Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40419 osoby czytały to 546912 razy. Teraz są 3 osoby

ODCINEK 1

      Anty­kwa­riat na­le­Å¼Ä…­cy do An­to­nie­go Gel­ber­ga byÅ‚ miej­scem ci­chym i spo­koj­nym. Nie znaj­do­waÅ‚ siÄ™ przy gÅ‚ów­nych szla­kach han­dlo­wych, nie prze­wi­ja­Å‚y siÄ™ przez nie­go tÅ‚u­my. Ale ci, któ­rzy zna­li jego go­spo­da­rza le­piej, wie­dzie­li, że czÄ™­sto dys­po­no­waÅ‚ on wy­jÄ…t­ko­wo atrak­cyj­nym to­wa­rem. Ci, któ­rzy zna­li pana An­to­nie­go na­praw­dÄ™ do­brze, wo­le­li nie py­tać, skÄ…d ten to­war po­cho­dzi. 
      TÄ™ samÄ… za­sa­dÄ™ wy­zna­wa­Å‚a ru­do­wÅ‚o­sa He­le­na, stu­dent­ka Aka­de­mii Sztuk PiÄ™k­nych w War­sza­wie, do­ra­bia­jÄ…­ca w an­ty­kwa­ria­cie do skrom­ne­go sty­pen­dium. Dla­te­go kie­dy dzwo­niÅ‚ te­le­fon na biur­ku jej sze­fa, za­kÅ‚a­da­Å‚a na uszy sÅ‚u­chaw­ki i pusz­cza­Å‚a gÅ‚o­Å›no mu­zy­kÄ™ ze swo­je­go iPo­da. Wpraw­dzie wiÄ™k­szość roz­mów pro­wa­dzo­nych przez pana An­to­nie­go do­ty­czy­Å‚a spraw ab­so­lut­nie zgod­nych z pra­wem, jed­nak nie­któ­ry­mi z pew­no­Å›ciÄ… chÄ™t­nie za­jÄ™­Å‚y­by siÄ™ or­ga­ny Å›ci­ga­nia. I z tego po­wo­du ru­do­wÅ‚o­sa pra­cow­ni­ca an­ty­kwa­ria­tu wo­la­Å‚a sÅ‚y­szeć jak naj­mniej. 
      Tym ra­zem ter­kot te­le­fo­nu do­padÅ‚ He­le­nÄ™, gdy w jed­nej z ga­blot po­pra­wia­Å‚a usta­wie­nie kil­ku waz z bar­dzo sza­cow­nej epo­ki. Szyb­ko na­Å‚o­Å¼y­Å‚a na uszy swo­jÄ… dźwiÄ™­ko­chÅ‚on­nÄ… ba­rie­rÄ™ i bÅ‚y­ska­wicz­nie za­czÄ™­Å‚a prze­szu­ki­wać pa­mięć iPo­da w po­szu­ki­wa­niu od­po­wied­nie­go re­per­tu­aru. Gel­berg, sie­dzÄ…­cy w kÄ…­ci­ku an­ty­kwa­ria­tu przy swo­im biur­ku, z uÅ›mie­chem ob­ser­wo­waÅ‚ tÄ™ czyn­ność. Z ode­bra­niem te­le­fo­nu jed­nak po­cze­kaÅ‚ jak zwy­kle do chwi­li, gdy ze sÅ‚u­cha­wek po­pÅ‚y­nÄ™­Å‚y pierw­sze tak­ty wy­jÄ…t­ko­wo gÅ‚o­Å›nej mu­zy­ki. 
       – Gel­berg, sÅ‚u­cham… Pan Klem­puch… – twarz an­ty­kwa­riu­sza stÄ™­Å¼a­Å‚a. – Tak, oczy­wi­Å›cie, pa­miÄ™­tam… Na­praw­dÄ™ bar­dzo sta­ram siÄ™ na­mó­wić tÄ™ Bam­ber na sprze­daż ob­ra­zów, ale to nie jest Å‚a­twe… Roz­ma­wia­Å‚em o tym z jej wnu­kiem, Wojt­kiem… Wiem, że mija mój ter­min… Do­brze, ja­koÅ› to za­Å‚a­twiÄ™. 
