Tekst ÅšREDNIA STATYSTYCZNA
był czytany 1344 razy
ÅšREDNIA STATYSTYCZNA
Romana poznałem na studiach. Gdybym wam go opisał, jak najdokładniej umiem, to i tak mielibyście ogromny problem z rozpoznaniem go. Każda bowiem z cech jego charakteru, wyglądu, czy też jakiś talentów, była po prostu średnia. Nie wysoki i nie niski, nie błyskotliwy, choć też nie tępy, potrafił sporo rzeczy, choć w żadnej nie był specjalistą. Ot, taki średniak. I być może ta wszechobecna w jego osobie przeciętność sprawiła, że doszło do opisanych poniżej wypadków.
Późną jesienią, na trzy samochody, wyjechaliśmy na parę dni do naszej puszczańskiej gajówki, którą dzierżawiliśmy od nadleśnictwa. Niestety, była to już połowa listopada. Dwa pierwsze dni były wprawdzie dość ciepłe i wilgotne, ale trzeci poranek powitał nas już kilkucentymetrową warstwą śniegu i temperaturą minus dziesięć. To, w połączeniu z wilgocią, sprawiło, że w jednym z trzech aut zupełnie wysiadła elektronika. Właściciel auta się na tym kompletnie nie znał i wyglądało na to, że trzeba je będzie holować do nieodległego Białegostoku i tam poszukać jakiegoś warsztatu. Ale wtedy Roman powiedział:
- PrzyjrzÄ™ siÄ™ temu.
Przez dobry kwadrans dotykał różnych kabelków, naciskał guziczki, przekręcał kluczyk w stacyjce. Robił to wszystko z miną znawcy i cały czas rozmawiał ze sobą pod nosem. W końcu „przepiął†jakiś kabelek i jeszcze raz spróbował uruchomić silnik. Coś zaiskrzyło, poczuliśmy wszyscy swąd. Właściciel auta był już nieco przestraszony. Za to Roman pokiwał głową, na znak, że tego się właśnie spodziewał.
- Trzeba uruchomić z drugiego akumulatora – zawyrokował, a jego pewność siebie uspokoiła pozostałych.
Daruję sobie opis dalszych technicznych szczegółów. Po niespełna godzinie nie dysponowaliśmy już żadnym, sprawnym samochodem. Wprawdzie w tym okresie komórki zaczynały już śmiało wkraczać na salony, ale w naszej gajówce po dziś dzień jest słaby zasięg, a wtedy nie było go w ogóle. Na szczęście, w okolicy nie grasował żaden seryjny morderca, dlatego rzecz nie zamieniła się w horror. Wyznaczyliśmy osobę, która przedarła się przez coraz większe zaspy śniegu i po czterech godzinach sprowadziła pomoc drogową. Roman zaś nie mógł zrozumieć, dlaczego chcemy obciążyć go „kosztami†i cały czas nam usilnie tłumaczył, że cały kłopot wziął się po prostu z nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności.
Jakieś dwa miesiące później bawiliśmy się w akademiku na karnawałowej imprezie. Na zewnątrz było bardzo zimno i paręnaście osób, które dotarły z opóźnieniem, zapragnęło napić się gorącej herbaty. Niestety, zepsuciu uległ elektryczny czajnik naszej gospodyni, a gotowanie takiej ilości wody na gazie, zajęłoby strasznie dużo czasu. Wtedy Roman włączył się i oświadczył, że można wstawić mniejszą ilość, a on w tym czasie błyskawicznie nareperuje czajnik. Jak zapewniał, elektronika to jego hobby i z doświadczenia wie, że w czajnikach psuje się mały duperel, który wystarczy...
Ponieważ było w tym gronie kilka osób, uczestniczących dwa miesiące wcześniej w niefortunnej wyprawie, dał się słyszeć skądś czyjś złośliwy chichot. Ale to pewnie dodatkowo ubodło Romana i kazał natychmiast zaprowadzić się do rzeczonego czajnika. Przyznaję, że przez moment zastanawiałem się, czy nie zaprotestować. Ale pomyślałem, że znajdujemy się w środku miasta, więc nic bardzo złego się zdarzyć nie może...
I w sumie tak było. Pół godziny później opuszczaliśmy akademik pogrążony w egipskich ciemnościach, na czele z Romanem, który kompletnie nie mógł zrozumieć, jak to się stało, że pozbawił prądu cały budynek.
