Tekst ODCINEK 3
był czytany 579 razy
ODCINEK 3
Myliłby się ten, kto by pomyślał, że Jacek jest słabym kucharzem i dlatego na śniadanie serwował pospolitą jajecznicę. Przypadek gotował świetnie, wszystkie jego znajome jedzące u niego kolację z uznaniem wypowiadały się o jego kulinarnych możliwościach. Tylko że Jacek zawsze hołdował najprostszym rozwiązaniom. A dla samego siebie szkoda mu było czasu na robienie czegoś bardziej wyszukanego.
Radosny jak szczygieÅ‚ek wszedÅ‚ do kuchni, ale zanim otworzyÅ‚ lodówkÄ™, by wydostać z niej jajka, siÄ™gnÄ…Å‚ na jednÄ… z póÅ‚ek. Zanim chwyciÅ‚ poÅ‚ożone tam na pÅ‚ask zdjÄ™cie w ramce przyjrzaÅ‚ siÄ™ uważnie, pod jakim kÄ…tem leżaÅ‚o. UÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. Nie mogÅ‚o być wÄ…tpliwoÅ›ci. KtoÅ› poruszyÅ‚ fotografiÄ… w nocy. WÅ‚aÅ›ciwie mógÅ‚ siÄ™ tego spodziewać. Przecież wiedziaÅ‚, że Ania jest dziennikarkÄ… Å›ledczÄ….
UstawiÅ‚ zdjÄ™cie na stole, gdzie zwykle spożywaÅ‚ domowe posiÅ‚ki. Na fotografii byÅ‚a uÅ›miechniÄ™ta dwudziestokilkulatka ubrana w ciepÅ‚Ä… puchowÄ… kurtkÄ™. Za niÄ…, w tle, majaczyÅ‚y wielkie góry okolone bÅ‚Ä™kitnym niebem.
– Widzisz, BaÅ›ka, znów musimy jeść we dwoje. Te kobiety…
BaÅ›ka, jak zawsze, odwzajemniÅ‚a jego uÅ›miech i spokojnie przyglÄ…daÅ‚a siÄ™, jak przyrzÄ…dza jajecznicÄ™, czekajÄ…c na kolejny posiÅ‚ek we dwoje. Jednak tym razem nie dane im byÅ‚o w spokoju spożyć Å›niadania. Ledwie tylko Jacek wÅ‚ożyÅ‚ pierwszy kÄ™s do ust, zadzwoniÅ‚a jego komórka. SpojrzaÅ‚ na wyÅ›wietlacz i ciężko westchnÄ…Å‚.
„Czego on może ode mnie znowu chcieć?” – pomyÅ›laÅ‚ z niechÄ™ciÄ…. OdebraÅ‚ jednak.
– Cześć, tato… No dobrze, przybiegnÄ™ do ciebie… Jak tylko zjem Å›niadanie.
Jacek rozÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™ i odÅ‚ożyÅ‚ komórkÄ™. SpojrzaÅ‚ na zdjÄ™cie i zapytaÅ‚:
– Za co ty go lubiÅ‚aÅ›, BaÅ›ka?
Kiedy talerz po jajecznicy wylÄ…dowaÅ‚ w zlewie, pod kamienicÄ™ na ulicy Koneckiej 40 zajechaÅ‚a taksówka. Jej kierowca zerknÄ…Å‚ na taksometr i powiedziaÅ‚ do pasażerki:
– DwadzieÅ›cia pięć zÅ‚otych.
Pani Irmina siÄ™gnęła do torebki i wyjęła portmonetkÄ™. Chwile w niej grzebaÅ‚a, w koÅ„cu podaÅ‚a taksówkarzowi trzydzieÅ›ci zÅ‚otych.
– ProszÄ™ i dziÄ™kujÄ™.
Zadowolony kierowca schował zapłatę okraszoną napiwkiem, wysiadł i otworzył bagażnik. Pani Irmina stanęła obok, czekając, aż wyjmie jej walizki. Ta chwila jednak nie następowała, a taryfiarz stał z niewzruszoną miną.
– Może by mi pan pomógÅ‚ to wnieść na czwarte piÄ™tro? Tu nie ma windy.
– Niestety, proszÄ™ pani, lekarz zabroniÅ‚ mi dźwigać ciężary.
– No tak, a ja wygraÅ‚am plecy na loterii – mruknęła pod nosem pani Irmina i chwyciÅ‚a swoje walizki.
