Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40213 osoby czytały to 542750 razy. Teraz jest 55 osób
      55 użytkowników on-line
     Tekst ODCINEK 7
     był czytany 471 razy

ODCINEK 7

   Pod­ko­mi­sarz ŁoÅ› nie miaÅ‚ pra­wa mieć do­bre­go hu­mo­ru. Co wiÄ™­cej, gdy­by do­bry hu­mor po­ja­wiÅ‚ siÄ™ gdzieÅ› w po­bli­Å¼u po­li­cjan­ta, mu­siaÅ‚­by mieć siÄ™ na bacz­no­Å›ci, bo w tej chwi­li ŁoÅ› praw­do­po­dob­nie strze­liÅ‚­by do nie­go z bro­ni sÅ‚uż­bo­wej. I to bez ostrze­Å¼e­nia. Dla­te­go aspi­rant SmaÅ„­ko sie­dziaÅ‚ ci­cho jak mysz pod mio­tÅ‚Ä…, prze­glÄ…­da­jÄ…c po raz ko­lej­ny akta Å›ledz­twa w spra­wie za­bój­stwa wy­bit­ne­go ak­to­ra No­skow­skie­go.
   Nie­ste­ty, za­rów­no on, jak i ÅoÅ›, nie byli w sta­nie zna­leźć cze­go­kol­wiek, co po­zwo­li­Å‚o­by ode­przeć wnio­sek obroÅ„­cy po­dej­rza­ne­go Ko­kosz­ki o wyj­Å›cie za kau­cjÄ…. Zresz­tÄ…, sam pod­ko­mi­sarz za­czy­naÅ‚ wÄ…t­pić w winÄ™ pro­du­cen­ta. Prze­cież wie­le zna­nych, sza­no­wa­nych osób pu­blicz­nie za­pew­ni­Å‚o, że zna­jÄ… go do­brze i wie­dzÄ…, że Ko­kosz­ka tego nie zro­biÅ‚. A wÅ›ród po­rÄ™­czy­cie­li byÅ‚o kil­ku na­praw­dÄ™ zna­ko­mi­tych re­Å¼y­se­rów i ak­to­rów z au­to­ry­te­tem, któ­re­mu wprost trud­no byÅ‚o siÄ™ oprzeć i nie zmie­nić pod jego wpÅ‚y­wem swo­je­go zda­nia.
   Zresz­tÄ…, to nie byÅ‚ naj­gor­szy pro­blem po­li­cjan­ta. Po­dej­rza­ny­mi w tej spra­wie byli sami zna­ni lu­dzie, za któ­rych nie­win­ność z pew­no­Å›ciÄ… po­rÄ™­czy­Å‚o­by wie­lu in­nych zna­nych lu­dzi. I je­Å›li pod­ko­mi­sarz ŁoÅ› chciaÅ‚ ubiec Przy­pad­ka w od­kry­ciu, kto jest za­bój­cÄ…, nie miaÅ‚ wyj­Å›cia. Mu­siaÅ‚ zna­leźć wÅ›ród nich win­ne­go. A po­tem tyl­ko li­czyć na to, żeby nie spo­tka­Å‚y go ja­kieÅ› nie­przy­jem­no­Å›ci z po­wo­du aresz­to­wa­nia ogól­nie zna­nej i sza­no­wa­nej oso­by.
   Z po­nu­rych roz­my­Å›laÅ„ wy­rwaÅ‚ pod­ko­mi­sa­rza dźwiÄ™k te­le­fo­nu, któ­ry za­ter­ko­taÅ‚ na biur­ku jego pod­wÅ‚ad­ne­go.
   – SmaÅ„­ko, sÅ‚u­cham… Kto?… – Oczy aspi­ran­ta zro­bi­Å‚y siÄ™ sze­ro­kie ze zdzi­wie­nia. – Aha… No do­brze, daj­cie go tu – SmaÅ„­ko odÅ‚o­Å¼yÅ‚ sÅ‚u­chaw­kÄ™. – Pa­nie ko­mi­sa­rzu, przy­szedÅ‚ ten sÅ‚yn­ny Za­wiaÅ‚­Å‚o do pana.
