Tekst KOCHAM STARE KSIĄŻKI
był czytany 1696 razy
KOCHAM STARE KSIĄŻKI
Nawet największe mole książkowe mają jakiś gatunek literacki, który szczególnie im pasuje i z niego starają się wybrać kolejną lekturę. Niektórzy lubią literaturę fantasy. Inni z kolei przepadają za opowieściami podróżniczymi. Jeszcze inni zaczytują się w poezji lub autorach iberoamerykańskich.
Dla mnie, gatunkiem literackim, który lubię, są stare książki. Nie dziwcie się, że tak je wyodrębniam, bo według mnie tylko tak można je zaklasyfikować. Po prostu, stare książki.
Czemu akurat stare? Czy jest we mnie jakaś pasja do przedmiotów z minionych epok? Może jestem fanem również starych obrazów, ubrań, bibelotów? Może podnieca mnie kurz, spoczywający na rzeczach odłożonych do lamusa? Albo też doceniam ich muzealną wartość?
Nic z tych rzeczy. Mówiąc stare książki, mam na myśli nie ich fizyczność, to, że zostały wydrukowane dwadzieścia, pięćdziesiąt, czy też sto lat temu. Nie, dla mnie mogą nawet pachnieć farbą drukarską. Ważne jest, że zostały napisane jakiś czas temu, gdy istotą literatury było komunikowanie się z czytelnikiem, a nie wciskanie mu artystycznych wizji autorów.
Lubię sięgać po pozycje, które przeczytałem jeszcze w podstawówce, w szkole średniej czy na studiach. Nie dlatego, że przypominają mi dzieciństwo, czy młodość lecz dlatego, że zostały napisane tak, abym odczuwał przyjemność w trakcie czytania. Nie ból egzystencjalny i zmaganie się autora z własną niemocą twórczą. Nie po to, abym się przedzierał przez kolejne strony pozbawione słowa dialogu, za to obdarzające mnie sążnistymi opisami i życiem wewnętrznym autora, które mają zastąpić brak pomysłu na treść. W większości te stare pozycje są przyzwoicie skonstruowane fabularnie, mają dobre, żywe dialogi i ciekawych, dających się polubić bohaterów.
Ktoś może mi zarzucić, że jestem staroświecki. Że nie potrafię zrozumieć nowych czasów, które wymagają nowej literatury. Podobno dziś ma rządzić literatura lingwistyczna, czyli, mówiąc w skrócie, skupiająca się na słowach a nie na treści. A każdy, kto tego nie rozumie, jest nienowoczesny oraz nie trendy.
Niech temu komuś będzie. Odrzucam jednak ten bełkot, bo dla mnie literatura nigdy nie musi odpowiadać czasom a jedynie czytelnikom, którzy są jej odbiorcami. Oczywiście, może walczyć o lepsze czasy, o zrozumienie innych, tolerancję i tym podobne rzeczy. Tylko niech robi to tak jak „Chata wuja Toma”. Dowcipnie, elegancko, z klasą. Może się nią nie zachwycę, bo z natury jestem konserwatystą i do wszystkich zmian, szczególnie tych na lepsze, podchodzę ostrożnie.
Ale mam wrażenie, że literaci, szczególnie w naszym pięknym kraju nad Wisłą, postawili sobie od jakiegoś czasu za cel posiadanie ciężkiego pióra. Komercyjność jest źle widziana, trochę jak wróg klasowy w słusznie minionym ustroju. Jedynym jej przejawem jest włączanie do dzieł dużej ilości wątków erotycznych, bo seks sprzedawał się dobrze w książkach od niepamiętnych czasów. Cała reszta wygląda jak wyścig o to, przy czyjej książce czytelnik szybciej zaśnie.
Nawet, jeśli ktoś zdecyduje się na komercyjność, to jest ona bardzo umowna. Takie mrugnięcie okiem: „ludzie, to się da czytać”. Kryminał zwykle jest nudny i ostatnią rzeczą, o jaką w nim chodzi, jest sensacyjna intryga. Tak jakby autor mrugał okiem w drugą stronę: „szanowni krytycy, całkiem się nie sprzedałem, tworzę jednak arcydzieło literackie.”
Niedawno zmarł młody prozaik. Inny, umiarkowanie stary prozaik, zachwycał się twórczością zmarłego, który nawet czasami: „eksperymentował z fabułą i akcją”. Innymi słowy, w twórczości nieżyjącego już pisarza pojawiała się czasem fabuła i akcja. Ale nie żeby było to coś normalnego. To był eksperyment! Tak jakby fabuła i akcja w książkach nie istniała nigdy wcześniej.
A dawniej obydwie te rzeczy były istotą książek. Owszem, było „W poszukiwaniu straconego czasu...” ale to był wyjątek. Autorzy po prostu chcieli opowiedzieć jakąś historię. Dlatego kocham stare książki, bo to dla mnie najwspanialszy gatunek literacki.