        OdÅ‚o­Å¼yÅ‚ sÅ‚u­chaw­kÄ™. Ru­do­wÅ‚o­sa He­le­na zer­k­nÄ™­Å‚a w jego stro­nÄ™, ale wi­dzÄ…c minÄ™ sze­fa, uzna­Å‚a, że na ra­zie le­piej nie zdej­mo­wać sÅ‚u­cha­wek z uszu. Gel­berg tym­cza­sem od­su­nÄ…Å‚ szu­fla­dÄ™ w swo­im biur­ku. SiÄ™­gnÄ…Å‚ gÅ‚Ä™­bo­ko rÄ™kÄ… po coÅ›, co nie znaj­do­wa­Å‚o siÄ™ w sa­mej szu­fla­dzie, ale byÅ‚o scho­wa­ne w skryt­ce pod bla­tem. Po chwi­li na­ma­caÅ‚ chÅ‚od­nÄ… stal me­ta­lo­wej ob­rÄ™­czy, na któ­rÄ… na­ni­za­ne byÅ‚o mnó­stwo prÄ™­ci­ków róż­nej gru­bo­Å›ci. PrÄ™­ci­ki byÅ‚y po­wy­krzy­wia­ne w naj­róż­niej­sze ksztaÅ‚­ty, dziÄ™­ki cze­mu trud­no byÅ‚o zna­leźć za­mek, któ­ry byÅ‚­by w sta­nie siÄ™ im oprzeć. An­ty­kwa­riusz przez chwi­lÄ™ do­ty­kaÅ‚ ich, jak­by chcÄ…c po omac­ku zna­leźć ten wÅ‚a­Å›ci­wy. Nie wy­braÅ‚ jed­nak żad­ne­go, tyl­ko za­mknÄ…Å‚ szu­fla­dÄ™. 
       „Cho­ler­na prze­szÅ‚ość – po­my­Å›laÅ‚. – Znów trze­ba to bÄ™­dzie zro­bić”. 
  

        Stara ka­mie­ni­ca na Sta­rym Mo­ko­to­wie miesz­czÄ…­ca siÄ™ pod ad­re­sem Ko­nec­ka 40 nie­jed­no wi­dzia­Å‚a w swo­jej hi­sto­rii. Trwa­Å‚a tu już bÄ…dź co bÄ…dź osiem­dzie­siÄ…t lat i wie­le mo­gÅ‚a opo­wie­dzieć o swo­ich lo­ka­to­rach. Na szczÄ™­Å›cie zwy­kle za­cho­wy­wa­Å‚a da­le­ko po­su­niÄ™­tÄ… dys­kre­cjÄ™, dla­te­go wie­le ta­jem­nic po­zo­sta­wa­Å‚o na za­wsze w jej Å›cia­nach. Ta dys­kre­cja róż­ni­Å‚a jÄ… szcze­gól­nie od Å›wie­Å¼o wy­bu­do­wa­ne­go sÄ…­sia­da z na­prze­ciw­ka, no­wo­cze­sne­go apar­ta­men­tow­ca. Na­szpi­ko­wa­ny elek­tro­ni­kÄ…, ka­me­ra­mi i wszel­kie­go ro­dza­ju in­ny­mi re­je­stra­to­ra­mi rze­czy­wi­sto­Å›ci i zÅ‚u­dzeÅ„ spra­wiaÅ‚, że prze­ciÄ™t­nie uzdol­nio­ny ha­ker mógÅ‚ czy­tać w ży­cio­ry­sie jego miesz­kaÅ„­ców jak w otwar­tej ksiÄ™­dze. 