   – No i co siÄ™ tak dzi­wi­cie, SmaÅ„­ko? – burk­nÄ…Å‚ ŁoÅ›. – Prze­cież jest za­mie­sza­ny w spra­wÄ™, któ­rÄ… pro­wa­dzi­my.
   – Ale go nie wzy­wa­li­Å›my.
   – Może so­bie przy­po­mniaÅ‚ ja­kÄ…Å› waż­nÄ… in­for­ma­cjÄ™? Pan Za­wiaÅ‚­Å‚o gry­waÅ‚ w mÅ‚o­do­Å›ci przy­zwo­itych mi­li­cjan­tów z za­sa­da­mi i dziÄ™­ki temu mo­gÅ‚o w nim prze­trwać po­czu­cie oby­wa­tel­skie­go obo­wiÄ…z­ku.
   SmaÅ„­ko po­ki­waÅ‚ gÅ‚o­wÄ…, da­jÄ…c tym znać, że ta teo­ria do nie­go prze­ma­wia, i z na­piÄ™­ciem za­czÄ…Å‚ wpa­try­wać siÄ™ w drzwi. Te jed­nak wy­jÄ…t­ko­wo dÅ‚u­go po­zo­sta­wa­Å‚y za­mkniÄ™­te. Na­wet zbyt dÅ‚u­go, bo dro­gi miÄ™­dzy wej­Å›ciem na ko­men­dÄ™ a ich po­ko­jem nie spo­sób byÅ‚o po­ko­nać w dÅ‚u­Å¼ej niż pięć mi­nut. Tym­cza­sem mi­jaÅ‚ już kwa­drans, a Za­wiaÅ‚­Å‚y wciąż nie byÅ‚o.
   W koÅ„­cu jed­nak usÅ‚y­sze­li ci­che pu­ka­nie, a po chwi­li w Å›rod­ku po­ja­wiÅ‚ siÄ™ sÅ‚yn­ny ak­tor. Do wska­za­ne­go krze­sÅ‚a do­szedÅ‚ do­stoj­nym, po­wol­nym kro­kiem, któ­ry miaÅ‚ za­pew­nić mu utrzy­ma­nie nie­zbÄ™d­nej rów­no­wa­gi. Za­wiaÅ‚­Å‚o zda­waÅ‚ so­bie bo­wiem spra­wÄ™, że ilość miÄ™­tów­ki, jakÄ… wlaÅ‚ przed chwi­lÄ… w sie­bie w po­li­cyj­nej to­a­le­cie, mo­gÅ‚a po­waż­nie za­gra­Å¼ać utrzy­ma­niu mo­ral­ne­go pio­nu.
   – Pro­siÅ‚ pan, pa­nie ko­mi­sa­rzu, że je­Å›li coÅ› so­bie jesz­cze przy­po­mnÄ™… – ak­tor usiadÅ‚ na krze­Å›le i non­sza­lanc­ko za­rzu­ciÅ‚ nogÄ™ na nogÄ™. – Pro­szÄ™ mi wie­rzyć, że przy­kro mi to mó­wić, ale mam pew­ne po­dej­rze­nia wo­bec mo­jej ko­le­Å¼an­ki, pani Se­ra­fiÅ„­skiej. Otóż do­wie­dzia­Å‚em siÄ™ ostat­nio, że mój nie­Å¼y­jÄ…­cy ko­le­ga obie­caÅ‚ jej, że nie odej­dzie z se­ria­lu, a je­dy­nie za­pad­nie w Å›piÄ…cz­kÄ™. To ra­to­wa­Å‚o­by rolÄ™ pani Se­ra­fiÅ„­skiej. Nie­ste­ty, oka­za­Å‚o siÄ™ to nie­praw­dÄ… i wy­szÅ‚o na jaw, że w zwiÄ…z­ku z tym wy­ko­rzy­staÅ‚ mojÄ… ko­le­Å¼an­kÄ™ w spo­sób nie­go­dzi­wy.
