Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
40419 osoby czytały to 546894 razy. Teraz jest 1 osoba

ODCINEK 13

   Przy­pa­dek wie­dziaÅ‚ do­brze, że jest osob­ni­kiem bar­dzo ogra­ni­czo­nym i sztu­ka no­wo­cze­sna nie jest w sta­nie do nie­go do­trzeć. Po pro­stu oby­dwie stro­ny uży­wa­Å‚y róż­nych spo­so­bów wy­ra­Å¼a­nia emo­cji. Dla­te­go Ja­cek na­wet nie pró­bo­waÅ‚ zÅ‚a­pać z niÄ… kon­tak­tu, bo nie wie­rzyÅ‚ w moż­li­wość na­wiÄ…­za­nia choć­by naj­mniej­szejnici po­ro­zu­mie­nia. Z tego też wzglÄ™­du, zna­la­zÅ‚­szy siÄ™ w ga­le­rii sztu­ki no­wo­cze­snej, mógÅ‚ tyl­ko z roz­ba­wie­niem pa­trzyć na znaj­du­jÄ…­ce siÄ™ tam dzie­Å‚a.
   Po­nie­waż jed­nak rzad­ko ktoÅ› tu­taj wpa­daÅ‚ (szcze­gól­nie tak wcze­Å›nie rano), wÅ‚a­Å›ci­ciel tego miej­sca, pan Ewa­ryst Rost, pod­szedÅ‚ do nie­go z odro­bi­nÄ… na­dziei. Zer­k­nÄ…w­szy na nie­go, Ja­cek nie mógÅ‚ mieć wÄ…t­pli­wo­Å›ci, że ma przed sobÄ… wiel­kie­go fana sztu­ki no­wo­cze­snej. Mar­szand wy­glÄ…­daÅ‚, jak­by za­pro­jek­to­waÅ‚ go fu­tu­ry­sta. Róż­nej dÅ‚u­go­Å›ci no­gaw­ki spodni, szkÅ‚a oku­la­rów w dwóch ko­lo­rach oraz ma­ry­nar­ka po mÅ‚od­szym bra­cie zna­ko­mi­cie kom­po­no­wa­Å‚y siÄ™ z oto­cze­niem.
   – CoÅ› pana szcze­gól­nie za­in­te­re­so­wa­Å‚o? – za­py­taÅ‚ mar­szand.
   – Nie­ste­ty, to wszyst­ko nie jest w moim ty­pie. Je­stem kon­ser­wa­ty­stÄ….
   – Aaaaa tak. Sy­me­tria, sy­me­tria i jesz­cze raz sy­me­tria – mina Ewa­ry­sta Ro­sta wy­dÅ‚u­Å¼y­Å‚a siÄ™ i unio­sÅ‚a po­nad Jac­ka. – Wszyst­ko po­ukÅ‚a­da­ne, na swo­im miej­scu, bez odro­bi­ny ar­ty­stycz­ne­go sza­leÅ„­stwa. Taka jest wiÄ™k­szość tego spo­Å‚e­czeÅ„­stwa, dla­te­go nie­mal mu­szÄ™ do­kÅ‚a­dać do tego in­te­re­su. A moja ga­le­ria sztu­ki no­wo­cze­snej jest dru­ga co do wiel­ko­Å›ci w tym kra­ju! – uniósÅ‚ z obu­rze­niem wzrok w stro­nÄ™ nie­ba. Po chwi­li przy­po­mniaÅ‚ so­bie, że nie wie­rzy w to, aby po­sia­da­Å‚o ono ja­kichÅ› miesz­kaÅ„­ców, wiÄ™c spoj­rzaÅ‚ z po­wro­tem na Jac­ka. – W No­wym Jor­ku wÅ‚a­Å›ci­ciel set­nej ga­le­rii jest bo­ga­tym czÅ‚o­wie­kiem, a ja mu­szÄ™ siÄ™ po­ru­szać piÄ™­cio­let­nim sa­mo­cho­dem. Ale tam lu­dzie zna­jÄ… siÄ™ na praw­dzi­wej, no­wo­cze­snej sztu­ce. Tam nie rzÄ…­dzi sy­me­tria. Bo sy­me­tria jest piÄ™k­nem gÅ‚up­ców, pro­szÄ™ pana! – po­now­nie uniósÅ‚ siÄ™ obu­rze­niem, ale tym ra­zem nie od­ry­waÅ‚ wzro­ku od Jac­ka. – Ale wÅ‚a­Å›ci­wie to po co pan tu zaj­rzaÅ‚?