Po tym wydarzeniu postanowiliśmy nagłośnić fakt szczególnego „elektrycznego†talentu Romana. Uwierzcie, nie robiliśmy tego ze złośliwości, lecz po to by uchronić i jego, i innych, przed problemami. Ale sprawa zaczęła być „sama z siebie†na tyle znana, iż doszło nawet do tak absurdalnych sytuacji, że gdy Roman chciał po prostu włączyć światło, ktoś inny „na wszelki wypadek†doskakiwał do kontaktu przed nim.
Można powiedzieć, że „Wielki Elektronik†(taką zyskał złośliwą ksywkę) sam sobie na to zasłużył. Lecz wtedy jeszcze nikt, łącznie ze mną, nie rozumiał istoty zjawiska, z jakim nam się przyszło zetknąć.
Trudno więc dziwić się Romanowi, że zaczął unikać naszego towarzystwa. Ułatwił mu to fakt, że w kolejnym roku akademickim na studia przyjechała jego dziewczyna ze swoim bratem, obydwoje uczący się na Politechnice. Widywaliśmy go więc tylko na zajęciach, zaś poza nimi Wielki Elektronik nie pałał ochotą rozmowy z nami. Szczególnie, gdy była z nim jego dziewczyna. W pełni to rozumieliśmy, choć żaden z nas nie miał zamiaru mówić o jego porażkach. Lecz mogło nam się przecież coś wypsnąć przypadkiem. Za to Roman nie przewidział czego innego.
Jakiś rok później do paru znajomych w akademikach zwalili się nagle ich kumple z liceum, studenci Politechniki. Musieli szukać pomocy u starych kolegów, bo ich własne lokale zostały zalane przez potop. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że sprawcą tego kataklizmu był nie kto inny, jak Roman. Pewna naiwna koleżanka uwierzyła w jego zapewnienie, że jest świetnym hydraulikiem i powierzyła mu do naprawy kran. Jak to się zakończyło, świetnie wiecie.
- Może on jest jakiÅ› pechowy? – wyraziÅ‚ przypuszczenie Adam, gdy spotkaliÅ›my siÄ™ w kilku na piwie „U Rzeźbiarzyâ€.
- Raczej nie – pokręciłem głową. – Przecież jemu nie rozpada się plecak na środku ulicy ani nie pęka guma w majtkach.
- To co, fajtłapa?
- Też nie.
- No to co?
- Nie mam zielonego pojęcia.
Temat ten na tyle nas zafrapowaÅ‚, że postanowiliÅ›my zrobić wszystko, by poznać jego istotÄ™. NajÅ‚atwiejszym ku temu sposobem wydaÅ‚o nam siÄ™ zaproszenie Romana na piwo i wyciÄ…gniÄ™cie z niego, po paru kufelkach, tajemnicy jego dziwacznego zachowania. A ponieważ innej metody nie znaleźliÅ›my, to wprowadziliÅ›my w życie tÄ…. Realizacja naszego zamierzenia nie byÅ‚a prosta, bo jak już wspomniaÅ‚em, Wielki Elektronik nas od jakiegoÅ› czasu unikaÅ‚. Ale po zastosowaniu maÅ‚ego podstÄ™pu, usiedliÅ›my w tydzieÅ„ później „U Rzeźbiarzyâ€, w czterech.
- Wiesz Romek – zaczął Adam – tak się ostatnio zastanawialiśmy nad jedną rzeczą. Czemu ty właściwie to robisz?
- Co?
- No wiesz – przyszedłem w sukurs koledze. – Po co bierzesz się za naprawianie elektroniki albo kranu, jak się na tym w ogóle nie znasz?
- To o to wam chodzi – Roman zrozumiał, po co zdecydowaliśmy się postawić mu piwo. – Nie zrozumiecie tego – machnął ręką, a jego słowa, co oczywiste, wzbudziły w nas jeszcze większą ciekawość.
- Może jednak? – zachęcał Adam.
- To wszystko przez średnią statystyczną.
Konia z rzędem temu, kto w tej chwili wiedział, o co chodziło Wielkiemu Elektronikowi. Wyobrażam sobie, jak bardzo głupie miny musieliśmy wtedy mieć.
