biÅ‚ pana No­skow­skie­go, tyl­ko że jest win­ny jego Å›mier­ci. A to dwie róż­ne spra­wy.
   – To kto za­biÅ‚?!
   Ja­cek, za­miast od­po­wie­dzi, po­pra­wiÅ‚ na gÅ‚o­wie me­lo­nik i prze­szedÅ‚ kil­ka kro­ków. Sta­nÄ…Å‚ na­prze­ciw­ko nad wy­raz skrom­nie ubra­nej, choć nie­wÄ…t­pli­wie atrak­cyj­nej ko­bie­ty.
   – Pani Se­ra­fiÅ„­ska.
   – JÄ… też po­dej­rze­wa­Å‚em – oznaj­miÅ‚ try­um­fal­nie ŁoÅ›, lecz Przy­pa­dek zda­waÅ‚ siÄ™ go nie sÅ‚y­szeć.
   – Ale pew­nie nikt nie po­dej­rze­waÅ‚, że pan No­skow­ski zo­sta­wiÅ‚ pani Se­ra­fiÅ„­skiej ku­pon z wy­gra­nÄ… w to­to­lot­ka. Bo tyl­ko pani wie­dzia­Å‚a o wy­gra­nej. Po­zo­sta­li do­sta­li je­dy­nie na­gÅ‚Ä… i nie­spo­dzie­wa­nÄ… obiet­ni­cÄ™ zwro­tu licz­nych dÅ‚u­gów. Nie­któ­rzy za­pew­ne przy­pusz­cza­li, że to kwe­stia gaży za tÄ™ su­per­pro­duk­cjÄ™.
   – A skÄ…d pan wie, że tak nie byÅ‚o? – za­py­ta­Å‚a bla­da Se­ra­fiÅ„­ska. – Prze­cież miaÅ‚ do­stać za tÄ™ rolÄ™ po­nad trzy­sta ty­siÄ™­cy!
   – SÄ™k w tym, że pan No­skow­ski byÅ‚ za­dÅ‚u­Å¼o­ny u wszyst­kich na jesz­cze wiÄ™k­szÄ… sumÄ™. I z pew­no­Å›ciÄ… nie miaÅ‚ ocho­ty po­zby­wać siÄ™ ca­Å‚ej gaży. Co in­ne­go sÅ‚yn­na ostat­nio wy­gra­na piÄ™t­na­stu mi­lio­nów w wiel­kiej ku­mu­la­cji. Taka kwo­ta po­zwa­la na gest. Pani też już z niej tro­chÄ™ wy­da­Å‚a.
   – To nie­praw­da! – za­pe­rzy­Å‚a siÄ™ Se­ra­fiÅ„­ska. – To­reb­kÄ™ ku­pi­Å‚am so­bie z oszczÄ™d­no­Å›ci! I port­fel też. Zresz­tÄ…, już ich nie mam. To po­rsche też już od­da­Å‚am do de­ale­ra! WÅ‚a­Å›ci­wie tyl­ko je po­Å¼y­czy­Å‚am, żeby siÄ™ prze­je­chać! – po­czu­Å‚a, jak bar­dzo siÄ™ plÄ…­cze. – A w ogó­le to może ja sama za­gra­Å‚am w lot­to?
   – Pan w ko­lek­tu­rze, gdzie pa­dÅ‚a wy­gra­na, na pew­no po­twier­dzi, że nig­dy pani tam nie byÅ‚a. Jest pani sÅ‚yn­na. Za­pa­miÄ™­taÅ‚­by pa­niÄ…. Tak jak z pew­no­Å›ciÄ… za­pa­miÄ™­taÅ‚ re­gu­lar­nie tam by­wa­jÄ…­ce­go No­skow­skie­go.
   – Jest pani aresz­to­wa­na – fuk­nÄ…Å‚ ŁoÅ›, któ­ry zdÄ…­Å¼yÅ‚ siÄ™ wÅ‚a­Å›nie pod­nieść z trum­ny. – A paÅ„­stwu już dziÄ™­ku­je­my – po­wie­dziaÅ‚ do po­zo­sta­Å‚ych.
   – Mo­men­cik, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu. To moje przed­sta­wie­nie. Chy­ba pan nie my­Å›laÅ‚, że może skoÅ„­czyć siÄ™ aż tak ba­nal­nie?
   Pod­ko­mi­sarz ŁoÅ› spoj­rzaÅ‚ zdzi­wio­ny na Jac­ka. Co on znów krÄ™­ci?! I po co ten Da­nie­le­wicz po­kle­pu­je go po ra­mie­niu?
