Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40180 osoby czytały to 542700 razy. Teraz jest 37 osób

ODCINEK 17

   Zakra­pial­nia byÅ‚a o tej po­rze za­wsze jesz­cze dość pu­sta. Jej sta­li by­wal­cy nie zdÄ…­Å¼y­li wy­sko­czyć z kor­po­ra­cyj­nych mun­dur­ków. Ci, któ­rym los oszczÄ™­dziÅ‚ tru­dów pra­cy dla miÄ™­dzy­na­ro­do­wych ka­pi­ta­Å‚ów, też przy­cho­dzi­li ra­czej póź­niejW tej chwi­li do­pie­ro po­wo­li koÅ„­czy­li ukÅ‚a­da­nie pla­nów Å›wie­tli­stej przy­szÅ‚o­Å›ci, któ­rÄ… mie­li za­miar uszczÄ™­Å›li­wić ten kraj. Zresz­tÄ…, po co siÄ™ mie­li spie­szyć, sko­ro ich spon­so­rzy sta­wia­jÄ…­cy drin­ki, i wszyst­ko inne, jesz­cze tu nie przy­szli? Do­pie­ro po­tem, przy huku ogÅ‚u­sza­jÄ…­cej mu­zy­ki, bÄ™dÄ… mo­gli ich bez­kar­nie ob­ra­Å¼ać, wy­po­mi­na­jÄ…c fi­nan­so­we roz­pa­sa­nie i brak od­po­wied­nie­go za­in­te­re­so­wa­nia kul­tu­rÄ… wy­so­kÄ….
Ale te­raz mu­zy­ka ci­cho sÄ…­czy­Å‚a siÄ™ z gÅ‚o­Å›ni­ków, co po­zwa­la­Å‚o pro­wa­dzić roz­mo­wÄ™ bez ko­niecz­no­Å›ci prze­krzy­ki­wa­nia siÄ™.
– Wiesz, oj­ciec ka­zaÅ‚ mi siÄ™ do sie­bie upodob­nić – wy­znaÅ‚ BÅ‚a­Å¼ej sie­dzÄ…­ce­mu obok Przy­pad­ko­wi.
– Jesz­cze bar­dziej? – za­py­taÅ‚ nie­opatrz­nie Ja­cek, tra­cÄ…c na chwi­lÄ™ re­wo­lu­cyj­nÄ… czuj­ność.
– Jak „bar­dziej”? Prze­cież my je­ste­Å›my zu­peÅ‚­nie nie­po­dob­ni. On na przy­kÅ‚ad w ogó­le nie ma po­wo­dze­nia u ko­biet – me­ce­nas za­uwa­Å¼yÅ‚ coÅ› za ple­ca­mi Przy­pad­ka. – Idzie Ma­rze­na.
Ja­cek od­wró­ciÅ‚ siÄ™ i z uÅ›mie­chem wstaÅ‚ na wi­dok apli­kant­ki. ChciaÅ‚ jÄ… po­ca­Å‚o­wać w po­li­czek, ale ona de­li­kat­nie siÄ™ uchy­li­Å‚a.
– Cześć – rzu­ci­Å‚a su­cho. – Po­mógÅ‚ ci pan Ewa­ryst?
– Umiar­ko­wa­nie – skrzy­wiÅ‚ siÄ™ Ja­cek. – Ura­czyÅ‚ mnie tyl­ko wy­kÅ‚a­dem na te­mat mar­ne­go gu­stu na­sze­go na­ro­du.
– Pew­nie ci mó­wiÅ‚, że sy­me­tria jest piÄ™k­nem gÅ‚up­ców?
– Do­kÅ‚ad­nie tak.
„Sy­me­tria jest piÄ™k­nem gÅ‚up­ców” prze­le­cia­Å‚o jesz­cze raz przez gÅ‚o­wÄ™ Przy­pad­ka. Tak, w tej jed­nej chwi­li zro­zu­miaÅ‚, jak bar­dzo praw­dzi­we jest to zda­nie. I ja­kim gÅ‚up­cem byÅ‚ wcze­Å›niej, gdy tego nie poj­mo­waÅ‚. Wresz­cie do nie­go do­tar­Å‚o, gdzie tkwi za­gad­ka ży­ran­do­la! Å»e też wcze­Å›niej tego nie po­jÄ…Å‚. A prze­cież wy­star­czy­Å‚o pod­dać siÄ™ sy­me­trii.
