Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40209 osoby czytały to 542745 razy. Teraz jest 58 osób

ODCINEK 10

   Na te­le­wi­zo­rze w po­ko­ju prze­sÅ‚u­chaÅ„ ko­men­dy przy Ma­da­liÅ„­skie­go wi­dać byÅ‚o czar­no-bia­Å‚e na­gra­nie z ka­me­ry w apar­ta­men­tow­cu. Mimo że na­gra­nie po­cho­dzi­Å‚o z dość póź­nej go­dzi­ny, dziÄ™­ki ulicz­nym la­tar­niom Å‚a­two byÅ‚o na nim roz­po­znać wiÄ™k­szość szcze­gó­Å‚ów. Na przy­kÅ‚ad to, że jed­na z lo­ka­to­rek apar­ta­men­tow­ca nie ma za­mia­ru sprzÄ…­tać kupy po swo­im psie, tyl­ko uważ­nie roz­glÄ…­da siÄ™, czy nikt nie wi­dziaÅ‚, że to jej Pim­puÅ› na­ro­biÅ‚. Albo to, że ja­kiÅ› pa­sjo­nat mo­to­ry­za­cji w kap­tu­rze idzie wzdÅ‚uż uli­cy i uważ­nie przy­glÄ…­da siÄ™ oknom sa­mo­cho­dów, spraw­dza­jÄ…c, czy wszyst­kie sÄ… do­brze za­mkniÄ™­te. Oraz to, że w tej chwi­li mÅ‚o­dy męż­czy­zna opusz­cza ka­mie­ni­cÄ™ przy uli­cy Ko­nec­kiej 40 z du­Å¼ych roz­mia­rów wa­liz­kÄ…. Kie­dy znik­nÄ…Å‚ z za­siÄ™­gu wi­do­ku ka­me­ry, pod­ko­mi­sarz ŁoÅ› za­trzy­maÅ‚ wi­deo.
   – No i co, pa­nie Bam­ber, mam to panu pu­Å›cić czwar­ty raz, czy w koÅ„­cu po­wie pan, gdzie sÄ… te ob­ra­zy? – po­li­cjant prze­szyÅ‚ wzro­kiem swo­je­go aresz­tan­ta.
   – Już mó­wi­Å‚em, nic nie ukra­dÅ‚em mo­jej bab­ci.
   – To co pan wy­no­siÅ‚ z ka­mie­ni­cy w tej wiel­kiej wa­liz­ce?
   – Inne dro­bia­zgi, któ­re bab­cia po­zwo­li­Å‚a mi sprze­dać na po­kry­cie mo­ich dÅ‚u­gów.
   – Dro­bia­zgi? – pod­ko­mi­sarz uÅ›miech­nÄ…Å‚ siÄ™ iro­nicz­nie. – W ta­kiej wiel­kiej wa­liz­ce?
   – ByÅ‚o ich spo­ro.
   – Aha. I pew­nie byÅ‚y spo­ro war­te, sko­ro mia­Å‚y po­kryć paÅ„­skie dÅ‚u­gi… Tak à pro­pos, dużo ma pan tych kar­cia­nych dÅ‚u­gów?
   – To nie sÄ… kar­cia­ne dÅ‚u­gi. Po­Å¼y­czy­Å‚em na pe­wien in­te­res, któ­ry, nie­ste­ty, nie wy­pa­liÅ‚.
   – A dużo pan po­Å¼y­czyÅ‚?
   – To nie paÅ„­ska spra­wa. Za­ciÄ…­gnÄ…­Å‚em ten dÅ‚ug u pry­wat­nych, życz­li­wych mi osób.
   – I jed­nÄ… z tych życz­li­wych osób jest pan Klem­puch?
   – Być może.
   – Pa­nie Bam­ber, my do­sko­na­le wie­my, jaki życz­li­wy po­tra­fi być pan Klem­puch i jaki pro­cent so­bie za tÄ™ swo­jÄ… życz­li­wość li­czy. Jak znam ży­cie i tych, któ­rzy od nie­go coÅ› po­Å¼y­czy­li, to pew­nie jest pan za­dÅ‚u­Å¼o­ny po uszy. I Å¼ad­ne dro­bia­zgi pana bab­ci nie po­zwo­li­Å‚y­by panu go spÅ‚a­cić. Za to ob­ra­zy to co in­ne­go. Do­my­Å›la­my siÄ™, że pan Klem­puch jest w po­sia­da­niu du­Å¼ej, pry­wat­nej ko­lek­cji ma­lar­stwa, choć, nie­ste­ty, nie mo­Å¼e­my jej na­mie­rzyć. I wie­my, że ob­ra­zy to wÅ‚a­Å›ci­wie jego je­dy­na sÅ‚a­bość. Gdy­by za­pro­po­no­waÅ‚ mu pan wej­Å›cie w po­sia­da­nie ta­kich, któ­re nie sÄ… na sprze­daż, z pew­no­Å›ciÄ… spoj­rzaÅ‚­by życz­li­wiej na pana za­dÅ‚u­Å¼e­nie i być może w ogó­le by pana zwol­niÅ‚ ze spÅ‚a­ty.
