Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40419 osoby czytały to 546897 razy. Teraz są 2 osoby
      2 użytkowników on-line
     Tekst ODCINEK 6
     był czytany 500 razy

ODCINEK 6

   Osoby, któ­re by w tej chwi­li z boku ob­ser­wo­wa­Å‚y zna­ne­go ak­to­ra Ry­szar­da Da­nie­le­wi­cza, nie mo­gÅ‚y­by mieć wÄ…t­pli­wo­Å›ci, że jest on w trak­cie in­ten­syw­ne­go pro­ce­su twór­cze­go. GÅ‚Ä™­bia prze­Å¼yć wy­raź­nie od­bi­ja­Å‚a siÄ™ na jego twa­rzy, pod­kre­Å›la­na mi­mi­kÄ… oka­la­jÄ…­cych jÄ… zmarsz­czek.
   GÅ‚o­wy wy­bit­ne­go ak­to­ra nie za­przÄ…­ta­Å‚a te­raz jed­nak ko­lej­na waż­ka dia­gno­za me­dycz­na, któ­rÄ… miaÅ‚ wy­po­wie­dzieć swo­im po­wszech­nie zna­nym, na poÅ‚y gro­bo­wym gÅ‚o­sem przy­na­leż­nym w tej chwi­li do pro­fe­so­ra Bar­na­by. W tym mo­men­cie bo­wiem nie przy­go­to­wy­waÅ‚ siÄ™ do na­stÄ™p­nych ujęć Mi­Å‚o­Å›ci i me­dy­cy­ny, ale my­Å›la­mi byÅ‚ już przy dzi­siej­szym wie­czo­rze. Je­den z jego sza­cow­nych ko­le­gów ob­cho­dziÅ‚ wÅ‚a­Å›nie ju­bi­le­usz czter­dzie­sto­le­cia pra­cy twór­czej i jego po­pro­szo­no o wy­gÅ‚o­sze­nie prze­mó­wie­nia oko­licz­no­Å›cio­we­go.
   Da­nie­le­wicz wie­dziaÅ‚ do­sko­na­le, że trud­no byÅ‚o so­bie wy­obra­zić do tego lep­szÄ… oso­bÄ™. W tej chwi­li za­sta­na­wiaÅ‚ siÄ™ wÅ‚a­Å›nie, co mógÅ‚­by po­wie­dzieć o sa­mym so­bie, żeby przy oka­zji w tej hi­sto­rii po­ja­wi­Å‚a siÄ™, ja­koÅ› tak cho­ciaż na mar­gi­ne­sie, po­stać ju­bi­la­ta. A może w ogó­le o nim nie wspo­mi­nać? Prze­cież na ten ju­bi­le­usz wszy­scy przyj­dÄ…, żeby po­sÅ‚u­chać jego prze­mó­wie­nia, a nie czcić ja­kie­goÅ›. Ja­kie­goÅ›. No wÅ‚a­Å›nie, jak mu tam jest? Musi siÄ™ do­wie­dzieć tego przed prze­mó­wie­niem, bo jed­nak na­zwi­sko ju­bi­la­ta wy­pa­da gdzieÅ› na koÅ„­cu wy­mie­nić.
   – Wi­dzia­Å‚eÅ›?! – Na twa­rzy Da­nie­le­wi­cza wy­lÄ…­do­wa­Å‚a nie­spo­dzie­wa­nie pÅ‚ach­ta ga­ze­ty rzu­co­nej przez Se­ra­fiÅ„­skÄ…. – Pi­szÄ…, że Å›mierć No­skow­skie­go nie prze­rwie prac nad Mie­cza­mi Grun­wal­du. Wiesz, co to ozna­cza?! Å»e już pew­nie do­ga­da­li siÄ™ Za­wiaÅ‚­Å‚Ä….
   Da­nie­le­wicz prze­biegÅ‚ ocza­mi po tek­Å›cie w ga­ze­cie. Pro­du­cent in­for­mo­waÅ‚ dzien­ni­ka­rza gÅ‚ów­nie o tym, że wÅ‚a­Å›nie trwa uzgad­nia­nie pol­skiej i nie­miec­kiej wer­sji jÄ™­zy­ko­wej, film bo­wiem miaÅ‚ być na­gra­ny w oby­dwu jÄ™­zy­kach. Do tego do­da­waÅ‚, że bÄ™­dzie to za­pew­ne ob­raz kon­tro­wer­syj­ny, któ­ry wy­wo­Å‚a wie­le dys­ku­sji, bo „od­bie­ga od do­tych­cza­so­wej wi­zji po­strze­ga­nia hi­sto­rii”.
