Tekst ODCINEK 14
był czytany 513 razy
ODCINEK 14
Jacek w jedzeniu ceniÅ‚ sobie nie tylko smak, ale również prostotÄ™ jego pozyskania. Dlatego w jego kuchni na specjalnej tablicy przypiÄ™te byÅ‚y ulotki wiÄ™kszoÅ›ci restauracji z okolicy, oferujÄ…cych dostarczenie swojego menu pod wskazany adres. Czasem jednak Przypadek lubiÅ‚ siÄ™ pofatygować po swój obiad osobiÅ›cie, szczególnie jeÅ›li ten nie miaÅ‚ opcji „z dostawÄ…”, a jedynie „na wynos”. Tak też byÅ‚o teraz i Jacek miaÅ‚ wÅ‚aÅ›nie zamiar zasiąść do konsumowania przyniesionej od „chiÅ„czyka” potrawy.
„ChiÅ„czyk” wprawdzie byÅ‚ raczej Wietnamczykiem, a może nawet KoreaÅ„czykiem lub Tajem. Jednak wszyscy drobni restauratorzy rasy żóÅ‚tej byli w Warszawie przypisani do tej najwiÄ™kszej z azjatyckich nacji. BraÅ‚o siÄ™ to być może także stÄ…d, że mimo ewentualnych różnic w narodowoÅ›ci wÅ‚aÅ›cicieli, menu należących do nich barów bardzo szybkiej obsÅ‚ugi nie różniÅ‚o siÄ™ niczym. Ba, nawet zwykle byÅ‚o prezentowane takÄ… samÄ… czcionkÄ… na wielkich tablicach nad kontuarem.
Jacek z daÅ„ oferowanych przez najbliższÄ… tego typu jadÅ‚odajniÄ™ ceniÅ‚ sobie szczególnie cielÄ™cinÄ™ z pieczarkami i makaronem sojowym. Koniecznie w wersji „na oÅ›tlo”, jak okreÅ›laÅ‚ to Å‚amanÄ… polszczyznÄ… sprzedawca i kucharz w jednej osobie. WÅ‚aÅ›nie przekÅ‚adaÅ‚ jÄ… z plastikowego pudeÅ‚ka na talerz, kiedy z korytarza usÅ‚yszaÅ‚ zduszony, ale wyraźny okrzyk:
– Ratunku!
Kiedy Jacek wypadÅ‚ z drzwi swojego mieszkania, zobaczyÅ‚, jak na póÅ‚piÄ™trze pod wielkÄ… starÄ… szafÄ… leżaÅ‚ pan Roman BÄ…czek. Przed caÅ‚kowitym przygnieceniem ratowaÅ‚ go tylko potencjalny lokator spod trzynastki, którego Przypadek widziaÅ‚ kilka dni temu.
– Chyba nie damy rady – stÄ™knÄ…Å‚ nowy lokator. – Za ciężka jest. MówiÅ‚em, żeby wziąć kogoÅ› do pomocy.
– I pÅ‚acić mu na darmo? – obruszyÅ‚ siÄ™ BÄ…czek, nie baczÄ…c na to, że może zostać Å›miertelnie przygnieciony. Obydwaj tak byli zaaferowani tragikomicznÄ… sytuacjÄ…, że nie zwrócili uwagi na to, że nie sÄ… już sami.
– Niech pan jeszcze moment wytrzyma – powiedziaÅ‚ Jacek i zbiegÅ‚ na póÅ‚piÄ™tro. Po chwili szafa znów znajdowaÅ‚a siÄ™ w pionie.
– No, a nie mówiÅ‚em, że damy radÄ™ sami? – ucieszyÅ‚ siÄ™ BÄ…czek. – OczywiÅ›cie z drobnÄ… pomocÄ… sÄ…siada – uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ przymilnie w stronÄ™ Jacka.
Pomoc nie byÅ‚a taka drobna i dopiero po piÄ™tnastu minutach szafa znalazÅ‚a siÄ™ pod drzwiami trzynastki. BraÅ‚o siÄ™ to po części pewnie stÄ…d, że BÄ…czek ze swoim lokatorem byli już wyczerpani dotychczasowym targaniem szafy. Prawdziwy ciężar jej wniesienia spoczÄ…Å‚ wiÄ™c na barkach Jacka, który miaÅ‚ mocniejsze nogi niż rÄ™ce.
