Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40178 osoby czytały to 542697 razy. Teraz jest 35 osób

ODCINEK 9

   Woj­ciech Bam­ber spoj­rzaÅ‚ na krew ciek­nÄ…­cÄ… z jego nosa na rÄ™kÄ™. Wy­glÄ…­da­Å‚a chy­ba dość au­ten­tycz­nie, bo uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ za­do­wo­lo­ny. Na wszel­ki wy­pa­dek roz­darÅ‚ jesz­cze szyb­ko rÄ™­kaw swo­jej ko­szu­li i wpadÅ‚ do apar­ta­men­tow­ca przy Ko­nec­kiej 37, znaj­du­jÄ…­ce­go siÄ™ nie­mal na­prze­ciw­ko ka­mie­ni­cy za­miesz­ki­wa­nej przez jego bab­ciÄ™. SÅ‚a­nia­jÄ…c siÄ™ na no­gach, pod­szedÅ‚ do ochro­nia­rza sto­jÄ…­ce­go za kon­tu­arem por­tier­ni i dra­ma­tycz­nie oÅ›wiad­czyÅ‚:
   – Pro­szÄ™ mu po­móc!
   – Komu? Co siÄ™ sta­Å‚o? – za­py­taÅ‚ zdez­o­rien­to­wa­ny ochro­niarz.
   – Na­pa­dÅ‚o na nas ja­kichÅ› dwóch zbi­rów. Wy­rwa­Å‚em siÄ™, ale tam jest jesz­cze mój ko­le­ga. Oni go za­bi­jÄ…!
   – Ale…
   – Pro­szÄ™ siÄ™ po­spie­szyć, bo może być za póź­no!
   Za­raz, gdy tyl­ko za ochro­nia­rzem za­mknÄ™­Å‚y siÄ™ drzwi, Bam­ber bÅ‚y­ska­wicz­nie zna­lazÅ‚ siÄ™ po dru­giej stro­nie kon­tu­aru. Na jed­nym z czte­rech mo­ni­to­rów wi­dziaÅ‚ ochro­nia­rza, któ­ry bez­sku­tecz­nie roz­glÄ…­daÅ‚ siÄ™ po uli­cy w po­szu­ki­wa­niu po­trze­bu­jÄ…­ce­go po­mo­cy ko­le­gi Wojt­ka. Nie tra­cÄ…c go z pola wi­dze­nia, Bam­ber za­czÄ…Å‚ bÅ‚y­ska­wicz­ne prze­szu­ki­wać szaf­ki. Wciąż jed­nak nie mógÅ‚ na­tra­fić na to, cze­go szu­kaÅ‚, i w co­raz wiÄ™k­szej pa­ni­ce otwie­raÅ‚ ko­lej­ne drzwicz­ki i szu­fla­dy. Bez re­zul­ta­tu.
   – Może w czymÅ› po­móc? – za­py­taÅ‚ na­gle zna­ny mu gÅ‚os. Bam­ber pod­niósÅ‚ gÅ‚o­wÄ™ znad kon­tu­aru i uj­rzaÅ‚ uÅ›mie­cha­jÄ…­ce­go siÄ™ pod­ko­mi­sa­rza Ło­sia.
   – Szu­kam waty żeby za­ta­mo­wać krew – Woj­tek z nie­po­ko­jem spoj­rzaÅ‚ na star­sze­go aspi­ran­ta SmaÅ„­kÄ™, któ­ry trzy­maÅ‚ w rÄ™ku ka­se­tÄ™.
   – Do­praw­dy? A mnie siÄ™ wy­da­wa­Å‚o, że ra­czej cze­goÅ› in­ne­go.
   ÅoÅ› uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ z wyż­szo­Å›ciÄ… i wy­mie­niÅ‚ ze SmaÅ„­kÄ… po­ro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie. Na­stÄ™p­nie wy­jÄ…Å‚ z rÄ™ki pod­wÅ‚ad­ne­go ka­se­tÄ™ i po­ma­chaÅ‚ niÄ… w stro­nÄ™ Bam­be­ra.
   – Jak tyl­ko zo­ba­czy­Å‚em, co jest na tej ka­se­cie, od razu wie­dzia­Å‚em, że spró­bu­je jÄ… pan zdo­być. Ale my by­li­Å›my szyb­si – uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ trium­fu­jÄ…­co ŁoÅ›.
