Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40419 osoby czytały to 546934 razy. Teraz jest 1 osoba

ODCINEK 6

   Pan me­ce­nas Fry­de­ryk Przy­pa­dek staÅ‚ przed lu­strem i uważ­nie siÄ™ przy­glÄ…­daÅ‚ wÅ‚a­snej syl­wet­ce. Mimo że do­bie­gaÅ‚ już sześć­dzie­siÄ…t­ki, to wciąż mógÅ‚ ucho­dzić za atrak­cyj­ne­go męż­czy­znÄ™. Co gor­sza, nie tyl­ko mógÅ‚, ale na­wet ucho­dziÅ‚. I choć od z górÄ… trzy­dzie­stu lat po­zo­sta­waÅ‚ w szczÄ™­Å›li­wym zwiÄ…z­ku ze swo­jÄ… żonÄ… Fe­li­cjÄ…, to wciąż nie po­tra­fiÅ‚ po­wstrzy­mać siÄ™ przed wy­ko­rzy­sty­wa­niem swo­je­go mÄ™­skie­go uro­ku. I to byÅ‚a chy­ba je­dy­na ce­cha Å‚Ä…­czÄ…­ca obu pa­nów Przy­pad­ków.
   Jed­nÄ… z bar­dziej róż­niÄ…­cych ich spraw byÅ‚ ubiór. Pan Fry­de­ryk, dżen­tel­men sta­rej daty, wÅ‚a­Å›ci­wie nig­dzie nie po­ka­zy­waÅ‚ siÄ™ bez gar­ni­tu­ru. A już prze­nig­dy by mu nie przy­szÅ‚o do gÅ‚o­wy, żeby przyjść na ja­kie­kol­wiek spo­tka­nie w stro­ju spor­to­wym. Dla­te­go skrzy­wiÅ‚ siÄ™ z nie­sma­kiem, kie­dy Ja­cek, wkro­czyw­szy do jego ga­bi­ne­tu, nogÄ™ za­rzu­ciÅ‚ na jego biur­ko i za­czÄ…Å‚ wy­ko­ny­wać ja­kieÅ› dziw­ne ćwi­cze­nia.
   Pan Fry­de­ryk, cze­ka­jÄ…c na chwi­lÄ™, gdy syn za­koÅ„­czy tÄ™ gim­na­sty­kÄ™, usiadÅ‚ w swo­im fo­te­lu i na­piÅ‚ siÄ™ dwa Å‚yki soku mar­chwi owe­go ze szklan­ki na biur­ku. Po­tem jesz­cze prze­biegÅ‚ wzro­kiem le­Å¼Ä…­cÄ… na bla­cie ulot­kÄ™ fit­ness clu­bu „Su­per­men”. UÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ na wi­dok wy­spor­to­wa­nych paÅ„, któ­re na niej wy­stÄ™­po­wa­Å‚y. Póź­niej przez mo­ment, co­raz bar­dziej znie­cier­pli­wio­ny, ob­ra­caÅ‚ w dÅ‚o­ni swo­jÄ… nowÄ… ko­mór­kÄ™.
   – UsiÄ…dź wresz­cie – rzu­ciÅ‚ w koÅ„­cu do syna.
   – Nie mogÄ™. Mu­szÄ™ roz­ciÄ…­gnąć miÄ™­Å›nie. In­a­czej nici z mo­ich przy­go­to­waÅ„ do ma­ra­to­nu.
   – Czy ty na­praw­dÄ™ nie masz za­mia­ru za­jąć siÄ™ w Å¼y­ciu czymÅ› po­waż­nym? Ja­cek na chwi­lÄ™ prze­staÅ‚ roz­ciÄ…­gać miÄ™­Å›nie i spoj­rzaÅ‚ na ojca po­dejrz­li­wie.
   – To mo­gÅ‚eÅ› mi wy­po­mnieć przy ro­dzin­nym obie­dzie.
   – Nie chcia­Å‚em roz­ma­wiać przy mat­ce.
   – Roz­wo­dzi­cie siÄ™?
   – Ależ skÄ…d! – pan Fry­de­ryk spoj­rzaÅ‚ na syna z wiel­kim obu­rze­niem. Jak on mógÅ‚ w ogó­le coÅ› ta­kie­go po­my­Å›leć?! Prze­cież w ro­dzi­nie Przy­pad­ków nig­dy nie byÅ‚o żad­nych roz­wo­dów! – Cho­dzi o to, że mat­ka wciąż moc­no prze­Å¼y­wa te zÅ‚e re­cen­zje swo­je­go to­mi­ku po­ezji. A ja ostat­nio mam wiÄ™­cej pra­cy. Do­brze, że nie wie o two­im roz­sta­niu z Ma­rze­nÄ….
