Tekst ODCINEK 2
był czytany 584 razy
ODCINEK 2
Tego dnia Jacek obudziÅ‚ siÄ™ w miejscu, w którym najbardziej lubiÅ‚ to robić, czyli we wÅ‚asnym Å‚óżku. ZiewnÄ…Å‚ i przeciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™. Potem przekrÄ™ciÅ‚ siÄ™ na drugi bok, chcÄ…c przytulić osobÄ™, którÄ… spodziewaÅ‚ siÄ™ zastać z tej strony. NastÄ™pnie, zdziwiony, że jest już w Å‚óżku sam, podniósÅ‚ siÄ™, opierajÄ…c na Å‚okciach. LustrujÄ…c spojrzeniem pokój, mrużyÅ‚ wciąż powieki nieprzyzwyczajone do Å›wiatÅ‚a. Na tle okna dostrzegÅ‚ pospiesznie ubierajÄ…cÄ… siÄ™ mÅ‚odÄ… kobietÄ™, która wydawaÅ‚a siÄ™ niezadowolona z jego pobudki.
– Już lecisz? – zapytaÅ‚ z nutÄ… rozczarowania w gÅ‚osie.
– TrochÄ™ siÄ™ spieszÄ™ do redakcji.
– Nie chcesz czegoÅ› zjeść? – jego gÅ‚os byÅ‚ coraz bardziej rozżalony. – MogÄ™ zrobić jajecznicÄ™ – zaproponowaÅ‚.
Kobieta spojrzaÅ‚a na niego odrobinÄ™ rozczarowana. Wczoraj nie wyglÄ…daÅ‚ na faceta, dla którego problemem może być fakt, że to bÄ™dzie tylko jednorazowe spotkanie. Ba, odniosÅ‚a nawet wrażenie, że niezobowiÄ…zujÄ…ca forma znajomoÅ›ci jest ich obopólnym pragnieniem.
– ByÅ‚eÅ› super, ale chyba sobie nie robiÅ‚eÅ› nadziei na coÅ› wiÄ™cej? – dopięła ostatni guzik w swojej garsonce.
– Szczerze mówiÄ…c, Aniu, to myÅ›laÅ‚em…
– Chyba za bardzo uwierzyÅ‚eÅ› w te swoje wróżby z rÄ™ki – pogÅ‚askaÅ‚a go po twarzy i pocaÅ‚owaÅ‚a pożegnalnie w policzek.
– Czyli już wiÄ™cej siÄ™ nie zobaczymy? – zapytaÅ‚ z minÄ… zbitego psa Jacek.
– Warszawa to bardzo maÅ‚e miasto – popatrzyÅ‚a na niego z litoÅ›ciÄ….
– Zawsze gdzieÅ› możemy na siebie wpaść – powiedziaÅ‚y jej usta, za to oczy dodaÅ‚y: „ale nie liczyÅ‚abym na to”.
– Ale…
– NaprawdÄ™ siÄ™ spieszÄ™.
Jacek otworzyÅ‚ szufladÄ™ swojej nocnej szafki i wyjÄ…Å‚ jednÄ… z leżących na wierzchu wizytówek. WrÄ™czyÅ‚ jÄ… Ani.
– GdybyÅ› zmieniÅ‚a zdanie, to zadzwoÅ„.
„Boże, co za irytujÄ…cy gość! – pomyÅ›laÅ‚a. – A Malwina mówiÅ‚a… Nieważne, nie ma co sobie nim gÅ‚owy zawracać. Grunt, że wygraÅ‚am zakÅ‚ad. Jak zwykle!”
Ania niechÄ™tnie wzięła wizytówkÄ™ i, nie zaszczyciwszy już jej wÅ‚aÅ›ciciela nawet spojrzeniem, wyszÅ‚a. Jacek poczÅ‚apaÅ‚ za niÄ… do drzwi i przekrÄ™ciÅ‚ w nich zasuwÄ™. Gdy zostaÅ‚ sam, westchnÄ…Å‚ z żalem:
– Boże, jacy ludzie sÄ… banalnie przewidywalni.
A potem uśmiechnął się radośnie i poszedł do kuchni, żeby zrobić jajecznicę tak, jak najbardziej lubił.
Dla samego siebie.
W chwili, gdy za drzwiami mieszkania należącego do Jacka Przypadka rozpoczynaÅ‚y siÄ™ przygotowania do Å›niadania, do kamienicy przy ulicy Koneckiej 40 wchodziÅ‚ pan Antoni Gelberg. W lewej rÄ™ce miaÅ‚ stylowÄ…, zabytkowÄ… laskÄ™, drugÄ… przytrzymywaÅ‚ dużą kreÅ›larskÄ… tubÄ™ przewieszonÄ… przez prawe ramiÄ™. W drzwiach minÄ…Å‚ siÄ™ z atrakcyjnÄ… kobietÄ…, która podarÅ‚a wÅ‚aÅ›nie czyjÄ…Å› wizytówkÄ™, a jej resztki rzuciÅ‚a niedbale na chodnik. Gdy byÅ‚ już na klatce, tuż przed schodami, zatrzymaÅ‚ siÄ™ na chwilÄ™ i sapnÄ…Å‚ ciężko.
