Tekst ODCINEK 4
był czytany 597 razy
ODCINEK 4
W swoim gabinecie, urzÄ…dzonym gustownie z nutkÄ… retro, siedziaÅ‚ MÅ‚ody Bóg Seksu. Wprawdzie miaÅ‚ tylko metr sześćdziesiÄ…t w kapeluszu, na nosie Å›mieszne okularki i byÅ‚ raczej mizernej postury, ale to nie przeszkadzaÅ‚o w niczym jego Å›wietnemu samopoczuciu. Bo temu nic w kosmosie nie byÅ‚o w stanie zaszkodzić.
Dlatego MÅ‚ody Bóg Seksu, który aktualnie urzÄ™dowaÅ‚ w kancelarii adwokackiej Sakowicz & Sakowicz, byÅ‚ jednym z najszczęśliwszych ludzi na Å›wiecie. W tej chwili przeciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ w swoim fotelu i podniósÅ‚ sÅ‚uchawkÄ™ telefonu. WystukaÅ‚ szybko numer na klawiaturze i czekaÅ‚ przez chwilÄ™ na poÅ‚Ä…czenie
– Jacek? No cześć, stary, BÅ‚ażej mówi. Czemu nie odbierasz? A rozumiem, trenujesz do maratonu – uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ ironicznie. – Może wpadniesz wieczorem do Zakrapialni? Mam przeczucie, że dzisiaj coÅ› na pewno wyrwÄ™. A wiesz, mnie takie przeczucia nigdy nie mylÄ…. Chcesz siÄ™ zaÅ‚ożyć? – uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ z dużą dozÄ… pewnoÅ›ci siebie, której miaÅ‚ zawsze w nadmiarze. ChciaÅ‚ coÅ› jeszcze dorzucić, ale w tej chwili weszÅ‚a do jego pokoju sekretarka. – Poczekaj chwilÄ™ – rzuciÅ‚ do sÅ‚uchawki i zakryÅ‚ jÄ… rÄ™kÄ…. – Tak?
– Dzwoni pan Klempuch w sprawie tego Bambera.
– Zaraz odbiorÄ™. – Sekretarka znikÅ‚a za drzwiami. – MuszÄ™ koÅ„czyć, mam drugi telefon. To co, do zobaczenia o dziewiÄ…tej?
Choć pani Irmina byÅ‚a osobÄ… towarzyskÄ…, to jej mieszkanie dawno już nie przeżywaÅ‚o takiego nalotu goÅ›ci. Tym razem jednak pani Irmina nie mogÅ‚a im sÅ‚użyć towarzystwem i czÄ™stować ich swoimi sÅ‚ynnymi kruchymi ciasteczkami posypywanymi grubym cukrem. Kiedy bowiem goÅ›cie krÄ™cili siÄ™ tam i z powrotem z różnymi dziwnymi urzÄ…dzeniami w rÄ™ku, ona sama siedziaÅ‚a przy stoliku badana przez lekarza pogotowia. ZaÅ› jej ciÅ›nienie podskakiwaÅ‚o niebezpiecznie za każdym razem, gdy tylko spojrzaÅ‚a na którÄ…Å› z czterech jasnych plam o ksztaÅ‚cie prostokÄ…tów widocznych na Å›cianie pokoju.
Pracy ekipy technicznej przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ z uwagÄ… podkomisarz ÅoÅ›, policjant z dwudziestoletnim stażem, obdarzony imponujÄ…cymi wÄ…sami. Zarost nie byÅ‚ jednak wyÅ‚Ä…cznie ozdobÄ… jego twarzy, ale po wielokroć sÅ‚użyÅ‚ mu do myÅ›lenia. Tylko wtedy, kiedy próbowaÅ‚ nakrÄ™cić jednÄ… z koÅ„cówek wÄ…sów na wskazujÄ…cy palec, jego umysÅ‚ pracowaÅ‚ na najwyższych obrotach.