   – Tu nie ma ani sÅ‚o­wa o Za­wial­le – Da­nie­le­wicz odÅ‚o­Å¼yÅ‚ ga­ze­tÄ™.
   – Ale nie pra­co­wa­li­by da­lej, jak­by nie mie­li już do­ga­da­ne­go od­twór­cy jed­nej z gÅ‚ów­nych ról!
   – Do­rot­ka, nie przej­muj siÄ™ tym tak – Da­nie­le­wicz przy­tu­liÅ‚ Se­ra­fiÅ„­skÄ…. – Jak odej­dzie Za­wiaÅ‚­Å‚o, to może jed­nak coÅ› dla cie­bie na­pi­szÄ…? Prze­cież wiesz, że ten se­rial stoi gÅ‚ów­nie na ta­kich sta­rych bo­ha­te­rach. A z tych na­praw­dÄ™ sta­rych to je­ste­Å›my gÅ‚ów­nie my.
   – I co z tego?! Ko­kosz­ka mówi, że te­le­wi­zja ka­za­Å‚a mu od­mÅ‚o­dzić wi­dow­niÄ™. Ma być w prze­dzia­le szes­na­Å›cie-trzy­dzie­Å›ci pięć, bo tak so­bie ży­czÄ… re­kla­mo­daw­cy. My, sta­rzy, nie je­ste­Å›my już ni­ko­mu po­trzeb­ni.
   – Prze­sa­dzasz, Do­rot­ko – Da­nie­le­wicz przy­tu­liÅ‚ Se­ra­fiÅ„­skÄ… moc­niej i ro­zej­rzaÅ‚ siÄ™, czy nikt ich nie ob­ser­wu­je. – Mnie to byÅ› siÄ™ bar­dzo cza­sem przy­da­Å‚a, bo strasz­nie mar­z­nÄ™ w nocy. MogÄ™ na­wet po­wie­dzieć pro­du­cen­to­wi, że chcÄ™ ciÄ™ za­trud­nić na go­spo­siÄ™, żeby miaÅ‚ mi kto prze­Å›cie­ra­deÅ‚­ko roz­grzać – pu­Å›ciÅ‚ oko do ko­le­Å¼an­ki.
   – Idź, ty Å›win­tu­chu! – Se­ra­fiÅ„­ska wy­rwa­Å‚a siÄ™ z ob­jęć ko­le­gi i pac­nÄ™­Å‚a go rÄ™kÄ… po gÅ‚o­wie. Nie zro­bi­Å‚a tego jed­nak zbyt moc­no. Ot, tyle, żeby wie­dziaÅ‚, że go wpraw­dzie lubi, ale ofi­cjal­nie woli za­cho­wać dy­stans. – Wy wszy­scy tacy sami je­ste­Å›cie. Tyl­ko na­obie­cu­je­cie, a po­tem figa. No­skow­ski mó­wiÅ‚ to samo.
   -  A co on ci obie­caÅ‚?
   – Å»e może nie odej­dzie caÅ‚­kiem z se­ria­lu, bo to jed­nak ry­zy­ko, i jak siÄ™ za­koÅ„­czÄ… zdjÄ™­cia do Mie­czy Grun­wal­du, to może mieć pro­blem z pra­cÄ…
   - Ale chy­ba mu nie wie­rzy­Å‚aÅ›? Od dwóch mie­siÄ™­cy wszyst­kie ga­ze­ty trÄ…­bi­Å‚y o tym, że umrze na ten ka­tar.
   – Twier­dziÅ‚, że ne­go­cju­je z Ko­kosz­kÄ…, że po tym za­wa­le bÄ™­dzie przez póÅ‚ roku w Å›piÄ…cz­ce. Wte­dy ja bym go od­wie­dza­Å‚a w szpi­ta­lu i za­wsze ten dzieÅ„ czy dwa dni zdjÄ™­cio­we by mi w mie­siÄ…­cu wpa­dÅ‚y.