   – Aha – ŁoÅ› na­krÄ™­ciÅ‚ na wska­zu­jÄ…­cy pa­lec pra­wej rÄ™ki swój wÄ…s, co jak zwy­kle Å›wiad­czy­Å‚o o jego du­Å¼ym wy­siÅ‚­ku in­te­lek­tu­al­nym. – To wszyst­ko?
   - Za­uwa­Å¼y­Å‚em jesz­cze, że pa­niÄ… Se­ra­fiÅ„­skÄ… Å‚Ä…­czy coÅ› z pa­nem Da­nie­le­wi­czem i przy­znam, że nie mam pew­no­Å›ci, czy aby nie dzia­Å‚a­li ra­zem.
   – A on po co miaÅ‚­by mor­do­wać de­na­ta? – ŁoÅ› spoj­rzaÅ‚ po­dejrz­li­wie na ak­to­ra.
   – W za­sa­dzie nie miaÅ‚ po­wo­du… Ale mógÅ‚ po­ma­gać Se­ra­fiÅ„­skiej. A jako męż­czy­zna może siÄ™ le­piej znać na al­ko­ho­lach i wie­dzieć, gdzie ku­pić ta­kie coÅ›… ZwÅ‚asz­cza że kie­dyÅ› miaÅ‚ re­stau­ra­cjÄ™.
   – Ale moż­na za­Å‚o­Å¼yć, że tam nie po­da­waÅ‚ al­ko­ho­lu me­ty­lo­we­go go­Å›ciom, praw­da? – za­py­taÅ‚ pod­chwy­tli­wie pod­ko­mi­sarz.
   – Tego to ja nie wiem… To zna­czy… – za­czÄ…Å‚ siÄ™ plÄ…­tać Za­wiaÅ‚­Å‚o. – On to za­mknÄ…Å‚, bo tam ja­kieÅ› za­tru­cie byÅ‚o czy coÅ›… to zna­czy tak mó­wi­li, ja nie wiem… Mnie to tak przy­szÅ‚o do gÅ‚o­wy.
   – Aha – przy­tak­nÄ…Å‚ pod­ko­mi­sarz. – A coÅ› jesz­cze panu przy­szÅ‚o do gÅ‚o­wy?
   – Ra­czej nie…
   – To dziÄ™­ku­jÄ™ za speÅ‚­nie­nie oby­wa­tel­skie­go obo­wiÄ…z­ku.
   ÅoÅ› wstaÅ‚ i po­daÅ‚ Za­wial­le rÄ™kÄ™ na po­Å¼e­gna­nie. Kie­dy ak­tor wy­szedÅ‚, po­li­cjant uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ i po­now­nie moc­no na­krÄ™­ciÅ‚ wÄ…sa na wska­zu­jÄ…­cy pa­lec pra­wej rÄ™ki.
   – No tak, wszyst­ko za­czy­na ro­bić siÄ™ ja­sne – oÅ›wiad­czyÅ‚.
   – Czy­li co, mu­si­my siÄ™ przyj­rzeć tej Se­ra­fiÅ„­skiej i Da­nie­le­wi­czo­wi?
