Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40419 osoby czytały to 546933 razy. Teraz jest 1 osoba

ODCINEK 15

   Pan Ro­man BÄ…­czek już od do­brych dwóch go­dzin sie­dziaÅ‚ na krze­seÅ‚­ku i wpa­try­waÅ‚ siÄ™ w Å¼y­ran­dol w miesz­ka­niu nu­mer 13 przy uli­cy Ko­nec­kiej 40. Z każ­dÄ… mi­nu­tÄ… byÅ‚ co­raz bar­dziej zroz­pa­czo­ny i co­raz mniej byÅ‚o w nim na­dziei, że uda mu siÄ™ roz­wiÄ…­zać jego ta­jem­ni­cÄ™.
   – Cho­le­ra, co on w nim za­uwa­Å¼yÅ‚?!
   WstaÅ‚ z krze­seÅ‚­ka, wziÄ…Å‚ mÅ‚o­tek i pod­szedÅ‚ do Å›cia­ny na­prze­ciw­ko okna. Puk­nÄ…Å‚ w niÄ… kil­ka razy de­li­kat­nie tak, żeby nie zo­sta­wić Å›la­du. Od­gÅ‚os pu­ka­nia wy­raź­nie go nie za­do­wo­liÅ‚, bo skrzy­wiÅ‚ siÄ™ nie­mi­Å‚o­sier­nie. OdÅ‚o­Å¼yÅ‚ mÅ‚o­tek i przyj­rzaÅ‚ siÄ™ sza­fie sto­jÄ…­cej przy Å›cia­nie obok. Schy­liÅ‚ siÄ™, zÅ‚a­paÅ‚ jÄ… od doÅ‚u i usi­Å‚o­waÅ‚ prze­su­nąć w kie­run­ku Å›wie­Å¼o opu­ka­nej Å›cia­ny. Za­po­mniaÅ‚ przy tym, że prze­cież ostat­nio le­d­wo so­bie z niÄ… po­ra­dzi­Å‚y trzy oso­by. JÄ™k­nÄ…Å‚ wiÄ™c tyl­ko, sza­fa nie drgnÄ™­Å‚a, a on przy­siadÅ‚ na pod­Å‚o­dze.
   – Co za cho­ler­stwo! Kto dzi­siaj jesz­cze trzy­ma ta­kie cięż­kie lan­da­ry!
   Znów spoj­rzaÅ‚ na nie­szczÄ™­sny ży­ran­dol. Czyż­by na­praw­dÄ™ byÅ‚a w nim ja­kaÅ› wska­zów­ka? Ja­kaÅ› strzaÅ‚­ka, któ­ra po­ka­Å¼e, gdzie na­le­Å¼y szu­kać jego ta­jem­ni­cy? Nie, to chy­ba nie­moż­li­we. Ten ka­wa­Å‚ek że­la­stwa byÅ‚ tu przed­tem, na­wet go nie do­ty­kaÅ‚, przez caÅ‚y re­mont tkwiÅ‚ na swo­im miej­scu. A jed­nak coÅ› w nim mu­sia­Å‚o być, że ten Przy­pa­dek siÄ™ nim za­in­te­re­so­waÅ‚.
   – Å»esz, ja to nie mam szczÄ™­Å›cia do sÄ…­sia­dów.
   Ten Przy­pa­dek to jest by­strzak. I to spo­strze­gaw­czy by­strzak. Wte­dy z tymi klu­cza­mi za­uwa­Å¼yÅ‚ i jesz­cze te­raz z tym ży­ran­do­lem… MógÅ‚ spra­wić BÄ…cz­ko­wi dużo kÅ‚o­po­tów. No chy­ba że on, BÄ…­czek, spra­wi mu je wcze­Å›niej. Tak, trze­ba wy­prze­dzić ude­rze­nie prze­ciw­ni­ka. BÄ…­czek siÄ™­gnÄ…Å‚ po apa­rat te­le­fo­nicz­ny sto­jÄ…­cy na sto­licz­ku obok. Za­nim jed­nak wy­krÄ™­ciÅ‚ nu­mer, wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚ z kie­sze­ni ko­szu­li wi­zy­tów­kÄ™.
    