   – A to oszust – po­krÄ™­ciÅ‚ gÅ‚o­wÄ… Da­nie­le­wicz. – Ja bym mu nie da­ro­waÅ‚!
   – Ja też. Jak zo­ba­czy­Å‚am ten sce­na­riusz ze sce­nÄ… jego po­grze­bu, to my­Å›la­Å‚am, że mnie szlag tra­fi. Po­szÅ‚am i wy­gar­nÄ™­Å‚am mu wszyst­ko!
   – Cze­kaj, cze­kaj. To byÅ‚o ja­kieÅ› trzy ty­go­dnie przed krÄ™­ce­niem tej sce­ny? Na­stÄ™p­ne­go dnia miaÅ‚ chy­ba pod­bi­te oko. – Se­ra­fiÅ„­ska spu­Å›ci­Å‚a gÅ‚o­wÄ™, a Da­nie­le­wicz uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ do niej. – No to mu nie­Åºle wy­gar­nÄ™­Å‚aÅ›, Do­rot­ko.
   – My­Å›lisz, że siÄ™ prze­jÄ…Å‚? ŁgaÅ‚ da­lej, twier­dziÅ‚, że na­gry­wa­nie tej sce­ny jesz­cze nic nie zna­czy, że być może zo­sta­nie jed­nak w se­ria­lu – Se­ra­fiÅ„­ska wy­rzu­ca­Å‚a z sie­bie za­rzu­ty z prÄ™d­ko­Å›ciÄ… ka­ra­bi­nu ma­szy­no­we­go, jak­by chcia­Å‚a roz­strze­lać spraw­cÄ™ swych nie­szczęść. Da­nie­le­wicz do­strzegÅ‚ jed­nak, że wy­glÄ…­da to na atak sa­mo­bój­czy.
   – Chy­ba nie chcesz mi po­wie­dzieć, że znów mu uwie­rzy­Å‚aÅ›?
   – Za­wsze mia­Å‚am sÅ‚a­bość do ta­kich dra­ni – od­po­wie­dzia­Å‚a sa­mo­kry­tycz­nie Se­ra­fiÅ„­ska. – A po­win­nam mu wte­dy wy­rwać jaja, za­miast wy­ba­czyć! Ale te­raz ko­niec z ak­to­ra­mi. Za­kÅ‚a­dam fir­mÄ™ szko­le­nio­wÄ… i w ogó­le koÅ„­czÄ™ z ak­tor­stwem!
   – No, czas naj­wyż­szy, ko­le­Å¼an­ko – uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ Za­wiaÅ‚­Å‚o, któ­ry jak duch po­ja­wiÅ‚ siÄ™ obok roz­ma­wia­jÄ…­cych, dla­te­go nie spo­sób byÅ‚o usta­lić, od jak daw­na sÅ‚u­chaÅ‚ ich roz­mo­wy. – Już daw­no to ko­le­Å¼an­ce ra­dzi­Å‚em.
   – A ja ra­dzÄ™ ko­le­dze, żeby uwa­Å¼aÅ‚ na roz­wój swo­jej ka­rie­ry. Bo nie­Å‚a­two jÄ… bÄ™­dzie kon­ty­nu­ować za krat­ka­mi – syk­nÄ™­Å‚a w stro­nÄ™ Za­wiaÅ‚­Å‚y Se­ra­fiÅ„­ska. – Wiem dużo wiÄ™­cej o pew­nych spra­wach, niż siÄ™ ko­le­dze wy­da­je. I w ra­zie cze­go, mogÄ™ to po­wie­dzieć komu trze­ba.
   Se­ra­fiÅ„­ska ode­szÅ‚a szyb­kim kro­kiem. Ru­szyÅ‚ za niÄ… Da­nie­le­wicz, któ­ry przed­tem jesz­cze spoj­rzaÅ‚ z wy­rzu­tem na ZawiaÅ‚­Å‚Ä™. Ten jed­nak udaÅ‚, że nie za­uwa­Å¼a tego wzro­ku i czy­ta trzy­ma­ny w rÄ™ce sce­na­riusz. Kie­dy jed­nak wszy­scy znik­nÄ™­li z za­siÄ™­gu jego wzro­ku, dys­kret­nie wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚ z we­wnÄ™trz­nej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki pier­sió­wecz­kÄ™ z ro­bio­nÄ… na wÅ‚a­snym de­sty­la­cie miÄ™­tów­kÄ….
