Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40189 osoby czytały to 542711 razy. Teraz jest 45 osób
      45 użytkowników on-line
     Tekst ODCINEK 2
     był czytany 608 razy

ODCINEK 2

   Pani Han­ke de­li­kat­nie otar­Å‚a Å‚zÄ™ i wziÄ™­Å‚a siÄ™ pod boki. Przy­szÅ‚ość, jaka siÄ™ przed niÄ… ry­so­wa­Å‚a, byÅ‚a nie­we­so­Å‚a. Stra­ci­Å‚a swo­je­go gÅ‚ów­ne­go pra­co­daw­cÄ™, u któ­re­go sprzÄ…­ta­Å‚a i go­to­wa­Å‚a już po­nad dzie­sięć lat. A te­le­fon upar­cie mil­czaÅ‚ i zni­kÄ…d nie po­ja­wia­Å‚y siÄ™ nowe pro­po­zy­cje. Zresz­tÄ…, cze­mu siÄ™ dzi­wić w jej wie­ku? Czter­dziest­ka, do któ­rej siÄ™ ofi­cjal­nie przy­zna­wa­Å‚a, stuk­nÄ™­Å‚a jej już daw­no. W jej fa­chu to prze­cież eme­ry­tu­ra.
   – Pro­szÄ™ nie pÅ‚a­kać, pani Han­ke – wy­so­ki, wy­chu­dzo­ny i siwy jak go­Å‚Ä…­bek męż­czy­zna przy­tu­liÅ‚ kor­pu­lent­nÄ… po­stać go­spo­si. – On zo­sta­nie na za­wsze w na­szych ser­cach.
   – Tyl­ko co z tego, je­Å›li nie ma go tu miÄ™­dzy nami – wes­tchnÄ™­Å‚a smut­no go­spo­sia.
   – CzÅ‚o­wiek naj­dÅ‚u­Å¼ej żyje w pa­miÄ™­ci in­nych lu­dzi. Dla­te­go on bÄ™­dzie żyć nie­mal wiecz­nie – do­daÅ‚ dru­gi z obec­nych męż­czyzn, gru­ba­sek o moc­nych wy­pie­kach na po­licz­kach, pa­te­tycz­nie pod­kre­Å›la­jÄ…­cy sa­mo­gÅ‚o­ski koÅ„­czÄ…­ce wy­ra­zy. – A my po pro­stu mu­si­my wró­cić do swo­ich obo­wiÄ…z­ków i da­lej nieść po­moc lu­dziom, pani Han­ke.
   – Pew­nie, wam to Å‚a­two po­wie­dzieć – wy­bu­chÅ‚a szlo­chem go­spo­sia. – Ma­cie pra­cÄ™, a ja?
   Jej uwa­ga skon­ster­no­wa­Å‚a oby­dwu męż­czyzn. Tych sÅ‚ów siÄ™ z pew­no­Å›ciÄ… po niej nie spo­dzie­wa­li. Ale nie byli pew­ni, czy nie po­win­ni siÄ™ spo­dzie­wać. W koÅ„­cu wer­sje sce­na­riu­sza czÄ™­sto ule­ga­jÄ… zmia­nom do ostat­niej chwi­li.
   – Ależ pani Han­ke – pró­bo­waÅ‚ „szyć” siwy chu­dzie­lec od­gry­wa­jÄ…­cy rolÄ™ or­dy­na­to­ra Ste­ca. – Prze­cież dok­tor StaÅ› za­pi­saÅ‚ pani dom i okrÄ…­gÅ‚Ä… sum­kÄ™…
   – Tak, w te­le­wi­zo­rze to tak Å‚ad­nie wy­glÄ…­da. Ale sami wie­cie, jaka jest praw­da. Po jego Å›mier­ci moja rola sta­je siÄ™ zu­peÅ‚­nie nie­istot­na.
   – Ależ pani Han­ke, pani jest bar­dzo cen­na… – gru­ba­sek z wy­pie­ka­mi, zna­ny po­wszech­nie jako pro­fe­sor Bar­na­ba KÅ‚yÅ›, usi­Å‚o­waÅ‚ uspo­ko­ić wzbu­rzo­nÄ… ko­bie­tÄ™.
   – Pew­nie, Å‚a­two ci mó­wić. Ty po odej­Å›ciu No­skow­skie­go bÄ™­dziesz wiÄ™­cej graÅ‚ w se­ria­lu. A Za­wiaÅ‚­Å‚o – wska­za­Å‚a gÅ‚o­wÄ… na si­we­go chu­dziel­ca – do­sta­nie za nie­go te rolÄ™ w tej su­per­pro­duk­cji hi­sto­rycz­nej.
