Tekst ODCINEK 17
był czytany 635 razy
ODCINEK 17
Zakrapialnia byÅ‚a o tej porze zawsze jeszcze dość pusta. Jej stali bywalcy nie zdążyli wyskoczyć z korporacyjnych mundurków. Ci, którym los oszczÄ™dziÅ‚ trudów pracy dla miÄ™dzynarodowych kapitaÅ‚ów, też przychodzili raczej późniejW tej chwili dopiero powoli koÅ„czyli ukÅ‚adanie planów Å›wietlistej przyszÅ‚oÅ›ci, którÄ… mieli zamiar uszczęśliwić ten kraj. ZresztÄ…, po co siÄ™ mieli spieszyć, skoro ich sponsorzy stawiajÄ…cy drinki, i wszystko inne, jeszcze tu nie przyszli? Dopiero potem, przy huku ogÅ‚uszajÄ…cej muzyki, bÄ™dÄ… mogli ich bezkarnie obrażać, wypominajÄ…c finansowe rozpasanie i brak odpowiedniego zainteresowania kulturÄ… wysokÄ….
Ale teraz muzyka cicho sÄ…czyÅ‚a siÄ™ z gÅ‚oÅ›ników, co pozwalaÅ‚o prowadzić rozmowÄ™ bez koniecznoÅ›ci przekrzykiwania siÄ™.
– Wiesz, ojciec kazaÅ‚ mi siÄ™ do siebie upodobnić – wyznaÅ‚ BÅ‚ażej siedzÄ…cemu obok Przypadkowi.
– Jeszcze bardziej? – zapytaÅ‚ nieopatrznie Jacek, tracÄ…c na chwilÄ™ rewolucyjnÄ… czujność.
– Jak „bardziej”? Przecież my jesteÅ›my zupeÅ‚nie niepodobni. On na przykÅ‚ad w ogóle nie ma powodzenia u kobiet – mecenas zauważyÅ‚ coÅ› za plecami Przypadka. – Idzie Marzena.
Jacek odwróciÅ‚ siÄ™ i z uÅ›miechem wstaÅ‚ na widok aplikantki. ChciaÅ‚ jÄ… pocaÅ‚ować w policzek, ale ona delikatnie siÄ™ uchyliÅ‚a.
– Cześć – rzuciÅ‚a sucho. – PomógÅ‚ ci pan Ewaryst?
– Umiarkowanie – skrzywiÅ‚ siÄ™ Jacek. – UraczyÅ‚ mnie tylko wykÅ‚adem na temat marnego gustu naszego narodu.
– Pewnie ci mówiÅ‚, że symetria jest piÄ™knem gÅ‚upców?
– DokÅ‚adnie tak.
„Symetria jest piÄ™knem gÅ‚upców” przeleciaÅ‚o jeszcze raz przez gÅ‚owÄ™ Przypadka. Tak, w tej jednej chwili zrozumiaÅ‚, jak bardzo prawdziwe jest to zdanie. I jakim gÅ‚upcem byÅ‚ wczeÅ›niej, gdy tego nie pojmowaÅ‚. Wreszcie do niego dotarÅ‚o, gdzie tkwi zagadka żyrandola! Å»e też wczeÅ›niej tego nie pojÄ…Å‚. A przecież wystarczyÅ‚o poddać siÄ™ symetrii.
– Co siÄ™ staÅ‚o? – Marzena zauważyÅ‚a, że Jacka już od dÅ‚uższej chwili nie ma w klubie.
– MuszÄ™ iść rozwiÄ…zać zagadkÄ™. I możesz podziÄ™kować znajomemu, bez niego by mi siÄ™ to nie udaÅ‚o. Na razie.
RuszyÅ‚ tak szybko w stronÄ™ wyjÅ›cia, że nie sÅ‚yszaÅ‚, jak jego zdezorientowana „narzeczona” wymamrotaÅ‚a:
– Przecież powiedziaÅ‚eÅ›, że ci pomógÅ‚ umiarkowanie…
– Marzena.
– Tak, BÅ‚ażej?
– Wiem, że Å‚amiÄ™ ci serce, ale wybacz, miÄ™dzy nami nic nie może być. Jacek to mój przyjaciel… Gdzie idziesz?