   – To mój uczeÅ„, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu – po­wie­dziaÅ‚ wzru­szo­ny ar­ty­sta. – Sam go uczy­Å‚em stop­nio­wa­nia na­piÄ™­cia. Bra­wo, mÅ‚o­dy czÅ‚o­wie­ku, je­stem z pana dum­ny!
   – Pro­szÄ™ sie­dzieć ci­cho! – wark­nÄ…Å‚ ŁoÅ›, nie zwa­Å¼a­jÄ…c na to, do kogo Å›mie siÄ™ zwra­cać. – A pan niech na­tych­miast mówi, o co w tym wszyst­kim cho­dzi?!
   – O to, że przy­wÅ‚asz­cze­nie piÄ™t­na­stu mi­lio­nów to wpraw­dzie prze­stÄ™p­stwo, za któ­re pa­niÄ… Se­ra­fiÅ„­skÄ… moż­na aresz­to­wać, ale nie po­wie­dzia­Å‚em, że to ona za­bi­Å‚a No­skow­skie­go.
   – No to w koÅ„­cu kto go za­biÅ‚?!
   – Kto za­biÅ‚? – Ja­cek po­now­nie po­pra­wiÅ‚ me­lo­nik na gÅ‚o­wie, zro­biÅ‚ kil­ka kro­ków i tym ra­zem za­trzy­maÅ‚ siÄ™ przed wy­so­kim, si­wym chu­dziel­cem. – Pan Za­wiaÅ‚­Å‚o. MiaÅ‚ do tego Å›wiet­nÄ… mo­ty­wa­cjÄ™. W koÅ„­cu do­sta­waÅ‚ po ko­le­dze rolÄ™ w su­per­pro­duk­cji – Przy­pa­dek pod­szedÅ‚ do po­dej­rza­ne­go i spoj­rzaÅ‚ mu w oczy. – MógÅ‚ też zdo­być tru­ci­znÄ™, bo od lat pro­du­ku­je na wÅ‚a­sne po­trze­by al­ko­hol.
   – To nie­praw­da! – ze­rwaÅ‚ siÄ™ prze­ra­Å¼o­ny ak­tor. – Ja nie zro­bi­Å‚em nic zÅ‚e­go! Ta rola mi siÄ™ po pro­stu na­le­Å¼a­Å‚a!
   – BÄ™­dzie siÄ™ pan tÅ‚u­ma­czyÅ‚ na ko­mi­sa­ria­cie! – za­gro­ziÅ‚ ŁoÅ›. – Jego też po­dej­rze­wa­Å‚em!
   – Chwi­lecz­kÄ™, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu. Nie po­wie­dzia­Å‚em, że pan Za­wiaÅ‚­Å‚o za­biÅ‚. MiaÅ‚ mo­tyw, mógÅ‚ mieć na­rzÄ™­dzie. Ale go nie miaÅ‚. BÅ‚Ä™d­nie uzna­no, że za­tru­ty al­ko­hol byÅ‚ tyl­ko we flasz­kach pi­tych przez No­skow­skie­go w domu po­grze­bo­wym.
   – A skÄ…d pan wie, że tak nie byÅ‚o?
   – Z roz­mów ze Å›wiad­ka­mi. Wszy­scy twier­dzi­li zgod­nie, że wód­ka na sali Å›mier­dzia­Å‚a jak tam­ta z domu po­grze­bo­we­go. Ale po­nie­waż nikt wiÄ™­cej siÄ™ nie za­truÅ‚, to ni­ko­mu nie przy­szÅ‚o do gÅ‚o­wy, że caÅ‚a skrzyn­ka byÅ‚a z tref­nÄ… wód­kÄ…. I po­li­cja jej nie spraw­dza­Å‚a. Praw­da, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu?
   – Nie byÅ‚o pod­staw – chrzÄ…k­nÄ…Å‚ za­kÅ‚o­po­ta­ny ŁoÅ›. – Zresz­tÄ…, sko­ro caÅ‚a skrzyn­ka byÅ‚a tego me­ty­lu, to niby dla­cze­go inni siÄ™ nie za­tru­li?!
