Tekst ODCINEK 13
był czytany 551 razy
ODCINEK 13
Przypadek wiedziaÅ‚ dobrze, że jest osobnikiem bardzo ograniczonym i sztuka nowoczesna nie jest w stanie do niego dotrzeć. Po prostu obydwie strony używaÅ‚y różnych sposobów wyrażania emocji. Dlatego Jacek nawet nie próbowaÅ‚ zÅ‚apać z niÄ… kontaktu, bo nie wierzyÅ‚ w możliwość nawiÄ…zania choćby najmniejszejnici porozumienia. Z tego też wzglÄ™du, znalazÅ‚szy siÄ™ w galerii sztuki nowoczesnej, mógÅ‚ tylko z rozbawieniem patrzyć na znajdujÄ…ce siÄ™ tam dzieÅ‚a.
Ponieważ jednak rzadko ktoÅ› tutaj wpadaÅ‚ (szczególnie tak wczeÅ›nie rano), wÅ‚aÅ›ciciel tego miejsca, pan Ewaryst Rost, podszedÅ‚ do niego z odrobinÄ… nadziei. ZerknÄ…wszy na niego, Jacek nie mógÅ‚ mieć wÄ…tpliwoÅ›ci, że ma przed sobÄ… wielkiego fana sztuki nowoczesnej. Marszand wyglÄ…daÅ‚, jakby zaprojektowaÅ‚ go futurysta. Różnej dÅ‚ugoÅ›ci nogawki spodni, szkÅ‚a okularów w dwóch kolorach oraz marynarka po mÅ‚odszym bracie znakomicie komponowaÅ‚y siÄ™ z otoczeniem.
– CoÅ› pana szczególnie zainteresowaÅ‚o? – zapytaÅ‚ marszand.
– Niestety, to wszystko nie jest w moim typie. Jestem konserwatystÄ….
– Aaaaa tak. Symetria, symetria i jeszcze raz symetria – mina Ewarysta Rosta wydÅ‚użyÅ‚a siÄ™ i uniosÅ‚a ponad Jacka. – Wszystko poukÅ‚adane, na swoim miejscu, bez odrobiny artystycznego szaleÅ„stwa. Taka jest wiÄ™kszość tego spoÅ‚eczeÅ„stwa, dlatego niemal muszÄ™ dokÅ‚adać do tego interesu. A moja galeria sztuki nowoczesnej jest druga co do wielkoÅ›ci w tym kraju! – uniósÅ‚ z oburzeniem wzrok w stronÄ™ nieba. Po chwili przypomniaÅ‚ sobie, że nie wierzy w to, aby posiadaÅ‚o ono jakichÅ› mieszkaÅ„ców, wiÄ™c spojrzaÅ‚ z powrotem na Jacka. – W Nowym Jorku wÅ‚aÅ›ciciel setnej galerii jest bogatym czÅ‚owiekiem, a ja muszÄ™ siÄ™ poruszać piÄ™cioletnim samochodem. Ale tam ludzie znajÄ… siÄ™ na prawdziwej, nowoczesnej sztuce. Tam nie rzÄ…dzi symetria. Bo symetria jest piÄ™knem gÅ‚upców, proszÄ™ pana! – ponownie uniósÅ‚ siÄ™ oburzeniem, ale tym razem nie odrywaÅ‚ wzroku od Jacka. – Ale wÅ‚aÅ›ciwie to po co pan tu zajrzaÅ‚?
– PrzysÅ‚aÅ‚a mnie pani Marzena Kolska.