   – Åšwiet­nie pan to wy­my­Å›liÅ‚, pa­nie ko­mi­sa­rzu – po­wie­dziaÅ‚ SmaÅ„­ko, za­po­mi­na­jÄ…c, że to on sam spÄ™­dziÅ‚ dÅ‚u­gie go­dzi­ny na prze­glÄ…­da­niu ka­set i pod­su­nÄ…Å‚ prze­Å‚o­Å¼o­ne­mu wÅ‚a­Å›ci­we roz­wiÄ…­za­nie. Ale SmaÅ„­ko byÅ‚ in­te­li­gent­nym czÅ‚o­wie­kiem i wie­dziaÅ‚, że każ­dy pod­wÅ‚ad­ny po­wi­nien za­po­mnieć o ta­kiej rze­czy. I wie­dziaÅ‚, że nie musi siÄ™ bać, iż ŁoÅ› po­my­Å›li, że star­szy aspi­rant mu siÄ™ zwy­czaj­niepod­li­zu­je. Każ­dy bo­wiem prze­Å‚o­Å¼o­ny ma wbu­do­wa­ny w gÅ‚o­wÄ™ me­cha­nizm, któ­ry mÄ…­dre my­Å›li pod­wÅ‚ad­nych au­to­ma­tycz­nie za­pi­su­je jako wÅ‚a­sne, zaÅ› wÅ‚a­sne bÅ‚Ä™­dy czy­ni au­to­ma­tycz­nie ich bÅ‚Ä™­da­mi.
   – Lata prak­ty­ki, SmaÅ„­ko. Bierz­cie go.
   Star­szy aspi­rant wy­jÄ…Å‚ z kie­sze­ni kaj­dan­ki i ru­szyÅ‚ w stro­nÄ™ Bam­be­ra.
    
   Pomoc BÅ‚a­Å¼e­ja nie przy­nio­sÅ‚a tym ra­zem ocze­ki­wa­nych re­zul­ta­tów. Choć jak za­pew­niaÅ‚ MÅ‚o­dy Bóg Sek­su, byÅ‚ to ab­so­lut­ny wy­jÄ…­tek, i ko­lej­nym ra­zem Przy­pa­dek coÅ› na pew­no „wyj­mie” przy jego po­mo­cy. Nie zmie­nia­Å‚o to jed­nak fak­tu, że Ja­cek na­stÄ™p­ne­go dnia obu­dziÅ‚ siÄ™ sam. No, może nie do koÅ„­ca sam, bo od razu po otwar­ciu oczu za­czÄ…Å‚ mu to­wa­rzy­szyć duży ból gÅ‚o­wy. Przy­pa­dek przez ja­kiÅ› czas li­czyÅ‚ na to, że „mi­gre­na” sama zro­zu­mie, że nie jest mile wi­dzia­nym go­Å›ciem, i sta­raÅ‚ siÄ™ jÄ… igno­ro­wać. Ale ona upar­cie Å‚u­pa­Å‚a go po skro­niach.
   Ja­cek mu­siaÅ‚ w koÅ„­cu zwlec siÄ™ z Å‚óż­ka i zro­bić so­bie swój ulu­bio­ny w ta­kich przy­pad­kach kok­tajl ko­fe­ino­wo-prze­ciw­bó­l-wy, któ­re­go skÅ‚ad byÅ‚ jed­nÄ… z naj­gÅ‚Ä™­biej strze­Å¼o­nych przez nie­go ta­jem­nic. Po jego wy­pi­ciu po­czuÅ‚ siÄ™ od razu nie­co le­piej i po­my­Å›laÅ‚, że krót­ki spa­cer w po­Å‚Ä…­cze­niu ze Å›wie­Å¼o za­ku­pio­nym ke­fi­rem po­wi­nien caÅ‚­kiem po­pra­wić mu na­strój.
   Mi­gre­na Jac­ka oka­za­Å‚a siÄ™ jed­nak gÅ‚Ä™b­sza niż zwy­kle, dla­te­go jego kok­tajl nie po­mógÅ‚ mu na dÅ‚u­go. Wra­ca­jÄ…c ze skle­pi­ku, z tru­dem wspi­naÅ‚ siÄ™ po scho­dach, sta­ra­jÄ…c siÄ™ nie stu­kać zbyt gÅ‚o­Å›no ob­ca­sa­mi. Na czwar­tym piÄ™­trze, przed drzwia­mi swo­je­go miesz­ka­nia, zo­ba­czyÅ‚ pana BÄ…cz­ka z nie­wy­so­kim sza­ty­nem.
   – DzieÅ„ do­bry – wy­mam­ro­taÅ‚ nie­wy­raź­nie Przy­pa­dek i wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚ z kie­sze­ni kurt­ki klu­cze, nie­spiesz­nie za­bie­ra­jÄ…c siÄ™ do otwie­ra­nia zam­ków.
   – DzieÅ„ do­bry – kiw­nÄ…Å‚ mu gÅ‚o­wÄ… BÄ…­czek i zwró­ciÅ‚ siÄ™ do sza­ty­na. – To jak, bie­rze pan? Jak pan chcesz, to mogÄ™ panu po­móc gra­tis prze­wieźć te paÅ„­skie me­ble.
   – Mu­szÄ™ siÄ™ jesz­cze za­sta­no­wić – sza­tyn po­daÅ‚ mu rÄ™kÄ™ na po­Å¼e­gna­nie i ru­szyÅ‚ na scho­dy. – Za­dzwo­niÄ™ do pana.