– Jak pani chce, to mogÄ™ pani drzwi przytrzymać.
Pani Irmina najchÄ™tniej odburknęłaby coÅ› niemiÅ‚ego, ale powstrzymaÅ‚a siÄ™, bo przy targaniu dwóch walizek nawet otwarcie drzwi na coÅ› siÄ™ mogÅ‚o przydać. Kiwnęła wiÄ™c przyzwalajÄ…co gÅ‚owÄ…. Taksówkarz podszedÅ‚ do ogromnych drzwi z nieprzezroczystego szkÅ‚a. SzarpnÄ…Å‚ za klamkÄ™, ale drzwi nawet nie drgnęły.
– ZamkniÄ™te sÄ… – poinformowaÅ‚ swojÄ… klientkÄ™, która postawiÅ‚a walizki i siÄ™gnęła do torebki po klucze.
WysiÅ‚ek ten okazaÅ‚ siÄ™ jednak zbÄ™dny, bo drzwi otworzyÅ‚y siÄ™ z impetem i wypadÅ‚ z nich pan Antoni Gelberg. Normalnie nie miaÅ‚by pewnie problemów z utrzymaniem siÄ™ na nogach, ale taksówkarz wciąż ciÄ…gnÄ…Å‚ za klamkÄ™ z drugiej strony. Dlatego antykwariusz opuÅ›ciÅ‚ kamienicÄ™ o wiele szybciej, niżby sobie tego życzyÅ‚. Laska wypadÅ‚a mu z lewej rÄ™ki i gdyby nie tuba kreÅ›larska, która zamortyzowaÅ‚a jego upadek, mógÅ‚ sobie zrobić krzywdÄ™. I tak jednak padÅ‚ jak dÅ‚ugi u stóp pani Irminy, wywoÅ‚ujÄ…c jej przerażenie.
– MógÅ‚by pan uważać!
– ProszÄ™ mi wybaczyć – Gelberg podniósÅ‚ siÄ™ z przepraszajÄ…cym uÅ›miechem, który zamarÅ‚ na jego twarzy, gdy zobaczyÅ‚, przed kim stoi. Szybko schyliÅ‚ siÄ™ po laskÄ™ i poprawiÅ‚ na ramieniu tubÄ™, jakby bojÄ…c siÄ™, że zaraz ktoÅ› mu jÄ… odbierze.
– Co pan tu robi? – pani Irmina byÅ‚a równie zdziwiona jak antykwariusz.
– Przecież wyraźnie panu powiedziaÅ‚am, że nie sprzedam moich obrazów!
– Tak, tak, oczywiÅ›cie.
Gelberg z bÅ‚yskiem przerażenia w oczach ukÅ‚oniÅ‚ siÄ™ nisko i ruszyÅ‚ w stronÄ™ Rakowieckiej. PoczÄ…tkowo usiÅ‚owaÅ‚ udawać, że tak naprawdÄ™ siÄ™ nigdzie nie spieszy i dreptaÅ‚ maÅ‚ymi kroczkami. Potem zaczÄ…Å‚ przebierać nóżkami odrobinÄ™ szybciej. A kiedy obejrzaÅ‚ siÄ™ za siebie i zobaczyÅ‚, że pani Irmina i taksówkarz ciÄ…gle na niego patrzÄ…, puÅ›ciÅ‚ siÄ™ pÄ™dem, potrÄ…cajÄ…c na rogu ulicy jakiegoÅ› przechodnia.
– Wariat jakiÅ›? – wyraziÅ‚ przypuszczenie taryfiarz.
– Nie, antykwariusz.
– No to blisko byÅ‚em.
Widać byÅ‚o w tej chwili, że od strony teoretycznej Jacek jest naprawdÄ™ Å›wietnie przygotowany do przebiegniÄ™cia maratonu. Znakomite buty najlepszej firmy, precyzyjny stoper używany przez profesjonalistów i T-shirt, idealnie wchÅ‚aniajÄ…cy pot, sprawiaÅ‚y, że wyglÄ…daÅ‚ w tym momencie, jakby miaÅ‚ za kilka sekund wystartować do biegu. I pewnie by to zrobiÅ‚, gdyby na pierwszym piÄ™trze nie spotkaÅ‚ swojej sÄ…siadki.
