Tekst ODCINEK 7
był czytany 605 razy
ODCINEK 7
Anna Sobania, dziennikarka pracujÄ…ca w redakcji gazety „Nowe Å»ycie”, bardzo lubiÅ‚a swoje życie i swój zawód. WykonywaÅ‚a go z niekÅ‚amanÄ… pasjÄ… i byÅ‚a przeÅ›wiadczona o jego niezbÄ™dnoÅ›ci i wadze dla wspóÅ‚czesnego Å›wiata. Tak jak jej wielu kolegów uważaÅ‚a, że sÄ… nawet nie tyle czwartÄ… wÅ‚adzÄ… w demokracji, ale pierwszÄ… i absolutnie najważniejszÄ…. Trudno siÄ™ byÅ‚o dziwić ich przekonaniu. Przecież jako jedyni nie podlegali demokratycznej kontroli! Wyborcy z dnia nadzieÅ„ nie mogli zdecydować, że panowie redaktorzy już nie bÄ™dÄ… u wÅ‚adzy. To dawaÅ‚o im poczucie stabilnoÅ›ci, które zawsze Å›wietnie wpÅ‚ywa na humor rzÄ…dzÄ…cych.
Redaktor Sobania rzeczywiÅ›cie czuÅ‚a, że ma wÅ‚adzÄ™, pozostajÄ…c poza kontrolÄ…. I że zdecydowanie powinna z niej korzystać, pokazujÄ…c rzÄ…dzonym, co powinni myÅ›leć, jakich wyborów dokonywać, żeby móc uważać siÄ™ za ludzi Å›wiatÅ‚ych i mÄ…drych. Takich jak ona, kobieta zupeÅ‚nie niezależna, wyzwolona z pÅ‚ciowych stereotypów, Å›wiadoma swojej siÅ‚y i umiejÄ™tnie z niej korzystajÄ…ca. SÅ‚owem, kroczÄ…ca od sukcesu do sukcesu! I niezatrzymujÄ…ca siÄ™ niepotrzebnie po drodze, bo szkoda tracić czas.
DziÅ› zresztÄ… odniosÅ‚a kolejny sukces. W mistrzowski sposób pożegnaÅ‚a swojego nowego znajomego, który wydawaÅ‚ siÄ™ być caÅ‚kowicie rozbity jej postawÄ…. Na dodatek czuÅ‚a, że to nie koniec zabawy z nim. ZnaÅ‚a siÄ™ dobrze na takich jak on. ByÅ‚a przekonana, że przez jakiÅ› czas nie bÄ™dzie mogÅ‚a siÄ™ opÄ™dzić od jego telefonów, wyznaÅ„ miÅ‚oÅ›ci i okrutnych gróźb zawiedzionego kochanka. DziÄ™ki temu bÄ™dzie miaÅ‚a okazje potrenować zÅ‚oÅ›liwe riposty i jeszcze raz utwierdzić siÄ™ w przekonaniu, że faceci generalnie to żaÅ‚osne dupki.
Teraz jednak z niepokojem spoglÄ…daÅ‚a na wyÅ›wietlacz swojej komórki leżącej tuż obok. Przecież minęły już prawie trzy godziny, a telefon uparcie milczaÅ‚! Czyżby ten Przypadek zgubiÅ‚ gdzieÅ› jej numer?!
Jej niepokój nie uszedÅ‚ uwagi rozmawiajÄ…cej w tej chwili przez komórkÄ™ Mai winy Å»arskiej, jej redakcyjnej koleżanki. ZresztÄ… nie tylko koleżanki, może nawet przyjacióÅ‚ki. Obie byÅ‚y trochÄ™ jak dwie strony tego samego medalu. Cele, do których dążyÅ‚y, zdawaÅ‚y siÄ™ być zbliżone. Tylko że w odróżnieniu od Sobani Å»arska wyznawaÅ‚a starÄ… rosyjskÄ… zasadÄ™. Ciszej jedziesz, dalej zajedziesz. I kiedy koleżanka bÅ‚yskaÅ‚a swoimi sukcesami gdzie popadnie, ona cichutko wkÅ‚adaÅ‚a je do eleganckiej torebki.
– No to pa, misiu, do zobaczenia – widzÄ…c rozdrażnienie koleżanki, Å»arska postanowiÅ‚a nieco szybciej zakoÅ„czyć prowadzonÄ… rozmowÄ™. – Nie dzwoni? – zapytaÅ‚a.
– Kto?
– Pan Przypadek.
– Czemu miaÅ‚by dzwonić?