   „Cho­ler­na baba – po­my­Å›laÅ‚ Za­wiaÅ‚­Å‚o. – Cie­ka­we, czy wie coÅ› na­praw­dÄ™, czy tyl­ko siÄ™ do­my­Å›la? Nie­waż­ne, może za­cząć wÄ™­szyć. Kto wie, czy nie zna ko­goÅ› z pro­duk­cji Mie­czy Grun­wal­du? Pod­py­ta siÄ™, po­niu­cha. A po­tem po­le­ci do tych swo­ich plot­kar­skich ga­zet i coÅ› wy­pa­ple. Nie ma wyj­Å›cia. Trze­ba coÅ› zro­bić, żeby jÄ… zneu­tra­li­zo­wać”.
    
   Pani Ir­mi­na zna­Å‚a Jac­ka od dziec­ka i wy­da­wa­Å‚o siÄ™ jej, że wie, co lubi czy­tać. Wpraw­dzie cza­sem za­ska­ki­waÅ‚ jÄ… ja­kÄ…Å› nie­co­dzien­nÄ… lek­tu­rÄ…, ale gdy o niej po­tem opo­wia­daÅ‚, do­sko­na­le ro­zu­mia­Å‚a, co zna­lazÅ‚ w niej cie­ka­we­go. Ale to, co ze­bra­Å‚o siÄ™ w tej chwi­li na jego biur­ku, z pew­no­Å›ciÄ… nie mo­gÅ‚o ni­ko­mu do­star­czyć in­te­lek­tu­al­nych wra­Å¼eÅ„. Choć wi­zu­al­nie pre­zen­to­wa­Å‚o siÄ™ caÅ‚­kiem przy­jem­nie. A na pew­no ko­lo­ro­wo.
   – WiÄ™c mówi pani, pani Ir­mi­no, że ten Za­wiaÅ‚­Å‚o byÅ‚ zna­ny z pÄ™­dze­nia bim­bru? – Ja­cek nie prze­sta­waÅ‚ prze­wra­cać kar­tek czy­ta­nych cza­so­pism.
   – Co? A… tak. W daw­nych cza­sach tak, bez­wa­run­ko­wo. Pa­miÄ™­tam, że kie­dyÅ› na jego imie­ni­nach pi­Å‚am szcze­gól­nie do­brÄ… miÄ™­tów­kÄ™. Ale to byÅ‚o jesz­cze w la­tach osiem­dzie­siÄ…­tych, nie wiem, czy dziÅ› jesz­cze kon­ty­nu­uje tÄ™ pro­duk­cjÄ™ – za­strze­gÅ‚a siÄ™ pani Ir­mi­na.
   – Ale umie­jÄ™t­no­Å›ci z pew­no­Å›ciÄ… mu po­zo­sta­Å‚y.
   – To go czy­ni po­dej­rza­nym?
   – Tro­chÄ™ tak. Wpraw­dzie mu­siaÅ‚­by spo­ro cza­su po­Å›wiÄ™­cić na wy­pro­du­ko­wa­nie trzech bu­te­lek wód­ki, bo z każ­de­go na­sta­wie­nia moż­na uzy­skać tyl­ko mi­ni­mal­nÄ… ilość me­ty­lu, ale nie jest to nie­wy­ko­nal­ne. I do­dat­ko­wo daje pew­ność, że nie zo­sta­nie Å›lad w po­sta­ci za­ku­pu, bÄ…dź co bÄ…dź, tru­ci­zny. A taki za­kup nie­Å‚a­two zro­bić i ukryć…
   – Prze­pra­szam ciÄ™, mój dro­gi chÅ‚op­cze, ale czy nie szko­da ci pie­niÄ™­dzy na to ko­lo­ro­we coÅ›? – pani Ir­mi­na z wy­raź­nym obrzy­dze­niem do­tknÄ™­Å‚a jed­nej z ko­lo­ro­wych ga­ze­tek.
   – Nic a nic, bo to nie moje pie­niÄ…­dze. Za wszyst­ko to pÅ‚a­ci pan Ko­kosz­ka.
