Tekst ODCINEK 8
był czytany 556 razy
ODCINEK 8
Antykwariusz Gelberg spÄ™dziÅ‚ wiÄ™kszość dzisiejszego dnia poza swoim sklepem. MusiaÅ‚ odpowiedzieć na bardzo wiele kÅ‚opotliwych pytaÅ„ dotyczÄ…cych powodów, z jakich znalazÅ‚ siÄ™ rano w kamienicy przy ulicy Koneckiej 40. Ponieważ nie mógÅ‚ powiedzieć prawdy, a natura nie obdarzyÅ‚a go zbyt dużym talentem do kÅ‚amania, sam czuÅ‚, jak plÄ…cze siÄ™ w zeznaniach. Pod koniec przesÅ‚uchania wÅ‚aÅ›ciwie byÅ‚ już pewien, że zostanie zatrzymany przynajmniej „do wyjaÅ›nienia”.
O dziwo jednak policjanci dość Å‚atwo dali wiarÄ™ jego wyjaÅ›nieniom, co zdumiaÅ‚o nawet jego samego. Dlatego gdy wkraczaÅ‚ wieczorem do antykwariatu, byÅ‚ w dość dobrym nastroju. Nie popsuÅ‚a mu go nawet wiadomość, którÄ… zaraz od progu powitaÅ‚a go rudowÅ‚osa Helena.
– DzwoniÅ‚ ten Klempuch.
– I co mu powiedziaÅ‚aÅ›?
– Tak jak pan kazaÅ‚. Å»e wezwaÅ‚a pana policja w zwiÄ…zku z kradzieżą obrazów Bamberowej.
– PrzestraszyÅ‚ siÄ™?
– Raczej byÅ‚ niezadowolony. KazaÅ‚ powiedzieć, żeby odezwaÅ‚ siÄ™ pan do niego, jak już wszystko siÄ™ wyjaÅ›ni.
– No to mam nadziejÄ™, że to nieprÄ™dko nastÄ…pi – powiedziaÅ‚ bardziej do siebie niż do pracownicy. – Możesz już iść, zamknÄ™ dzisiaj sam.
– DziÄ™kujÄ™, do widzenia.
Helena chwyciÅ‚a swojÄ… torebkÄ™ i wyszÅ‚a. Gelberg starannie zamknÄ…Å‚ za niÄ… drzwi na klucz. Potem przeszedÅ‚ do niewielkiego pomieszczenia bez okien, które czasem sÅ‚użyÅ‚o jako podrÄ™czny magazynek. NacisnÄ…Å‚ wÅ‚Ä…cznik Å›wiatÅ‚a. Już po chwili żarówka rozjarzyÅ‚a siÄ™, ale Gelberg przez kolejnych kilkanaÅ›cie sekund nie puszczaÅ‚ przycisku. ZrobiÅ‚ to dopiero, kiedy w Å›cianie przy wejÅ›ciu odskoczyÅ‚a jakaÅ› klapka i ukazaÅ‚ siÄ™ w niej otwór. Jego Å›rednica nie byÅ‚a duża, za to gÅ‚Ä™bokość chyba dość znaczna, bo antykwariusz wyciÄ…gnÄ…Å‚ ze Å›rodka dÅ‚ugÄ…, czarnÄ… tubÄ™, która towarzyszyÅ‚a mu podczas dzisiejszej wizyty u pani Bamber.
PoÅ‚ożyÅ‚ jÄ… na jednym ze stolików i otworzyÅ‚. WyciÄ…gnÄ…Å‚ z niej cztery zwiniÄ™te w rulon pÅ‚ótna. RozprostowaÅ‚ je i przyjrzaÅ‚ siÄ™ im.
„Tak, ten autoportret Malczewskiego wyszedÅ‚ mu znakomicie. TrochÄ™ go szkoda – pomyÅ›laÅ‚. – Cholera, wszystko miaÅ‚o być nie tak. Przecież tej Bamber tam miaÅ‚o nie być!”.
WyjÄ…Å‚ z kieszeni zapalniczkÄ™. ZapaliÅ‚ jÄ… i na moment zbliżyÅ‚ jej pÅ‚omieÅ„ do autoportretu. Zanim jednak pÅ‚ótno zdążyÅ‚o siÄ™ zająć, zgasiÅ‚ zapalniczkÄ™. Potem znów jÄ… zapaliÅ‚, żeby po chwili ponownie zgasić. I tak kilka nastÄ™pnych razy. W koÅ„cu schowaÅ‚ zapalniczkÄ™ do kieszeni, zrolowaÅ‚ z powrotem obrazy i wÅ‚ożyÅ‚ je do tuby, którÄ… ukryÅ‚ w Å›ciennej skrytce.
Zgasił światło i wyszedł.
MÅ‚ody Bóg Seksu siedziaÅ‚ przy stoliku w Zakrapialni, jednym z najmodniejszych klubów w Warszawie. WejÅ›cia do niego strzegÅ‚o dwóch doÅ›wiadczonych selekcjonerów. Nigdy nie wpuszczali oni do Å›rodka osób, których wyglÄ…d mógÅ‚by w jakikolwiek sposób zepsuć humor staÅ‚ym bywalcom. WstÄ™p mieli tu sami szczęśliwi i zadowoleni ludzie ubrani w odpowiedniej jakoÅ›ci stroje. TopozwalaÅ‚o myÅ›leć tym, którzy znaleźli siÄ™ w Å›rodku, że należą do jakiejÅ› wyjÄ…tkowej elity. I ta Å›wiadomość jeszcze bardziej poprawiaÅ‚a im humor i przyciÄ…gaÅ‚a do tego miejsca.