Jacek staÅ‚ już dobry kwadrans na korytarzu przed swoimi drzwiami, gdy na schodach pojawiÅ‚ siÄ™ ÅoÅ› w asyÅ›cie aspiranta SmaÅ„ki. Choć trzeba przyznać, że podkomisarz bardzo siÄ™ spieszyÅ‚. Taka okazja przecież nie trafia siÄ™ czÄ™sto. Podejrzany postanowiÅ‚ sam siÄ™ przyznać i pokazać miejsce ukrycia swojego Å‚upu! Wprawdzie jeszcze nie tak dawno zgrywaÅ‚ chojraka, ale musiaÅ‚ w koÅ„cu zrozumieć, że jego, Åosia, nie jest w stanie przechytrzyć. StÄ…d pewnie to nagÅ‚e zaÅ‚amanie i wieczorny telefon.
– Dobrze, że wreszcie siÄ™ pan zdecydowaÅ‚ – wysapaÅ‚ ÅoÅ›. – Może bÄ™dÄ™ mógÅ‚ panu zaÅ‚atwić Å‚agodniejszy wymiar kary.
– To raczej ja panu mogÄ™ zaÅ‚atwić awans.
– Co? Co pan mówi?! Jaki awans? I gdzie pan schowaÅ‚ te obrazy?
– TelefonujÄ…c do pana, powiedziaÅ‚em jedynie, że chcÄ™ siÄ™ przyznać, iż wiem, gdzie sÄ… te obrazy. A nie, że ja je ukradÅ‚em czy gdzieÅ› schowaÅ‚em. Bardzo mi przykro, że siÄ™ nie zrozumieliÅ›my.
– ProszÄ™ wreszcie przestać ze mnie kpić i powiedzieć. Co pan robi?
– Pukam do mojego sÄ…siada, który najprawdopodobniej od wielu godzin wciąż wpatruje siÄ™ w żyrandol.
– SkÄ…d pan to wie?
– Bo ludzie sÄ… banalnie przewidywalni, panie podkomisarzu.
Drzwi od lokalu numer trzynaÅ›cie otworzyÅ‚y siÄ™ i ukazaÅ‚ siÄ™ w nich pan Roman BÄ…czek. Wzrok miaÅ‚ póÅ‚przytomny i widać byÅ‚o, że ma za sobÄ… ciężki dzieÅ„.
– Czego? – burknÄ…Å‚ niegrzecznie.
– Bardzo pana przepraszamy, ale ktoÅ› chyba z nas sobie zakpiÅ‚ – ÅoÅ› zmierzyÅ‚ Jacka wyjÄ…tkowo ciężkim spojrzeniem. – ObiecujÄ™ jednak, że sobie z tym kimÅ› poważnie porozmawiamy i nie wypuÅ›cimy go do rana – chciaÅ‚ pociÄ…gnąć Jacka za rÄ™kÄ™.
– A nie chciaÅ‚by pan najpierw odnaleźć tych obrazów? – zapytaÅ‚ Przypadek. – SÄ… tak blisko, tuż za Å›cianÄ… – wskazaÅ‚ na otwarte drzwi, w których staÅ‚ BÄ…czek.
– Pan już caÅ‚kiem oszalaÅ‚. Przecież tam niedawno byÅ‚y goÅ‚e Å›ciany. Gdzie pan BÄ…czek miaÅ‚ je niby ukryć? W żyrandolu?
– W pewnym sensie.
– No to już przechodzi ludzkie pojÄ™cie. Najpierw oskarża mnie ta stara gÅ‚upia baba, a teraz pewnie jeszcze on. Chyba sprzedam to mieszanie, bo inaczej bÄ™dÄ… mi zatruwać życie do Å›mierci – westchnÄ…Å‚ ciężko. – Ja to nie mam szczęścia do sÄ…siadów.
– Może jednak wejdziemy? – spytaÅ‚ Przypadek wciąż wahajÄ…cego siÄ™ Åosia. – MogÄ™ panu obiecać, że jeÅ›li nie znajdziemy tam obrazów, osobiÅ›cie poproszÄ™ prokuratora o dwa lata wiÄ™zienia dla mnie.
Propozycja byÅ‚a zbyt kuszÄ…ca, żeby podkomisarz potrafiÅ‚ siÄ™ jej oprzeć. Po chwili wszyscy stanÄ™li poÅ›rodku wielkiego pokoju, umeblowanego już niemal kompletnie, i czekajÄ…cego tylko na wprowadzenie siÄ™ KoÅ‚eckiego. Jacek uÅ›miechaÅ‚ siÄ™ tajemniczo, zaÅ› pozostaÅ‚a trójka patrzyÅ‚a na niego zniecierpliwiona.