   – Od­no­szÄ™ wra­Å¼e­nie, jak­byÅ› przy­spa­rzaÅ‚ mu w tej spra­wie zbÄ™d­nych wy­dat­ków.
   – Ależ pani Ir­mi­no, prze­cież ja w tej chwi­li stu­diu­je ma­te­riaÅ‚ do­wo­do­wy o za­mie­sza­nych w tÄ™ spra­wÄ™ – Przy­pa­dek spoj­rzaÅ‚ na sÄ…­siad­kÄ™ z wy­rzu­tem.
   – Co pro­szÄ™?!
   – Nad­ra­biam za­le­gÅ‚o­Å›ci w Å›wie­cie ce­le­bry­tów. Moż­na tu uzy­skać mnó­stwo cie­ka­wych in­for­ma­cji o wszyst­kich gra­jÄ…­cych w se­ria­lu Mi­Å‚ość i me­dy­cy­na. Na przy­kÅ‚ad o panu Da­nie­le­wi­czu na­pi­sa­li, że kie­dyÅ› chciaÅ‚ siÄ™ spraw­dzić w biz­ne­sie, ale dość szyb­ko zre­zy­gno­waÅ‚.
   – A tak, miaÅ‚ ja­kÄ…Å› re­stau­ra­cjÄ™, ale mu kiep­sko szÅ‚o i in­te­res splaj­to­waÅ‚.
   – To wca­le nie jest ta­kie pew­ne, pani Ir­mi­no – uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ pod no­sem Przy­pa­dek, szyb­ko prze­rzu­ciÅ‚ ster­tÄ™ ga­zet i siÄ™­gnÄ…Å‚ po jed­nÄ… z nich, otwie­ra­jÄ…c jÄ… mniej wiÄ™­cej w Å›rod­ku. – Z tego ar­ty­ku­Å‚u dość ja­sno wy­ni­ka, że pan Da­nie­le­wicz po­rzu­ciÅ‚ do­cho­do­wy biz­nes, bo nie mógÅ‚ żyć bez gra­nia, moż­li­wo­Å›ci wy­cho­wy­wa­nia przy­szÅ‚ych po­ko­leÅ„ ak­to­rów i prze­ka­za­nia im eto­su za­wo­du.
   – Ależ to bzdu­ra, bez­wa­run­ko­wo! RÄ™­czÄ™ ci, że byÅ‚o in­a­czej. I daj so­bie spo­kój z czy­ta­niem tych gÅ‚u­pot, bo nic do­bre­go ci to nie da.
   – Wprost prze­ciw­nie. Oczy­wi­Å›cie, że to, co tu pi­szÄ…, to bzdu­ry. Dla­te­go trze­ba umieć czy­tać miÄ™­dzy wier­sza­mi. A jak siÄ™ to umie, moż­na siÄ™ do­wie­dzieć spo­ro cie­ka­wych rze­czy – Ja­cek pod­su­nÄ…Å‚ pani Ir­mi­nie ko­lej­nÄ… z ga­zet. – Jest na­wet not­ka, że sce­na­rzy­sta Szku­dla­rek i re­Å¼y­ser Ku­liÅ„­ski przy­go­to­wu­jÄ… ra­zem ja­kiÅ› pro­jekt mro­Å¼Ä…­ce­go krew w Å¼y­Å‚ach kry­mi­na­Å‚u o mor­der­stwie na fil­mo­wym pla­nie.
   – I co z tego?
   – Po­dob­no naj­praw­dziw­sze dzie­Å‚a, to te na­pi­sa­ne na pod­sta­wie wÅ‚a­snych do­Å›wiad­czeÅ„.
   – Uwa­Å¼asz, że za­bi­li­by No­skow­skie­go, żeby na­krÄ™­cić o tym film?
   – Dzi­siaj lu­dzie mor­du­jÄ… bez mru­gniÄ™­cia okiem, żeby zdo­być sÅ‚a­wÄ™ i uzna­nie.
   – Jed­nak nie sÄ…­dzÄ™, żeby o tym opo­wia­da­li w wy­wia­dach. To gro­zi­Å‚o­by prze­cież aresz­to­wa­niem.
   – Ale po­tem by­li­by sÅ‚aw­niej­si jako bar­dziej prze­wrot­ni i wy­ra­fi­no­wa­ni.