   O tym, jak bar­dzo Å›ledz­two w spra­wie kra­dzie­Å¼y ob­ra­zów utknÄ™­Å‚o w miej­scu, Å›wiad­czy­Å‚o naj­le­piej to, jak in­ten­syw­nie pod­ko­mi­sarz ŁoÅ› pod­krÄ™­caÅ‚ swo­je­go wÄ…sa. W tej chwi­li duma i chwa­Å‚a dziel­ne­go po­li­cjan­ta wÅ‚a­Å›ci­wie nie tra­ci­Å‚a kon­tak­tu z jego pal­cem, wspo­ma­ga­jÄ…c pra­cÄ™ sza­rych ko­mó­rek pod­ko­mi­sa­rza. A te mu­sia­Å‚y siÄ™ w tej chwi­li na­praw­dÄ™ wy­si­lić. Pro­ku­ra­tor Sap­kow­ska nad­zo­ru­jÄ…­ca Å›ledz­two żą­da­Å‚a efek­tów, gro­Å¼Ä…c, że nie prze­dÅ‚u­Å¼y na­ka­zu aresz­to­wa­nia tego Bam­be­ra, je­Å›li nie do­sta­nie ja­kichÅ› so­lid­nych do­wo­dów. A tym­cza­sem nic nie uda­wa­Å‚o siÄ™ zna­leźć, zaÅ› po­dej­rza­ny bez­czel­nie nie przy­zna­waÅ‚ siÄ™ do winy. Jesz­cze ten de­tek­tyw od sied­miu bo­le­Å›ci, ten Przy­pa­dek, miaÅ‚ siÄ™ w to wszyst­ko wmie­szać.
   „Szlag by to tra­fiÅ‚!” – po­my­Å›laÅ‚ ŁoÅ› i pod­krÄ™­ciÅ‚ wÄ…sa tak moc­no, że aż syk­nÄ…Å‚ z bólu.
   Na biur­ku aspi­ran­ta SmaÅ„­ki za­dzwo­niÅ‚ te­le­fon. Za­my­Å›lo­ny pod­ko­mi­sarz pod­sko­czyÅ‚ ner­wo­wo na krze­Å›le.
   – Jak to żona, to mnie nie ma – rzu­ciÅ‚ do pod­wÅ‚ad­ne­go.
   – Star­szy aspi­rant SmaÅ„­ko sÅ‚u­cham… Kto? Aaa, już dajÄ™… – za­kryÅ‚ sÅ‚u­chaw­kÄ™ rÄ™kÄ…. – Pa­nie ko­mi­sa­rzu, ten BÄ…­czek do pana.
   SmaÅ„­ko po­daÅ‚ prze­Å‚o­Å¼o­ne­mu sÅ‚u­chaw­kÄ™.
   – ŁoÅ› przy te­le­fo­nie. Tak, pa­miÄ™­tam – twarz pod­ko­mi­sa­rza roz­pro­mie­ni­Å‚a siÄ™ w nie­spo­dzie­wa­nym uÅ›mie­chu. – Co pan po­wie? To bar­dzo cie­ka­we. No cóż, dziÄ™­ku­jÄ™ za oby­wa­tel­skÄ… po­sta­wÄ™.
   Pod­ko­mi­sarz od­daÅ‚ sÅ‚u­chaw­kÄ™ SmaÅ„­ce i ra­do­Å›nie za­bÄ™b­niÅ‚ pal­ca­mi po bla­cie biur­ka.
   – CoÅ› waż­ne­go, pa­nie ko­mi­sa­rzu?
   – Być może. Sprawdź­cie mi, SmaÅ„­ko, tego sÄ…­sia­da Bam­ber. On mi siÄ™ co­raz mniej po­do­ba.
   – BÄ…cz­ka?
   – Ja­kie­go BÄ…cz­ka?! Przy­pad­ka. Ten gość od po­czÄ…t­ku mnie strasz­nie iry­to­waÅ‚. Sam nie ro­zu­miem, jak mo­gÅ‚em nie po­my­Å›leć, że może być po­dej­rza­ny.
    
