Tekst ODCINEK 5
był czytany 611 razy
ODCINEK 5
To byÅ‚ naprawdÄ™ piÄ™kny kosz róż. Już na pierwszy rzut oka byÅ‚o widać, że jest ich tam przynajmniej pięćdziesiÄ…t. Wprawne dÅ‚onie uÅ‚ożyÅ‚y je z kunsztem godnym wielkiego artysty i precyzjÄ… maszyny. A teraz inne wprawne dÅ‚onie przeliczaÅ‚y banknoty, które wrÄ™czyÅ‚ im mecenas Fryderyk Przypadek. Przy ostatnim z nich dÅ‚onie jakby siÄ™ zawahaÅ‚y.
– Reszty nie trzeba – rozwiaÅ‚ wÄ…tpliwoÅ›ci dÅ‚oni adwokat.
DÅ‚onie, razem z caÅ‚Ä… postaciÄ…, do której należaÅ‚y, pochyliÅ‚y siÄ™ grzecznie w podziÄ™kowaniu i wyszÅ‚y. Choć kosz róż staÅ‚ na biurku tuż przed jej nosem, Marzena staraÅ‚a siÄ™ go nie zauważać. WpatrywaÅ‚a siÄ™ pilnie w ekran swojego komputera i wypeÅ‚niaÅ‚a grzecznie obowiÄ…zki aplikantki adwokackiej, stukajÄ…c w klawiaturÄ™. Jej patron nie miaÅ‚by nic przeciwko temu, gdyby rzeczywiÅ›cie nie zauważyÅ‚a tego kosza, ale skoro już siÄ™ to staÅ‚o, poczuÅ‚ siÄ™ w obowiÄ…zku wytÅ‚umaczyć.
– To dla żony… – Marzena pokiwaÅ‚a twierdzÄ…co gÅ‚owÄ…, ale wciąż nie odrywaÅ‚a wzroku od ekranu komputera. Pan Fryderyk poczuÅ‚ siÄ™ lekko niezrÄ™cznie, dlatego postanowiÅ‚ zmienić temat. – PamiÄ™tasz, Marzenko, że w sobotÄ™ jesteÅ›cie z Jackiem u nas na obiedzie?
– Tak, oczywiÅ›cie – odpowiedziaÅ‚a aplikantka, wciąż nie spoglÄ…dajÄ…c na swojego patrona. Tylko na moment pojawiÅ‚ siÄ™ na jej twarzy delikatny grymas niezadowolenia. KÄ…tem oka zauważyÅ‚a, że mecenas spoglÄ…da na zegarek. – Czeka pan na kogoÅ›?
– Na twojego „narzeczonego” – pan Fryderyk wydÄ…Å‚ ironicznie wargi. Na dźwiÄ™k znienawidzonego sÅ‚owa twarz jego aplikantki stężaÅ‚a na moment, zaÅ› palce przestaÅ‚y stukać w klawiaturÄ™. – Spóźnia siÄ™ jak zwykle. Pewnie mu siÄ™ nie spieszy…
Przypuszczenie pana Fryderyka byÅ‚o gÅ‚Ä™boko niesprawiedliwe. Jacek chciaÅ‚ do niego dotrzeć jak najszybciej i wcale nie zamierzaÅ‚ siÄ™ spóźnić. Ale jak tu siÄ™ nie trzymać w parku i nie zrobić paru skÅ‚onów, kiedy tuż obok gimnastykujÄ… siÄ™ dwie sympatyczne panie? Przecież dziÄ™ki temu i one, i on bÄ™dÄ… mieli dużo milszÄ… pozostaÅ‚Ä… część dnia. Bo obopólna wymiana komplementów i numerów telefonów nic nie kosztuje, a może dać tyle przyjemnoÅ›ci.
Pan Roman BÄ…czek byÅ‚ wÅ‚aÅ›nie zajÄ™ty przybijaniem listwy przypodÅ‚ogowej u doÅ‚u jednej ze Å›cian, kiedy usÅ‚yszaÅ‚ energiczne pukanie do drzwi. WstaÅ‚ i otrzepaÅ‚ robocze spodnie z biaÅ‚ego pyÅ‚u, którego wciąż byÅ‚o peÅ‚no w pomieszczeniu. Mieszkanie byÅ‚o Å›wieżo wyremontowane i w pokoju nie znajdowaÅ‚o siÄ™ nic poza czterema Å›cianami. No i starym, poÅ‚amanym żyrandolem, który smÄ™tnie zwisaÅ‚ z sufitu.
Pan BÄ…czek, zanim poszedÅ‚ otworzyć drzwi, spojrzaÅ‚ jeszcze na Å›wieżo przybitÄ… listwÄ™. Nie daÅ‚o siÄ™ ukryć, że różniÅ‚a siÄ™ od pozostaÅ‚ych. Trudno byÅ‚o jednak o co innego, skoro ta byÅ‚a nowa, a pozostaÅ‚e miaÅ‚y już swoje lata. Ale tylko ta wymagaÅ‚a wymiany, bo jej poprzedniczka po oderwaniu do niczego siÄ™ nie nadawaÅ‚a. PozostaÅ‚e zaÅ› mogÅ‚y sÅ‚użyć jeszcze wiele lat i oszczÄ™dnemu panu Romanowi szkoda byÅ‚o je wymieniać, nawet jeÅ›li miaÅ‚yby lepiej pasować.