– Zawsze dzwoniÄ…. Nie spodobaÅ‚aÅ› mu siÄ™? – Malwina uÅ›miechnęła siÄ™ ironicznie.
– Chyba żartujesz?! – oburzyÅ‚a siÄ™ Ania. – Wiesz, jak rano skamlaÅ‚ o drugie spotkanie? Czemu siÄ™ Å›miejesz?
– To jego stary numer. Metoda „na zakochanego frajera”. Nic tak nie zniechÄ™ca do drugiego spotkania jak pÅ‚aczliwa proÅ›ba o nie.
– To niemożliwe – spojrzaÅ‚a na koleżankÄ™ z mieszaninÄ… niedowierzania i podejrzliwoÅ›ci. – Chcesz powiedzieć, że on siÄ™ mnie w ten sposób pozbyÅ‚? – redaktor Sobania przez chwilÄ™ zastanawiaÅ‚a siÄ™ nad prawdopodobieÅ„stwem tegowydarzenia, w koÅ„cu uznaÅ‚a, że jest absolutnie niemożliwe. – Bzdura – stwierdziÅ‚a stanowczo. – Po prostu nie chcesz siÄ™ przyznać, że przegraÅ‚aÅ› wczorajszy zakÅ‚ad.
– A ty uważasz, że go wygraÅ‚aÅ›?
– No oczywiÅ›cie. TwierdziÅ‚aÅ›, że Przypadek jest „nie do wyjÄ™cia”, a ja przecież…
– Pan Przypadek jest nie do wyjÄ™cia na staÅ‚e. Jednorazowy numer to Å‚atwizna.
– CoÅ› krÄ™cisz – redaktor Sobania wstaÅ‚a i zaczęła pakować swoje drobiazgi z biurka do torebki. – Wczoraj nic nie mówiÅ‚aÅ›.
– Bo zanim zdążyÅ‚am ci cokolwiek wyjaÅ›nić, ty już do niego wystartowaÅ‚aÅ›.
– Gdybym wiedziaÅ‚a, że to ma być na dÅ‚użej, w ogóle bym siÄ™ w to nie bawiÅ‚a.
– Bo i tak byÅ› przegraÅ‚a.
Ania spojrzaÅ‚a uważnie na MalwinÄ™. Wprawdzie wciąż uważaÅ‚a, że koleżanka przede wszystkim wykrÄ™ca siÄ™ od uregulowania należnoÅ›ci za przegrany zakÅ‚ad, ale upór, z jakim chciaÅ‚a jÄ… zdenerwować i sprowokować, byÅ‚ zastanawiajÄ…cy. A do tego na tyle intrygujÄ…cy, że redaktor Sobania postanowiÅ‚a sprawdzić, skÄ…d on siÄ™ bierze. Dlatego odpowiedziaÅ‚a:
– Gdybym tylko chciaÅ‚a, od razu by…
– Tak? A zaÅ‚ożymy siÄ™, że druga randka nie jest możliwa?
Do takiego zakładu pani redaktor Sobani nie trzeba było dwa razy zachęcać.
– O to, co zwykle? – zapytaÅ‚a tylko z bÅ‚yskiem hazardzisty w oku.
– Tak. Tylko nie próbuj oszukiwać, bo ja dobrze znam pana Przypadka i wszystko mogÄ™ sprawdzić.
Jacek z niepokojem zauważyÅ‚, że przed jego kamienicÄ… stojÄ… policyjne radiowozy. KÄ…tem oka dostrzegÅ‚ również, że gdy otwieraÅ‚ duże drzwi z nieprzezroczystego szkÅ‚a, jeden z funkcjonariuszy, patrzÄ…c w jego stronÄ™, rzuciÅ‚ coÅ› szybko do krótkofalówki. Dlatego nie zdziwiÅ‚o go aż tak bardzo, kiedy z mieszkania pani Irminy wyszedÅ‚ przysadzisty mężczyzna z dużymi, sumiastymi wÄ…sami i zapytaÅ‚:
– Pan tu mieszka?
– Nie. Tak tylko przebiegaÅ‚em z kluczami.
– Pan sobie ze mnie żartuje? – oczy policjanta niebezpiecznie siÄ™ zwÄ™ziÅ‚y. W jednej chwili poczuÅ‚, że nie polubi tego goÅ›cia w stroju do biegania, który patrzy na niego takim niesÅ‚ychanie ironiczno-dobrotliwo-pobÅ‚ażliwym spojrzeniem.
– A ma pan poczucie humoru?
– OczywiÅ›cie, że mam – wycedziÅ‚ chÅ‚odno policjant – ale w tej chwili prowadzÄ™ poważne Å›ledztwo. Pan pozwoli ze mnÄ… – rzuciÅ‚ tonem nieznoszÄ…cym sprzeciwu i ruszyÅ‚ w stronÄ™ mieszkania.