Wyprawa na czwarte piÄ™tro mogÅ‚a mu siÄ™ wydawać pewnym wyzwaniem, bo dobiegaÅ‚ sześćdziesiÄ…tki. Ale laska w jego rÄ™ku byÅ‚a jedynie kamuflażem. MiaÅ‚a tylko dodawać wiarygodnoÅ›ci temu, że zatrzymuje siÄ™ na każdym póÅ‚piÄ™trze, sapiÄ…c kilka razy na znak, jak bardzo siÄ™ zmÄ™czyÅ‚. Ten postój sÅ‚użyÅ‚ jednak gÅ‚ównie dokÅ‚adnemu rozejrzeniu siÄ™ wkoÅ‚o i sprawdzeniu, czy nikt go nie widzi.
Kiedy byÅ‚ już w poÅ‚owie miÄ™dzy trzecim a czwartym piÄ™trem, z mieszkania numer trzynaÅ›cie, znajdujÄ…cego siÄ™ na wprost schodów, wyszedÅ‚ jego nowy wÅ‚aÅ›ciciel. ByÅ‚ to pan Roman BÄ…czek ubrany w pochlapany farbÄ… strój budowlaÅ„ca. Jego widok na moment stropiÅ‚ antykwariusza. Gdyby byÅ‚ na jednym z niższych piÄ™ter, mógÅ‚by po prostu ominąć lokatora spod „trzynastki” i pójść spokojnie do góry. Ale w tej sytuacji byÅ‚o to niemożliwe. Dlatego musiaÅ‚ wymyÅ›lić bÅ‚yskawicznie coÅ› innego. Z pomocÄ… przyszedÅ‚ mu jego niesforny but, który miaÅ‚ skÅ‚onność do rozwiÄ…zywania siÄ™ i w tej chwili byÅ‚ również bliski tego stanu. Pan Antoni schyliÅ‚ siÄ™, rozwiÄ…zaÅ‚ do koÅ„ca sznurówkÄ™, a nastÄ™pnie starannie zaczÄ…Å‚ jÄ… zawiÄ…zywać.
Pan BÄ…czek również wydawaÅ‚ siÄ™ być nieco zaskoczony widokiem antykwariusza. ByÅ‚ jednak nowym lokatorem, dlatego nie miaÅ‚ pojÄ™cia, czy ten starszy jegomość nie przyszedÅ‚ w odwiedziny do kogoÅ› z jego sÄ…siadów. PostanowiÅ‚ zatem go zignorować. Spokojnie zamknÄ…Å‚ drzwi i ruszyÅ‚ na dóÅ‚. MinÄ…Å‚ Gelberga dość obojÄ™tnie i po chwili byÅ‚ już piÄ™tro niżej.
Antykwariusz odczekaÅ‚ jeszcze moment, ukÅ‚adajÄ…c symetrycznie na bucie zawiÄ…zane sznurowadÅ‚a. Dopiero gdy osiÄ…gnęły one perfekcyjny stan, wyprostowaÅ‚ siÄ™ i rzuciÅ‚ spojrzenie w dóÅ‚ schodów, sprawdzajÄ…c, czy pan BÄ…czek oddaliÅ‚ siÄ™ dostatecznie. NastÄ™pnie wszedÅ‚ na czwarte piÄ™tro i stanÄ…Å‚ przed drzwiami mieszkania pani Irminy Bamber. Drzwi te wyglÄ…daÅ‚y najsolidniej ze wszystkich na piÄ™trze, a na dodatek byÅ‚y zaopatrzone w dużą ilość zamków. ZapukaÅ‚ do nich energicznie. Bardziej jednak wciąż interesowaÅ‚ siÄ™ tym, czy nikt go nie widzi, niż faktem, czy ktoÅ› mu za chwilÄ™ otworzy. Kiedy siÄ™ upewniÅ‚, że żadna para oczu go nie obserwuje, siÄ™gnÄ…Å‚ do kieszeni po komplet wytrychów i po krótkim namyÅ›le wÅ‚ożyÅ‚ jeden z nich do zamka w drzwiach. SpróbowaÅ‚ go przekrÄ™cić, jednak bez powodzenia. Wtedy chwyciÅ‚ za klamkÄ™, by poruszyć odrobinÄ™ drzwiami i w ten sposób uÅ‚atwić pracÄ™ wytrycha. Jednak, ku jego zdziwieniu, drzwi otworzyÅ‚y siÄ™ caÅ‚kowicie, zapraszajÄ…c do wejÅ›cia.
„Czyżby zapomniaÅ‚a je zamknąć?” – zdziwiÅ‚ siÄ™. Jeszcze raz upewniÅ‚ siÄ™, że nikt go nie widzi, i wszedÅ‚ do mieszkania pani Irminy Bamber