   – Przy­sÅ‚a­Å‚a mnie pani Ma­rze­na Kol­ska.
   – Ach, pani Ma­rze­na – ob­li­cze mar­szan­da roz­pro­mie­ni­Å‚o siÄ™. – Za­chwy­ca­jÄ…­ca ko­bie­ta i wy­da­je siÄ™ ro­zu­mieć, czym jest praw­dzi­wa sztu­ka. Pan, zda­je siÄ™, chciaÅ‚ za­siÄ™­gnąć wia­do­mo­Å›ci o nie­ja­kim Gel­ber­gu? – Ja­cek kiw­nÄ…Å‚ po­ta­ku­jÄ…­co gÅ‚o­wÄ…. – On jest ra­czej an­ty­kwa­riu­szem, choć dzia­Å‚a też na ryn­ku sztu­ki, ale bar­dziej kon­ser­wa­tyw­nej – spoj­rzaÅ‚ wy­mow­nie na Jac­ka. – Dla­te­go trud­no mi po­wie­dzieć o nim coÅ› do­kÅ‚ad­ne­go. Ale sÅ‚y­sza­Å‚em, że miaÅ‚ ja­kieÅ› pro­ble­my z pra­wem. Kie­dyÅ› po­dob­no od­daÅ‚ klien­to­wi za­miast ory­gi­na­Å‚u ko­piÄ™ ob­ra­zu, któ­re­go nie sprze­daÅ‚. W każ­dym ra­zie nie cie­szy siÄ™ do­brÄ… opi­niÄ….
   – A da­Å‚o­by siÄ™ na­mie­rzyć taki ob­raz Mal­czew­skie­go? – Ja­cek siÄ™­gnÄ…Å‚ do we­wnÄ™trz­nej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki. Wy­jÄ…Å‚ stam­tÄ…d nie­wiel­kÄ… fo­to­gra­fiÄ™ i po­daÅ‚ jÄ… mar­szan­do­wi.
   – SÅ‚y­sza­Å‚em, że ktoÅ› ostat­nio ukradÅ‚ ten i jesz­cze trzy inne – wÅ‚a­Å›ci­ciel ga­le­rii tyl­ko zer­k­nÄ…Å‚ na fo­to­gra­fiÄ™ i o wie­le uważ­niej przy­glÄ…­daÅ‚ siÄ™ Jac­ko­wi. – PrÄ™d­ko ra­czej nie wy­pÅ‚y­nÄ…. Mówi siÄ™, że to byÅ‚a kra­dzież na zle­ce­nie, bo to zbyt cha­rak­te­ry­stycz­ne rze­czy. No chy­ba, że ktoÅ› ma czas i może po­cze­kać kil­ka lat, aż spra­wa przy­cich­nie, i wte­dy to sprze­da.
   – Ro­zu­miem. A czy coÅ› jesz­cze siÄ™ mówi?
   – Nic pew­ne­go. KtoÅ› po­dob­no za­mó­wiÅ‚ wcze­Å›niej bar­dzo do­bre ko­pie tych ob­ra­zów.
   – Czy tym kimÅ› mógÅ‚ być Gel­berg?
   – Tak do­kÅ‚ad­nych in­for­ma­cji nie po­sia­dam.
   – DziÄ™­ku­jÄ™ za po­moc.
