Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40419 osoby czytały to 546899 razy. Teraz są 2 osoby

ODCINEK 3

   MyliÅ‚­by siÄ™ ten, kto by po­my­Å›laÅ‚, że Ja­cek jest sÅ‚a­bym ku­cha­rzem i dla­te­go na Å›nia­da­nie ser­wo­waÅ‚ po­spo­li­tÄ… ja­jecz­ni­cÄ™. Przy­pa­dek go­to­waÅ‚ Å›wiet­nie, wszyst­kie jego zna­jo­me je­dzÄ…­ce u nie­go ko­la­cjÄ™ z uzna­niem wy­po­wia­da­Å‚y siÄ™ o jego ku­li­nar­nych moż­li­wo­Å›ciach. Tyl­ko że Ja­cek za­wsze hoÅ‚­do­waÅ‚ naj­prost­szym roz­wiÄ…­za­niom. A dla sa­me­go sie­bie szko­da mu byÅ‚o cza­su na ro­bie­nie cze­goÅ› bar­dziej wy­szu­ka­ne­go.
   Ra­do­sny jak szczy­gie­Å‚ek wszedÅ‚ do kuch­ni, ale za­nim otwo­rzyÅ‚ lo­dów­kÄ™, by wy­do­stać z niej jaj­ka, siÄ™­gnÄ…Å‚ na jed­nÄ… z póÅ‚­ek. Za­nim chwy­ciÅ‚ po­Å‚o­Å¼o­ne tam na pÅ‚ask zdjÄ™­cie w ram­ce przyj­rzaÅ‚ siÄ™ uważ­nie, pod ja­kim kÄ…­tem le­Å¼a­Å‚o. UÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™. Nie mo­gÅ‚o być wÄ…t­pli­wo­Å›ci. KtoÅ› po­ru­szyÅ‚ fo­to­gra­fiÄ… w nocy. WÅ‚a­Å›ci­wie mógÅ‚ siÄ™ tego spo­dzie­wać. Prze­cież wie­dziaÅ‚, że Ania jest dzien­ni­kar­kÄ… Å›led­czÄ….
   Usta­wiÅ‚ zdjÄ™­cie na sto­le, gdzie zwy­kle spo­Å¼y­waÅ‚ do­mo­we po­siÅ‚­ki. Na fo­to­gra­fii byÅ‚a uÅ›miech­niÄ™­ta dwu­dzie­sto­kil­ku­lat­ka ubra­na w cie­pÅ‚Ä… pu­cho­wÄ… kurt­kÄ™. Za niÄ…, w tle, ma­ja­czy­Å‚y wiel­kie góry oko­lo­ne bÅ‚Ä™­kit­nym nie­bem.
   – Wi­dzisz, BaÅ›­ka, znów mu­si­my jeść we dwo­je. Te ko­bie­ty…
   BaÅ›­ka, jak za­wsze, od­wza­jem­ni­Å‚a jego uÅ›miech i spo­koj­nie przy­glÄ…­da­Å‚a siÄ™, jak przy­rzÄ…­dza ja­jecz­ni­cÄ™, cze­ka­jÄ…c na ko­lej­ny po­si­Å‚ek we dwo­je. Jed­nak tym ra­zem nie dane im byÅ‚o w spo­ko­ju spo­Å¼yć Å›nia­da­nia. Le­d­wie tyl­ko Ja­cek wÅ‚o­Å¼yÅ‚ pierw­szy kÄ™s do ust, za­dzwo­ni­Å‚a jego ko­mór­ka. Spoj­rzaÅ‚ na wy­Å›wie­tlacz i cięż­ko wes­tchnÄ…Å‚.
   „Cze­go on może ode mnie zno­wu chcieć?” – po­my­Å›laÅ‚ z nie­chÄ™­ciÄ…. Ode­braÅ‚ jed­nak.
   – Cześć, tato… No do­brze, przy­bie­gnÄ™ do cie­bie… Jak tyl­ko zjem Å›nia­da­nie.
   Ja­cek roz­Å‚Ä…­czyÅ‚ siÄ™ i odÅ‚o­Å¼yÅ‚ ko­mór­kÄ™. Spoj­rzaÅ‚ na zdjÄ™­cie i za­py­taÅ‚:
   – Za co ty go lu­bi­Å‚aÅ›, BaÅ›­ka?