         Dla­te­go Ja­cek Przy­pa­dek cie­szyÅ‚ siÄ™, że miesz­ka w sta­rej ka­mie­ni­cy, któ­rej nie tyl­ko gru­be mury, ale i zży­ta spo­Å‚ecz­ność sku­tecz­nie chro­ni­Å‚y przed na­trÄ™­ta­mi z ze­wnÄ…trz. Rów­nież dziÄ™­ki tej dys­kre­cji miej­sce to wy­da­wa­Å‚o siÄ™ oazÄ… spo­ko­ju po­Å›ród roz­pÄ™­dzo­ne­go mia­sta na­sta­wio­ne­go pod każ­dym wzglÄ™­dem na suk­ces i szyb­ki roz­wój. Miesz­kaÅ„­cy ka­mie­ni­cy nie spie­szy­li siÄ™ tak bar­dzo i mie­li dla sie­bie caÅ‚­kiem spo­ro cza­su. A, co cie­ka­we, spo­kój ich wzra­staÅ‚ z każ­dym piÄ™­trem. Tak jak­by od­le­gÅ‚ość od wyj­Å›cia na gwar­nÄ… uli­cÄ™ do­dat­ko­wo wy­ci­sza­Å‚a ludz­kie wnÄ™­trza. 
         O każ­dym z miesz­kaÅ„­ców ka­mie­ni­cy moż­na by­Å‚o­by po­wie­dzieć coÅ› cie­ka­we­go i nie moż­na wy­klu­czyć, że kie­dyÅ› au­tor to uczy­ni. Na ra­zie jed­nak naj­bar­dziej dla nas in­te­re­su­jÄ…­cy bÄ™dÄ… lo­ka­to­rzy z ostat­nie­go, czwar­te­go piÄ™­tra, za­miesz­ku­jÄ…­cy lo­ka­le o nu­me­rach 12, 13, 14. Pod dwu­nast­kÄ… miesz­kaÅ‚ wÅ‚a­Å›nie Ja­cek, ka­wa­ler lat bli­sko trzy­dzie­stu, wy­ksztaÅ‚­ce­nie wyż­sze, choć moc­no nie­peÅ‚­ne. Zna­ny byÅ‚ wÅ›ród sÄ…­sia­dów z za­mi­Å‚o­wa­nia do chi­ro­man­cji oraz moc­ne­go po­sta­no­wie­nia wy­star­to­wa­nia w ma­ra­to­nie. Przy­go­to­wy­waÅ‚ siÄ™ do tego już z górÄ… sześć lat, za­wziÄ™­cie szli­fu­jÄ…c for­mÄ™ bie­go­wÄ… na po­bli­skim Polu Mo­ko­tow­skim. Nig­dy jed­nak nie uda­Å‚o mu siÄ™ osiÄ…­gnąć od­po­wied­niej dys­po­zy­cji, dla­te­go wciąż byÅ‚ dÅ‚u­go­dy­stan­sow­cem teo­re­ty­kiem. 
        Pod czter­nast­kÄ… miesz­ka­Å‚a pani Ir­mi­na Bam­ber, wdo­wa lat… tego au­tor, jako dżen­tel­men, wy­ja­wić nie może. Å»eby uÅ‚a­twić jed­nak czy­tel­ni­kom okre­Å›le­nie jej wie­ku, po­wiedz­my, że jej wnu­czek byÅ‚ tro­chÄ™ mÅ‚od­szy od Jac­ka, i na tym za­koÅ„cz­my te dy­wa­ga­cje. Stu­dio­wa­Å‚a psy­cho­lo­giÄ™, zdo­by­Å‚a na­wet ty­tuÅ‚ ma­gi­stra, ale nig­dy nie prak­ty­ko­wa­Å‚a w za­wo­dzie. Za to umie­jÄ™t­no­Å›ci, któ­re na­by­Å‚a na uni­wer­sy­te­cie, skrzÄ™t­nie wy­ko­rzy­sty­wa­Å‚a do spraw­ne­go pod­trzy­my­wa­nia kon­tak­tów to­wa­rzy­skich z wie­lo­ma oso­ba­mi w mie­Å›cie. Szcze­rze mó­wiÄ…c, trud­no byÅ‚o zna­leźć ko­goÅ› na­praw­dÄ™ waż­ne­go w War­sza­wie, kto nie znaÅ‚­by pani Ir­mi­ny. 
        Naj­mniej moż­na by po­wie­dzieć o lo­ka­to­rze spod trzy­nast­ki, bo… 
        Ale o tym póź­niej, żeby za bar­dzo nie uprze­dzać fak­tów.

Komentarze czytelników