Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40176 osoby czytały to 542694 razy. Teraz są 34 osoby

ODCINEK 12

   Atmos­fe­ra pa­nu­jÄ…­ca przy ro­dzin­nym sto­le paÅ„­stwa Przy­pad­ków byÅ‚a ra­czej dość po­nu­ra, by nie po­wie­dzieć gro­bo­wa. Wpraw­dzie pani Fe­li­cja ro­bi­Å‚a, co mo­gÅ‚a, aby wszy­scy ba­wi­li siÄ™ jak naj­le­piej, ale trze­ba uczci­wie przy­znać, że nie mia­Å‚a wiel­kich szans. Je­dy­nie Ja­cek cza­sem sta­raÅ‚ siÄ™ skrzy­wić usta w gry­ma­sie ma­jÄ…­cym przy­po­mi­nać coÅ› w ro­dza­ju uÅ›mie­chu. Ma­rze­na mia­Å‚a caÅ‚y czas wzrok wbi­ty w ta­lerz i tyl­ko zdaw­ko­wo chwa­li­Å‚a po­tra­wÄ™ przy­rzÄ…­dzo­nÄ… przez pa­niÄ… Przy­pa­dek. Pan Fry­de­ryk sie­dziaÅ‚ sztyw­no z wy­so­ko unie­sio­nÄ… gÅ‚o­wÄ… i bar­dzo sta­raÅ‚ siÄ™, aby jego spoj­rze­nie nie skrzy­Å¼o­wa­Å‚o siÄ™ z ni­kim z obec­nych.
   – Może jesz­cze coÅ› zjesz, Ma­rzen­ko? – za­pro­po­no­wa­Å‚a pani Fe­li­cja.
   – Nie, dziÄ™­ku­jÄ™ pani.
   – Prze­cież pro­si­Å‚am, że­byÅ› mó­wi­Å‚a mi już „mamo”.
   – Wo­la­Å‚a­bym za­cze­kać do Å›lu­bu, je­Å›li moż­na – aby ukryć zmie­sza­nie apli­kant­ka siÄ™­gnÄ™­Å‚a po kie­li­szek z wi­nem.
   – No wÅ‚a­Å›nie, kie­dy coÅ› pla­nu­je­cie?
   – A wiesz, tato, okra­dli pa­niÄ… Ir­mi­nÄ™… – wÅ‚Ä…­czyÅ‚ siÄ™ rze­czo­wo do roz­mo­wy Ja­cek.
   – Ty za­wsze zmie­niasz te­mat, gdy o to py­tam – fuk­nÄ™­Å‚a nie­za­do­wo­lo­na pani Fe­li­cja.
   – Fe­li­cjo, zo­staw­my ich w spo­ko­ju – me­ce­nas po­sta­no­wiÅ‚ przyjść w su­kurs sy­no­wi, bo prze­cież i dla nie­go te­mat nie byÅ‚ zbyt wy­god­ny. – I co jej ukra­dli?
   – Wszyst­kie czte­ry ob­ra­zy. - Pan Fry­de­ryk za­krztu­siÅ‚ siÄ™ pitÄ… her­ba­tÄ…, aż żona mu­sia­Å‚a klep­nąć go w ple­cy. – Co ci siÄ™ sta­Å‚o?
   – Nic. CoÅ› mi siÄ™ przy­po­mnia­Å‚o.
   – Fry­de­ry­ku, to byÅ‚o tak daw­no.
   – Czy to ja­kaÅ› ta­jem­ni­ca? – spy­taÅ‚ Ja­cek.
   – No, tro­chÄ™ tak – wstaÅ‚ i z ko­mo­dy wy­jÄ…Å‚ swo­jÄ… faj­kÄ™. – Ad­wo­kac­ka.
