Tekst ODCINEK 15
był czytany 514 razy
ODCINEK 15
Pan Roman BÄ…czek już od dobrych dwóch godzin siedziaÅ‚ na krzeseÅ‚ku i wpatrywaÅ‚ siÄ™ w żyrandol w mieszkaniu numer 13 przy ulicy Koneckiej 40. Z każdÄ… minutÄ… byÅ‚ coraz bardziej zrozpaczony i coraz mniej byÅ‚o w nim nadziei, że uda mu siÄ™ rozwiÄ…zać jego tajemnicÄ™.
– Cholera, co on w nim zauważyÅ‚?!
Wstał z krzesełka, wziął młotek i podszedł do ściany naprzeciwko okna. Puknął w nią kilka razy delikatnie tak, żeby nie zostawić śladu. Odgłos pukania wyraźnie go nie zadowolił, bo skrzywił się niemiłosiernie. Odłożył młotek i przyjrzał się szafie stojącej przy ścianie obok. Schylił się, złapał ją od dołu i usiłował przesunąć w kierunku świeżo opukanej ściany. Zapomniał przy tym, że przecież ostatnio ledwo sobie z nią poradziły trzy osoby. Jęknął więc tylko, szafa nie drgnęła, a on przysiadł na podłodze.
– Co za cholerstwo! Kto dzisiaj jeszcze trzyma takie ciężkie landary!
Znów spojrzaÅ‚ na nieszczÄ™sny żyrandol. Czyżby naprawdÄ™ byÅ‚a w nim jakaÅ› wskazówka? JakaÅ› strzaÅ‚ka, która pokaże, gdzie należy szukać jego tajemnicy? Nie, to chyba niemożliwe. Ten kawaÅ‚ek żelastwa byÅ‚ tu przedtem, nawet go nie dotykaÅ‚, przez caÅ‚y remont tkwiÅ‚ na swoim miejscu. A jednak coÅ› w nim musiaÅ‚o być, że ten Przypadek siÄ™ nim zainteresowaÅ‚.
– Å»esz, ja to nie mam szczęścia do sÄ…siadów.
Ten Przypadek to jest bystrzak. I to spostrzegawczy bystrzak. Wtedy z tymi kluczami zauważyÅ‚ i jeszcze teraz z tym żyrandolem… MógÅ‚ sprawić BÄ…czkowi dużo kÅ‚opotów. No chyba że on, BÄ…czek, sprawi mu je wczeÅ›niej. Tak, trzeba wyprzedzić uderzenie przeciwnika. BÄ…czek siÄ™gnÄ…Å‚ po aparat telefoniczny stojÄ…cy na stoliczku obok. Zanim jednak wykrÄ™ciÅ‚ numer, wyciÄ…gnÄ…Å‚ z kieszeni koszuli wizytówkÄ™.
O tym, jak bardzo Å›ledztwo w sprawie kradzieży obrazów utknęło w miejscu, Å›wiadczyÅ‚o najlepiej to, jak intensywnie podkomisarz ÅoÅ› podkrÄ™caÅ‚ swojego wÄ…sa. W tej chwili duma i chwaÅ‚a dzielnego policjanta wÅ‚aÅ›ciwie nie traciÅ‚a kontaktu z jego palcem, wspomagajÄ…c pracÄ™ szarych komórek podkomisarza. A te musiaÅ‚y siÄ™ w tej chwili naprawdÄ™ wysilić. Prokurator Sapkowska nadzorujÄ…ca Å›ledztwo żądaÅ‚a efektów, grożąc, że nie przedÅ‚uży nakazu aresztowania tego Bambera, jeÅ›li nie dostanie jakichÅ› solidnych dowodów. A tymczasem nic nie udawaÅ‚o siÄ™ znaleźć, zaÅ› podejrzany bezczelnie nie przyznawaÅ‚ siÄ™ do winy. Jeszcze ten detektyw od siedmiu boleÅ›ci, ten Przypadek, miaÅ‚ siÄ™ w to wszystko wmieszać.
„Szlag by to trafiÅ‚!” – pomyÅ›laÅ‚ ÅoÅ› i podkrÄ™ciÅ‚ wÄ…sa tak mocno, że aż syknÄ…Å‚ z bólu.
Na biurku aspiranta Smańki zadzwonił telefon. Zamyślony podkomisarz podskoczył nerwowo na krześle.
– Jak to żona, to mnie nie ma – rzuciÅ‚ do podwÅ‚adnego.
– Starszy aspirant SmaÅ„ko sÅ‚ucham… Kto? Aaa, już dajÄ™… – zakryÅ‚ sÅ‚uchawkÄ™ rÄ™kÄ…. – Panie komisarzu, ten BÄ…czek do pana.
Smańko podał przełożonemu słuchawkę.
– ÅoÅ› przy telefonie. Tak, pamiÄ™tam – twarz podkomisarza rozpromieniÅ‚a siÄ™ w niespodziewanym uÅ›miechu. – Co pan powie? To bardzo ciekawe. No cóż, dziÄ™kujÄ™ za obywatelskÄ… postawÄ™.
Podkomisarz oddał słuchawkę Smańce i radośnie zabębnił palcami po blacie biurka.
– CoÅ› ważnego, panie komisarzu?
– Być może. Sprawdźcie mi, SmaÅ„ko, tego sÄ…siada Bamber. On mi siÄ™ coraz mniej podoba.