   – DziÄ™­ki panu Da­nie­le­wi­czo­wi. Zwy­kÅ‚y al­ko­hol ety­lo­wy to naj­lep­sza od­trut­ka na ten me­ty­lo­wy. ZaÅ› on za­fun­do­waÅ‚ wszyst­kim dwie bu­tel­ki wód­ki. A po­tem, co wszy­scy wi­dzie­li­Å›my w od­two­rzo­nej sce­nie, skru­pu­lat­nie przy­pil­no­waÅ‚, żeby wy­pi­li. To ich ura­to­wa­Å‚o. – Ro­ze­Å›mia­ny ak­tor za­czÄ…Å‚ siÄ™ kÅ‚a­niać wszyst­kim, za­do­wo­lo­ny, że znów zna­lazÅ‚ siÄ™ w cen­trum uwa­gi. – I od­kÄ…d siÄ™ o tym do­wie­dzia­Å‚em, by­Å‚em pe­wien, że to on wÅ‚a­Å›nie za­mor­do­waÅ‚ pana No­skow­skie­go.
   Da­nie­le­wicz za­marÅ‚ w póÅ‚ po­kÅ‚o­nu. Skrzy­wiÅ‚ siÄ™, jak­by do­padÅ‚ go na­gÅ‚y spazm bólu. Wy­glÄ…­da­Å‚o to tak, jak­by na­gle wy­padÅ‚ mu dysk, unie­moż­li­wia­jÄ…c wy­pro­sto­wa­nie siÄ™.
   – Jego nie po­dej­rze­wa­Å‚em – mruk­nÄ…Å‚ zdez­o­rien­to­wa­ny ŁoÅ›.
   – Co?! Co pan mówi?! Å»e niby ja?! Pan żar­tu­je. Wszy­scy wie­dzie­li, że ja nie mia­Å‚em żad­ne­go in­te­re­su.
   – MiaÅ‚ pan. Pan Ko­kosz­ka ciÄ…­gle ne­go­cjo­waÅ‚ z pa­nem No­skow­skim, bo ten do­wie­dziaÅ‚ siÄ™, że Za­wiaÅ‚­Å‚o jest na naj­lep­szej dro­dze, aby go po­zba­wić roli okrut­ne­go Czci­bo­ra. Dla­te­go siÄ™ za­bez­pie­czaÅ‚ tÄ… Å›piÄ…cz­kÄ…. Gdy­by rola nie wy­pa­li­Å‚a, mógÅ‚­by na­gle siÄ™ z niej wy­bu­dzić. Gdy­by pla­ny Za­wiaÅ‚­Å‚y spa­li­Å‚y na pa­new­ce, mógÅ‚­by po­pro­sić o odÅ‚Ä…­cze­nie apa­ra­tu­ry i de­fi­ni­tyw­nie po­Å¼e­gnać siÄ™ z se­ria­lem
   – A to draÅ„ – wÅ›ciekÅ‚ siÄ™ pro­du­cent. – A mnie mó­wiÅ‚, że chce być w tej Å›piÄ…cz­ce z mi­Å‚o­Å›ci do na­sze­go se­ria­lu! I po­my­Å›leć, że by­Å‚em go­tów na­wet zre­zy­gno­wać z tej na­krÄ™­co­nej sce­ny po­grze­bu, żeby tyl­ko nie od­cho­dziÅ‚.
   – I dla­te­go pan siÄ™ przy­czy­niÅ‚ do jego Å›mier­ci. Bo pan Da­nie­le­wicz do­wie­dziaÅ‚ siÄ™ o tych pla­nach. Nie po­dej­rze­waÅ‚ za­pew­ne, że No­skow­ski drży o swój kon­trakt na su­per­pro­duk­cjÄ™, sÄ…­dziÅ‚, że je­dy­nie oba­wia siÄ™ o brak póź­niej­szych pro­po­zy­cji. Dla­te­go pro­fe­sor Bar­na­ba baÅ‚ siÄ™, że stra­ci wy­ma­rzo­ny sta­tus naj­wiÄ™k­szej gwiaz­dy Mi­Å‚o­Å›ci i me­dy­cy­ny. Bo przez ko­lej­ny rok lu­dzie by siÄ™ pa­sjo­no­wa­li tyl­ko tym, czy dok­tor StaÅ› wyj­dzie ze Å›piÄ…cz­ki. Za­bi­ja­jÄ…c go, po­zby­waÅ‚ siÄ™ jed­no­cze­Å›nie dru­gie­go kon­ku­ren­ta z pla­nu, pana Za­wiaÅ‚­Å‚y, któ­ry od­szedÅ‚­by na miej­sce No­skow­skie­go do Mie­czy Grun­wal­du. Na jed­nym ogniu upiekÅ‚ dwie pie­cze­nie.