   – Kar­ko­Å‚om­na teza, cho­ciaż, hmmm, nie­po­zba­wio­na pod­staw. Zna­la­zÅ‚eÅ› jesz­cze coÅ› po­dej­rza­ne­go?
   – Jest parÄ™ rze­czy. Na przy­kÅ‚ad pani Se­ra­fiÅ„­ska skar­Å¼y siÄ™, jaka jest bied­na. Mówi, że jeź­dzi dzie­siÄ™­cio­let­nim gra­tem i ma ma­leÅ„­kie dwu­po­ko­jo­we miesz­ka­nie.
   – Znam wie­lu, któ­rzy chcie­li­by być tak bied­ni jak ona – unio­sÅ‚a siÄ™ pani Ir­mi­na. – Jak moż­na ta­kie rze­czy wy­ga­dy­wać. I to do ga­zet! Przy­znam ci siÄ™, mój dro­gi chÅ‚op­cze, że bar­dzo nie lu­biÄ™ lu­dzi, któ­rzy uża­la­jÄ… siÄ™ nad sobÄ…. Szcze­gól­nie pu­blicz­nie, bez­wa­run­ko­wo!
   – Ale pani Do­ro­ta nie tyl­ko siÄ™ uża­la – Ja­cek odÅ‚o­Å¼yÅ‚ ga­ze­tÄ™ i siÄ™­gnÄ…Å‚ po dru­gÄ…. – O tu, za­po­wia­da, że za­Å‚o­Å¼y fir­mÄ™ szko­le­nio­wÄ…. – Z uÅ›mie­chem pod­su­nÄ…Å‚ pod nos pani Ir­mi­nie ga­ze­tÄ™, na któ­rÄ… ta spoj­rza­Å‚a z nie­kÅ‚a­ma­nym obrzy­dze­niem.
   – No to już le­piej o niej Å›wiad­czy – mruk­nÄ™­Å‚a nie­co uspo­ko­jo­na. – Ale nie wi­dzÄ™ w tym ni­cze­go po­dej­rza­ne­go.
   – Pani Do­ro­ta przy­zna­je, że nie ma w tej bran­Å¼y żad­ne­go do­Å›wiad­cze­nia, ale wie­rzy, że od­nie­sie suk­ces.
   – I to jest po­dej­rza­ne? Każ­dy, kto za­kÅ‚a­da biz­nes, chce od­nieść w nim suk­ces.
   – Za­pew­ne – zgo­dziÅ‚ siÄ™ po­tul­nie Przy­pa­dek. – Ale już nie każ­dy pro­wa­dzi tak nie­ba­nal­ny tryb ży­cia jak pan Za­wiaÅ‚­Å‚o – Ja­cek wy­szu­kaÅ‚ w sto­sie pism ko­lej­ne. – O, pro­szÄ™, tu jest wy­wiad, któ­re­go udzie­liÅ‚ dwa ty­go­dnie przed Å›mier­ciÄ… No­skow­skie­go. Naj­cie­kaw­szy w nim jest jego plan zwy­kÅ‚e­go dnia. „Wsta­jÄ™ rano, jem lek­kie die­te­tycz­ne Å›nia­da­nie. Po­tem upra­wiam jog­ging, żeby być w do­brej for­mie. Po­tem idÄ™ zwy­kle na kon­wer­sa­cje z nie­miec­kie­go, chy­ba że mam aku­rat dzieÅ„ zdjÄ™­cio­wy w Mi­Å‚o­Å›ci i me­dy­cy­nie. Wte­dy do­pie­ro po zdjÄ™­ciach bie­gnÄ™ na jog­ging lub na kon­wer­sa­cje z nie­miec­kie­go. Po­tem jem lek­kÄ… ko­la­cjÄ™ i czy­tam ja­kÄ…Å› do­brÄ… kla­sycz­nÄ… lek­tu­rÄ™. Na przy­kÅ‚ad Go­ethe­go w ory­gi­na­le”.
   – No cóż. Chwa­li mu siÄ™. Tyl­ko nie wiem, co ci to mówi?
   – Bar­dzo wie­le, pani Ir­mi­no. Na­praw­dÄ™ bar­dzo wie­le.

Komentarze czytelników