   – ByÅ‚­bym wdziÄ™cz­ny, gdy­byÅ› mi jÄ… opo­wie­dziaÅ‚. Pani Ir­mi­na wy­na­jÄ™­Å‚a mnie jako de­tek­ty­wa do od­na­le­zie­nia tych ob­ra­zów – to oÅ›wiad­cze­nie spra­wi­Å‚o, że na­wet Ma­rze­na sta­ra­jÄ…­ca siÄ™ do tej pory nie od­ry­wać wzro­ku od sto­Å‚u spoj­rza­Å‚a na nie­go z za­in­te­re­so­wa­niem.
   – Cie­bie? – me­ce­nas roz­po­czÄ…Å‚ na­bi­ja­nie swo­jej faj­ki. – A cóż to za po­mysÅ‚?
   – Bar­dzo mnie pro­si­Å‚a, wiÄ™c nie mo­gÅ‚em jej od­mó­wić – wy­znaÅ‚ z roz­bra­ja­jÄ…­cÄ… szcze­ro­Å›ciÄ… Ja­cek. – No to zmie­nia po­stać rze­czy. W tej sy­tu­acji mogÄ™ ci to po­wie­dzieć, de­tek­ty­wie – oj­ciec spoj­rzaÅ‚ na nie­go z iro­niÄ…, ale roz­po­czÄ…Å‚ swo­jÄ… opo­wieść. – Kie­dy by­Å‚eÅ› ma­lut­ki, bro­ni­Å‚em jej w sÄ…­dzie. ByÅ‚a oskar­Å¼o­na o pró­bÄ™ oszu­stwa i prze­my­tu dzieÅ‚ sztu­ki za gra­ni­cÄ™.
   – Ja­kich?
   – WÅ‚a­Å›nie tych ob­ra­zów.
   – WÅ‚a­snych ob­ra­zów? Dla­cze­go? – Ma­rze­na po raz pierw­szy tego wie­czo­ru po­wie­dzia­Å‚a coÅ› bez py­ta­nia.
   – Wi­dzisz, Ma­rze­no, wte­dy nie byÅ‚o moż­na z kra­ju wy­wo­zić żad­nych dzieÅ‚ sztu­ki wy­ko­na­nych przed czter­dzie­stym piÄ…­tym. Pra­wo niby gÅ‚u­pie, ale ja­koÅ› za­sad­ne, bo w trak­cie woj­ny zgi­nÄ™­Å‚o z Pol­ski tyle cen­nych za­byt­ków, że szko­da byÅ‚o każ­de­go na­stÄ™p­ne­go – za­pa­liÅ‚ faj­kÄ™. – A pani Ir­mi­na mia­Å‚a wte­dy spo­re kÅ‚o­po­ty fi­nan­so­we. ParÄ™ lat wcze­Å›niej umarÅ‚ jej mąż, ona nig­dy nie pra­co­wa­Å‚a. Ro­dzi­ce Woj­tu­sia zgi­nÄ™­li w wy­pad­ku sa­mo­cho­do­wym, a ona zo­sta­Å‚a sama z wnu­kiem na utrzy­ma­niu. W do­dat­ku ka­za­li jej pÅ‚a­cić ja­kieÅ› strasz­ne po­dat­ki i pró­bo­wa­li pod ich za­staw prze­jąć te ob­ra­zy. Aż któ­re­goÅ› dnia zgÅ‚o­si­Å‚a na mi­li­cjÄ™, że jej ukra­dzio­no ob­ra­zy. Ale po kil­ku ty­go­dniach zÅ‚a­pa­no na gra­ni­cy cze­cho­sÅ‚o­wac­kiej męż­czy­znÄ™, któ­ry chciaÅ‚ je wy­wieźć. No i oka­za­Å‚o siÄ™, że pani Ir­mi­na z nim wspóÅ‚­pra­co­wa­Å‚a, bo chcia­Å‚a do­brze te ob­ra­zy sprze­dać. ByÅ‚a za­Å‚a­ma­na tym, że sÄ…­sie­dzi wi­dzie­li jÄ… w kaj dan­kach. Pró­bo­wa­Å‚a siÄ™ na­wet wte­dy otruć ar­sze­ni­kiem.