– Ach, pani Marzena – oblicze marszanda rozpromieniÅ‚o siÄ™. – ZachwycajÄ…ca kobieta i wydaje siÄ™ rozumieć, czym jest prawdziwa sztuka. Pan, zdaje siÄ™, chciaÅ‚ zasiÄ™gnąć wiadomoÅ›ci o niejakim Gelbergu? – Jacek kiwnÄ…Å‚ potakujÄ…co gÅ‚owÄ…. – On jest raczej antykwariuszem, choć dziaÅ‚a też na rynku sztuki, ale bardziej konserwatywnej – spojrzaÅ‚ wymownie na Jacka. – Dlatego trudno mi powiedzieć o nim coÅ› dokÅ‚adnego. Ale sÅ‚yszaÅ‚em, że miaÅ‚ jakieÅ› problemy z prawem. KiedyÅ› podobno oddaÅ‚ klientowi zamiast oryginaÅ‚u kopiÄ™ obrazu, którego nie sprzedaÅ‚. W każdym razie nie cieszy siÄ™ dobrÄ… opiniÄ….
– A daÅ‚oby siÄ™ namierzyć taki obraz Malczewskiego? – Jacek siÄ™gnÄ…Å‚ do wewnÄ™trznej kieszeni marynarki. WyjÄ…Å‚ stamtÄ…d niewielkÄ… fotografiÄ™ i podaÅ‚ jÄ… marszandowi.
– SÅ‚yszaÅ‚em, że ktoÅ› ostatnio ukradÅ‚ ten i jeszcze trzy inne – wÅ‚aÅ›ciciel galerii tylko zerknÄ…Å‚ na fotografiÄ™ i o wiele uważniej przyglÄ…daÅ‚ siÄ™ Jackowi. – PrÄ™dko raczej nie wypÅ‚ynÄ…. Mówi siÄ™, że to byÅ‚a kradzież na zlecenie, bo to zbyt charakterystyczne rzeczy. No chyba, że ktoÅ› ma czas i może poczekać kilka lat, aż sprawa przycichnie, i wtedy to sprzeda.
– Rozumiem. A czy coÅ› jeszcze siÄ™ mówi?
– Nic pewnego. KtoÅ› podobno zamówiÅ‚ wczeÅ›niej bardzo dobre kopie tych obrazów.
– Czy tym kimÅ› mógÅ‚ być Gelberg?
– Tak dokÅ‚adnych informacji nie posiadam.
– DziÄ™kujÄ™ za pomoc.
– Nie ma za co. I niech pan pamiÄ™ta: symetria to piÄ™kno gÅ‚upców. – BÄ™dÄ™ pamiÄ™taÅ‚.
Gdyby ktoÅ› zastanawiaÅ‚ siÄ™ kiedyÅ›, jak wyglÄ…da pan JÄ™drzej Sakowicz, wystarczyÅ‚aby do tego fotografia jego syna. Co prawda, należaÅ‚oby skronie lekko przyprószyć siwiznÄ… i dodać kilka kilogramów, ale caÅ‚a reszta pozostaÅ‚aby bez najmniejszej zmiany. Gdyby zaÅ› ktoÅ› chciaÅ‚ odróżnić przez telefon, z którym z panów Sakowiczów ma akurat do czynienia, byÅ‚oby to w pierwszej chwili zadanie ponad siÅ‚y niewprawnego ludzkiego ucha. Dlatego też jeÅ›li pukajÄ…cy do drzwi gabinetu pana JÄ™drzeja wiedziaÅ‚, że usÅ‚yszaÅ‚ „proszÄ™” od niego samego, a nie od syna, mogÅ‚o wynikać tylko i wyÅ‚Ä…cznie z jednego faktu. Tym pukajÄ…cym musiaÅ‚ być sam BÅ‚ażej i przez to mógÅ‚ być pewien, że to nie on owo „proszÄ™” powiedziaÅ‚.
– ChciaÅ‚ ze mnÄ… tata rozmawiać?
– ProszÄ™ ciÄ™, spocznij, mój drogi – pan JÄ™drzej siÄ™gnÄ…Å‚ po fajkÄ™ i zaczÄ…Å‚ nabijać jÄ… swoim ulubionym tytoniem. BÅ‚ażej usiadÅ‚ przed ojcem. Przez kolejnÄ… minutÄ™ musiaÅ‚ znosić ciężkie spojrzenie, jakim obdarzyÅ‚ go Sakowicz senior, dokÅ‚adnie lustrujÄ…cy każdy centymetr ciaÅ‚a swojego potomka. – ChciaÅ‚bym wiedzieć… – odezwaÅ‚ siÄ™ wreszcie pan JÄ™drzej. - ChciaÅ‚bym wiedzieć, dlaczego ty jesteÅ› do mnie w ogóle niepodobny?