   – A niby skÄ…d wziÄ…­Å‚em caÅ‚Ä… skrzyn­kÄ™ ta­kie­go al­ko­ho­lu? – za­uwa­Å¼yÅ‚ wciąż zgiÄ™­ty wpóÅ‚ Da­nie­le­wicz.
   – Pro­wa­dziÅ‚ pan kie­dyÅ› re­stau­ra­cjÄ™. A po­nie­waż zna­ny jest pan ze swo­jej oszczÄ™d­no­Å›ci, to pew­nie ku­po­waÅ‚ do niej rów­nież naj­taÅ„­szy al­ko­hol. Kto wie, może na­wet ktoÅ› siÄ™ nim kie­dyÅ› za­truÅ‚ i dla­te­go pan splaj­to­waÅ‚? Pew­nie pan od­Å›wie­Å¼yÅ‚ ostat­nio kon­tak­ty.
   – Ale po co ku­po­waÅ‚ caÅ‚Ä… skrzyn­kÄ™? Nie wy­star­czy­Å‚o tych kil­ka bu­te­lek? – za­py­taÅ‚ ŁoÅ›.
   – Nie, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu. Pan Da­nie­le­wicz wie­dziaÅ‚ tyl­ko, że pro­du­cent ku­piÅ‚ skrzyn­kÄ™ wód­ki i Å¼e część bu­te­lek znaj­dzie siÄ™ w domu po­grze­bo­wym. Ale któ­re i ile? Tego nie mógÅ‚ wie­dzieć. Nie mógÅ‚ też ry­zy­ko­wać pod­mia­ny w ostat­niej chwi­li, bo gdy­by go ktoÅ› za­uwa­Å¼yÅ‚ przy na­rzÄ™­dziu zbrod­ni, mógÅ‚­by być po­dej­rza­ny. Poza tym w miej­scu na­gra­nia caÅ‚y czas sÄ… ja­kieÅ› ka­me­ry, ktoÅ› robi zdjÄ™­cia. Zbyt duże ry­zy­ko, że wszyst­ko nie­chcÄ…­cy siÄ™ za­re­je­stru­je. Ale już za­mia­na ca­Å‚ej skrzyn­ki nie spra­wia­Å‚a pro­ble­mu. Bo po­zo­sta­Å‚y al­ko­hol byÅ‚ poza po­dej­rze­niem, dla­te­go że nikt siÄ™ nim nie za­truÅ‚.
   – A niby jak pod­mie­ni­Å‚em tÄ™ caÅ‚Ä… skrzyn­kÄ™, pa­nie de­tek­ty­wie?
   – Za­kÅ‚a­dam, że przed re­stau­ra­cjÄ… do­staÅ‚ siÄ™ pan do sa­mo­cho­du pro­du­cen­ta. Je­stem pra­wie pew­ny rów­nież, że spraw­dziÅ‚ pan, czy nie jest w za­siÄ™­gu ja­kiejÅ› ka­me­ry.
   – WiÄ™c jak mi to pan udo­wod­ni?
   – Wy­star­czy przej­rzeć na­gra­nia ochro­ny z dro­gie­go apar­ta­men­tow­ca, w któ­rym pan miesz­ka. To mi­nus ta­kich miejsc, nic nie uj­dzie uwa­dze za­in­sta­lo­wa­nych tam ka­mer. Wód­kÄ™ mu­siaÅ‚ pan ku­pić wcze­Å›niej i ra­czej nie wo­ziÅ‚ pan jej w ba­gaż­ni­ku. I na pew­no siÄ™ na­gra­Å‚o, jak naj­pierw nie­sie jÄ… pan do swo­je­go domu, a po­tem, w dniu za­bój­stwa, za­bie­ra jÄ… pan ze sobÄ…. I jak znam ży­cie i pana oszczÄ™d­ność, w pana domu jest wciąż ta skrzyn­ka z praw­dzi­wÄ… wód­kÄ… ku­pio­nÄ… przez pro­du­cen­ta.
   Da­nie­le­wicz spoj­rzaÅ‚ po wszyst­kich ze­bra­nych. Nie w każ­dym wzro­ku wi­dziaÅ‚ już wy­rok ska­zu­jÄ…­cy, dla­te­go po­sta­no­wiÅ‚ siÄ™ ucze­pić ostat­niej de­ski ra­tun­ku.
   – Chy­ba nie wie­rzy­cie, że ja to zro­bi­Å‚em? Nie po­zwól­cie im...