Gdy szafa znalazÅ‚a siÄ™ już na wÅ‚aÅ›ciwym piÄ™trze, okazaÅ‚a siÄ™ być niekompatybilna z drzwiami, które za nic nie chciaÅ‚y wpuÅ›cić do mieszkania nowego mebla. Trzeba je byÅ‚o do tego naprawdÄ™ dÅ‚ugo i namiÄ™tnie przekonywać. W koÅ„cu drzwi, dziÄ™ki pomocy przemyÅ›lnych sztuczek, odpuÅ›ciÅ‚y blokadÄ™ i szafa zostaÅ‚a wniesiona do Å›rodka. Po chwili byÅ‚a już we wÅ‚aÅ›ciwym pokoju. Kiedy wreszcie stanęła pod przeznaczonÄ… dla niej Å›cianÄ…, wszyscy trzej panowie opadli na podÅ‚ogÄ™, bo w tej chwili poza szafÄ… w mieszkaniu nie byÅ‚o nic.
– DziÄ™… kujÄ™ pa… nu bardzo – wysapaÅ‚ BÄ…czek.
– Nie ma… za co… – odsapaÅ‚ Przypadek. – Akurat dopiero siadaÅ‚em do obiadu…
– Aha. Poznajcie siÄ™ panowie, bo za parÄ™ dni bÄ™dziecie już sÄ…siadami.
– Ko… Å‚e… cki… – dosapaÅ‚ nowy lokator spod trzynastki, z trudem Å‚apiÄ…c powietrze.
– Przypadek – odpowiedziaÅ‚ Jacek nie bez wysiÅ‚ku i podaÅ‚ rÄ™kÄ™ KoÅ‚eckiemu.
Potem zapadÅ‚o kilka minut ciszy, podczas której Jacek kontemplowaÅ‚ wnÄ™trze mieszkania. Tak naprawdÄ™ nie byÅ‚o wiele do oglÄ…dania, zwÅ‚aszcza że jedyny mebel podpieraÅ‚ wÅ‚aÅ›nie jego plecy. Dlatego Jacek skupiÅ‚ siÄ™ na żyrandolu, który smÄ™tnie zwisaÅ‚ z sufitu. Potem omiótÅ‚ spojrzeniem resztÄ™ Å›wieżo odmalowanych Å›cian. I znów jego wzrok skupiÅ‚ siÄ™ na żyrandolu…
– ZnaÅ‚ pan poprzedniego lokatora? – zapytaÅ‚ KoÅ‚ecki, do którego najwyraźniej wróciÅ‚a odrobina siÅ‚y, bo podniósÅ‚ siÄ™. PodaÅ‚ rÄ™kÄ™ Jackowi, który dziÄ™ki temu stanÄ…Å‚ na równe nogi. Jedynie BÄ…czek wciąż nie miaÅ‚ zamiaru opuszczać podÅ‚ogi.
– Tak. Raczej nieszczęśliwy czÅ‚owiek, kiepsko skoÅ„czyÅ‚ – coÅ› go niepokoiÅ‚o w tym żyrandolu i nawet stojÄ…c, ciÄ…gle go oglÄ…daÅ‚. – ZresztÄ… to dość czÄ™ste w tym mieszkaniu.
– No, niech mi pan nie straszy lokatora, bo znów pomyÅ›lÄ™, że ja to kompletnie nie mam szczęścia do sÄ…siadów. – BÄ…czek usiÅ‚owaÅ‚ wstać, ale tylko siÄ™ skrzywiÅ‚. UsiadÅ‚ z powrotem i postanowiÅ‚ szybko zmienić temat rozmowy. – Co pan tak patrzy na ten żyrandol?
– JakiÅ› jest trochÄ™ dziwny.
– Jaki dziwny? ZwykÅ‚y żyrandol – pokiwaÅ‚ z niechÄ™ciÄ… gÅ‚owÄ… i tym razem zmusiÅ‚ siÄ™ do wstania. ZrozumiaÅ‚, że warto jak najszybciej pozbyć siÄ™ Jacka z mieszkania, zanim ten powie za dużo nowemu lokatorowi. – ZresztÄ… pan KoÅ‚ecki ma swój, to sobie zmieni.