   – Wprost prze­ciw­nie, SmaÅ„­ko. Wprost prze­ciw­nie. Se­ra­fiÅ„­ska, za­bi­ja­jÄ…c No­skow­skie­go, tyl­ko siÄ™ mÅ›ci­Å‚a, a Da­nie­le­wicz nie zy­ski­waÅ‚ nic. A Za­wiaÅ‚­Å‚o jesz­cze oskar­Å¼a go o kom­pe­ten­cjÄ™ w dzie­dzi­nie al­ko­ho­lu, pod­czas gdy od nie­go sa­me­go Å›mier­dzi jak z go­rzel­ni i na mo­je­go nosa on też zna siÄ™ na wód­ce caÅ‚­kiem do­brze. W do­dat­ku obi­Å‚o mi siÄ™ o uszy, że ma za­miast nie­bosz­czy­ka za­grać w tej su­per­pro­duk­cji Mie­cze spod Grun­wal­du, czy ja­koÅ› tak. Je­Å›li tak jest, to mamy Å›wiet­ny mo­tyw. I wie­my, dla­cze­go na­gle zja­wiÅ‚ siÄ™ u nas. To wam nie daje do my­Å›le­nia, SmaÅ„­ko? Po­win­ni­Å›cie siÄ™ uczyć na wÅ‚a­snych bÅ‚Ä™­dach.
   – Na­tu­ral­nie, pa­nie ko­mi­sa­rzu – przy­tak­nÄ…Å‚ po­sÅ‚usz­nie SmaÅ„­ko. – Ale… Ja­kie kon­kret­nie bÅ‚Ä™­dy pan ko­mi­sarz ma na my­Å›li?
   – Już za­po­mnie­li­Å›cie spra­wÄ™ tych ob­ra­zów Bam­ber? Prze­cież wte­dy za­dzwo­niÅ‚ do nas ten BÄ…­czek i też chciaÅ‚ po­dob­nie wro­bić w kra­dzież Przy­pad­ka, od­wra­ca­jÄ…c uwa­gÄ™ od sie­bie. A wy mu wte­dy uwie­rzy­li­Å›cie. Po­wta­rzam, po­win­ni­Å›cie siÄ™ uczyć na wÅ‚a­snych bÅ‚Ä™­dach, SmaÅ„­ko!
   Aspi­rant przy­tak­nÄ…Å‚, bo uznaÅ‚, że przy­po­mi­na­nie zwierzch­ni­ko­wi, że to on uwie­rzyÅ‚ wte­dy w wer­sjÄ™ BÄ…cz­ka, nie mia­Å‚o naj­mniej­sze­go sen­su. Tyl­ko by tÄ… swo­jÄ… zbyt do­brÄ… pa­miÄ™­ciÄ… zde­ner­wo­waÅ‚ pod­ko­mi­sa­rza. A to ni­ko­mu do ni­cze­go by siÄ™ nie przy­da­Å‚o.
    
   -DziÄ™­ku­jÄ™, pani Han­ke. BÄ™­dzie­my o pani za­wsze pa­miÄ™­tać – pro­fe­sor Bar­na­ba KÅ‚yÅ› przy­tu­liÅ‚ moc­no po­stać go­spo­dy­ni. Tak moc­no, że gdy­by ka­me­ra byÅ‚a po­stawio­na pod in­nym kÄ…­tem, za­pew­ne za­uwa­Å¼y­Å‚a­by, że jed­na z rÄ…k po­wszech­nie sza­no­wa­ne­go kar­dio­chi­rur­ga opa­dÅ‚a wy­jÄ…t­ko­wo ni­sko na po­Å›la­dek jego ko­le­Å¼an­ki, za­miast po­zo­stać na jej ple­cach.
   – Okay, dziÄ™­ku­je­my, to byÅ‚ ostat­ni du­bel – re­Å¼y­ser Ku­liÅ„­ski za­tarÅ‚ za­do­wo­lo­ny rÄ™ce.
   – Ostat­ni – stwier­dzi­Å‚a smut­no Se­ra­fiÅ„­ska.
   – No już, roz­ch­murz siÄ™, Do­rot­ko.
   – Ła­two ci mó­wić. Oba­wiam siÄ™, że w za­wo­dzie cze­ka mnie dÅ‚uż­sze bez­ro­bo­cie. Å»ad­nych per­spek­tyw. No chy­ba że wy­pa­li mi ta fir­ma szko­le­nio­wa. Bar­dzo na to li­czÄ™.
   – Daj so­bie z niÄ… spo­kój. Je­steÅ› Å›wiet­nÄ… ak­tor­kÄ…. Po­bie­gasz po kil­ku ca­stin­gach i nie bÄ™­dzie tak źle.