   – Dla pana ko­le­Å¼a­nek i ko­le­gów mam osob­ny do­wód – prze­rwaÅ‚ mu Przy­pa­dek. – Po­sta­wiÅ‚ pan wszyst­kim tego wie­czo­ra dwie bu­tel­ki bar­dzo dro­giej wód­ki, choć po­wszech­nie wia­do­mo, że jest pan skne­rÄ… i za­wsze wszyst­kich na­ciÄ…­ga. Pew­nie nie­któ­rzy z pana ko­le­gów do dziÅ› sÄ… zdzi­wie­ni tÄ… hoj­no­Å›ciÄ…. – Każ­dy, kto w tej chwi­li spoj­rzaÅ‚ na twa­rze po­zo­sta­Å‚ych ze­bra­nych, mógÅ‚ stwier­dzić, że Przy­pa­dek siÄ™ nie myli. On zaÅ› kon­ty­nu­owaÅ‚:– Ale nie miaÅ‚ pan wyj­Å›cia, prze­cież nie chciaÅ‚ pan zo­stać se­ryj­nym mor­der­cÄ…. Zresz­tÄ…, tak na­praw­dÄ™ nie wia­do­mo, jaka daw­ka al­ko­ho­lu me­ty­lo­we­go jest groź­na. Dla­te­go na na­gra­niach i zdjÄ™­ciach z domu po­grze­bo­we­go pan pod­ko­mi­sarz zo­ba­czy, jak pan Da­nie­le­wicz jest caÅ‚y czas obok No­skow­skie­go. Mu­siaÅ‚ pil­no­wać, by nikt inny nie daÅ‚ mu zwy­kÅ‚e­go al­ko­ho­lu. A i tak nie mógÅ‚ być pe­wien, czy No­skow­ski na­wet po wy­pi­ciu li­tra umrze, czy tyl­ko, na przy­kÅ‚ad, oÅ›lep­nie. Dla­te­go, za­nim ogÅ‚o­siÅ‚ jego Å›mierć, tak nie­na­tu­ral­nie dÅ‚u­go wsÅ‚u­chi­waÅ‚ siÄ™ w bi­cie jego ser­ca. O czym pan pod­ko­mi­sarz mógÅ‚ prze­ko­nać siÄ™ na wÅ‚a­snej skó­rze.
   – Rze­czy­wi­Å›cie – po­ki­waÅ‚ gÅ‚o­wÄ… ŁoÅ›. – Aresz­tu­jÄ™ pana.
   – Nie ma pan pra­wa. Pro­szÄ™ mnie zo­sta­wić! Na­zy­wam siÄ™ Bar­na­ba KÅ‚yÅ› i je­stem wy­bit­nym pro­fe­so­rem kar­dio­chi­rur­giem. UsÅ‚y­sza­Å‚em szme­ry, po­sta­no­wi­Å‚em ich po­sÅ‚u­chać uważ­niej. – Pod­ko­mi­sarz ŁoÅ› za­Å‚o­Å¼yÅ‚ po­dej­rza­ne­mu kaj­dan­ki i przy­wo­Å‚aÅ‚ SmaÅ„­kÄ™. – Niech pan zo­sta­wi rÄ™ce, któ­re le­czÄ…! DziÄ™­ki mnie żyjÄ… mi­lio­ny osób w Pol­sce! Oni beze mnie umrÄ…! Za­raz mnie i tak wy­pu­Å›ci­cie i bÄ™­dzie­cie bÅ‚a­gać, bym wró­ciÅ‚ do za­wo­du!
   Za­nim wy­pro­wa­dzo­no Da­nie­le­wi­cza pod­ko­mi­sarz ŁoÅ› pod­szedÅ‚ do Jac­ka wciąż ba­wiÄ…­ce­go siÄ™ swo­im me­lo­ni­kiem. ChrzÄ…k­nÄ…Å‚ za­kÅ‚o­po­ta­ny i za­py­taÅ‚:
   – To jak ja wÅ‚a­Å›ci­wie panu po­mo­gÅ‚em?
   – A wie pan, że sam siÄ™ nad tym ciÄ…­gle za­sta­na­wiam? – Przy­pa­dek zro­biÅ‚ za­fra­so­wa­nÄ… minÄ™. – Ale po­nie­waż pan jest prze­ko­na­ny, że bez pana nie byÅ‚­bym w sta­nie nic roz­wiÄ…­zać, to przez grzecz­ność nie za­prze­czam.

Komentarze czytelników