    
   Kiedy ta­lerz po ja­jecz­ni­cy wy­lÄ…­do­waÅ‚ w zle­wie, pod ka­mie­ni­cÄ™ na uli­cy Ko­nec­kiej 40 za­je­cha­Å‚a tak­sów­ka. Jej kie­row­ca zer­k­nÄ…Å‚ na tak­so­metr i po­wie­dziaÅ‚ do pa­sa­Å¼er­ki:
   – Dwa­dzie­Å›cia pięć zÅ‚o­tych.
   Pani Ir­mi­na siÄ™­gnÄ™­Å‚a do to­reb­ki i wy­jÄ™­Å‚a port­mo­net­kÄ™. Chwi­le w niej grze­ba­Å‚a, w koÅ„­cu po­da­Å‚a tak­sów­ka­rzo­wi trzy­dzie­Å›ci zÅ‚o­tych.
   – Pro­szÄ™ i dziÄ™­ku­jÄ™.
   Za­do­wo­lo­ny kie­row­ca scho­waÅ‚ za­pÅ‚a­tÄ™ okra­szo­nÄ… na­piw­kiem, wy­siadÅ‚ i otwo­rzyÅ‚ ba­gaż­nik. Pani Ir­mi­na sta­nÄ™­Å‚a obok, cze­ka­jÄ…c, aż wyj­mie jej wa­liz­ki. Ta chwi­la jed­nak nie na­stÄ™­po­wa­Å‚a, a ta­ry­fiarz staÅ‚ z nie­wzru­szo­nÄ… minÄ….
   – Może by mi pan po­mógÅ‚ to wnieść na czwar­te piÄ™­tro? Tu nie ma win­dy.
   – Nie­ste­ty, pro­szÄ™ pani, le­karz za­bro­niÅ‚ mi dźwi­gać ciÄ™­Å¼a­ry.
   – No tak, a ja wy­gra­Å‚am ple­cy na lo­te­rii – mruk­nÄ™­Å‚a pod no­sem pani Ir­mi­na i chwy­ci­Å‚a swo­je wa­liz­ki.
   – Jak pani chce, to mogÄ™ pani drzwi przy­trzy­mać.
   Pani Ir­mi­na naj­chÄ™t­niej od­burk­nÄ™­Å‚a­by coÅ› nie­mi­Å‚e­go, ale po­wstrzy­ma­Å‚a siÄ™, bo przy tar­ga­niu dwóch wa­li­zek na­wet otwar­cie drzwi na coÅ› siÄ™ mo­gÅ‚o przy­dać. Kiw­nÄ™­Å‚a wiÄ™c przy­zwa­la­jÄ…­co gÅ‚o­wÄ…. Tak­sów­karz pod­szedÅ‚ do ogrom­nych drzwi z nie­prze­zro­czy­ste­go szkÅ‚a. Szarp­nÄ…Å‚ za klam­kÄ™, ale drzwi na­wet nie drgnÄ™­Å‚y.
   – Za­mkniÄ™­te sÄ… – po­in­for­mo­waÅ‚ swo­jÄ… klient­kÄ™, któ­ra po­sta­wi­Å‚a wa­liz­ki i siÄ™­gnÄ™­Å‚a do to­reb­ki po klu­cze.
   Wy­si­Å‚ek ten oka­zaÅ‚ siÄ™ jed­nak zbÄ™d­ny, bo drzwi otwo­rzy­Å‚y siÄ™ z im­pe­tem i wy­padÅ‚ z nich pan An­to­ni Gel­berg. Nor­mal­nie nie miaÅ‚­by pew­nie pro­ble­mów z utrzy­ma­niem siÄ™ na no­gach, ale tak­sów­karz wciąż ciÄ…­gnÄ…Å‚ za klam­kÄ™ z dru­giej stro­ny. Dla­te­go an­ty­kwa­riusz opu­Å›ciÅ‚ ka­mie­ni­cÄ™ o wie­le szyb­ciej, niż­by so­bie tego ży­czyÅ‚. La­ska wy­pa­dÅ‚a mu z le­wej rÄ™ki i gdy­by nie tuba kre­Å›lar­ska, któ­ra za­mor­ty­zo­wa­Å‚a jego upa­dek, mógÅ‚ so­bie zro­bić krzyw­dÄ™. I tak jed­nak padÅ‚ jak dÅ‚u­gi u stóp pani Ir­mi­ny, wy­wo­Å‚u­jÄ…c jej prze­ra­Å¼e­nie.
   – MógÅ‚­by pan uwa­Å¼ać!