   – Stop! – wrza­snÄ…Å‚ re­Å¼y­ser Ku­liÅ„­ski, któ­ry już od dÅ‚uż­sze­go cza­su przy­glÄ…­daÅ‚ siÄ™ ze zdzi­wie­niem ca­Å‚ej sce­nie, nie mo­gÄ…c od­na­leźć w sce­na­riu­szu tek­stów mó­wio­nych przez pa­niÄ… Han­ke vel Se­ra­fiÅ„­skÄ….
   – BaÅ›­ka, co ty ro­bisz? – KÅ‚yÅ›-Da­nie­le­wicz spoj­rzaÅ‚ zde­gu­sto­wa­ny na ko­le­Å¼an­kÄ™.
   – Do­kÅ‚ad­nie, co ko­le­Å¼an­ka robi? – uniósÅ‚ siÄ™ or­dy­na­tor Stec-Za­wiaÅ‚­Å‚o. Nie prze­pa­daÅ‚ za Han­ke-Se­ra­fiÅ„­skÄ… i dla­te­go, mimo ogól­nie przy­jÄ™­tych zwy­cza­jów, nie mó­wiÅ‚ do niej po imie­niu. – To nie­pro­fe­sjo­nal­ne! Ja tu nie mam cza­su, za­raz po zdjÄ™­ciach je­stem umó­wio­ny na lek­cjÄ™ jÄ™­zy­ka.
   – A mnie te­raz na nic nie stać! – zde­ner­wo­wa­Å‚a siÄ™ Han­ke-Se­ra­fiÅ„­ska. – Oprócz dzi­siaj mam jesz­cze tyl­ko dwa dni zdjÄ™­cio­we. I co ja ze sobÄ… zro­biÄ™, jak mi nie wy­pa­li ta fir­ma szko­le­nio­wa?!
   – To chy­ba jesz­cze nie po­wód, żeby prze­ry­wać zdjÄ™­cia – pró­bo­waÅ‚ Å‚a­go­dzić sy­tu­acjÄ™ Ku­liÅ„­ski. – Zresz­tÄ…, może w na­stÄ™p­nym se­zo­nie sce­na­rzy­Å›ci wy­my­Å›lÄ… dla pani ja­kiÅ› wÄ…­tek.
   – Aku­rat. IdÄ™ w od­staw­kÄ™!
   – To przy­kre – stwier­dziÅ‚ nie bez pew­nej sa­tys­fak­cji Za-wiaÅ‚­Å‚o – ale mo­gÅ‚a ko­le­Å¼an­ka za­cząć grać w to­to­lot­ka. Po­dob­no ostat­nio w ko­lek­tu­rze obok na­sze­go stu­dia pa­dÅ‚a szóst­ka.–
   Nig­dy nie by­Å‚am ha­zar­dzist­kÄ… i nie mam za­mia­ru tego zmie­niać!
   – Do­praw­dy? To po co ko­le­Å¼an­ka ry­zy­ko­wa­Å‚a, że jÄ… zÅ‚a­piÄ… po Å›mier­ci No­skow­skie­go? – Za­wiaÅ‚­Å‚o spoj­rzaÅ‚ na niÄ… zna­ko­mi­cie zdzi­wio­nym wzro­kiem. – ByÅ‚o sens go za­bi­jać, sko­ro wszy­scy wie­dzie­li, że byÅ‚a ko­le­Å¼an­ka na nie­go wÅ›cie­kÅ‚a?
   – Co ty opo­wia­dasz?! Po co mia­Å‚a­bym to ro­bić?! Prze­cież przez to nie wró­ciÅ‚­by do se­ria­lu, a ja nie od­zy­ska­Å‚a­bym roli!
   – I tak by do nie­go nie wró­ciÅ‚. Za to mo­gÅ‚a siÄ™ ko­le­Å¼an­ka w ten spo­sób na nim ze­mÅ›cić. To do­bry mo­tyw.
   – Przy­po­mi­nam ci, że ty mia­Å‚eÅ› lep­szy – ode­zwaÅ‚ siÄ™ Da­nie­le­wicz.