   – Tyl­ko pro­szÄ™ nie zwle­kać – rzu­ciÅ‚ za nim BÄ…­czek. – To Å›wiet­na lo­ka­li­za­cja! – prze­chy­liÅ‚ siÄ™ przez ba­rier­kÄ™, żeby upew­nić siÄ™, czy męż­czy­zna jest już od­po­wied­nio da­le­ko. – To byÅ‚ pana nowy sÄ…­siad.
   – To pan tu nie ma za­mia­ru miesz­kać?
   – Ab­so­lut­nie. Trak­tu­jÄ™ to jako lo­ka­tÄ™ ka­pi­ta­Å‚u. Je­stem zÅ‚o­tÄ… rÄ…cz­kÄ…, znam siÄ™ na mu­rar­ce, Å›lu­sar­ce. Ku­pu­jÄ™ miesz­ka­nia w kiep­skim sta­nie, re­mon­tu­jÄ™ i wy­naj­mu­jÄ™.
   – Czy­li ro­bi­my w po­dob­nych bran­Å¼ach. Tyl­ko ja ku­pu­jÄ™ nowe miesz­ka­nia, żeby nie mieć pro­ble­mu.
   – No, to mo­Å¼e­my siÄ™ wy­mie­nić do­Å›wiad­cze­nia­mi. W sen­sie kÅ‚o­po­tów z lo­ka­to­ra­mi – ru­szyÅ‚ na scho­dy, ale coÅ› so­bie przy­po­mniaÅ‚. – A wie pan, zÅ‚a­pa­li tego zÅ‚o­dzie­ja, co ob­ro­biÅ‚ tÄ™ sta­rÄ… babÄ™. Pana też oskar­Å¼y­Å‚a o kra­dzież?
   – Nie
   – A mnie owszem. Åšlu­sarz je­stem i zam­ki po­tra­fiÄ™ otwie­rać, to wi­docz­nie po­li­cji pa­so­wa­Å‚o. CaÅ‚e rano siÄ™ dzi­siaj mu­sia­Å‚em tÅ‚u­ma­czyć na ko­mi­sa­ria­cie. A, i jesz­cze to miesz­ka­nie mi prze­szu­ka­li – wska­zaÅ‚ gÅ‚o­wÄ… na drzwi od lo­ka­lu nu­mer trzy­na­Å›cie.- Do­brze, że ja mam tam tyl­ko goÅ‚e Å›cia­ny, to mi cho­ciaż ba­Å‚a­ga­nu nie na­ro­bi­li, bo z klien­tem by­Å‚em umó­wio­ny. Zresz­tÄ…, ja to nig­dy nie mia­Å‚em szczÄ™­Å›cia do sÄ…­sia­dów. Po­przed­nie miesz­ka­nie już wÅ‚a­Å›ci­wie wy­re­mon­to­wa­Å‚em, ale nie zdÄ…­Å¼y­Å‚em ubez­pie­czyć. No i mnie sÄ…­siad z góry do­ku­ment­nie za­laÅ‚. Mnó­stwo pie­niÄ™­dzy stra­ci­Å‚em, dla­te­go te­raz wolÄ™ mieć wszyst­kich sÄ…­sia­dów pod sobÄ… – za­no­si­Å‚o siÄ™ na dÅ‚uż­szÄ… opo­wieść.
   – I kto ukradÅ‚ te ob­ra­zy?
   – Ten jej wnu­czek. Gdy wy­cho­dzi­Å‚em z ko­mi­sa­ria­tu, to wi­dzia­Å‚em, jak go pro­wa­dzi­li w kaj­dan­kach. To ja lecÄ™ – mach­nÄ…Å‚ rÄ™kÄ… na po­Å¼e­gna­nie.
   Ja­cek otwo­rzyÅ‚ swo­je drzwi i do­pie­ro wte­dy coÅ› do nie­go do­tar­Å‚o.
   – Pa­nie BÄ…­czek! – prze­chy­liÅ‚ siÄ™ przez ba­rier­kÄ™, bo sÄ…­siad byÅ‚ już piÄ™­tro ni­Å¼ej.
   – Co zno­wu?
   – Czy pan za­mknÄ…Å‚ swo­je drzwi, bo nie wi­dzia­Å‚em, żeby pan…
   – Gdzie ja mam gÅ‚o­wÄ™ – BÄ…­czek klep­nÄ…Å‚ siÄ™ dÅ‚o­niÄ… w czo­Å‚o i bÅ‚y­ska­wicz­nie wbiegÅ‚ na czwar­te piÄ™­tro. – Strasz­nie je­stem roz­trze­pa­ny, ciÄ…­gle o czymÅ› za­po­mi­nam – wy­jÄ…Å‚ z kie­sze­ni klu­cze i prze­krÄ™­ciÅ‚ za­mek w drzwiach swo­je­go miesz­ka­nia. – Ale żeÅ› pan to za­uwa­Å¼yÅ‚, cho­ciaż wy­glÄ…­dasz pan na moc­no wczo­raj­sze­go…
   – To taka moja sta­Å‚a wada. Za dużo za­uwa­Å¼am

Komentarze czytelników