– Nie o to chodzi. Jest jakoÅ› dziwnie zamontowany.
- Dlaczego dziwnie? Nic takiego nie widzÄ™ – BÄ…czek nie kÅ‚amaÅ‚, bo żyrandol wydawaÅ‚ mu siÄ™ zamontowany najnormalniej w Å›wiecie, a sam nawet go nie ruszaÅ‚ i byÅ‚ on jedynÄ… rzeczÄ…, jaka pozostaÅ‚a jeszcze po poprzednim lokatorze.
– CoÅ› siÄ™ panu zdaje – zaprzeczyÅ‚ KoÅ‚ecki, ale też przyjrzaÅ‚ siÄ™ uważnie żyrandolowi.
– Być może. Gdybym byÅ‚ jeszcze potrzebny…
– DziÄ™kujÄ™, damy sobie już sami radÄ™ - BÄ…czek postanowiÅ‚ nie ryzykować tego, że Jacek chlapnie coÅ› niewÅ‚aÅ›ciwego o mieszkaniu, i bezceremonialne próbowaÅ‚ wypchnąć go z mieszkania.
– Ale ta druga szafa… – zdziwiÅ‚ siÄ™ nowy lokator spod trzynastki.
– Nie trzeba. Ona jest już lżejsza. Najwyżej poÅ‚owa tej, nie ma sensu zawracać sÄ…siadowi gÅ‚owy. Niech wraca jeść obiad, bo mu caÅ‚kiem wystygnie.
BÅ‚ażej Sakowicz kompletnie nic nie pojmowaÅ‚ z misji powierzonej mu przez Jacka poza tym, że przyjacielowi bardzo zależaÅ‚o na jej wypeÅ‚nieniu. RozumiaÅ‚ za to, dlaczego Przypadek poprosiÅ‚ o to akurat jego. Sprawa należaÅ‚a do dyskretnych i delikatnych i trudno mu byÅ‚o sobie wyobrazić kogoÅ› lepszego do jej wykonania niż on sam. Szkoda tylko, że Jacek nie uprzedziÅ‚ go, że ta misja może być dla niego aż tak bardzo niebezpieczna. BÅ‚ażej przekonaÅ‚ siÄ™ o tym, zaraz jak tylko przekroczyÅ‚ progi antykwariatu Gelberga. W tej chwili byÅ‚a w nim tylko mÅ‚oda rudowÅ‚osa dziewczyna krÄ™cÄ…ca siÄ™ wÅ›ród towaru. Od razu zÅ‚owiÅ‚ jej pożądliwe spojrzenie, ale postanowiÅ‚ na nie chwilowo nie reagować. WiedziaÅ‚ jednak, że nie zdoÅ‚a jej siÄ™ zbyt dÅ‚ugo opierać i w koÅ„cu ulegnie. Ale dopóki jeszcze jakoÅ› siÄ™ trzymaÅ‚, musiaÅ‚ myÅ›leć o swojej misji.
– DzieÅ„ dobry, czy mógÅ‚bym rozmawiać z panem Gelbergiem?
– A kim pan jest?
– Mecenas BÅ‚ażej Sakowicz.
PodaÅ‚ jej swojÄ… wizytówkÄ™. WyczuÅ‚, że dziewczyna najchÄ™tniej nie traciÅ‚aby z nim kontaktu wzrokowego. A pewnie jeszcze chÄ™tniej przewróciÅ‚aby go na podÅ‚ogÄ™ i w jednej chwili zdarÅ‚a z niego ubranie. Jednak również w niej musiaÅ‚o zwyciężyć poczucie obowiÄ…zku i zniknęła na zapleczu. WróciÅ‚a po kilku sekundach i z powrotem zajęła siÄ™ swojÄ… pracÄ…. ChwilÄ™ po tym w drzwiach pojawiÅ‚ siÄ™ antykwariusz z wizytówkÄ… BÅ‚ażeja w rÄ™ku.