   Za­wiaÅ‚­Å‚o za­marÅ‚, prze­Å‚knÄ…Å‚ Å›li­nÄ™ i od­ru­cho­wo zÅ‚a­paÅ‚ siÄ™ za poÅ‚Ä™ ma­ry­nar­ki. MiaÅ‚ pod niÄ… ukry­te­go swo­je­go ma­Å‚e­go sta­lo­we­go przy­ja­cie­la, za­wie­ra­jÄ…­ce­go dwie­Å›cie mi­li­li­trów zna­ko­mi­tej miÄ™­tów­ki, któ­ra po­ma­ga­Å‚a mu ra­dzić so­bie w stre­so­wych sy­tu­acjach. Czy­li Å›red­nio kil­ka razy dzien­nie.
   – Nie ro­zu­miem, o czym mó­wisz. 
   - Ro­zu­miesz, ro­zu­miesz – za­ja­zgo­ta­Å‚a Se­ra­fiÅ„­ska. – Wszy­scy wie­dzÄ…, że ry­wa­li­zo­wa­Å‚eÅ› z No­skow­skim o rolÄ™ w tej su­per­pro­duk­cji, w tych Mie­czach Grun­wal­du. Ca­sting prze­gra­Å‚eÅ› o wÅ‚os. A po Å›mier­ci No­skow­skie­go zwol­ni­Å‚a siÄ™ gÅ‚ów­na rola.
   – I co z tego?! Mam już za­jÄ™­te ter­mi­ny.
   – Ter­mi­ny siÄ™ prze­su­nie, od­wo­Å‚asz ja­kieÅ› inne zo­bo­wiÄ…­za­nia. Taka su­per­pro­duk­cja to su­per­pie­niÄ…­dze.
   – No nie, ja w ta­kich wa­run­kach nie mogÄ™ pra­co­wać! – Za­wiaÅ‚­Å‚o po­trzÄ…­snÄ…Å‚ swo­jÄ… siwÄ… czu­pry­nÄ… i naj­wy­raź­niej miaÅ‚ za­miar opu­Å›cić plan.
   – Ja zwa­riu­jÄ™! – za­Å‚a­maÅ‚ rÄ™ce re­Å¼y­ser. – Kwa­drans prze­rwy! – krzyk­nÄ…Å‚ do eki­py, a gdy ta za­czÄ™­Å‚a siÄ™ roz­cho­dzić, do­daÅ‚ dużo ci­szej w stro­nÄ™ pro­fe­so­ra KÅ‚y­sia. – Pa­nie Ry­szar­dzie…
   – Prze­cież pro­si­Å‚em, pa­nie re­Å¼y­se­rze, na pla­nie wolÄ™, jak siÄ™ do mnie zwra­ca moim se­ria­lo­wym imie­niem.
   – Ano tak. WiÄ™c pa­nie Bar­na­bo.
   – Wo­laÅ‚­bym: pro­fe­so­rze Bar­na­bo – po­pra­wiÅ‚ go Da­nie­le­wicz.
   – Oczy­wi­Å›cie – Ku­liÅ„­ski z tru­dem ha­mo­waÅ‚ wÅ›cie­kÅ‚ość, ale wie­dziaÅ‚, że je­Å›li sy­tu­acja ma być opa­no­wa­na, a zdjÄ™­cia majÄ… to­czyć siÄ™ da­lej, to nie ma wyj­Å›cia, musi sko­rzy­stać z po­mo­cy ak­to­ra sÅ‚y­nÄ…­ce­go ze swo­ich me­dia­tor­skich umie­jÄ™t­no­Å›ci. – Pro­fe­so­rze Bar­na­bo, gdy­by pan mógÅ‚ nie­co ostu­dzić tem­pe­ra­ment tych dwoj­ga.
   – Ależ oczy­wi­Å›cie. Cze­go siÄ™ nie robi dla sztu­ki. I dla me­dy­cy­ny.
    
   Jacek wy­god­nie usiadÅ‚ w fo­te­lu sto­jÄ…­cym w rogu ga­bi­ne­tu pro­du­cen­ta. Tyl­ko to miej­sce gwa­ran­to­wa­Å‚o, że jego roz­mów­ca nie znik­nie na­gle z pola wi­dze­nia. Bo od chwi­li, kie­dy Przy­pa­dek wszedÅ‚ do biu­ra Ko­kosz­ki i z nim siÄ™ przy­wi­taÅ‚, ten już zdÄ…­Å¼yÅ‚ być w piÄ™­ciu róż­nych miej­scach po­ko­ju. Pro­du­cent, ni­ski, bar­dzo szczu­pÅ‚y, pra­wie caÅ‚­ko­wi­cie Å‚ysy, po­ru­szaÅ‚ siÄ™ bo­wiem z prÄ™d­ko­Å›ciÄ… bÅ‚y­ska­wi­cy, nie chcÄ…c uro­nić na­wet se­kun­dy ze swo­je­go cen­ne­go cza­su na nie­po­trzeb­ne sta­nie w miej­scu.