   – Już po­bie­ga­Å‚am. Nic z tego. Mó­wiÄ…, że mu­szÄ™ od­cze­kać ze dwa, trzy lata, aż prze­sta­nÄ™ siÄ™ lu­dziom ko­ja­rzyć z pa­niÄ… Han­ke. A jesz­cze do­wie­dzia­Å‚am siÄ™ z pew­nych źró­deÅ‚, że ten su­kin­syn – po­ka­za­Å‚a gÅ‚o­wÄ… na Za­wiaÅ‚­Å‚Ä™ – wÅ‚a­Å›ci­wie już pod­pi­saÅ‚ umo­wÄ™ na te Mie­cze Grun­wal­du.
   – Daj spo­kój, szko­da two­je­go zdro­wia na de­ner­wo­wa­nie siÄ™ nim.
   – Do­brze ci mó­wić. Jak Za­wiaÅ‚­Å‚o znik­nie z ob­sa­dy, to za parÄ™ mie­siÄ™­cy bÄ™dÄ… mu­sie­li roz­bu­do­wać twój wÄ…­tek…
   – Ale znaj­dzie siÄ™ tro­chÄ™ miej­sca i na twój. Mó­wiÄ™ ci, roz­ma­wia­Å‚em już ze sce­na­rzy­stÄ… i on uwa­Å¼a, że to Å›wiet­ny po­mysÅ‚, że­byÅ› te­raz zo­sta­Å‚a mojÄ… go­spo­siÄ…. Tyl­ko trze­ba po­cze­kać kil­ka mie­siÄ™­cy, bo na ra­zie nie ma na to miej­sca.
   – Obie­can­ki ca­can­ki – wes­tchnÄ™­Å‚a smut­no. – Ko­kosz­ka siÄ™ nie zgo­dzi, jest na mnie wÅ›cie­kÅ‚y za te wy­wia­dy, w któ­rych siÄ™ skar­Å¼y­Å‚am na wy­rzu­ce­nie mo­jej bo­ha­ter­ki.
   – Ostrze­ga­Å‚em ciÄ™, że­byÅ› tak nie je­cha­Å‚a z nim po ban­dzie.
   – Ale mam dość tego ciÄ…­gÅ‚e­go pod­li­zy­wa­nia siÄ™ róż­nym dup­kom. Tro­chÄ™ już mnie zmÄ™­czy­Å‚o ak­tor­stwo. A dziÄ™­ki temu szu­mo­wi w me­diach mam już pierw­sze­go klien­ta dla mo­jej fir­my.
   – Daj spo­kój, ty je­steÅ› uro­dzo­nÄ… ak­tor­kÄ…. Masz to we krwi. Jak ja. Pa­miÄ™­tasz, też kie­dyÅ› pró­bo­wa­Å‚em spraw­dzić siÄ™ w biz­ne­sie? Ale w koÅ„­cu zro­zu­mia­Å‚em, że to nie dla mnie. Ty też od­pocz­niesz naj­wy­Å¼ej chwi­lÄ™ i wró­cisz do za­wo­du.
   – WÄ…t­piÄ™. Może i mam to we krwi, ale brak mi już do tego ser­ca.
   – Prze­staÅ„. Chodź, po­sta­wisz mi kawÄ™, po­roz­ma­wia­my.
   – A ty znów sÄ™­pisz? To ja tra­cÄ™ ro­bo­tÄ™, a ty za­miast za­pro­sić mnie…
   – Port­fe­la za­po­mnia­Å‚em.
   – Jak zwy­kle – fuk­nÄ™­Å‚a sar­ka­stycz­nie Se­ra­fiÅ„­ska. – Nie mam cza­su, mu­szÄ™ le­cieć.