– Co siÄ™ sta­Å‚o? – Ma­rze­na za­uwa­Å¼y­Å‚a, że Jac­ka już od dÅ‚uż­szej chwi­li nie ma w klu­bie.
– Mu­szÄ™ iść roz­wiÄ…­zać za­gad­kÄ™. I mo­Å¼esz po­dziÄ™­ko­wać zna­jo­me­mu, bez nie­go by mi siÄ™ to nie uda­Å‚o. Na ra­zie.
Ru­szyÅ‚ tak szyb­ko w stro­nÄ™ wyj­Å›cia, że nie sÅ‚y­szaÅ‚, jak jego zdez­o­rien­to­wa­na „na­rze­czo­na” wy­mam­ro­ta­Å‚a:
– Prze­cież po­wie­dzia­Å‚eÅ›, że ci po­mógÅ‚ umiar­ko­wa­nie…
– Ma­rze­na.
– Tak, BÅ‚a­Å¼ej?
– Wiem, że Å‚a­miÄ™ ci ser­ce, ale wy­bacz, miÄ™­dzy nami nic nie może być. Ja­cek to mój przy­ja­ciel… Gdzie idziesz?
 
Jacek staÅ‚ już do­bry kwa­drans na ko­ry­ta­rzu przed swo­imi drzwia­mi, gdy na scho­dach po­ja­wiÅ‚ siÄ™ ŁoÅ› w asy­Å›cie aspi­ran­ta SmaÅ„­ki. Choć trze­ba przy­znać, że pod­ko­mi­sarz bar­dzo siÄ™ spie­szyÅ‚. Taka oka­zja prze­cież nie tra­fia siÄ™ czÄ™­sto. Po­dej­rza­ny po­sta­no­wiÅ‚ sam siÄ™ przy­znać i po­ka­zać miej­sce ukry­cia swo­je­go Å‚upu! Wpraw­dzie jesz­cze nie tak daw­no zgry­waÅ‚ choj­ra­ka, ale mu­siaÅ‚ w koÅ„­cu zro­zu­mieć, że jego, Ło­sia, nie jest w sta­nie prze­chy­trzyć. StÄ…d pew­nie to na­gÅ‚e za­Å‚a­ma­nie i wie­czor­ny te­le­fon.
– Do­brze, że wresz­cie siÄ™ pan zde­cy­do­waÅ‚ – wy­sa­paÅ‚ ŁoÅ›. – Może bÄ™dÄ™ mógÅ‚ panu za­Å‚a­twić Å‚a­god­niej­szy wy­miar kary.
– To ra­czej ja panu mogÄ™ za­Å‚a­twić awans.
– Co? Co pan mówi?! Jaki awans? I gdzie pan scho­waÅ‚ te ob­ra­zy?
– Te­le­fo­nu­jÄ…c do pana, po­wie­dzia­Å‚em je­dy­nie, że chcÄ™ siÄ™ przy­znać, iż wiem, gdzie sÄ… te ob­ra­zy. A nie, że ja je ukra­dÅ‚em czy gdzieÅ› scho­wa­Å‚em. Bar­dzo mi przy­kro, że siÄ™ nie zro­zu­mie­li­Å›my.
– Pro­szÄ™ wresz­cie prze­stać ze mnie kpić i po­wie­dzieć. Co pan robi?
– Pu­kam do mo­je­go sÄ…­sia­da, któ­ry naj­praw­do­po­dob­niej od wie­lu go­dzin wciąż wpa­tru­je siÄ™ w Å¼y­ran­dol.
– SkÄ…d pan to wie?
– Bo lu­dzie sÄ… ba­nal­nie prze­wi­dy­wal­ni, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu.
Drzwi od lo­ka­lu nu­mer trzy­na­Å›cie otwo­rzy­Å‚y siÄ™ i uka­zaÅ‚ siÄ™ w nich pan Ro­man BÄ…­czek. Wzrok miaÅ‚ póÅ‚­przy­tom­ny i wi­dać byÅ‚o, że ma za sobÄ… cięż­ki dzieÅ„.
– Cze­go? – burk­nÄ…Å‚ nie­grzecz­nie.