Tak byÅ‚o i teraz. Przed sobÄ… na stole miaÅ‚ fotografie Å›ciany jeszcze sprzed kradzieży, gdy znajdowaÅ‚y siÄ™ na niej obrazy uznanych polskich twórców przeÅ‚omu XIX i XX wieku z jednym z mniej znanych autoportretów Malczewskiego na czele. ÅoÅ› przez kilka dobrych chwil patrzyÅ‚ to na fotografie, to na Å›cianÄ™, nie zapominajÄ…c przy tym podkrÄ™cać wÄ…sa. Kiedy zakoÅ„czyÅ‚ tÄ™ czynność, zwróciÅ‚ siÄ™ do lekarza.
– Możemy jeszcze chwilÄ™ porozmawiać? – wskazaÅ‚ na paniÄ… IrminÄ™.
– Ale dosÅ‚ownie moment. MuszÄ™ paniÄ… zabrać na obserwacjÄ™ do szpitala.
Policjant kiwnął potakująco głową.
– Te obrazy byÅ‚y ubezpieczone?
– OczywiÅ›cie.
– A wiÄ™c dostanie pani niezÅ‚e odszkodowanie – uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ pod wÄ…sem ÅoÅ›.
– Czyżby pan coÅ› sugerowaÅ‚? – obruszyÅ‚a siÄ™ pani Irmina, a lekarz spojrzaÅ‚ na podkomisarza z wyrzutem.
– Ja tylko pytam, nie sugerujÄ™ – zaznaczyÅ‚ stanowczo policjant. – Podejrzewa pani kogoÅ› o kradzież?
– Najbardziej tego Å‚obuza Gelberga.
– Tego antykwariusza?
– Tego samego. NachodziÅ‚ mnie od paru miesiÄ™cy, bo miaÅ‚ podobno dobrego kupca na te obrazy. A dziÅ› zderzyÅ‚am siÄ™ z nim na dole w drzwiach. Strasznie siÄ™ przestraszyÅ‚, gdy mnie zobaczyÅ‚.
– CoÅ› tam na niego mamy w aktach… – pokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ… ÅoÅ›. – A jeszcze kogoÅ› pani podejrzewa?
– Mojego nowego sÄ…siada, BÄ…czka. PrzebiÅ‚ siÄ™ do mnie tydzieÅ„ temu przez Å›cianÄ™ – wskazaÅ‚a gÅ‚owÄ… na miejsce, z którego wyszÅ‚o okrutne wiertÅ‚o sÄ…siada.
– Tutaj? – upewniÅ‚ siÄ™ podkomisarz, wskazujÄ…c na maÅ‚Ä…, biaÅ‚Ä… plamkÄ™ na Å›cianie.
– Tak. To biaÅ‚e to Å›lad po dziurze.
– DomyÅ›liÅ‚em siÄ™. Ale raczej trudno byÅ‚o przez ten otworek wynieść obrazy.
– Ale on zaraz potem do mnie przyszedÅ‚ i maÅ‚o mu oczy z orbit nie wyszÅ‚y, jak to wszystko zobaczyÅ‚. On ma takie maÅ‚e chytre oczka.
– Rozumiem – policjanta chyba nie przekonaÅ‚y dowody na udziaÅ‚ pana BÄ…czka w kradzieży. – No nic, my siÄ™ tu jeszcze trochÄ™ porozglÄ…damy a potem zabezpieczymy to miejsce.
– Tylko dokÅ‚adnie – pani Irmina podniosÅ‚a palec w geÅ›cie napomnienia. – Inspektor Zasada to mój dobry znajomy.
ÅoÅ› skrzywiÅ‚ siÄ™ i spojrzaÅ‚ na aspiranta SmaÅ„kÄ™, który wÅ‚aÅ›nie wróciÅ‚ po przesÅ‚uchaniu trójki sÄ…siadów mieszkajÄ…cych na trzecim piÄ™trze. SmaÅ„ko pokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ…, że rozumie ból przeÅ‚ożonego. RozwiÄ…zywanie zagadek, w których przewijajÄ… siÄ™ znajomi różnych komendantów policji, nigdy nie należaÅ‚o do przyjemnych zajęć