- No dobra, powiem wam. To się zaczęło jeszcze w podstawówce, w pierwszej klasie. Mama przyszła z wywiadówki i na pytanie ojca, jak mi idzie, odpowiedziała wzruszeniem ramion i słowami: „Średnia statystyczna.†Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, co to znaczy. Ale gdy powtórzyła to kilka razy, zapytałem taty, o co chodzi. A on, jako kibic sportu, wytłumaczył mi, że po prostu znajduję się w środku tabeli ligowej, czyli mniej więcej tyle samo jest ode mnie lepszych i gorszych.
Dopił swoje drugie piwo i zamyślił się refleksyjnie. Błyskawicznie skoczyłem do baru i przyniosłem mu następne.
- Dopiero z czasem zrozumiałem lepiej istotę mojego problemu. Otóż wyobraźcie sobie, że ja przez cały rok szkolny dostawałem może ze dwie dwójki, i trzy piątki – młodszym czytelnikom należy się wyjaśnienie, że za naszych szkolnych czasów, pomiędzy tymi dwiema cyframi zawierała się cała skala ocen szkolnych. - I to tylko wtedy, gdy cała klasa dostawała identyczną ocenę. 80 % moich ocen to było trzy z plusem – za jednym zamachem wypił ćwierć półlitrowego kufelka – Próbowałem to kiedyś zmienić. Postanowiłem, że odpuszczę sobie parę przedmiotów i skoncentruję na innych. Ale to nic nie dało. Z tych „olewanych†dostawałem trójki, z tych, na których się skoncentrowałem, ledwo dobijałem do czwórki, kończąc zwykle na czwórce z minusem. Interesowała mnie chemia, zacząłem po lekcjach chodzić na kółko chemiczne. Ale i tak któregoś dnia nauczyciel powiedział. Wiesz, Bratek – tak Roman miał na nazwisko – orłem to ty nigdy nie będziesz – kolejna ćwiartka kufelka zniknęła w jego gardziołku.
- I co było dalej? – zapytał Adam z wypiekami na twarzy.
- Nic. Próbowałem pogodzić się ze swoją średnią statystyczną. Ale zawsze, w głębi duszy, chciałem się czymś wyróżniać. I kiedy popsuły się te samochody i nikt z was nie miał pojęcia, co zrobić, pomyślałem, że to może być moja szansa. – Roman wykończył piwo lecz na szczęście nie przerwał swojej opowieści. – Jak byłem dzieckiem, do ojca przychodził znajomy elektronik, który miał warsztat z naprawą sprzętu AGD. I on kiedyś w przypływie szczerości wyznał, że czasem bierze pieniądze za nic. Bo zdarza się tak, że wystarczy poruszać jakimiś kabelkami, coś włączyć, wyłączyć i wszystko z powrotem działa. Pomyślałem więc, że niewiele ryzykuję, bo się najwyżej nie uda. Ale gdy zobaczyłem wasze zawiedzione twarze, gdy moja naprawa nie przyniosła efektu, postanowiłem pójść na całość. Potem, z tym czajnikiem, chciałem jakoś zmazać tę poprzednią porażkę. A później jeszcze spróbowałem z tym kranem.
Atmosfera przy stoliku zrobiła się raczej mało wesoła. Zaproponowaliśmy Romanowi jeszcze jedno piwo, ale on podziękował i pożegnał się. Było nam go naprawdę szkoda, ale nic nie mogliśmy poradzić na gnębiącą go przypadłość średniej statystycznej. Chociaż...
- Wiecie co wam powiem? – zapytał Adam nieco retorycznie – Według mnie to jednak Roman przełamał swoją niemoc. Bo przecież jego ostatnie niepowodzenia zdecydowanie go wyróżniły.
- Tylko mu tego lepiej nie powtarzaj.
- Czemu?
- Mógłby nie zrozumieć tego wyróżnienia. Wypijmy za to, żeby mu się wżyciu jakoś wiodło – stuknęliśmy się kuflami i opróżniliśmy ich zawartość.
Roman obronił pracę magisterską na czwórkę. Rozpoczął pracę w jakimś banku i podobno szybko awansował. Ale potem bank trafił w ręce nowego właściciela i jego kariera się zatrzymała. Jak usłyszałem ostatnio od jednego znajomego, Roman należy tam do kadry menedżerskiej średniego stopnia...
Cóż, nie jest łatwo walczyć z przeznaczeniem.