   – Pana po­dej­rze­nia ob­ra­Å¼a­jÄ… mojÄ… god­ność – Bam­ber wstaÅ‚ zde­ner­wo­wa­ny. – Nig­dy bym nie okradÅ‚ mo­jej bab­ci! To jest dla mnie naj­waż­niej­sza oso­ba w Å¼y­ciu.
   – A ja my­Å›lÄ™, że kar­ty sÄ… dla pana waż­niej­sze. I to dla­te­go zde­cy­do­waÅ‚ siÄ™ pan okraść swo­jÄ… bab­ciÄ™. Tyl­ko nie wie­dziaÅ‚ pan o tej ka­me­rze w apar­ta­men­tow­cu. No i dla­te­go mu­siaÅ‚ pan po­tem spró­bo­wać ukraść to na­gra­nie. Oj, nie ucie­szy siÄ™ pana bab­cia po wyj­Å›ciu ze szpi­ta­la, nie ucie­szy siÄ™.
    
   Przy­pa­dek lu­biÅ‚ cza­sem pod­kre­Å›lać swój kon­ser­wa­tyzm i przy­wiÄ…­za­nie do tra­dy­cji. Przy czym byÅ‚y to zwy­kle tra­dy­cje ma­jÄ…­ce swo­je ko­rze­nie w nie­od­le­gÅ‚ej prze­szÅ‚o­Å›ci. Ale to nie prze­szka­dza­Å‚o Jac­ko­wi trzy­mać siÄ™ ich w spo­sób kon­ser­wa­tyw­ny. Ob­ra­Å¼aÅ‚ siÄ™ na­wet na oso­by, któ­re chcia­Å‚y­by go na­mó­wić na zmia­nÄ™ kil­ku­dnio­wych przy­zwy­cza­jeÅ„ i nie ro­zu­mia­Å‚y, że na­wet tak krót­ka tra­dy­cja może być bar­dzo waż­nÄ… spra­wÄ…. A już tra­dy­cja siÄ™­ga­jÄ…­ca sze­Å›ciu lat byÅ‚a dla Jac­ka rze­czÄ… nie­zwy­kle istot­nÄ…. Dla­te­go mimo cięż­kiej nocy zro­biÅ‚ wszyst­ko, aby o szó­stej po po­Å‚u­dniu być już w for­mie. UbraÅ‚ siÄ™ za­do­wo­lo­ny w swój strój tre­nin­go­wy i, nie ocze­ku­jÄ…c prze­szkód na swej dro­dze, otwo­rzyÅ‚ drzwi. I pew­nie po­biegÅ‚ – by jak zwy­kle, gdy­by nie to, że na piÄ™­trze za­staÅ‚ nie­ocze­ki­wa­ne­go go­Å›cia, któ­ry od kil­ku mi­nut za­sta­na­wiaÅ‚ siÄ™: „za­pu­kać czy za­dzwo­nić?”.
   – Ład­nie wy­glÄ…­dasz – z nie­kÅ‚a­ma­nÄ… przy­jem­no­Å›ciÄ… zaj­rzaÅ‚ w gÅ‚Ä™­bo­ki de­kolt su­kien­ki pani re­dak­tor Anny So­ba­ni. Jego spoj­rze­nie spra­wi­Å‚o przy­jem­ność rów­nież ob­da­ro­wa­nej.
   – Nie za­pro­sisz mnie do Å›rod­ka?
   – Tro­chÄ™ siÄ™ spie­szÄ™. Szko­da, że nie za­dzwo­ni­Å‚aÅ› wcze­Å›niej.
   – Zgu­bi­Å‚am twój nu­mer. Chcia­Å‚eÅ› siÄ™ spo­tkać.
   – Ty ra­czej nie chcia­Å‚aÅ›.
   – Po pro­stu siÄ™ prze­stra­szy­Å‚am. Mam zÅ‚e do­Å›wiad­cze­nia z męż­czy­zna­mi, któ­rzy sÄ… w in­nych zwiÄ…z­kach. A ty masz prze­cież na­rze­czo­nÄ….