    
   God­zi­nÄ™ póź­niej Ma­rze­na szÅ‚a w mil­cze­niu obok to­rów tram­wa­jo­wych z minÄ… rów­nie po­nu­rÄ… jak w trak­cie ko­la­cji. Obok niej ra­do­Å›nie drep­taÅ‚ Ja­cek, za­do­wo­lo­ny, że ma za sobÄ… ko­lej­nÄ… obo­wiÄ…z­ko­wÄ… wi­zy­tÄ™ u ro­dzi­ców. I mimo ca­Å‚ej swo­jej prze­ni­kli­wo­Å›ci nie mógÅ‚ po­jąć, że ktoÅ› może przej­mo­wać siÄ™, że za dwa, trzy ty­go­dnie bÄ™­dzie mu­siaÅ‚ po­now­nie za­li­czyć „ro­dzin­ny” obiad lub ko­la­cjÄ™ we czwór­kÄ™.
   – DÅ‚u­go jesz­cze bÄ™­dzie­my uda­wać?! – wy­bu­chÅ‚a w koÅ„­cu apli­kant­ka. – Two­ja mama ma siÄ™ le­piej i chy­ba nie roz­pa­cza już tak bar­dzo po tych dru­zgo­cÄ…­cych re­cen­zjach jej ostat­nie­go to­mi­ku po­ezji?
   – To praw­da. Za­czÄ™­Å‚a na­wet pra­cÄ™ nad bio­gra­fiÄ… na­szej ro­dzi­ny. Zdzi­wi­Å‚o mnie to, bo my­Å›la­Å‚em, że bÄ™­dzie siÄ™ trzy­ma­Å‚a z da­le­ka od pro­zy po tym, jak przez kil­ka lat nie byÅ‚a w sta­nie na­pi­sać po­wie­Å›ci.
   – Nie zmie­niaj te­ma­tu – tup­nÄ™­Å‚a nogÄ… ze zÅ‚o­Å›ci. – Nie je­stem two­jÄ… mamÄ…, któ­rÄ… mo­Å¼esz zby­wać byle czym.
   – Tak bar­dzo ci prze­szka­dza na­sze na­rze­czeÅ„­stwo? – Ja­cek zro­biÅ‚ minÄ™ zbi­te­go psa.
   – Wiesz do­brze, że miÄ™­dzy nami nic nie ma!
   – Ro­bisz mi przy­krość. A już siÄ™ przy­zwy­cza­iÅ‚em, że mam takÄ… uro­czÄ… na­rze­czo­nÄ… – Ja­cek chciaÅ‚ po przy­ja­ciel­sku ob­jąć Ma­rze­nÄ™ ra­mie­niem, ale ona na to nie po­zwo­li­Å‚a.
   – To siÄ™ bÄ™­dziesz mu­siaÅ‚ od­zwy­cza­ić! – fuk­nÄ™­Å‚a. – Mam dość tej ca­Å‚ej dwu­znacz­nej sy­tu­acji. Twój oj­ciec już wie. Na co cze­ka­my?
   – Wiesz, jaka mama jest wraż­li­wa. A poza tym wie­rzy, że je­ste­Å›my so­bie prze­zna­cze­ni.
   – Trud­no. Masz jak naj­szyb­ciej za­koÅ„­czyć ten nasz „zwiÄ…­zek”.
   – Ła­miesz mi ser­ce – Przy­pa­dek chciaÅ‚ do­dać jesz­cze coÅ› bar­dziej dra­ma­tycz­ne­go, ale mina Ma­rze­ny prze­ko­na­Å‚a go, że czas żar­tów osta­tecz­nie siÄ™ skoÅ„­czyÅ‚. – Do­brze, po­sta­ram siÄ™. Obie­cu­jÄ™.