– Gelberg – przedstawiÅ‚ siÄ™ i skinÄ…Å‚ mÅ‚odemu mecenasowi gÅ‚owÄ… na powitanie. NastÄ™pnie wskazaÅ‚ mu stojÄ…ce w kÄ…cie biurko z dwoma krzeseÅ‚kami. – SÅ‚ucham pana?
– Pewien dobrze poinformowany znajomy, którego nazwiska nie mogÄ™ w tej chwili wymienić, powiedziaÅ‚, że u pana można nabyć ciekawe obrazy.
– OczywiÅ›cie, proszÄ™ siÄ™ rozejrzeć.
– Nie o takie obrazy mi chodzi – MÅ‚ody Bóg Seksu poczuÅ‚ na plecach pożądliwe spojrzenie Heleny. Ku pewnemu zdziwieniu antykwariusza odwróciÅ‚ siÄ™ bÅ‚yskawicznie, by je uchwycić. Ale rudowÅ‚osa zdążyÅ‚a już spojrzeć gdzie indziej. Na dodatek miaÅ‚a na uszach sÅ‚uchawki, z których popÅ‚ynęły pierwsze takty gÅ‚oÅ›nej muzyki. BÅ‚ażej odwróciÅ‚ siÄ™ do Gelberga, Å›ciszajÄ…c jednoczeÅ›nie gÅ‚os. – MyÅ›laÅ‚em ra zej o takich, których chwilowo nie można wystawić, a które mogÅ‚yby być korzystnÄ… lokatÄ… kapitaÅ‚u dla moich klientów.
– Rozumiem, że pana klientów nie interesuje nazwisko poprzednich wÅ‚aÅ›cicieli? – zapytaÅ‚ teatralnym szeptem Gelberg.
– O, wÅ‚aÅ›nie, trafnie pan to ujÄ…Å‚ – BÅ‚ażej ponownie obejrzaÅ‚ siÄ™ na pracownicÄ™ galerii i tym razem udaÅ‚o mu siÄ™ zÅ‚owić jej spojrzenie. KtoÅ› mógÅ‚by pomyÅ›leć, że patrzyÅ‚a tylko przez ciekawość, któż to jest taki, że szepcze z jej szefem. Ale Sakowicz wiedziaÅ‚, co tak naprawdÄ™ przyciÄ…gnęło jej wzrok. W koÅ„cu nie od dziÅ› znaÅ‚ siÅ‚Ä™ swojego zwierzÄ™cego magnetyzmu.
– A czy interesujÄ… ich takie nazwiska jak Malczewski czy PodkowiÅ„ski?
– Jak najbardziej. Ostatnio weszli w posiadanie dzieÅ‚ tych artystów i chÄ™tnie uzupeÅ‚niÄ… kolekcjÄ™.
– WierzÄ™. Te obrazy to bardzo dobra lokata kapitaÅ‚u. Sam mam kupca, który na nie poluje.
– Gdyby zaoferowaÅ‚ odpowiednia cenÄ™, pewnie moi klienci mogliby odsprzedać swoje obrazy.
– W takim razie pozwolÄ™ sobie zachować paÅ„skÄ… wizytówkÄ™.
– OczywiÅ›cie – rudowÅ‚osa przeszÅ‚a obok nich i wyszÅ‚a na zaplecze. MÅ‚ody Bóg Seksu mógÅ‚ niemal przysiÄ…c, że poczuÅ‚ jej dotyk. – Przepraszam, ale czy ona tak zawsze?
– Co czy tak zawsze? – nie zrozumiaÅ‚ Gelberg.
– Czy tak zawsze rozbiera wszystkich klientów wzrokiem?
– Raczej nie – antykwariusz przyjrzaÅ‚ siÄ™ dokÅ‚adnie swojemu rozmówcy. – Ale jeÅ›li pan chce, mogÄ™ jej zwrócić uwagÄ™, że nie powinna tego robić.
– To nic nie da. Ja tak po prostu na nie dziaÅ‚am – odparÅ‚ zrezygnowany BÅ‚ażej z minÄ… mÄ™czennika, który cierpi za miliony, biorÄ…c na siebie uwielbienie wszystkich kobiet Å›wiata