   – Pro­szÄ™ mi opo­wie­dzieć, jak to byÅ‚o – za­czÄ…Å‚ Ja­cek.
   - Tego dnia na­gry­wa­li­Å›my sce­nÄ™ sty­py i ostat­nie ujÄ™­cia z dok­to­rem Sta­siem, to zna­czy pa­nem No­skow­skim, w cza­sie któ­rych naj­bliż­si mu bo­ha­te­ro­wie se­ria­lu że­gna­li siÄ™ z nim krót­ko przy trum­nie w domu po­grze­bo­wym. – Ko­kosz­ka wy­jÄ…Å‚ z póÅ‚­ki se­gre­ga­tor i nie prze­sta­jÄ…c do Przy­pad­ka mó­wić, spraw­dzaÅ‚, czy zga­dza­jÄ… siÄ™ wszyst­kie po­zy­cje w kosz­to­ry­sie. – No­skow­ski wÅ‚a­Å›ci­wie nic nie graÅ‚, le­Å¼aÅ‚ w trum­nie i tyle. Dla­te­go mógÅ‚ so­bie po­zwo­lić na wy­pi­cie odro­bi­ny wiÄ™­cej al­ko­ho­lu.
   – Ile to byÅ‚o odro­bi­nÄ™ wiÄ™­cej?
   – Szcze­rze mó­wiÄ…c, sÅ‚y­nÄ…Å‚ z moc­nej gÅ‚o­wy. Na­wet litr wód­ki nie ro­biÅ‚ na nim wiÄ™k­sze­go wra­Å¼e­nia. A tego dnia każ­dy siÄ™ z nim chciaÅ‚ na­pić. Zresz­tÄ…, za­raz po za­koÅ„­cze­niu zdjęć pla­no­wa­li­Å›my wiÄ™k­szÄ… im­pre­zÄ™ po­Å¼e­gnal­nÄ… No­skow­skie­go.
   – Gdzie siÄ™ mia­Å‚a od­być?
   – WÅ‚a­Å›ci­we w tym sa­mym miej­scu. Dom po­grze­bo­wy za­aran­Å¼o­wa­li­Å›my na za­ple­czu re­stau­ra­cji „Pod Ryb­kÄ…”, gdzie czÄ™­sto na­gry­wa­my sce­ny dzie­jÄ…­ce siÄ™w pu­bach i ka­wiar­niach. Po­tem prze­nie­Å›li­Å›my siÄ™ na salÄ™ re­stau­ra­cyj­nÄ…, gdzie krÄ™­ci­li­Å›my sce­nÄ™ sty­py, cho­dzi­Å‚o o to, żeby nie byÅ‚o kosz­tów prze­wo­Å¼e­nia eki­py. – Ko­kosz­ka odÅ‚o­Å¼yÅ‚ se­gre­ga­tor i z prÄ™d­ko­Å›ciÄ… Å›wia­tÅ‚a usiadÅ‚ za biur­kiem i za­czÄ…Å‚ kle­pać w kla­wia­tu­rÄ™ swo­je­go kom­pu­te­ra. – A po na­krÄ™­ce­niu tej sce­ny roz­po­czÄ™­Å‚a siÄ™ im­pre­za po­Å¼e­gnal­na. Ale i tak wszy­scy chcie­li siÄ™ z nim na­pić już w domu po­grze­bo­wym.
   – Z ja­kie­goÅ› kon­kret­ne­go po­wo­du?
   – Z bar­dzo kon­kret­ne­go, pro­szÄ™ pana. Bo ak­to­rzy, pro­szÄ™ pana, to nie­od­po­wie­dzial­ni idio­ci, gdy­bym ja ich nie upil­no­waÅ‚, to żad­nej sce­ny by nie na­krÄ™­ci­li. Dla­te­go sta­ra­Å‚em siÄ™ to ja­koÅ› ogra­ni­czać, żeby nie byli schla­ni, za­nim skoÅ„­czy­my na­gry­wać.