– DzieÅ„ dobry, pani Irmino, miaÅ‚a pani wrócić w sobotÄ™ – chciaÅ‚ schylić siÄ™ po postawione przez sÄ…siadkÄ™ walizki, ale zadzwoniÅ‚a jego komórka. ZerknÄ…Å‚ na wyÅ›wietlacz, uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™, lecz nie odebraÅ‚.
– ZnudziÅ‚o mi siÄ™ na tej wsi. Możesz odebrać, ja poczekam.
– To tylko BÅ‚ażej – chwyciÅ‚ walizki i ruszyli na górÄ™.
– Ten erotoman gawÄ™dziarz?
– Przesadza pani. Na paniÄ… po prostu nie dziaÅ‚a jego zwierzÄ™cy magnetyzm.
– Nie znam takiej, na którÄ… dziaÅ‚a – uÅ›miechnęła siÄ™ ironicznie. – Bezwarunkowo nie znam – podkreÅ›liÅ‚a swoje zdanie przy użyciu ulubionego zwrotu. – Ten BÄ…czek skoÅ„czyÅ‚ remont?
– Od dwóch dni cisza. CoÅ› tam jeszcze chyba robi, ale już po cichu.
– No to chwaÅ‚a Bogu. Jak siÄ™ wtedy do mnie przebiÅ‚ przez Å›cianÄ™, to myÅ›laÅ‚am, że umrÄ™ ze strachu.
– Dobrze, że bÅ‚yskawicznie jÄ… zaÅ‚ataÅ‚.
– Ale i tak musiaÅ‚am wyjechać, żeby siÄ™ choć trochÄ™ uspokoić. – Doszli na czwarte piÄ™tro i Jacek postawiÅ‚ walizki przed drzwiami starszej pani. – A do ciebie nikt siÄ™ nie wprowadziÅ‚ w miÄ™dzyczasie?
– Ja odstraszam kobiety.
– Co ty za gÅ‚upstwa opowiadasz?!
– SÅ‚owo honoru. Ostatnia uciekaÅ‚a ode mnie tak szybko, że nawet jej Å›niadania nie zdążyÅ‚em zrobić.
– Marzena chÄ™tnie by zjadÅ‚a wspólne Å›niadanie.
– MuszÄ™ lecieć, tata na mnie czeka. – Jacek wiedziaÅ‚, że w dyskusji na temat Marzeny jest na straconej pozycji, dlatego postanowiÅ‚ jej nie kontynuować. zanim sÄ…siadka zdążyÅ‚a zareagować, byÅ‚ już piÄ™tro niżej.
Starsza pani pokrÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ… z odrobinÄ… dezaprobaty. Bardzo lubiÅ‚a tego pÄ™dziwiatra, jego niestaÅ‚y charakter, który nie przeszkadzaÅ‚ mu podkreÅ›lać konserwatywnych poglÄ…dów. LubiÅ‚a nawet to, że zmieniaÅ‚ znajome w bÅ‚yskawicznym tempie. Gdy je czasem widziaÅ‚a, stwierdzaÅ‚a, że z caÅ‚Ä… pewnoÅ›ciÄ… nie zasÅ‚ugiwaÅ‚y na wiÄ™cej niż chwila zainteresowania. Ale nie miaÅ‚aby nic przeciwko temu, żeby po drugiej stronie korytarza pojawiÅ‚ siÄ™ jakiÅ› maluch, którym mogÅ‚aby siÄ™ czasem zająć i znów poczuć siÄ™ babciÄ….
Westchnęła i wÅ‚ożyÅ‚a klucz do zamka. Ku jej zdziwieniu nie chciaÅ‚ siÄ™ przekrÄ™cić we wÅ‚aÅ›ciwÄ… stronÄ™. ChwyciÅ‚a za klamkÄ™, żeby spróbować ponownie. Drzwi jednak ustÄ…piÅ‚y, wywoÅ‚ujÄ…c u niej zdziwienie nie mniejsze niż u Gelberga.
„Chyba WojtuÅ› nie zapomniaÅ‚ zamknąć?” – pomyÅ›laÅ‚a z niepokojem.
Szybko weszÅ‚a do Å›rodka, zostawiajÄ…c walizki przed drzwiami. Po kilkunastu sekundach wybiegÅ‚a na zewnÄ…trz, z trudem Å‚apiÄ…c powietrze. ChciaÅ‚a coÅ› krzyknąć, ale nie byÅ‚a w stanie. Jedyne, co wydobyÅ‚o siÄ™ z jej ust, to krótkie i ciche:
– O Boże…