Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40419 osoby czytały to 546926 razy. Teraz jest 1 osoba

ODCINEK 8

   Anty­kwa­riusz Gel­berg spÄ™­dziÅ‚ wiÄ™k­szość dzi­siej­sze­go dnia poza swo­im skle­pem. Mu­siaÅ‚ od­po­wie­dzieć na bar­dzo wie­le kÅ‚o­po­tli­wych py­taÅ„ do­ty­czÄ…­cych po­wo­dów, z ja­kich zna­lazÅ‚ siÄ™ rano w ka­mie­ni­cy przy uli­cy Ko­nec­kiej 40. Po­nie­waż nie mógÅ‚ po­wie­dzieć praw­dy, a na­tu­ra nie ob­da­rzy­Å‚a go zbyt du­Å¼ym ta­len­tem do kÅ‚a­ma­nia, sam czuÅ‚, jak plÄ…­cze siÄ™ w ze­zna­niach. Pod ko­niec prze­sÅ‚u­cha­nia wÅ‚a­Å›ci­wie byÅ‚ już pe­wien, że zo­sta­nie za­trzy­ma­ny przy­najm­niej „do wy­ja­Å›nie­nia”.
   O dzi­wo jed­nak po­li­cjan­ci dość Å‚a­two dali wia­rÄ™ jego wy­ja­Å›nie­niom, co zdu­mia­Å‚o na­wet jego sa­me­go. Dla­te­go gdy wkra­czaÅ‚ wie­czo­rem do an­ty­kwa­ria­tu, byÅ‚ w dość do­brym na­stro­ju. Nie po­psu­Å‚a mu go na­wet wia­do­mość, któ­rÄ… za­raz od pro­gu po­wi­ta­Å‚a go ru­do­wÅ‚o­sa He­le­na.
   – Dzwo­niÅ‚ ten Klem­puch.
   – I co mu po­wie­dzia­Å‚aÅ›?
   – Tak jak pan ka­zaÅ‚. Å»e we­zwa­Å‚a pana po­li­cja w zwiÄ…z­ku z kra­dzie­Å¼Ä… ob­ra­zów Bam­be­ro­wej.
   – Prze­stra­szyÅ‚ siÄ™?
   – Ra­czej byÅ‚ nie­za­do­wo­lo­ny. Ka­zaÅ‚ po­wie­dzieć, żeby ode­zwaÅ‚ siÄ™ pan do nie­go, jak już wszyst­ko siÄ™ wy­ja­Å›ni.
   – No to mam na­dzie­jÄ™, że to nie­prÄ™d­ko na­stÄ…­pi – po­wie­dziaÅ‚ bar­dziej do sie­bie niż do pra­cow­ni­cy. – Mo­Å¼esz już iść, za­mknÄ™ dzi­siaj sam.
   – DziÄ™­ku­jÄ™, do wi­dze­nia.
   He­le­na chwy­ci­Å‚a swo­jÄ… to­reb­kÄ™ i wy­szÅ‚a. Gel­berg sta­ran­nie za­mknÄ…Å‚ za niÄ… drzwi na klucz. Po­tem prze­szedÅ‚ do nie­wiel­kie­go po­miesz­cze­nia bez okien, któ­re cza­sem sÅ‚u­Å¼y­Å‚o jako pod­rÄ™cz­ny ma­ga­zy­nek. Na­ci­snÄ…Å‚ wÅ‚Ä…cz­nik Å›wia­tÅ‚a. Już po chwi­li ża­rów­ka roz­ja­rzy­Å‚a siÄ™, ale Gel­berg przez ko­lej­nych kil­ka­na­Å›cie se­kund nie pusz­czaÅ‚ przy­ci­sku. Zro­biÅ‚ to do­pie­ro, kie­dy w Å›cia­nie przy wej­Å›ciu od­sko­czy­Å‚a ja­kaÅ› klap­ka i uka­zaÅ‚ siÄ™ w niej otwór. Jego Å›red­ni­ca nie byÅ‚a duża, za to gÅ‚Ä™­bo­kość chy­ba dość znacz­na, bo an­ty­kwa­riusz wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚ ze Å›rod­ka dÅ‚u­gÄ…, czar­nÄ… tubÄ™, któ­ra to­wa­rzy­szy­Å‚a mu pod­czas dzi­siej­szej wi­zy­ty u pani Bam­ber.
   Po­Å‚o­Å¼yÅ‚ jÄ… na jed­nym ze sto­li­ków i otwo­rzyÅ‚. Wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚ z niej czte­ry zwi­niÄ™­te w ru­lon pÅ‚ót­na. Roz­pro­sto­waÅ‚ je i przyj­rzaÅ‚ siÄ™ im.