   Gdy dwa ty­go­dnie wcze­Å›niej od­cho­dziÅ‚ No­skow­ski, jego ko­le­dzy siÄ™ cie­szy­li. Ale co in­ne­go odej­Å›cie do­bro­wol­ne, do in­nej pro­duk­cji, a co in­ne­go okrut­na i bez­li­to­sna mar­gi­na­li­za­cja bo­ha­te­ra i jego wÄ…t­ku. To pra­wie jak wy­rok Å›mier­ci, od któ­re­go nie ma ape­la­cji. I mo­gÅ‚o to spo­tkać wÅ‚a­Å›ci­wie każ­de­go z nich i w każ­dej chwi­li. Dla­te­go te­raz wszy­scy, so­li­dar­nie, ze spusz­czo­ny­mi gÅ‚o­wa­mi, od­pro­wa­dzi­li Se­re­fiÅ„­skÄ… do sa­mo­cho­du. A kie­dy sil­nik za­ka­sÅ‚aÅ‚ kil­ka razy i nie od­pa­liÅ‚, pcha­li jÄ… aż do skut­ku.
   Kie­dy zni­ka­Å‚a im z wi­do­ku, nie mo­gli już wi­dzieć, jak sze­ro­ko siÄ™ uÅ›miech­nÄ™­Å‚a. ByÅ‚a szczÄ™­Å›li­wa. Od lat mu­sia­Å‚a grać go­spo­siÄ™ sta­tecz­ne­go pro­fe­so­ra, któ­ra byÅ‚a grub­sza i star­sza niż ona sama. To zna­czy, być może teo­re­tycz­nie pani Han­ke byÅ‚a jej ró­wie­Å›ni­cÄ…, ale w prak­ty­ce Se­ra­fiÅ„­ska czu­Å‚a siÄ™ men­tal­nie dużo mÅ‚od­sza od swo­jej bo­ha­ter­ki. Dla­te­go te­raz bÄ™­dzie mo­gÅ‚a po­ka­zać swÄ… praw­dzi­wÄ… twarz na­sto­lat­ki. So­lid­nie siÄ™ od­chu­dzi i za­fun­du­je so­bie kil­ka od­mÅ‚a­dza­jÄ…­cych za­bie­gów, żeby osta­tecz­nie roz­stać siÄ™ z rolÄ… pani Han­ke. Ostat­niÄ… rolÄ… w jej ak­tor­skim ży­ciu.
   Tak na­praw­dÄ™ od daw­na chcia­Å‚a rzu­cić w cho­le­rÄ™ ten fach. Ale baÅ‚a siÄ™, że w Å¼ad­nym in­nym so­bie nie po­ra­dzi. Przy za­wo­dzie trzy­ma­Å‚a jÄ… gra­na od wie­lu lat po­stać go­spo­si. ChÄ™t­nie by jÄ… wy­mie­ni­Å‚a na coÅ› zu­peÅ‚­nie in­ne­go. Ale po­wo­li do niej do­cie­ra­Å‚o, że nie jest He­le­nÄ… Mo­drze­jew­skÄ… i nic tak na­praw­dÄ™ wy­bit­ne­go nie za­gra. Czy wiÄ™c jest sens mÄ™­czyć siÄ™ w ja­kichÅ› ba­nal­nych i nie­cie­ka­wych ro­lach? Może le­piej za­Å‚o­Å¼yć swo­jÄ… wÅ‚a­snÄ… fir­mÄ™? Na przy­kÅ‚ad wÅ‚a­Å›nie szko­le­nio­wÄ…, tak jak kil­ku in­nych ko­le­gów.
   BaÅ‚a siÄ™ tej ra­dy­kal­nej zmia­ny, choć ma­rzy­Å‚a o niej od daw­na. I wresz­cie nada­rzy­Å‚a siÄ™ oka­zja. Może mieć wÅ‚a­snÄ… fir­mÄ™ i nie mar­twić siÄ™ o to, czy jej siÄ™ po­wie­dzie. Bo te­raz już mia­Å‚a od­po­wied­nie za­bez­pie­cze­nie fi­nan­so­we. I wÅ‚a­Å›ci­wie, je­Å›li tyl­ko bÄ™­dzie oszczÄ™d­nie uży­wać for­tu­ny, któ­ra nie­daw­no zna­la­zÅ‚a siÄ™ na jej kon­cie, to może już wiÄ™­cej nie pra­co­wać.