BÅ‚ażej, wbrew temu, co mógÅ‚by sÄ…dzić postronny obserwator, nie byÅ‚ specjalnie zaskoczony tym pytaniem. Wprawdzie po poczÄ…tkowym opisie takowy obserwator mógÅ‚by odnieść wrażenie, że panowie sÄ… niemal tacy sami. Jednak oni uważali, że różniÄ… siÄ™ od siebie w sposób diametralny.
– Przecież nie możemy być identyczni – odpowiedziaÅ‚ spokojnie BÅ‚ażej. A ponieważ ojciec skoÅ„czyÅ‚ już nabijać fajkÄ™, siÄ™gnÄ…Å‚ po tytoÅ„ leżący na jego biurku i wyjÄ…Å‚ z kieszeni marynarki swojÄ… fajkÄ™.
– Identyczni? – Sakowicz senior zaciÄ…gnÄ…Å‚ siÄ™ fajkÄ… i zaÅ›miaÅ‚ siÄ™ tubalnie. – Ja nie wymagam od ciebie, żebyÅ› byÅ‚ identyczny jak ja, bo zdajÄ™ sobie sprawÄ™, że to mogÅ‚oby przekraczać twoje możliwoÅ›ci. Mnie by wystarczyÅ‚o, żebyÅ› byÅ‚ do mnie podobny chociaż w tym, że nie wracasz późno do domu i nie przebywasz w nieodpowiednim towarzystwie.
– Jakim nieodpowiednim? – BÅ‚ażej pochyliÅ‚ siÄ™ w stronÄ™ ojca, który przypaliÅ‚ mu fajkÄ™.
– Przypadkowym, że tak powiem – pan JÄ™drzej daÅ‚ wyraźnie do zrozumienia, kogo ma na myÅ›li.
– Ale ja siÄ™ przecież znam z Jackiem od dziecka.
– I najwyższy czas zakoÅ„czyć tÄ™ znajomość. To zwykÅ‚y bawidamek, bez żadnych widoków na przyszÅ‚ość. RozmawiaÅ‚em ostatnio z jego ojcem i jestem przerażony.
– On nie robi nic zÅ‚ego…
BÅ‚ażej urwaÅ‚, bo odezwaÅ‚ siÄ™ dźwiÄ™k telefonu komórkowego. Obydwaj panowie, jak na komendÄ™, przeszukali najpierw lewÄ… kieszeÅ„, potem prawÄ…, wreszcie we wnÄ™trznÄ… kieszeÅ„ w swoich marynarkach. StamtÄ…d obaj wydobyli wreszcie identyczne aparaty. Tym razem dzwoniÅ‚ telefon BÅ‚ażeja.
– Przepraszam, tato… No, cześć… Co? W co ty mnie chcesz wrobić? Jakim detektywem, oszalaÅ‚eÅ›? – BÅ‚ażej spojrzaÅ‚ speszony na ojca. – OddzwoniÄ™ później – rozÅ‚Ä…czyÅ‚ siÄ™.
– Jak domyÅ›lam siÄ™, to on? – pan JÄ™drzej wydmuchaÅ‚ bardzo znaczÄ…cy kÅ‚Ä…b dymu. – CoÅ› mi siÄ™ już obiÅ‚o o uszy, że on ma zamiar być jakimÅ› detektywem. Ta jego Bamber rozpowiada o tym gÅ‚oÅ›no.
– Widzisz coÅ› w tym zÅ‚ego?
– Czy taki zawód może wykonywać ktoÅ› poważny i odpowiedzialny?
– Ale, tato…
– Nie przerywaj mi! Uważam, że czas już najwyższy, żebyÅ› siÄ™ ustatkowaÅ‚ i upodobniÅ‚ siÄ™ choć trochÄ™ do mnie!