Energiczne pukanie do drzwi powtórzyÅ‚o siÄ™. Pan Roman odÅ‚ożyÅ‚ mÅ‚otek, powoli ruszyÅ‚ w ich stronÄ™ i, nie wyglÄ…dajÄ…c przez judasza, otworzyÅ‚ je. Już wczeÅ›niej zauważyÅ‚, że na piÄ™trze krÄ™ci siÄ™ peÅ‚no policji. Dlatego nie miaÅ‚ wÄ…tpliwoÅ›ci, kto ma go zamiar odwiedzić i przygotowaÅ‚ siÄ™ na tÄ™ wizytÄ™.
Przed drzwiami staÅ‚o dwóch policjantów, jeden przysadzisty, z sumiastym wÄ…sem, drugi wysoki, szczupÅ‚y, z ptasiÄ… gÅ‚ówkÄ….
– Podkomisarz ÅoÅ› – przedstawiÅ‚ siÄ™ przysadzisty. – Możemy porozmawiać?
– CoÅ› siÄ™ staÅ‚o?
– PaÅ„skiej sÄ…siadce skradziono obrazy. ChcieliÅ›my zapytać, czy nic pan nie widziaÅ‚? A może coÅ› pan sÅ‚yszaÅ‚? Można?
– ProszÄ™ – BÄ…czek bez entuzjazmu wpuÅ›ciÅ‚ policjantów do swojego mieszkania.
– Niewiele tu u pana – stwierdziÅ‚ starszy aspirant SmaÅ„ko po obejrzeniu goÅ‚ych Å›cian.
– Niedawno kupiÅ‚em to mieszkanie i dopiero skoÅ„czyÅ‚em remont.
– Chyba pan jeszcze nie skoÅ„czyÅ‚? – SmaÅ„ko wskazaÅ‚ na leżący na podÅ‚odze mÅ‚otek i maÅ‚e gwoździki obok niego.
– To tylko ostatnie parÄ™ puknięć. Ale wczeÅ›niej to tu byÅ‚a robota na caÅ‚ego. Znaczy gÅ‚oÅ›no byÅ‚o i niewiele mogÅ‚em usÅ‚yszeć.
ÅoÅ› przyjrzaÅ‚ siÄ™ uważnie Å›cianie, u podstawy której BÄ…czek przed chwilÄ… przybijaÅ‚ przypodÅ‚ogowÄ… listwÄ™.
– DziurÄ™ pan elegancko zaÅ‚ataÅ‚.
– Już naskarżyÅ‚a? – prychnÄ…Å‚ niezadowolony. – Ja to nie mam szczęścia do sÄ…siadów. MyÅ›laÅ‚em, że mnie zamorduje, jak siÄ™ do niej przebiÅ‚em! CaÅ‚y czas wrzeszczaÅ‚a, że maÅ‚o jej autoportretu Malczewskiego nie podziurawiÅ‚em.
– Czyli wiedziaÅ‚ pan, że jej obrazy sÄ… cenne?
– Ja tam siÄ™ nie znam na obrazach. Dla mnie Malczewski czy Matejko to jeden chÅ‚am.
– Ale orientuje siÄ™ pan – Åosia coraz bardziej fascynowaÅ‚a naprawiona Å›ciana i przyglÄ…daÅ‚a siÄ™ jej z rosnÄ…cÄ… uwagÄ… – że obrazy obydwu panów sÄ… bardzo cenne?
– Może i tak. Ale chyba mnie panowie o nic nie podejrzewacie?! Co pan siÄ™ tak tej Å›cianie przyglÄ…da?!
– Po co te nerwy? – ÅoÅ› spojrzaÅ‚ na niego zdziwiony. – Podziwiam robotÄ™ fachowca. Åšladu nie ma. Pan jest tynkarzem?
– Z wyksztaÅ‚cenia jestem Å›lusarzem. Ale tak w ogóle to zÅ‚ota rÄ…czka jestem, wszystko potrafiÄ™.
– Rozumiem. BÄ™dziemy pana musieli oficjalnie przesÅ‚uchać. ProszÄ™ do mnie jutro przyjść – podkomisarz wrÄ™czyÅ‚ BÄ…czkowi swojÄ… wizytówkÄ™.
– Ale ja nic nie wiem…
–To tylko zwykÅ‚a, rutynowa czynność. Do widzenia.
Kiedy BÄ…czek zamknÄ…Å‚ drzwi za policjantami, nerwowo wyciÄ…gnÄ…Å‚ z kieszeni koszuli paczkÄ™ papierosów i wyjÄ…Å‚ jednego z nich. ZapaliÅ‚, zaciÄ…gajÄ…c siÄ™ intensywnie dymem. Potem kilka razy powtórzyÅ‚ tÄ™ czynność. Później otworzyÅ‚ okno i pstrykniÄ™ciem palcami pozbyÅ‚ siÄ™ niedopaÅ‚ka. Po chwili schyliÅ‚ siÄ™ po mÅ‚otek oraz gwoździki i wróciÅ‚ do pracy, którÄ… przerwaÅ‚a mu wizyta policjantów.
– DupÄ™ czÅ‚owiekowi zawracajÄ…, zamiast zÅ‚odziei Å‚apać – burknÄ…Å‚ pod nosem, stukajÄ…c w jeden z ostatnich gwoździków.