   – Pro­szÄ™ mi wy­ba­czyć – Gel­berg pod­niósÅ‚ siÄ™ z prze­pra­sza­jÄ…­cym uÅ›mie­chem, któ­ry za­marÅ‚ na jego twa­rzy, gdy zo­ba­czyÅ‚, przed kim stoi. Szyb­ko schy­liÅ‚ siÄ™ po la­skÄ™ i po­pra­wiÅ‚ na ra­mie­niu tubÄ™, jak­by bo­jÄ…c siÄ™, że za­raz ktoÅ› mu jÄ… od­bie­rze.
   – Co pan tu robi? – pani Ir­mi­na byÅ‚a rów­nie zdzi­wio­na jak an­ty­kwa­riusz.
   – Prze­cież wy­raź­nie panu po­wie­dzia­Å‚am, że nie sprze­dam mo­ich ob­ra­zów!
   – Tak, tak, oczy­wi­Å›cie.
   Gel­berg z bÅ‚y­skiem prze­ra­Å¼e­nia w oczach ukÅ‚o­niÅ‚ siÄ™ ni­sko i ru­szyÅ‚ w stro­nÄ™ Ra­ko­wiec­kiej. Po­czÄ…t­ko­wo usi­Å‚o­waÅ‚ uda­wać, że tak na­praw­dÄ™ siÄ™ nig­dzie nie spie­szy i drep­taÅ‚ ma­Å‚y­mi krocz­ka­mi. Po­tem za­czÄ…Å‚ prze­bie­rać nóż­ka­mi odro­bi­nÄ™ szyb­ciej. A kie­dy obej­rzaÅ‚ siÄ™ za sie­bie i zo­ba­czyÅ‚, że pani Ir­mi­na i tak­sów­karz ciÄ…­gle na nie­go pa­trzÄ…, pu­Å›ciÅ‚ siÄ™ pÄ™­dem, po­trÄ…­ca­jÄ…c na rogu uli­cy ja­kie­goÅ› prze­chod­nia.
   – Wa­riat ja­kiÅ›? – wy­ra­ziÅ‚ przy­pusz­cze­nie ta­ry­fiarz.
   – Nie, an­ty­kwa­riusz.
   – No to bli­sko by­Å‚em.
    
   Widać byÅ‚o w tej chwi­li, że od stro­ny teo­re­tycz­nej Ja­cek jest na­praw­dÄ™ Å›wiet­nie przy­go­to­wa­ny do prze­bie­gniÄ™­cia ma­ra­to­nu. Zna­ko­mi­te buty naj­lep­szej fir­my, pre­cy­zyj­ny sto­per uży­wa­ny przez pro­fe­sjo­na­li­stów i T-shirt, ide­al­nie wchÅ‚a­nia­jÄ…­cy pot, spra­wia­Å‚y, że wy­glÄ…­daÅ‚ w tym mo­men­cie, jak­by miaÅ‚ za kil­ka se­kund wy­star­to­wać do bie­gu. I pew­nie by to zro­biÅ‚, gdy­by na pierw­szym piÄ™­trze nie spo­tkaÅ‚ swo­jej sÄ…­siad­ki.
   – DzieÅ„ do­bry, pani Ir­mi­no, mia­Å‚a pani wró­cić w so­bo­tÄ™ – chciaÅ‚ schy­lić siÄ™ po po­sta­wio­ne przez sÄ…­siad­kÄ™ wa­liz­ki, ale za­dzwo­ni­Å‚a jego ko­mór­ka. Zer­k­nÄ…Å‚ na wy­Å›wie­tlacz, uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™, lecz nie ode­braÅ‚.
   – Znu­dzi­Å‚o mi siÄ™ na tej wsi. Mo­Å¼esz ode­brać, ja po­cze­kam.
   – To tyl­ko BÅ‚a­Å¼ej – chwy­ciÅ‚ wa­liz­ki i ru­szy­li na górÄ™.
   – Ten ero­to­man ga­wÄ™­dziarz?
   – Prze­sa­dza pani. Na pa­niÄ… po pro­stu nie dzia­Å‚a jego zwie­rzÄ™­cy ma­gne­tyzm.
   – Nie znam ta­kiej, na któ­rÄ… dzia­Å‚a – uÅ›miech­nÄ™­Å‚a siÄ™ iro­nicz­nie. – Bez­wa­run­ko­wo nie znam – pod­kre­Å›li­Å‚a swo­je zda­nie przy uży­ciu ulu­bio­ne­go zwro­tu. – Ten BÄ…­czek skoÅ„­czyÅ‚ re­mont?