   Pani re­dak­tor byÅ‚a lek­ko znie­cier­pli­wio­na, by nie po­wie­dzieć zi­ry­to­wa­na, prze­dÅ‚u­Å¼a­jÄ…­cym siÄ™ wstÄ™­pem. Dla­te­go przy­su­nÄ™­Å‚a siÄ™ za­chÄ™­ca­jÄ…­co w stro­nÄ™ Jac­ka i zna­la­zÅ‚a siÄ™ wÅ‚a­Å›ci­wie już w pro­gach jego miesz­ka­nia. Za to Ja­cek wy­szedÅ‚ na ze­wnÄ…trz i wy­raź­nie chciaÅ‚ za­mknąć drzwi.
   – Spo­ro o mnie wiesz.
   – Je­stem dzien­ni­kar­kÄ… Å›led­czÄ…. Po­tra­fiÄ™ zdo­by­wać in­for­ma­cje.
   – Ro­zu­miem. Ale… Ja prze­my­Å›la­Å‚em parÄ™ spraw i wiem, że ta noc to byÅ‚ bÅ‚Ä…d – Ja­cek po­ciÄ…­gnÄ…Å‚ AniÄ™ za Å‚o­kieć, wy­sta­wia­jÄ…c jÄ… na ko­ry­tarz.
   – BÅ‚Ä…d?! – re­dak­tor So­ba­nia jesz­cze nig­dy w Å¼y­ciu nie sÅ‚y­sza­Å‚a, żeby noc z niÄ… mia­Å‚a być bÅ‚Ä™­dem. – Je­steÅ› pe­wien?
   – Tak. Wiesz, wte­dy… Mój zwiÄ…­zek prze­cho­dziÅ‚ kry­zys. Ale te­raz już wiem, że mu­szÄ™ o nie­go wal­czyć – za­mknÄ…Å‚ ma­leÅ„­kim klu­czem drzwi i scho­waÅ‚ go do mi­ni­kie­szon­ki w spodniach. – Oczy­wi­Å›cie, mo­Å¼e­my zo­stać przy­ja­cióÅ‚­mi. Za­dzwoÅ„ jesz­cze kie­dyÅ›.
   – Ale… Zgu­bi­Å‚am twój nu­mer.
   – Dasz so­bie radÄ™. W koÅ„­cu je­steÅ› dzien­ni­kar­kÄ… Å›led­czÄ… i po­tra­fisz zdo­by­wać in­for­ma­cje. Mu­szÄ™ le­cieć.
   Ja­cek bÅ‚y­ska­wicz­nie zna­lazÅ‚ siÄ™ na póÅ‚­piÄ™­trze, gdzie zo­ba­czyÅ‚ pa­niÄ… Ir­mi­nÄ™. Przez mo­ment wy­da­wa­Å‚o siÄ™, że pani Ir­mi­na chce go za­trzy­mać, ale gdy tyl­ko zo­ba­czy­Å‚a AniÄ™, za­py­ta­Å‚a krót­ko:
   – Wpad­niesz po tre­nin­gu?
   – Oczy­wi­Å›cie – od­po­wiedź pa­dÅ‚a już z piÄ™­tra ni­Å¼ej.
   Pani Ir­mi­na po­de­szÅ‚a do swo­ich drzwi, wy­jÄ™­Å‚a klucz i wsa­dzi­Å‚a go do zam­ka. Ukrad­kiem przy­glÄ…­da­Å‚a siÄ™ Ani, któ­ra, wciąż onie­mia­Å‚a, nie bar­dzo wie­dzia­Å‚a, co ma zro­bić.
   – Cięż­ko za nim na­dÄ…­Å¼yć, bez­wa­run­ko­wo – uÅ›miech­nÄ™­Å‚a siÄ™ iro­nicz­nie pani Bam­ber, otwie­ra­jÄ…c drzwi swo­je­go miesz­ka­nia. – CiÄ…­gle w bie­gu.
   „O co tu cho­dzi? – za­sta­na­wia­Å‚a siÄ™ pani re­dak­tor. – Nig­dy mi siÄ™ coÅ› ta­kie­go nie zda­rzy­Å‚o! WÅ‚a­Å›ci­wie czym ja siÄ™ przej­mu­jÄ™? Zro­biÅ‚ du­pek skok w bok, a te­raz chce wra­cać do na­rze­czo­nej. Po­win­nam go tyl­ko uka­rać i po­sta­rać siÄ™, żeby ona siÄ™ o wszyst­kim do­wie­dzia­Å‚a. Ale ten za­kÅ‚ad z Mal­wi­nÄ…… Nie mogÄ™ go prze­grać. Prze­cież za­wsze z niÄ… wy­gry­wa­Å‚am! No do­brze, pa­nie Przy­pa­dek. Niech pan so­bie nie my­Å›li, że mnie siÄ™ tak Å‚a­two po­zbÄ™­dzie. Nie mi­nie mie­siÄ…c i bÄ™­dzie pan za­ko­cha­ny po uszy! A wte­dy ja…”.

Komentarze czytelników