   Jacek wra­caÅ‚ wÅ‚a­Å›nie z wie­czor­ne­go tre­nin­gu, kie­dy na­tknÄ…Å‚ siÄ™ przed ka­mie­ni­cÄ… na pa­niÄ… Ir­mi­nÄ™ spa­ce­ru­jÄ…­cÄ… z Wi­dzy­ko­wÄ… z trze­cie­go piÄ™­tra. Pani Bam­ber aż pod­sko­czy­Å‚a na jego wi­dok, po­Å¼e­gna­Å‚a siÄ™ szyb­ko z sÄ…­siad­kÄ… i po­de­szÅ‚a do Przy­pad­ka.
   – I jak tam, mój dro­gi chÅ‚op­cze? Od­kry­Å‚eÅ› już coÅ›?
   – Na ra­zie nic pew­ne­go. Ale mam prze­czu­cie, że zro­biÅ‚ to BÄ…­czek – Ja­cek otwo­rzyÅ‚ drzwi do ka­mie­ni­cy i prze­pu­Å›ciÅ‚ pa­niÄ… Ir­mi­nÄ™.
   – A nie Gel­berg? To bar­dzo cwa­ny lis, bez­wa­run­ko­wo. Woj­tek so­bie przy­po­mniaÅ‚, że jak za­niósÅ‚ te rze­czy do nie­go, to rze­czy­wi­Å›cie przy­pad­kiem mu siÄ™ wy­psnÄ™­Å‚o, że wy­je­cha­Å‚am i wró­cÄ™ do­pie­ro za ty­dzieÅ„.
   – Gel­ber­ga od­wie­dziÅ‚ BÅ‚a­Å¼ej, su­ge­ru­jÄ…c, że jego klien­ci mogÄ… mieć te ob­ra­zy, a Gel­berg tym siÄ™ za­in­te­re­so­waÅ‚. Gdy­by to on ukradÅ‚, na­tych­miast wy­rzu­ciÅ‚­by BÅ‚a­Å¼e­ja.
   – Cze­mu?
   – Bo już by miaÅ‚ te ob­ra­zy, a wi­zy­tÄ™ uznaÅ‚­by za pro­wo­ka­cjÄ™. Dla­te­go za­jÄ…Å‚ po­sta­wÄ™ wy­cze­ku­jÄ…­cÄ…, bo nie ma pew­no­Å›ci czy BÅ‚a­Å¼e­ja nie wy­sÅ‚a­li praw­dzi­wi zÅ‚o­dzie­je, któ­rzy siÄ™ do­wie­dzie­li, że on ma kup­ca. Tak à pro­pos, wie pani, co to za ku­piec?
   – Pew­no­Å›ci nie mam, ale swe­go cza­su in­te­re­so­waÅ‚ siÄ™ nimi ja­kiÅ› Klem­puch czy ja­koÅ› tak. Ta­jem­ni­czy je­go­mość. Nikt z mo­ich zna­jo­mych go nie zna, a przy­najm­niej siÄ™ do tego nie przy­zna­je. Jak chcesz, mogÄ™ spró­bo­wać siÄ™ do­wie­dzieć o nim cze­goÅ›. Przy czym nie wiem, czy to on miaÅ‚ ku­pić te ob­ra­zy przez Gel­ber­ga.
   – To w tej chwi­li nie­istot­ne. Wi­zy­ta BÅ‚a­Å¼e­ja byÅ‚a osta­tecz­nym te­stem. Od razu sÄ…­dzi­Å‚em, że Gel­berg nie byÅ‚­by taki gÅ‚u­pi, żeby naj­pierw na­ma­wiać pa­niÄ… na sprze­daż, a po­tem je zwy­czaj­nie ukraść. On miaÅ‚ ra­czej inny plan.
   – Jaki?
   – ChciaÅ‚ je pod­mie­nić. Od zna­jo­me­go Ma­rze­ny do­wie­dzia­Å‚em siÄ™, że ktoÅ› za­mó­wiÅ‚ ko­pie tych ob­ra­zów. Po po­wro­cie z krót­kich wa­ka­cji mia­Å‚a pani praw­do­po­dob­nie za­stać ob­ra­zy wi­szÄ…­ce na Å›cia­nie i przez dÅ‚u­gie lata w ogó­le nie po­dej­rze­wać, że zo­sta­Å‚a okra­dzio­na.
– A to spry­ciarz, bez­wa­run­ko­wo. WiÄ™c to BÄ…­czek?
   – Tak sÄ…­dzÄ™, bo we­dÅ‚ug mnie te ob­ra­zy nie opu­Å›ci­Å‚y na­szej ka­mie­ni­cy. A naj­Å‚a­twiej je ukryć ko­muÅ›, kto tu miesz­ka.
   – No ale gdzie on je scho­waÅ‚? Prze­cież on miaÅ‚ tam tyl­ko goÅ‚e Å›cia­ny?
   Oby­dwo­je tak bar­dzo byli po­chÅ‚o­niÄ™­ci roz­mo­wÄ…, że do­pie­ro bÄ™­dÄ…c prak­tycz­nie pod drzwia­mi swo­ich miesz­kaÅ„, za­uwa­Å¼y­li, iż ktoÅ› tam na nich cze­ka. KtoÅ› bar­dzo prze­jÄ™­ty mi­sjÄ…, któ­rÄ… wy­zna­czyÅ‚ mu jego prze­Å‚o­Å¼o­ny. KtoÅ›, kto od dÅ‚uż­sze­go cza­su nie­cier­pli­wie prze­bie­raÅ‚ no­ga­mi.
   „Strasz­nie dÅ‚u­go go nie ma – mar­twiÅ‚ siÄ™ star­szy aspi­rant SmaÅ„­ko. – Pod­ko­mi­sarz bÄ™­dzie nie­za­do­wo­lo­ny, że musi wciąż cze­kać, żeby go wziąć w krzy­Å¼o­wy ogieÅ„ py­taÅ„. A swo­jÄ… dro­gÄ… pod­ko­mi­sarz jest nie­sa­mo­wi­ty. On już po pierw­szym spo­tka­niu czuÅ‚, że to ten Przy­pa­dek”.
   Star­szy aspi­rant SmaÅ„­ko wy­prÄ™­Å¼yÅ‚ siÄ™ sÅ‚uż­bi­Å›cie na ich wi­dok, da­jÄ…c tym sa­mym do zro­zu­mie­nia, że przy­go­to­wu­je siÄ™ do wy­ko­na­nia waż­nej czyn­no­Å›ci sÅ‚uż­bo­wej.
   – Pan Ja­cek Przy­pa­dek?
   – Prze­cież pan mnie zna.
   – Zna, nie zna… Ja ofi­cjal­nie mu­szÄ™ wie­dzieć, czy pan Ja­cek Przy­pa­dek?
   – Nie. Je­stem jego bra­tem bliź­nia­kiem. I co te­raz?

Komentarze czytelników