   – Mu­siaÅ‚ pan oso­bi­Å›cie?
   – Pro­szÄ™ pana, ja tu wszyst­ko mu­szÄ™ sam w grun­cie rze­czy ro­bić, bo gdy­by nie ja, to w jed­nej chwi­li by siÄ™ toto roz­pa­dÅ‚o. ChÄ™t­nie bym siÄ™ z kimÅ› po­dzie­liÅ‚ pra­cÄ…, ale my­Å›li pan, że w tym kra­ju moż­na spo­tkać ja­kie­goÅ› uta­len­to­wa­ne­go czÅ‚o­wie­ka? Pro­szÄ™ pana, ab­so­lut­nie nie. Dla­te­go to ja tak na­praw­dÄ™ mu­szÄ™ pi­sać sce­na­riu­sze, re­Å¼y­se­ro­wać, a do tego jesz­cze pro­du­ko­wać caÅ‚y ten baj­zel, bo in­a­czej…
   – Jak pan pil­no­waÅ‚ No­skow­skie­go? – wszedÅ‚ mu w sÅ‚o­wo Ja­cek.
   – Nor­mal­nie. Sie­dzia­Å‚em obok nie­go caÅ‚y czas i kon­tro­lo­wa­Å‚em, żeby nikt poza nim nie wy­piÅ‚ wiÄ™­cej niż kie­li­szek al­ko­ho­lu. Tyl­ko tak byÅ‚a szan­sa na to, że do­trwa­jÄ… do tej sce­ny sty­py. To już mo­gli za­grać wsta­wie­ni, to na­wet dra­ma­tur­gicz­nie uza­sad­nio­ne. Co to ja mó­wi­Å‚em, pro­szÄ™ pana? Aha, wiÄ™c mu­sia­Å‚em pil­no­wać tych idio­tów. Bo, pro­szÄ™ pana, ak­to­rzy to kom­plet­ni idio­ci. A już naj­wiÄ™k­si idio­ci to ci, któ­rzy gra­jÄ… do­brze wy­ksztaÅ‚­co­nych. Bo za­grać pro­fe­so­ra, pro­szÄ™ pana, to na­praw­dÄ™ po­tra­fi byle idio­ta. Za to za­grać idio­tÄ™, to już wyż­sza szko­Å‚a jaz­dy, do tego trze­ba być choć tro­chÄ™ in­te­li­gent­nym, a zna­leźć in­te­li­gent­ne­go ak­to­ra to tak, jak tra­fić szóst­kÄ™ w tot­ka, pro­szÄ™ pana…
   – A kto przy­niósÅ‚ do domu po­grze­bo­we­go te fe­ral­ne trzy póÅ‚­li­trów­ki?
   – Ja sam. I do tego za­po­wie­dzia­Å‚em, że je­Å›li po­ja­wi siÄ™ tam cho­ciaż je­den gram al­ko­ho­lu wiÄ™­cej, to wy­wa­lÄ™ na zbi­ty pysk. – Ko­kosz­ka w uÅ‚am­ku se­kun­dy po­rzu­ciÅ‚ kom­pu­ter, przy­siadÅ‚ siÄ™ do Jac­ka i za­czÄ…Å‚ prze­glÄ…­dać ka­ta­log z piÄ™k­ny­mi zdjÄ™­cia­mi uro­kli­wych do­mów Å‚ad­nie od­ci­na­jÄ…­cych siÄ™ na tle bÅ‚Ä™­ki­tu nie­ba.
   – SkÄ…d pan wziÄ…Å‚ te trzy póÅ‚­li­trów­ki?
   – Ku­pi­Å‚em caÅ‚Ä… skrzyn­kÄ™ w skle­pie, mam ra­chu­nek.
   Ja­cek na­wet nie do­strzegÅ‚ tego, że Ko­kosz­ka w mgnie­niu oka pod­biegÅ‚ do jed­ne­go z se­gre­ga­to­rów, otwo­rzyÅ‚ go, wy­jÄ…Å‚ coÅ› z nie­go, za­mknÄ…Å‚ i odÅ‚o­Å¼yÅ‚ na póÅ‚­kÄ™. Do­pie­ro kie­dy pro­du­cent pod­su­nÄ…Å‚ mu pod nos ja­kiÅ› Å›wi­stek pa­pie­ru, za­uwa­Å¼yÅ‚, że Ko­kosz­ka nie sie­dzi obok nie­go, tyl­ko przed nim stoi. Przy­pa­dek przyj­rzaÅ‚ siÄ™ ra­chun­ko­wi.