– CoÅ› siÄ™ staÅ‚o pani Irminie?
– To ja tu zadajÄ™ pytania. Pan jÄ… dobrze zna?
– Od maÅ‚ego.
– A kiedy ostatnio jÄ… pan odwiedzaÅ‚?
– Tuż przed jej wyjazdem – weszli do pokoju, w którym Jacek zobaczyÅ‚ na Å›cianie cztery jasne plamy po obrazach. – ZresztÄ… wpadam do niej regularnie, bo mieszka sama.
- Ale chyba miewa często gości?
– Owszem, czasami, choć zdecydowanie bardziej woli bywać.
– A ktoÅ› oprócz pana bywa u niej regularnie?
– Tak, jej wnuczek, Wojtek Bamber.
SmaÅ„ko nachyliÅ‚ siÄ™ do ucha podkomisarza i coÅ› przez chwilÄ™ mu szeptaÅ‚. ÅoÅ› tylko kiwnÄ…Å‚ twierdzÄ…co gÅ‚owÄ… i SmaÅ„ko wyszedÅ‚ z pokoju.
– Czekamy wÅ‚aÅ›nie na niego – wróciÅ‚ do rozmowy policjant.
– On podobno miaÅ‚ siÄ™ zajmować tym mieszkaniem w ostatnim tygodniu. WidziaÅ‚ go tu pan?
– Nie.
– A może nam pan coÅ› powiedzieć o panu… – ÅoÅ› zajrzaÅ‚ do swoich notatek – BÄ…czku?
– Niewiele. KupiÅ‚ to mieszkanie niedawno. Dwa tygodnie temu przyszedÅ‚ siÄ™ przedstawić i przeprosić, że wÅ‚aÅ›nie urzÄ…dza remont i bÄ™dzie strasznie haÅ‚asowaÅ‚. MiÄ™dzy innymi dlatego pani Irmina zdecydowaÅ‚a siÄ™ wyjechać, bo pan BÄ…czek robiÅ‚ to gÅ‚ównie wieczorami albo wczesnym rankiem.
Do mieszkania wszedł znerwicowany młodzieniec w stroju dość niedbałym, o oczach bliźniaczo podobnych do oczu pani Irminy. W tej chwili biegały one z niepokojem po mieszkaniu i mogły łatwo popaść w oczopląs. Widząc Jacka, młodzieniec przywitał się z nim lekkim kiwnięciem głowy, choć był to ruch tak gwałtowny, że można go było wziąć za tik nerwowy. Kiedy zaś szybkim ruchem wyciągnął rękę w stronę policjanta, ten drgnął, jakby się bał, że zostanie ugodzony nożem.
– DzieÅ„ dobry, Wojciech Bamber.
– ÅoÅ›. Podkomisarz ÅoÅ› – skinÄ…Å‚ mu gÅ‚owÄ… podkomisarz i z powrotem odwróciÅ‚ siÄ™ w stronÄ™ Jacka. – To na razie wszystko. Gdyby pan sobie coÅ› przypomniaÅ‚, proszÄ™ do mnie zadzwonić – podaÅ‚ mu wyjÄ™tÄ… z górnej kieszeni pÅ‚aszcza wizytówkÄ™.
– Dobrze – Jacek podniósÅ‚ siÄ™. Gdy byÅ‚ jednak już prawie w drzwiach, przystanÄ…Å‚ nagle. – Może to panom coÅ› pomoże. Po drugiej stronie ulicy jest nowy apartamentowiec. Mam wrażenie, że kamera przy wejÅ›ciu jest ustawiona pod takim kÄ…tem, że obejmuje również bramÄ™ naszej kamienicy.
Ze stoliczka spadÅ‚a lampka i stuknęła o podÅ‚ogÄ™. Oczy wszystkich obecnych zwróciÅ‚y siÄ™ od razu na Wojtka Bambera, który klÄ™czaÅ‚ obok niej, ale bynajmniej nie po to, by jÄ… podnieść. W tej chwili sam potrzebowaÅ‚ pomocy, bo bezradnie szukaÅ‚ rÄ™kÄ… czegoÅ› do zÅ‚apania siÄ™. TrafiÅ‚ na dÅ‚oÅ„ aspiranta SmaÅ„ki.
– CoÅ› siÄ™ panu staÅ‚o? – zapytaÅ‚ policjant.
– Nic. W gÅ‚owie mi siÄ™ zakrÄ™ciÅ‚o. To z nerwów