   Ale musi jesz­cze chwil­kÄ™ od­cze­kać. Na ra­zie wszy­scy siÄ™ dali na­brać, że odej­Å›cie z se­ria­lu bÄ™­dzie dla niej tra­ge­diÄ…, któ­ra skÅ‚o­ni jÄ… do zmia­ny bran­Å¼y. ZdÄ…­Å¼y­Å‚a już udzie­lić od­po­wied­niej licz­by wy­wia­dów dla ko­lo­ro­wych ga­zet, w któ­rych opÅ‚a­ki­wa­Å‚a swo­jÄ… sy­tu­acjÄ™. Za­gra­Å‚a wie­le razy na pla­nie i poza nim, jak bar­dzo jÄ… stre­su­je ko­niec jej wÄ…t­ku.
   Lecz te­raz ob­no­sze­nie siÄ™ z tym ma­jÄ…t­kiem nie bÄ™­dzie do­bre. KtoÅ› mógÅ‚­by za­cząć siÄ™ za­sta­na­wiać, jak do nie­go do­szÅ‚a, sko­ro przed chwi­lÄ… skar­Å¼y­Å‚a siÄ™ na swo­jÄ… bie­dÄ™? Tak, jesz­cze nie bÄ™­dzie za dużo wy­da­wać. No, może tyl­ko wy­mie­ni tego cho­ler­ne­go gra­ta, któ­ry znów nie chciaÅ‚ za­pa­lić, na coÅ› no­we­go. Na przy­kÅ‚ad na ja­kieÅ› Å‚ad­ne, ele­ganc­kie po­rsche, któ­re już daw­no chcia­Å‚a so­bie spra­wić.
   Ale z in­ny­mi wy­dat­ka­mi jesz­cze chwi­lÄ™ od­cze­ka. Niech za­koÅ„­czy siÄ™ to Å›ledz­two w spra­wie za­bój­stwa tego dra­nia No­skow­skie­go. Wpraw­dzie chwi­lo­wo sku­tecz­nie od­su­nÄ™­Å‚a od sie­bie po­dej­rze­nia, kie­ru­jÄ…c je przy każ­dej nada­rza­jÄ…­cej siÄ™ oka­zji na Za­wiaÅ‚­Å‚Ä™, ale nie wia­do­mo, czy jed­nak jej wróg nie znaj­dzie ja­kie­goÅ› nie­pod­wa­Å¼al­ne­go ali­bi i po­li­cja bÄ™­dzie mu­sia­Å‚a szu­kać da­lej. I może za­in­te­re­so­wać siÄ™ jej na­gÅ‚ym wzbo­ga­ce­niem.
   Dla­te­go na ra­zie trze­ba dzia­Å‚ać ze spo­ko­jem. Fir­mÄ™ szko­le­nio­wÄ… już za­re­je­stro­wa­Å‚a, te­raz po­wo­li musi roz­po­wszech­niać plot­ki o ko­lej­nych zle­ce­niach, któ­re do niej na­pÅ‚y­wa­jÄ…. DziÄ™­ki temu ni­ko­go ze zna­jo­mych nie bÄ™­dzie dzi­wić, że po­wo­li sta­je siÄ™ co­raz ma­jÄ™t­niej­szÄ… oso­bÄ…. A kie­dy osta­tecz­nie i ofi­cjal­nie sta­nie siÄ™ bo­ga­ta, bÄ™­dzie mo­gÅ‚a spo­koj­nie sko­rzy­stać z tego, co, wbrew wÅ‚a­snej woli, zo­sta­wiÅ‚ jej po Å›mier­ci ten Å‚aj­dak No­skow­ski!

Komentarze czytelników