– Bar­dzo pana prze­pra­sza­my, ale ktoÅ› chy­ba z nas so­bie za­kpiÅ‚ – ŁoÅ› zmie­rzyÅ‚ Jac­ka wy­jÄ…t­ko­wo cięż­kim spoj­rze­niem. – Obie­cu­jÄ™ jed­nak, że so­bie z tym kimÅ› po­waż­nie po­roz­ma­wia­my i nie wy­pu­Å›ci­my go do rana – chciaÅ‚ po­ciÄ…­gnąć Jac­ka za rÄ™kÄ™.
– A nie chciaÅ‚­by pan naj­pierw od­na­leźć tych ob­ra­zów? – za­py­taÅ‚ Przy­pa­dek. – SÄ… tak bli­sko, tuż za Å›cia­nÄ… – wska­zaÅ‚ na otwar­te drzwi, w któ­rych staÅ‚ BÄ…­czek.
– Pan już caÅ‚­kiem osza­laÅ‚. Prze­cież tam nie­daw­no byÅ‚y goÅ‚e Å›cia­ny. Gdzie pan BÄ…­czek miaÅ‚ je niby ukryć? W Å¼y­ran­do­lu?
– W pew­nym sen­sie.
– No to już prze­cho­dzi ludz­kie po­jÄ™­cie. Naj­pierw oskar­Å¼a mnie ta sta­ra gÅ‚u­pia baba, a te­raz pew­nie jesz­cze on. Chy­ba sprze­dam to mie­sza­nie, bo in­a­czej bÄ™dÄ… mi za­tru­wać ży­cie do Å›mier­ci – wes­tchnÄ…Å‚ cięż­ko. – Ja to nie mam szczÄ™­Å›cia do sÄ…­sia­dów.
– Może jed­nak wej­dzie­my? – spy­taÅ‚ Przy­pa­dek wciąż wa­ha­jÄ…­ce­go siÄ™ Ło­sia. – MogÄ™ panu obie­cać, że je­Å›li nie znaj­dzie­my tam ob­ra­zów, oso­bi­Å›cie po­pro­szÄ™ pro­ku­ra­to­ra o dwa lata wiÄ™­zie­nia dla mnie.
Pro­po­zy­cja byÅ‚a zbyt ku­szÄ…­ca, żeby pod­ko­mi­sarz po­tra­fiÅ‚ siÄ™ jej oprzeć. Po chwi­li wszy­scy sta­nÄ™­li po­Å›rod­ku wiel­kie­go po­ko­ju, ume­blo­wa­ne­go już nie­mal kom­plet­nie, i cze­ka­jÄ…­ce­go tyl­ko na wpro­wa­dze­nie siÄ™ Ko­Å‚ec­kie­go. Ja­cek uÅ›mie­chaÅ‚ siÄ™ ta­jem­ni­czo, zaÅ› po­zo­sta­Å‚a trój­ka pa­trzy­Å‚a na nie­go znie­cier­pli­wio­na.
– No i? – pod­ko­mi­sarz ŁoÅ› ro­zej­rzaÅ‚ siÄ™ bez­rad­nie po po­miesz­cze­niu. – Może mnie pan oÅ›wie­ci, pa­nie de­tek­ty­wie?
– Ostat­nio pew­na oso­ba po­wie­dzia­Å‚a mi, że sy­me­tria jest piÄ™k­nem gÅ‚up­ców. Ale nie da siÄ™ ukryć, że gdy bu­du­je siÄ™ miesz­ka­nia, roz­sÄ…d­nie jest z tego piÄ™k­na ko­rzy­stać.
– Co pan mi tu opo­wia­da?
- Niech pan spoj­rzy na ży­ran­dol, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu.
Wszyst­kie oczy skie­ro­wa­Å‚y siÄ™ w tam­tÄ… stro­nÄ™. Rów­nież BÄ…cz­ka, któ­ry nadal nie poj­mo­waÅ‚, jak mógÅ‚ zdra­dzić go ży­ran­dol, któ­re­go na­wet nie do­ty­kaÅ‚?!
– No i co? – wzru­szyÅ‚ ra­mio­na­mi ko­mi­sarz. – Å»y­ran­dol jak ży­ran­dol.
– To praw­da. Za to umiesz­czo­ny dość dziw­nie. Po to żeby po­kój byÅ‚ naj­le­piej oÅ›wie­tlo­ny, ży­ran­do­le umiesz­cza siÄ™ za­wsze sy­me­trycz­nie po­Å›rod­ku po­ko­ju. Ale ten jest wy­raź­nie bli­Å¼ej tej Å›cia­ny.