   – Mam czÄ™­Å›ciej od­wie­dzać mamÄ™? – do­my­Å›liÅ‚ siÄ™ Ja­cek. – W po­rzÄ…d­ku. Tyl­ko nie licz na to, że wró­cÄ™ na stu­dia.
   – Jak chcesz. Ale to by na pew­no ucie­szy­Å‚o mat­kÄ™ i pod­nio­sÅ‚o jÄ… na du­chu.
   – Ma­mie na tym nie za­le­Å¼y. A ja nie skoÅ„­czÄ™ pra­wa, nie zro­biÄ™ apli­ka­cji i nie obej­mÄ™ po to­bie kan­ce­la­rii. I do­brze by byÅ‚o, żeby to wresz­cie do cie­bie do­tar­Å‚o.
   – Niby dla­cze­go?
   – Bo tak ci bÄ™­dzie Å‚a­twiej żyć. A tak za każ­dym ra­zem, kie­dy spró­bu­jesz mnie do tego na­mó­wić, znów siÄ™ roz­cza­ru­jesz. Na­praw­dÄ™ masz ocho­tÄ™ raz na kil­ka mie­siÄ™­cy prze­Å¼y­wać ko­lej­ny za­wód?
   – Nig­dy nie zro­zu­miem two­je­go oÅ›le­go upo­ru – pan Fry­de­ryk po­krÄ™­ciÅ‚ gÅ‚o­wÄ… z nie­do­wie­rza­niem. – Mo­gli­by­Å›my wte­dy wspól­nie pra­co­wać, za­wsze o tym ma­rzy­Å‚em…
   – To po­myÅ›l, że wte­dy by­Å‚o­by ci trud­niej ukryć każ­dÄ… nowÄ… przy­ja­cióÅ‚­kÄ™. – Ja­cek skoÅ„­czyÅ‚ roz­ciÄ…­gać nogi i za­jÄ…Å‚ siÄ™ pro­sto­wa­niem ple­ców. – TÄ™ obec­nÄ… tak­Å¼e…
   Pan Fry­de­ryk uniósÅ‚ siÄ™ z obu­rze­nia na fo­te­lu. Na co ten gów­niarz so­bie po­zwa­la?!
   – SkÄ…d ci to przy­szÅ‚o do gÅ‚o­wy?!
   – Bo lu­dzie sÄ… ba­nal­nie prze­wi­dy­wal­ni, tato.
   – Co ty mó­wisz?! I prze­staÅ„ mi siÄ™ przy­pa­try­wać z tym swo­im iro­nicz­no-do­bro­tli­wo-po­bÅ‚aż­li­wym wy­ra­zem twa­rzy! Czy ty wiesz, jak to in­nych iry­tu­je?! No tak, ale ty siÄ™ nig­dy nie przej­mo­wa­Å‚eÅ›, że wciąż iry­tu­jesz wszyst­kich lu­dzi!
   – Po pro­stu przy­zwy­cza­iÅ‚em siÄ™ do tego.
   – No to może naj­wyż­szy czas siÄ™ od tego od­zwy­cza­ić i na­uczyć siÄ™ pew­nych za­sad wspóÅ‚­Å¼y­cia spo­Å‚ecz­ne­go. I po­wiedz mi wresz­cie, skÄ…d ci przy­szÅ‚o do gÅ‚o­wy, że zdra­dzam two­jÄ… mat­kÄ™.
   – Nie chcÄ™ mi siÄ™ – Ja­cek ru­szyÅ‚ do drzwi, ale za­trzy­maÅ‚ siÄ™ w ostat­niej chwi­li. – No chy­ba, że obie­casz mi, że przez naj­bliż­szy rok sÅ‚o­wem nie wspo­mnisz o moim po­wro­cie na stu­dia.
   – Tyl­ko je­Å›li uznam, że two­je po­dej­rze­nia majÄ… ja­kiÅ› sens. A po­nie­waż wiem, że sÄ… po­zba­wio­ne sen­su…
   – Po pierw­sze – prze­rwaÅ‚ mu Ja­cek – masz dużo pra­cy i póź­no wra­casz do domu, choć każ­dy wie, że nie lu­bisz siÄ™ prze­pra­co­wy­wać.
   Ja­cek po­truch­taÅ‚ w kÄ…t ga­bi­ne­tu ojca i wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚ stam­tÄ…d dwie kil­ku­ki­lo­we han­tle.
   – Po dru­gie: tre­nu­jesz w pra­cy. Czy­li po­trze­bu­jesz lep­szej kon­dy­cji. Zmie­ni­Å‚eÅ› na­wet die­tÄ™ na zdrow­szÄ… – wziÄ…Å‚ do rÄ™ki szklan­kÄ™ z so­kiem mar­chwi owym i wy­piÅ‚ jÄ… dusz­kiem.