   Ma­rze­na nie byÅ‚a przy­go­to­wa­na na to, że Ja­cek tak szyb­ko siÄ™ zgo­dzi. W za­na­drzu po­sia­da­Å‚a jesz­cze mnó­stwo ar­gu­men­tów, któ­ry­mi mia­Å‚a za­miar prze­ko­ny­wać Przy­pad­ka do zmia­ny ich ofi­cjal­ne­go sta­tu­su. Chcia­Å‚a je za­raz wszyst­kie z sie­bie wy­rzu­cić, ale po­zba­wio­na ta­kiej moż­li­wo­Å›ci, za­mil­kÅ‚a na chwi­lÄ™ zdzi­wio­na. A może też odro­bi­nÄ™ za­wie­dzio­na? Bo choć na­praw­dÄ™ mia­Å‚a dość uda­wa­nia, to prze­cież ko­niec tego uda­wa­nia moż­na so­bie byÅ‚o wy­obra­zić na róż­ne spo­so­by.
   – O czym my­Å›lisz? – za­py­taÅ‚ Ja­cek, a Ma­rze­na drgnÄ™­Å‚a prze­stra­szo­na. Do­brze zna­Å‚a Przy­pad­ka i wie­dzia­Å‚a, że za­uwa­Å¼a wiÄ™­cej od in­nych. I baÅ‚a siÄ™, że nie trze­ba być spe­cjal­nie by­strym, aby do­strzec roz­cza­ro­wa­nie na jej twa­rzy. A ta­kie roz­cza­ro­wa­nie moż­na prze­cież zin­ter­pre­to­wać nie­wÅ‚a­Å›ci­wie. Dla­te­go szyb­ko, żeby ukryć zmie­sza­nie, wy­my­Å›li­Å‚a nowy te­mat roz­mo­wy:
   – Czy two­ja mama wie, że twój oj­ciec… – urwa­Å‚a, nie wie­dzÄ…c, jak do­koÅ„­czyć.
   – Mie­wa róż­ne przy­go­dy? Wie.
   – I nic z tym nie robi?
   – Uwa­Å¼a, że do­pó­ki oj­ciec nie prze­kro­czy pew­nych gra­nic, nie ma sen­su ro­bić skan­da­lu.
   – Po co ja siÄ™ wda­Å‚am w tÄ™ ro­dzi­nÄ™? – wes­tchnÄ™­Å‚a cięż­ko.
   – Już nie pa­miÄ™­tasz? Za­war­li­Å›my ja­sny ukÅ‚ad. Uda­je­my na­rze­czo­nych, że­byÅ› ty siÄ™ do­sta­Å‚a na apli­ka­cjÄ™, a moi ro­dzi­ce prze­sta­li uwa­Å¼ać, że siÄ™ nie po­zbie­ra­Å‚em po Basi.
   – Ale ty siÄ™ wciąż nie po­zbie­ra­Å‚eÅ›.
   – Nie wra­caj­my do tego – Ja­cek z pew­no­Å›ciÄ… nie byÅ‚ już tym we­soÅ‚­kiem sprzed kil­ku chwil. Nie miaÅ‚ na­wet Å›la­du do­bre­go na­stro­ju. – Po­win­naÅ› być za­do­wo­lo­na, że siÄ™ w koÅ„­cu do­sta­Å‚aÅ› na apli­ka­cjÄ™. In­a­czej by­Å‚a­byÅ› bez szans.
   – A może ja siÄ™ wca­le nie chcia­Å‚am do­stać na tÄ™ apli­ka­cjÄ™?!
   Nie­spo­dzie­wa­ny wy­buch Ma­rze­ny zdzi­wiÅ‚ Jac­ka. Za­nim zdÄ…­Å¼yÅ‚ co­kol­wiek po­wie­dzieć, jego na­rze­czo­na na niby byÅ‚a już pa­rÄ™­na­Å›cie kro­ków od nie­go.
   – To po co zda­wa­Å‚aÅ› czwar­ty raz? – wy­krztu­siÅ‚ w koÅ„­cu. – Po­cze­kaj. Chcia­Å‚em za­py­tać, czy nie znasz ja­kie­goÅ› wÅ‚a­Å›ci­cie­la ga­le­rii albo mar­szan­da?

Komentarze czytelników