   – Od dwóch dni ci­sza. CoÅ› tam jesz­cze chy­ba robi, ale już po ci­chu.
   – No to chwa­Å‚a Bogu. Jak siÄ™ wte­dy do mnie prze­biÅ‚ przez Å›cia­nÄ™, to my­Å›la­Å‚am, że umrÄ™ ze stra­chu.
   – Do­brze, że bÅ‚y­ska­wicz­nie jÄ… za­Å‚a­taÅ‚.
   – Ale i tak mu­sia­Å‚am wy­je­chać, żeby siÄ™ choć tro­chÄ™ uspo­ko­ić. – Do­szli na czwar­te piÄ™­tro i Ja­cek po­sta­wiÅ‚ wa­liz­ki przed drzwia­mi star­szej pani. – A do cie­bie nikt siÄ™ nie wpro­wa­dziÅ‚ w miÄ™­dzy­cza­sie?
   – Ja od­stra­szam ko­bie­ty.
   – Co ty za gÅ‚up­stwa opo­wia­dasz?!
   – SÅ‚o­wo ho­no­ru. Ostat­nia ucie­ka­Å‚a ode mnie tak szyb­ko, że na­wet jej Å›nia­da­nia nie zdÄ…­Å¼y­Å‚em zro­bić.
   – Ma­rze­na chÄ™t­nie by zja­dÅ‚a wspól­ne Å›nia­da­nie.
   – Mu­szÄ™ le­cieć, tata na mnie cze­ka. – Ja­cek wie­dziaÅ‚, że w dys­ku­sji na te­mat Ma­rze­ny jest na stra­co­nej po­zy­cji, dla­te­go po­sta­no­wiÅ‚ jej nie kon­ty­nu­ować. za­nim sÄ…­siad­ka zdÄ…­Å¼y­Å‚a za­re­ago­wać, byÅ‚ już piÄ™­tro ni­Å¼ej.
   Star­sza pani po­krÄ™­ci­Å‚a gÅ‚o­wÄ… z odro­bi­nÄ… dez­apro­ba­ty. Bar­dzo lu­bi­Å‚a tego pÄ™­dzi­wia­tra, jego nie­sta­Å‚y cha­rak­ter, któ­ry nie prze­szka­dzaÅ‚ mu pod­kre­Å›lać kon­ser­wa­tyw­nych po­glÄ…­dów. Lu­bi­Å‚a na­wet to, że zmie­niaÅ‚ zna­jo­me w bÅ‚y­ska­wicz­nym tem­pie. Gdy je cza­sem wi­dzia­Å‚a, stwier­dza­Å‚a, że z caÅ‚Ä… pew­no­Å›ciÄ… nie za­sÅ‚u­gi­wa­Å‚y na wiÄ™­cej niż chwi­la za­in­te­re­so­wa­nia. Ale nie mia­Å‚a­by nic prze­ciw­ko temu, żeby po dru­giej stro­nie ko­ry­ta­rza po­ja­wiÅ‚ siÄ™ ja­kiÅ› ma­luch, któ­rym mo­gÅ‚a­by siÄ™ cza­sem za­jąć i znów po­czuć siÄ™ bab­ciÄ….
   Wes­tchnÄ™­Å‚a i wÅ‚o­Å¼y­Å‚a klucz do zam­ka. Ku jej zdzi­wie­niu nie chciaÅ‚ siÄ™ prze­krÄ™­cić we wÅ‚a­Å›ci­wÄ… stro­nÄ™. Chwy­ci­Å‚a za klam­kÄ™, żeby spró­bo­wać po­now­nie. Drzwi jed­nak ustÄ…­pi­Å‚y, wy­wo­Å‚u­jÄ…c u niej zdzi­wie­nie nie mniej­sze niż u Gel­ber­ga.
   „Chy­ba Woj­tuÅ› nie za­po­mniaÅ‚ za­mknąć?” – po­my­Å›la­Å‚a z nie­po­ko­jem.
   Szyb­ko we­szÅ‚a do Å›rod­ka, zo­sta­wia­jÄ…c wa­liz­ki przed drzwia­mi. Po kil­ku­na­stu se­kun­dach wy­bie­gÅ‚a na ze­wnÄ…trz, z tru­dem Å‚a­piÄ…c po­wie­trze. Chcia­Å‚a coÅ› krzyk­nąć, ale nie byÅ‚a w sta­nie. Je­dy­ne, co wy­do­by­Å‚o siÄ™ z jej ust, to krót­kie i ci­che:
   – O Boże…

Komentarze czytelników