   – CaÅ‚Ä… skrzyn­kÄ™? Po co?
   – Å»eby byÅ‚o po­tem na sty­pÄ™. Od re­stau­ra­cji to ja za­sad­ni­czo bio­rÄ™ tyl­ko po­miesz­cze­nie, bo gdy­bym jesz­cze miaÅ‚ wziąć wy­szynk, to w jed­nej chwi­li bym zban­kru­to­waÅ‚. Tak­Å¼e trzy bu­tel­ki po­wÄ™­dro­wa­Å‚y do domu po­grze­bo­we­go, a resz­ta na stóÅ‚ ze sty­pÄ…. Przy oka­zji za­osz­czÄ™­dzi­Å‚em na re­kwi­zy­tach do na­krÄ™­ce­nia sce­ny Te­le­wi­zja mi caÅ‚y czas tnie bu­dżet, bo mó­wiÄ…, że mi oglÄ…­dal­ność spa­da. Już do­kÅ‚a­dam do tej pro­duk­cji, a za­raz to kom­plet­nie za swo­je pie­niÄ…­dze bÄ™dÄ™ mu­siaÅ‚ jÄ… na­gry­wać.
   – WspóÅ‚­czu­jÄ™. Ale za­wsze pan może już tego nie na­gry­wać.
   – To z cze­go bÄ™dÄ™ żyÅ‚?
   – Na pew­no nie z cze­goÅ›, do cze­go pan do­kÅ‚a­da.
   Ja­cek spoj­rzaÅ‚ na pro­du­cen­ta z tak szcze­rym zdzi­wie­niem, że ten za­czÄ…Å‚ siÄ™ za­sta­na­wiać, czy na pew­no de­tek­tyw jest wy­star­cza­jÄ…­co by­stry, aby za­jąć siÄ™ tak de­li­kat­nÄ… spra­wÄ…. Bo sko­ro nie ro­zu­mie, że naj­le­piej za­ra­bia siÄ™ na in­te­re­sach, do któ­rych siÄ™ do­kÅ‚a­da, to chy­ba po­wi­nien zmie­nić za­wód na taki wy­ma­ga­jÄ…­cy mniej­szej ilo­Å›ci lo­gicz­ne­go my­Å›le­nia.
   – Co to ja mó­wi­Å‚em, pro­szÄ™ pana? Aha. O tych trzech póÅ‚­li­trów­kach. No wiÄ™c, wy­jÄ…­Å‚em je ze skrzyn­ki i za­nio­sÅ‚em.
   – Jest pan pe­wien, że ich nikt nie pod­mie­niÅ‚ na miej­scu?
   – Pil­no­wa­Å‚em ich. Zresz­tÄ…, trud­no to zro­bić, bo tam ka­me­ra za­wsze ja­kaÅ› wÅ‚Ä…­czo­na jest albo ktoÅ› fo­to­sy pstry­ka. Tak­Å¼e prak­tycz­nie nikt ich nie mógÅ‚ pod­mie­nić nie­zau­wa­Å¼o­ny. A po­nie­waż No­skow­ski zmarÅ‚ w wy­ni­ku za­tru­cia al­ko­ho­lem me­ty­lo­wym, to je­stem pierw­szy na li­Å›cie po­dej­rza­nych – mó­wiÄ…c to, chwy­ciÅ‚ za ko­mór­kÄ™. – Prze­pra­szam, ale mu­szÄ™ gdzieÅ› za­dzwo­nić. Ku­pu­jÄ™ swój siód­my dom w To­ska­nii – rzu­ciÅ‚ od nie­chce­nia. – Wie pan, nie mogÄ™ siÄ™ oprzeć, ta­kie cu­dow­ne miej­sce, tyle sÅ‚oÅ„­ca i lu­dzie tacy po­god­ni. W ogó­le to ja ko­cham Ita­liÄ™.
   – Cie­szÄ™ siÄ™ w imie­niu wszyst­kich WÅ‚o­chów, ale wo­laÅ‚­bym jak naj­szyb­ciej do­koÅ„­czyć na­szÄ… roz­mo­wÄ™, bo oba­wiam siÄ™, że nie mamy na niÄ… zbyt wie­le cza­su.
   – Dla­cze­go?
   – Bo za­raz ktoÅ› tu wpad­nie i nie po­zwo­li nam jej do­koÅ„­czyć.

Komentarze czytelników