– BÄ…czka?
– Jakiego BÄ…czka?! Przypadka. Ten gość od poczÄ…tku mnie strasznie irytowaÅ‚. Sam nie rozumiem, jak mogÅ‚em nie pomyÅ›leć, że może być podejrzany.
Jacek wracał właśnie z wieczornego treningu, kiedy natknął się przed kamienicą na panią Irminę spacerującą z Widzykową z trzeciego piętra. Pani Bamber aż podskoczyła na jego widok, pożegnała się szybko z sąsiadką i podeszła do Przypadka.
– I jak tam, mój drogi chÅ‚opcze? OdkryÅ‚eÅ› już coÅ›?
– Na razie nic pewnego. Ale mam przeczucie, że zrobiÅ‚ to BÄ…czek – Jacek otworzyÅ‚ drzwi do kamienicy i przepuÅ›ciÅ‚ paniÄ… IrminÄ™.
– A nie Gelberg? To bardzo cwany lis, bezwarunkowo. Wojtek sobie przypomniaÅ‚, że jak zaniósÅ‚ te rzeczy do niego, to rzeczywiÅ›cie przypadkiem mu siÄ™ wypsnęło, że wyjechaÅ‚am i wrócÄ™ dopiero za tydzieÅ„.
– Gelberga odwiedziÅ‚ BÅ‚ażej, sugerujÄ…c, że jego klienci mogÄ… mieć te obrazy, a Gelberg tym siÄ™ zainteresowaÅ‚. Gdyby to on ukradÅ‚, natychmiast wyrzuciÅ‚by BÅ‚ażeja.
– Czemu?
– Bo już by miaÅ‚ te obrazy, a wizytÄ™ uznaÅ‚by za prowokacjÄ™. Dlatego zajÄ…Å‚ postawÄ™ wyczekujÄ…cÄ…, bo nie ma pewnoÅ›ci czy BÅ‚ażeja nie wysÅ‚ali prawdziwi zÅ‚odzieje, którzy siÄ™ dowiedzieli, że on ma kupca. Tak à propos, wie pani, co to za kupiec?
– PewnoÅ›ci nie mam, ale swego czasu interesowaÅ‚ siÄ™ nimi jakiÅ› Klempuch czy jakoÅ› tak. Tajemniczy jegomość. Nikt z moich znajomych go nie zna, a przynajmniej siÄ™ do tego nie przyznaje. Jak chcesz, mogÄ™ spróbować siÄ™ dowiedzieć o nim czegoÅ›. Przy czym nie wiem, czy to on miaÅ‚ kupić te obrazy przez Gelberga.
– To w tej chwili nieistotne. Wizyta BÅ‚ażeja byÅ‚a ostatecznym testem. Od razu sÄ…dziÅ‚em, że Gelberg nie byÅ‚by taki gÅ‚upi, żeby najpierw namawiać paniÄ… na sprzedaż, a potem je zwyczajnie ukraść. On miaÅ‚ raczej inny plan.
– Jaki?
– ChciaÅ‚ je podmienić. Od znajomego Marzeny dowiedziaÅ‚em siÄ™, że ktoÅ› zamówiÅ‚ kopie tych obrazów. Po powrocie z krótkich wakacji miaÅ‚a pani prawdopodobnie zastać obrazy wiszÄ…ce na Å›cianie i przez dÅ‚ugie lata w ogóle nie podejrzewać, że zostaÅ‚a okradziona.
– A to spryciarz, bezwarunkowo. WiÄ™c to BÄ…czek?
– Tak sÄ…dzÄ™, bo wedÅ‚ug mnie te obrazy nie opuÅ›ciÅ‚y naszej kamienicy. A najÅ‚atwiej je ukryć komuÅ›, kto tu mieszka.
– No ale gdzie on je schowaÅ‚? Przecież on miaÅ‚ tam tylko goÅ‚e Å›ciany?
Obydwoje tak bardzo byli pochÅ‚oniÄ™ci rozmowÄ…, że dopiero bÄ™dÄ…c praktycznie pod drzwiami swoich mieszkaÅ„, zauważyli, iż ktoÅ› tam na nich czeka. KtoÅ› bardzo przejÄ™ty misjÄ…, którÄ… wyznaczyÅ‚ mu jego przeÅ‚ożony. KtoÅ›, kto od dÅ‚uższego czasu niecierpliwie przebieraÅ‚ nogami.
„Strasznie dÅ‚ugo go nie ma – martwiÅ‚ siÄ™ starszy aspirant SmaÅ„ko. – Podkomisarz bÄ™dzie niezadowolony, że musi wciąż czekać, żeby go wziąć w krzyżowy ogieÅ„ pytaÅ„. A swojÄ… drogÄ… podkomisarz jest niesamowity. On już po pierwszym spotkaniu czuÅ‚, że to ten Przypadek”.
Starszy aspirant Smańko wyprężył się służbiście na ich widok, dając tym samym do zrozumienia, że przygotowuje się do wykonania ważnej czynności służbowej.
– Pan Jacek Przypadek?
– Przecież pan mnie zna.
– Zna, nie zna… Ja oficjalnie muszÄ™ wiedzieć, czy pan Jacek Przypadek?
– Nie. Jestem jego bratem bliźniakiem. I co teraz?