   „Tak, ten au­to­por­tret Mal­czew­skie­go wy­szedÅ‚ mu zna­ko­mi­cie. Tro­chÄ™ go szko­da – po­my­Å›laÅ‚. – Cho­le­ra, wszyst­ko mia­Å‚o być nie tak. Prze­cież tej Bam­ber tam mia­Å‚o nie być!”.
   Wy­jÄ…Å‚ z kie­sze­ni za­pal­nicz­kÄ™. Za­pa­liÅ‚ jÄ… i na mo­ment zbli­Å¼yÅ‚ jej pÅ‚o­mieÅ„ do au­to­por­tre­tu. Za­nim jed­nak pÅ‚ót­no zdÄ…­Å¼y­Å‚o siÄ™ za­jąć, zga­siÅ‚ za­pal­nicz­kÄ™. Po­tem znów jÄ… za­pa­liÅ‚, żeby po chwi­li po­now­nie zga­sić. I tak kil­ka na­stÄ™p­nych razy. W koÅ„­cu scho­waÅ‚ za­pal­nicz­kÄ™ do kie­sze­ni, zro­lo­waÅ‚ z po­wro­tem ob­ra­zy i wÅ‚o­Å¼yÅ‚ je do tuby, któ­rÄ… ukryÅ‚ w Å›cien­nej skryt­ce.
   Zga­siÅ‚ Å›wia­tÅ‚o i wy­szedÅ‚.
    
   MÅ‚ody Bóg Sek­su sie­dziaÅ‚ przy sto­li­ku w Za­kra­pial­ni, jed­nym z naj­mod­niej­szych klu­bów w War­sza­wie. Wej­Å›cia do nie­go strze­gÅ‚o dwóch do­Å›wiad­czo­nych se­lek­cjo­ne­rów. Nig­dy nie wpusz­cza­li oni do Å›rod­ka osób, któ­rych wy­glÄ…d mógÅ‚­by w ja­ki­kol­wiek spo­sób ze­psuć hu­mor sta­Å‚ym by­wal­com. WstÄ™p mie­li tu sami szczÄ™­Å›li­wi i za­do­wo­le­ni lu­dzie ubra­ni w od­po­wied­niej ja­ko­Å›ci stro­je. Topo­zwa­la­Å‚o my­Å›leć tym, któ­rzy zna­leź­li siÄ™ w Å›rod­ku, że na­le­Å¼Ä… do ja­kiejÅ› wy­jÄ…t­ko­wej eli­ty. I ta Å›wia­do­mość jesz­cze bar­dziej po­pra­wia­Å‚a im hu­mor i przy­ciÄ…­ga­Å‚a do tego miej­sca.
   MÅ‚o­dy Bóg Sek­su, sÄ…­czÄ…c eg­zo­tycz­ne­go drin­ka, byÅ‚ w do­sko­na­Å‚ym na­stro­ju i co chwi­lÄ™ rzu­caÅ‚ naj­bar­dziej za­bój­cze ze swo­ich spoj­rzeÅ„ każ­dej z prze­cho­dzÄ…­cych klu­bo­wi czek. Nie przej­mo­waÅ‚ siÄ™ ich bra­kiem re­ak­cji, bo wie­dziaÅ‚ do­sko­na­le, jak tÄ™ obo­jÄ™t­ność wy­tÅ‚u­ma­czyć. Po pro­stu ro­biÅ‚ na nich tak ko­lo­sal­ne wra­Å¼e­nie, że nie Å›mia­Å‚y pod­nieść na nie­go wzro­ku.
   – Cześć, BÅ‚a­Å¼ej – Ja­cek do­siadÅ‚ siÄ™ do przy­ja­cie­la. – Co sÅ‚y­chać?
   – Jak zwy­kle. Wszyst­kie la­ski na mnie strasz­nie lecÄ… – po­wie­dziaÅ‚ ze Å›mier­tel­nie znu­Å¼o­nÄ… minÄ… mÅ‚o­dy me­ce­nas i nikt nie mógÅ‚ wÄ…t­pić, że ab­so­lut­nie i bez za­strze­Å¼eÅ„ wie­rzy w swo­je sÅ‚o­wa. – Chy­ba zno­wu bÄ™dÄ™ mu­siaÅ‚ zmie­nić se­kre­tar­kÄ™, bo siÄ™ nie mogÄ™ sku­pić w pra­cy, jak siÄ™ na mnie caÅ‚y czas gapi. A jesz­cze ta apli­kant­ka… Ja nie wiem, co one we mnie wi­dzÄ….