   – Nie ma za co. I niech pan pa­miÄ™­ta: sy­me­tria to piÄ™k­no gÅ‚up­ców. – BÄ™dÄ™ pa­miÄ™­taÅ‚.
    
   Gdyby ktoÅ› za­sta­na­wiaÅ‚ siÄ™ kie­dyÅ›, jak wy­glÄ…­da pan JÄ™­drzej Sa­ko­wicz, wy­star­czy­Å‚a­by do tego fo­to­gra­fia jego syna. Co praw­da, na­le­Å¼a­Å‚o­by skro­nie lek­ko przy­pró­szyć si­wi­znÄ… i do­dać kil­ka ki­lo­gra­mów, ale caÅ‚a resz­ta po­zo­sta­Å‚a­by bez naj­mniej­szej zmia­ny. Gdy­by zaÅ› ktoÅ› chciaÅ‚ od­róż­nić przez te­le­fon, z któ­rym z pa­nów Sa­ko­wi­czów ma aku­rat do czy­nie­nia, by­Å‚o­by to w pierw­szej chwi­li za­da­nie po­nad siÅ‚y nie­wpraw­ne­go ludz­kie­go ucha. Dla­te­go też je­Å›li pu­ka­jÄ…­cy do drzwi ga­bi­ne­tu pana JÄ™­drze­ja wie­dziaÅ‚, że usÅ‚y­szaÅ‚ „pro­szÄ™” od nie­go sa­me­go, a nie od syna, mo­gÅ‚o wy­ni­kać tyl­ko i wy­Å‚Ä…cz­nie z jed­ne­go fak­tu. Tym pu­ka­jÄ…­cym mu­siaÅ‚ być sam BÅ‚a­Å¼ej i przez to mógÅ‚ być pe­wien, że to nie on owo „pro­szÄ™” po­wie­dziaÅ‚.
   – ChciaÅ‚ ze mnÄ… tata roz­ma­wiać?
   – Pro­szÄ™ ciÄ™, spo­cznij, mój dro­gi – pan JÄ™­drzej siÄ™­gnÄ…Å‚ po faj­kÄ™ i za­czÄ…Å‚ na­bi­jać jÄ… swo­im ulu­bio­nym ty­to­niem. BÅ‚a­Å¼ej usiadÅ‚ przed oj­cem. Przez ko­lej­nÄ… mi­nu­tÄ™ mu­siaÅ‚ zno­sić cięż­kie spoj­rze­nie, ja­kim ob­da­rzyÅ‚ go Sa­ko­wicz se­nior, do­kÅ‚ad­nie lu­stru­jÄ…­cy każ­dy cen­ty­metr cia­Å‚a swo­je­go po­tom­ka. – ChciaÅ‚­bym wie­dzieć… – ode­zwaÅ‚ siÄ™ wresz­cie pan JÄ™­drzej. - ChciaÅ‚­bym wie­dzieć, dla­cze­go ty je­steÅ› do mnie w ogó­le nie­po­dob­ny?
   BÅ‚a­Å¼ej, wbrew temu, co mógÅ‚­by sÄ…­dzić po­stron­ny ob­ser­wa­tor, nie byÅ‚ spe­cjal­nie za­sko­czo­ny tym py­ta­niem. Wpraw­dzie po po­czÄ…t­ko­wym opi­sie ta­ko­wy ob­ser­wa­tor mógÅ‚­by od­nieść wra­Å¼e­nie, że pa­no­wie sÄ… nie­mal tacy sami. Jed­nak oni uwa­Å¼a­li, że róż­niÄ… siÄ™ od sie­bie w spo­sób dia­me­tral­ny.
   – Prze­cież nie mo­Å¼e­my być iden­tycz­ni – od­po­wie­dziaÅ‚ spo­koj­nie BÅ‚a­Å¼ej. A po­nie­waż oj­ciec skoÅ„­czyÅ‚ już na­bi­jać faj­kÄ™, siÄ™­gnÄ…Å‚ po ty­toÅ„ le­Å¼Ä…­cy na jego biur­ku i wy­jÄ…Å‚ z kie­sze­ni ma­ry­nar­ki swo­jÄ… faj­kÄ™.