– No i? – podkomisarz ÅoÅ› rozejrzaÅ‚ siÄ™ bezradnie po pomieszczeniu. – Może mnie pan oÅ›wieci, panie detektywie?
– Ostatnio pewna osoba powiedziaÅ‚a mi, że symetria jest piÄ™knem gÅ‚upców. Ale nie da siÄ™ ukryć, że gdy buduje siÄ™ mieszkania, rozsÄ…dnie jest z tego piÄ™kna korzystać.
– Co pan mi tu opowiada?
- Niech pan spojrzy na żyrandol, panie podkomisarzu.
Wszystkie oczy skierowaÅ‚y siÄ™ w tamtÄ… stronÄ™. Również BÄ…czka, który nadal nie pojmowaÅ‚, jak mógÅ‚ zdradzić go żyrandol, którego nawet nie dotykaÅ‚?!
– No i co? – wzruszyÅ‚ ramionami komisarz. – Å»yrandol jak żyrandol.
– To prawda. Za to umieszczony dość dziwnie. Po to żeby pokój byÅ‚ najlepiej oÅ›wietlony, żyrandole umieszcza siÄ™ zawsze symetrycznie poÅ›rodku pokoju. Ale ten jest wyraźnie bliżej tej Å›ciany.
– RzeczywiÅ›cie – zauważyÅ‚ ze zdziwieniem podkomisarz ÅoÅ›. – Ale co to oznacza?
– To, że Å›ciana zostaÅ‚a w pewien sposób przesuniÄ™ta. I zapewne za niÄ… sÄ… schowane obrazy, które zniknęły z mieszkania pani Irminy. SchowaÅ‚ je tu pan BÄ…czek jako lokatÄ™ kapitaÅ‚u. WiedziaÅ‚, że szybko ich nie sprzeda. Ale on jest cierpliwy. Za kilka lat by je spokojnie wyciÄ…gnÄ…Å‚, wtedy być może nie byÅ‚yby już tak intensywnie poszukiwane. SÄ… tam pewnie też klucze, które dorobiÅ‚ do mieszkania pani Irminy. StÄ…d brak Å›ladów wÅ‚amania.
– Chyba pan mu nie wierzy? – blady BÄ…czek próbowaÅ‚ siÄ™ uÅ›miechnąć. – To po prostu zwykÅ‚a niedoróbka budowlana.
– Niestety, panie BÄ…czek, te kamienice byÅ‚y budowane wtedy, kiedy nie istniaÅ‚o takie pojÄ™cie – pokiwaÅ‚ gÅ‚owÄ… Przypadek. – Wystarczy zresztÄ… sprawdzić dla porównania Å›ciany piÄ™tro niżej. A potem rozkuć tÄ™ pana Å›cianÄ™.
– Nie zgadzam siÄ™!
– Chyba bÄ™dzie lepiej, żeby pan oszczÄ™dziÅ‚ panu komisarzowi fatygi i sprowadzania drogiego sprzÄ™tu do przeÅ›wietlenia tej Å›ciany? No i jak, panie podkomisarzu, wierzy pan mnie czy panu BÄ…czkowi?
ÅoÅ› nie miaÅ‚ wÄ…tpliwoÅ›ci, że Jacek ma racjÄ™. WystarczyÅ‚o tylko spojrzeć na BÄ…czka, który po krótkim okresie bladoÅ›ci zrobiÅ‚ siÄ™ czerwony na twarzy, a potem spociÅ‚ siÄ™ jak bura mysz. Podkomisarz nie chciaÅ‚ jednak tego przyznać tak od razu i wprost. Dlatego najpierw zmierzyÅ‚ jeszcze tylko krokami odlegÅ‚ość żyrandola od dwóch Å›cian, a nastÄ™pnie spojrzaÅ‚ z pogardÄ… na winowajcÄ™, dajÄ…c mu do zrozumienia, że osobiÅ›cie go rozgryzÅ‚ i ma zamiar aresztować. BÄ…czek w jednej chwili skurczyÅ‚ siÄ™ o dobrych kilka centymetrów i stwierdziÅ‚ cichutko:
– To wszystko przez to, że nigdy nie miaÅ‚em szczęścia do sÄ…siadów.
XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
Tak koÅ„czy siÄ™ pierwsza zagadka rozwiÄ…zana przez mojego detektywa. Dwie pozostaÅ‚e, "Listonosz przychodzi zawsze dwa razy" i "CzÅ‚owiek, który siÄ™ nie uÅ›miechaÅ‚" sÄ… do przeczytania w tomie "Pan Przypadek i trzynastka"