   – Prze­cież już to kie­dyÅ› usta­li­li­Å›my. To twój zwie­rzÄ™­cy ma­gne­tyzm.
   – Ra­cja – przy­tak­nÄ…Å‚, jak­by rze­czy­wi­Å›cie za­po­mniaÅ‚ o naj­wiÄ™k­szym ze swo­ich atu­tów.
   – A co u cie­bie? ByÅ‚a tu­taj ta pan­na, co jÄ… ostat­nio wy­jÄ…­Å‚eÅ›. Strasz­nie siÄ™ o cie­bie wy­py­ty­wa­Å‚a. Za­ko­cha­Å‚a siÄ™?
   – Do­pie­ro siÄ™ za­ko­cha – Przy­pa­dek uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ ta­jem­ni­czo pod no­sem.
   – Mó­wi­Å‚eÅ› to, co zwy­kle?
   – Ja­sne… Ma­rze­na two­jÄ… na­rze­czo­nÄ… jest, ale ma­cie aku­rat kry­zys. À pro­pos Ma­rze­ny, ona też strasz­nie na mnie leci, cza­sem już nie wiem, co mam zro­bić, żeby siÄ™ jej po­zbyć.
   – Po­wiedz jej, że je­steÅ› moim przy­ja­cie­lem i dla­te­go nie mo­Å¼esz tego ro­bić z mojÄ… na­rze­czo­nÄ….
   – Nie uwie­rzy mi. Prze­cież je­ste­Å›cie ze sobÄ… na niby.
   – Na pew­no dasz so­bie radÄ™ – po­kle­paÅ‚ go po ra­mie­niu. – Gdy­byÅ› ule­gaÅ‚ każ­dej bab­ce, któ­ra na cie­bie leci, nie wy­cho­dziÅ‚­byÅ› z Å‚óż­ka.
   BÅ‚a­Å¼ej po­ki­waÅ‚ po­ta­ku­jÄ…­co gÅ‚o­wÄ…. Co praw­da, to praw­da. Nikt w koÅ„­cu nie znaÅ‚ go le­piej niż Ja­cek. Łą­czy­Å‚a ich przy­jaźń siÄ™­ga­jÄ…­ca przy­sÅ‚o­wio­wej pia­skow­ni­cy. Zna­li siÄ™ jak dwa Å‚yse ko­nie i ro­zu­mie­li bez sÅ‚ów. Dla­te­go BÅ‚a­Å¼e­jo­wi nie mógÅ‚ umknąć na­strój przy­ja­cie­la.
   – CoÅ› siÄ™ sta­Å‚o?
   – Okra­dli mi sÄ…­siad­kÄ™.
   – TÄ™ Bam­ber?
   – Ja­cek kiw­nÄ…Å‚ po­ta­ku­jÄ…­co gÅ‚o­wÄ….
   – Cze­kaj, cze­kaj. Jej wnu­czek ma na imiÄ™ Woj­tek?
   – Tak.
   – Å»e też go wcze­Å›niej nie sko­ja­rzy­Å‚em. Wy­obraź so­bie, że jest win­ny mo­je­mu klien­to­wi sto ty­siÄ™­cy i nie bar­dzo chce od­dać.
   – A kim jest twój klient?
   – Na­zy­wa siÄ™ Klem­puch. Li­chwiarz, ale do­brze pÅ‚a­ci.
   – Prze­cież ty siÄ™ spe­cja­li­zu­jesz w pra­wie au­tor­skim. No i pro­wa­dzÄ™ dla nie­go też takÄ… spra­wÄ™. A po­nie­waż jest za­do­wo­lo­ny, to po­wie­rzyÅ‚ mi tak­Å¼e i to. – BÅ‚a­Å¼ej do­piÅ‚ ostat­ni Å‚yk drin­ka i uznaÅ‚, że czas za­cząć wÅ‚a­Å›ci­wÄ… za­ba­wÄ™. – Chodź na dens­flor, to ci po­mo­gÄ™ coÅ› wy­jąć.
   – A je­Å›li cho­dzi o Wojt­ka Bam­be­ra…
   – Sta­ry, ta­jem­ni­ca za­wo­do­wa. Ale na two­im miej­scu na­mó­wiÅ‚­bym tego two­je­go Bam­be­ra na od­da­nie kasy, bo zda­je siÄ™, że jak Klem­pu­cho­wi koÅ„­czÄ… siÄ™ ar­gu­men­ty praw­ne, to siÄ™­ga też po inne…

Komentarze czytelników