   – Iden­tycz­ni? – Sa­ko­wicz se­nior za­ciÄ…­gnÄ…Å‚ siÄ™ faj­kÄ… i za­Å›miaÅ‚ siÄ™ tu­bal­nie. – Ja nie wy­ma­gam od cie­bie, że­byÅ› byÅ‚ iden­tycz­ny jak ja, bo zda­jÄ™ so­bie spra­wÄ™, że to mo­gÅ‚o­by prze­kra­czać two­je moż­li­wo­Å›ci. Mnie by wy­star­czy­Å‚o, że­byÅ› byÅ‚ do mnie po­dob­ny cho­ciaż w tym, że nie wra­casz póź­no do domu i nie prze­by­wasz w nie­od­po­wied­nim to­wa­rzy­stwie.
   – Ja­kim nie­od­po­wied­nim? – BÅ‚a­Å¼ej po­chy­liÅ‚ siÄ™ w stro­nÄ™ ojca, któ­ry przy­pa­liÅ‚ mu faj­kÄ™.
   – Przy­pad­ko­wym, że tak po­wiem – pan JÄ™­drzej daÅ‚ wy­raź­nie do zro­zu­mie­nia, kogo ma na my­Å›li.
   – Ale ja siÄ™ prze­cież znam z Jac­kiem od dziec­ka.
   – I naj­wyż­szy czas za­koÅ„­czyć tÄ™ zna­jo­mość. To zwy­kÅ‚y ba­wi­da­mek, bez żad­nych wi­do­ków na przy­szÅ‚ość. Roz­ma­wia­Å‚em ostat­nio z jego oj­cem i je­stem prze­ra­Å¼o­ny.
   – On nie robi nic zÅ‚e­go…
   BÅ‚a­Å¼ej urwaÅ‚, bo ode­zwaÅ‚ siÄ™ dźwiÄ™k te­le­fo­nu ko­mór­ko­we­go. Oby­dwaj pa­no­wie, jak na ko­men­dÄ™, prze­szu­ka­li naj­pierw lewÄ… kie­szeÅ„, po­tem pra­wÄ…, wresz­cie we wnÄ™trz­nÄ… kie­szeÅ„ w swo­ich ma­ry­nar­kach. Stam­tÄ…d obaj wy­do­by­li wresz­cie iden­tycz­ne apa­ra­ty. Tym ra­zem dzwo­niÅ‚ te­le­fon BÅ‚a­Å¼e­ja.
   – Prze­pra­szam, tato… No, cześć… Co? W co ty mnie chcesz wro­bić? Ja­kim de­tek­ty­wem, osza­la­Å‚eÅ›? – BÅ‚a­Å¼ej spoj­rzaÅ‚ spe­szo­ny na ojca. – Od­dzwo­niÄ™ póź­niej – roz­Å‚Ä…­czyÅ‚ siÄ™.
   – Jak do­my­Å›lam siÄ™, to on? – pan JÄ™­drzej wy­dmu­chaÅ‚ bar­dzo zna­czÄ…­cy kÅ‚Ä…b dymu. – CoÅ› mi siÄ™ już obi­Å‚o o uszy, że on ma za­miar być ja­kimÅ› de­tek­ty­wem. Ta jego Bam­ber roz­po­wia­da o tym gÅ‚o­Å›no.
   – Wi­dzisz coÅ› w tym zÅ‚e­go?
   – Czy taki za­wód może wy­ko­ny­wać ktoÅ› po­waż­ny i od­po­wie­dzial­ny?
   – Ale, tato…
   – Nie prze­ry­waj mi! Uwa­Å¼am, że czas już naj­wyż­szy, że­byÅ› siÄ™ ustat­ko­waÅ‚ i upodob­niÅ‚ siÄ™ choć tro­chÄ™ do mnie!

Komentarze czytelników