– Rze­czy­wi­Å›cie – za­uwa­Å¼yÅ‚ ze zdzi­wie­niem pod­ko­mi­sarz ŁoÅ›. – Ale co to ozna­cza?
– To, że Å›cia­na zo­sta­Å‚a w pe­wien spo­sób prze­su­niÄ™­ta. I za­pew­ne za niÄ… sÄ… scho­wa­ne ob­ra­zy, któ­re znik­nÄ™­Å‚y z miesz­ka­nia pani Ir­mi­ny. Scho­waÅ‚ je tu pan BÄ…­czek jako lo­ka­tÄ™ ka­pi­ta­Å‚u. Wie­dziaÅ‚, że szyb­ko ich nie sprze­da. Ale on jest cier­pli­wy. Za kil­ka lat by je spo­koj­nie wy­ciÄ…­gnÄ…Å‚, wte­dy być może nie by­Å‚y­by już tak in­ten­syw­nie po­szu­ki­wa­ne. SÄ… tam pew­nie też klu­cze, któ­re do­ro­biÅ‚ do miesz­ka­nia pani Ir­mi­ny. StÄ…d brak Å›la­dów wÅ‚a­ma­nia.
– Chy­ba pan mu nie wie­rzy? – bla­dy BÄ…­czek pró­bo­waÅ‚ siÄ™ uÅ›miech­nąć. – To po pro­stu zwy­kÅ‚a nie­do­rób­ka bu­dow­la­na.
– Nie­ste­ty, pa­nie BÄ…­czek, te ka­mie­ni­ce byÅ‚y bu­do­wa­ne wte­dy, kie­dy nie ist­nia­Å‚o ta­kie po­jÄ™­cie – po­ki­waÅ‚ gÅ‚o­wÄ… Przy­pa­dek. – Wy­star­czy zresz­tÄ… spraw­dzić dla po­rów­na­nia Å›cia­ny piÄ™­tro ni­Å¼ej. A po­tem roz­kuć tÄ™ pana Å›cia­nÄ™.
– Nie zga­dzam siÄ™!
– Chy­ba bÄ™­dzie le­piej, żeby pan oszczÄ™­dziÅ‚ panu ko­mi­sa­rzo­wi fa­ty­gi i spro­wa­dza­nia dro­gie­go sprzÄ™­tu do prze­Å›wie­tle­nia tej Å›cia­ny? No i jak, pa­nie pod­ko­mi­sa­rzu, wie­rzy pan mnie czy panu BÄ…cz­ko­wi?
ŁoÅ› nie miaÅ‚ wÄ…t­pli­wo­Å›ci, że Ja­cek ma ra­cjÄ™. Wy­star­czy­Å‚o tyl­ko spoj­rzeć na BÄ…cz­ka, któ­ry po krót­kim okre­sie bla­do­Å›ci zro­biÅ‚ siÄ™ czer­wo­ny na twa­rzy, a po­tem spo­ciÅ‚ siÄ™ jak bura mysz. Pod­ko­mi­sarz nie chciaÅ‚ jed­nak tego przy­znać tak od razu i wprost. Dla­te­go naj­pierw zmie­rzyÅ‚ jesz­cze tyl­ko kro­ka­mi od­le­gÅ‚ość ży­ran­do­la od dwóch Å›cian, a na­stÄ™p­nie spoj­rzaÅ‚ z po­gar­dÄ… na wi­no­waj­cÄ™, da­jÄ…c mu do zro­zu­mie­nia, że oso­bi­Å›cie go roz­gryzÅ‚ i ma za­miar aresz­to­wać. BÄ…­czek w jed­nej chwi­li skur­czyÅ‚ siÄ™ o do­brych kil­ka cen­ty­me­trów i stwier­dziÅ‚ ci­chut­ko:
– To wszyst­ko przez to, że nig­dy nie mia­Å‚em szczÄ™­Å›cia do sÄ…­sia­dów.
   

XXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXXX
   

Tak koÅ„czy siÄ™ pierwsza zagadka rozwiÄ…zana przez mojego detektywa. Dwie pozostaÅ‚e, "Listonosz przychodzi zawsze dwa razy" i "CzÅ‚owiek, który siÄ™ nie uÅ›miechaÅ‚" sÄ… do przeczytania w tomie "Pan Przypadek i trzynastka" 
    

Komentarze czytelników