   – Je­stem co­raz star­szy, mu­szÄ™ o sie­bie wiÄ™­cej dbać.
   – Masz ulot­kÄ™ z fit­ness clu­bu, czy­li han­tle to za maÅ‚o.
   – To bar­dzo ele­ganc­ki fit­ness club, moż­na tam spo­tkać od­po­wied­nich lu­dzi.
   – Zna­czy jest spo­ro mÅ‚od­sza, bo po­trze­bu­jesz su­per­kon­dy-cji – Ja­cek zi­gno­ro­waÅ‚ tÅ‚u­ma­cze­nie ojca. – Po trze­cie: masz też dru­gi te­le­fon, na któ­ry dzwo­ni pew­nie tyl­ko ona. Trzy­masz go bli­sko sie­bie, bo­isz siÄ™ wy­pu­Å›cić z rÄ™ki, żeby ktoÅ› inny nie zo­ba­czyÅ‚, kto te­le­fo­nu­je. Pew­nie gdy do cie­bie dzwo­ni, gra ja­kaÅ› piÄ™k­na mu­zy­ka.
   Ja­cek otwo­rzyÅ‚ na­gle wiel­kÄ… prze­szklo­nÄ… sza­fÄ™. StaÅ‚ tam wspa­nia­Å‚y kosz róż skÅ‚a­da­jÄ…­cy siÄ™ na oko z pięć­dzie­siÄ™­ciu sztuk. Moż­na byÅ‚o po­wie­dzieć, że byÅ‚y krwi­Å›cie czer­wo­ne, ale ich ko­lor bladÅ‚ w tej chwi­li strasz­li­wie, bo nie wy­trzy­my­waÅ‚ kon­ku­ren­cji z obec­nÄ… bar­wÄ… twa­rzy pana Fry­de­ry­ka.
   – To dla two­jej mamy – me­ce­nas zda­waÅ‚ so­bie spra­wÄ™, że jego obro­na jest co­raz bar­dziej roz­pacz­li­wa i bez­sen­sow­na. Ale nie miaÅ‚ wyj­Å›cia, bo prak­ty­ka za­wo­do­wa pod­po­wia­da­Å‚a mu, że pod­sta­wÄ… suk­ce­su jest trzy­ma­nie siÄ™ kie­run­ku raz ob­ra­ne­go kÅ‚am­stwa.
   – Po czwar­te: od dzie­siÄ™­ciu lat nie da­Å‚eÅ› ma­mie róży. Je­steÅ› skne­rÄ…, któ­ry na­wet nie za­trud­nia se­kre­tar­ki, tyl­ko wy­ko­rzy­stu­je do wszyst­kie­go swo­jÄ… apli­kant­kÄ™. Hoj­ny ro­bisz siÄ™ wy­Å‚Ä…cz­nie wte­dy, gdy w grÄ™ wcho­dzi nowa ko­bie­ta. I jak, wciąż ma­rzysz o pra­cy ze mnÄ…?
   Za­nim me­ce­nas zdÄ…­Å¼yÅ‚ po­wie­dzieć co­kol­wiek, ko­mór­ka na jego biur­ku za­czÄ™­Å‚a wy­gry­wać bar­dzo zna­ne mi­Å‚o­sne tre­le. Ja­cek uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ kpiÄ…­co i wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚ z ko­sza jed­nÄ… z róż, bu­rzÄ…c caÅ‚Ä… mi­ster­nÄ… kon­struk­cjÄ™. Wy­szedÅ‚ z ga­bi­ne­tu z kwia­tem i z szel­mow­skim uÅ›mie­chem wrÄ™­czyÅ‚ go Ma­rze­nie. A po­tem wy­biegÅ‚ na do­bre z kan­ce­la­rii, po­zo­sta­wia­jÄ…c jej oby­dwu pra­cow­ni­ków w osÅ‚u­pie­niu.
   Pan Fry­de­ryk sie­dziaÅ‚ za swo­im biur­kiem przez kil­ka mi­nut jak ra­Å¼o­ny gro­mem. Nie byÅ‚ na­wet w sta­nie ode­brać dzwo­niÄ…­ce­go wciąż te­le­fo­nu. Za to apli­kant­ka od­zy­ska­Å‚a re­zon już po chwi­li. Spoj­rza­Å‚a wÅ›cie­kÅ‚a na różę i wy­rzu­ci­Å‚a jÄ… do sto­jÄ…­ce­go obok jej biur­ka ko­sza na Å›mie­ci

Komentarze czytelników