MÅ‚ody Bóg Seksu, sÄ…czÄ…c egzotycznego drinka, byÅ‚ w doskonaÅ‚ym nastroju i co chwilÄ™ rzucaÅ‚ najbardziej zabójcze ze swoich spojrzeÅ„ każdej z przechodzÄ…cych klubowi czek. Nie przejmowaÅ‚ siÄ™ ich brakiem reakcji, bo wiedziaÅ‚ doskonale, jak tÄ™ obojÄ™tność wytÅ‚umaczyć. Po prostu robiÅ‚ na nich tak kolosalne wrażenie, że nie Å›miaÅ‚y podnieść na niego wzroku.
– Cześć, BÅ‚ażej – Jacek dosiadÅ‚ siÄ™ do przyjaciela. – Co sÅ‚ychać?
– Jak zwykle. Wszystkie laski na mnie strasznie lecÄ… – powiedziaÅ‚ ze Å›miertelnie znużonÄ… minÄ… mÅ‚ody mecenas i nikt nie mógÅ‚ wÄ…tpić, że absolutnie i bez zastrzeżeÅ„ wierzy w swoje sÅ‚owa. – Chyba znowu bÄ™dÄ™ musiaÅ‚ zmienić sekretarkÄ™, bo siÄ™ nie mogÄ™ skupić w pracy, jak siÄ™ na mnie caÅ‚y czas gapi. A jeszcze ta aplikantka… Ja nie wiem, co one we mnie widzÄ….
– Przecież już to kiedyÅ› ustaliliÅ›my. To twój zwierzÄ™cy magnetyzm.
– Racja – przytaknÄ…Å‚, jakby rzeczywiÅ›cie zapomniaÅ‚ o najwiÄ™kszym ze swoich atutów.
– A co u ciebie? ByÅ‚a tutaj ta panna, co jÄ… ostatnio wyjÄ…Å‚eÅ›. Strasznie siÄ™ o ciebie wypytywaÅ‚a. ZakochaÅ‚a siÄ™?
– Dopiero siÄ™ zakocha – Przypadek uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ tajemniczo pod nosem.
– MówiÅ‚eÅ› to, co zwykle?
– Jasne… Marzena twojÄ… narzeczonÄ… jest, ale macie akurat kryzys. À propos Marzeny, ona też strasznie na mnie leci, czasem już nie wiem, co mam zrobić, żeby siÄ™ jej pozbyć.
– Powiedz jej, że jesteÅ› moim przyjacielem i dlatego nie możesz tego robić z mojÄ… narzeczonÄ….
– Nie uwierzy mi. Przecież jesteÅ›cie ze sobÄ… na niby.
– Na pewno dasz sobie radÄ™ – poklepaÅ‚ go po ramieniu. – GdybyÅ› ulegaÅ‚ każdej babce, która na ciebie leci, nie wychodziÅ‚byÅ› z Å‚óżka.
BÅ‚ażej pokiwaÅ‚ potakujÄ…co gÅ‚owÄ…. Co prawda, to prawda. Nikt w koÅ„cu nie znaÅ‚ go lepiej niż Jacek. ÅÄ…czyÅ‚a ich przyjaźń siÄ™gajÄ…ca przysÅ‚owiowej piaskownicy. Znali siÄ™ jak dwa Å‚yse konie i rozumieli bez sÅ‚ów. Dlatego BÅ‚ażejowi nie mógÅ‚ umknąć nastrój przyjaciela.
– CoÅ› siÄ™ staÅ‚o?
– Okradli mi sÄ…siadkÄ™.
– TÄ™ Bamber?
– Jacek kiwnÄ…Å‚ potakujÄ…co gÅ‚owÄ….
– Czekaj, czekaj. Jej wnuczek ma na imiÄ™ Wojtek?
– Tak.
– Å»e też go wczeÅ›niej nie skojarzyÅ‚em. Wyobraź sobie, że jest winny mojemu klientowi sto tysiÄ™cy i nie bardzo chce oddać.
– A kim jest twój klient?
– Nazywa siÄ™ Klempuch. Lichwiarz, ale dobrze pÅ‚aci.
– Przecież ty siÄ™ specjalizujesz w prawie autorskim. No i prowadzÄ™ dla niego też takÄ… sprawÄ™. A ponieważ jest zadowolony, to powierzyÅ‚ mi także i to. – BÅ‚ażej dopiÅ‚ ostatni Å‚yk drinka i uznaÅ‚, że czas zacząć wÅ‚aÅ›ciwÄ… zabawÄ™. – Chodź na densflor, to ci pomogÄ™ coÅ› wyjąć.
– A jeÅ›li chodzi o Wojtka Bambera…
– Stary, tajemnica zawodowa. Ale na twoim miejscu namówiÅ‚bym tego twojego Bambera na oddanie kasy, bo zdaje siÄ™, że jak Klempuchowi koÅ„czÄ… siÄ™ argumenty prawne, to siÄ™ga też po inne…