Tekst CZYSTA POEZJA
był czytany 1400 razy
CZYSTA POEZJA
Pewnie prawie każdy z was spotkał w życiu przynajmniej parę osób piszących poezje, lun też raczej usiłujących za takich uchodzić. Ale idę o zakład, że niewielu by się takich znalazło, którzy na swej drodze natrafili na więcej wierszokletów niż ja. Przez kilka lat, co tydzień, prowadziłem jako konferansjer (głównie w klubie studenckim Stodoła) wieczory poezji. A widownia tychże spotkań również w dużej mierze składała się z osób próbujących swych sił w pisaniu, bo głównie tacy interesują się poezją (tak jak ja sam). Dlatego poeta jest chyba człowiekiem robiącym na mnie najmniejsze wrażenie spośród wszystkich gatunków ludzkich.
Inni jednak postrzegają zwykle kogoś takiego, jako osobę niezwykłą. Przyznam szczerze, że zdarzyło mi się parę razy w życiu zrobić z tego użytek, choć nieodmiennie mnie to bawiło. Na przykład, na jednej z imprez pewna koleżanka, w długiej, zwiewnej sukni, zapytała mnie ni stąd, ni zowąd w trakcie rozmowy:
- Jak to jest zrobić „to†z poetą?
- Fizycznie tak samo, ale psychicznie zupełnie inaczej.
- To znaczy jak? – w jej oczach zapłonęło wyraźne zainteresowanie.
- To znaczy, że robisz „to†ze zwykłym facetem, choć wydaję ci się, że z Bóg wie kim.
CechÄ… charakterystycznÄ… poetów, których wieczory autorskie prowadziÅ‚em, byÅ‚o to, że im wiÄ™ksze gÅ‚upoty pisali, tym za wiÄ™kszych wieszczów siÄ™ uważali i mniejszy szacunek mieli dla twórczoÅ›ci innych. Czasem aż żaÅ‚owaÅ‚em, że nie wypada mi wyjść z roli gospodarza i nie mogÄ™ utrzeć nosa jakiemuÅ› zarozumialcowi, uważajÄ…cego siÄ™ przedstawiciela jedynie sÅ‚usznego nurtu „czystej poezjiâ€.
Ale też spotkałem przez tych kilka lat wielu utalentowanych poetów, których wiersze na zawsze pozostaną dostępne jedynie dla grona najbliższych osób, bo brak im pewności siebie i siły przebicia. Ich refleksję, pozbawione bezsensownych eksperymentów formalnych, epatowania przemocą, czy wulgaryzmami, na pewno ubogacały mnie i jestem im za to bardzo wdzięczny. Szczególne zaś wrażenie wywarła na mnie jedna z tych osób.
Wieczory zaczÄ…Å‚em prowadzić przypadkiem. Ot, wybraÅ‚em siÄ™ kiedyÅ› na kolejny Turniej Jednego Wiersza, tym razem odbywajÄ…cy siÄ™ wÅ‚aÅ›nie w Stodole. Po wygÅ‚oszeniu swojego utworu, usiadÅ‚em na miejscu i czekaÅ‚em z pozostaÅ‚ymi na kolejnego „zawodnikaâ€. ZostaÅ‚ on wyczytany z listy zapisów i uniósÅ‚ siÄ™ na krzeÅ›le, ale jakaÅ› siÅ‚Ä… przytrzymaÅ‚a go na miejscu. Publiczność domyÅ›liÅ‚a siÄ™, że to on i patrzyÅ‚a w jego stronÄ™.
To zdeprymowało go dodatkowo i zaczął coś mamrotać pod nosem. Wśród pozostałych rosła konsternacja i zaczęli spoglądać niepewnie po sobie. Powstała sytuacja, jaką być może wielu z was zna, kiedy nagle w środku komunikacji publicznej, ktoś nieco postrzelony zacznie wygłaszać głośno swoje poglądy. Większość osób przykleja nos do szyby i stara się nie zwracać uwagi, a pozostali uśmiechają się drwiąco pod nosem.
Los obdarzył mnie silną empatią, co czasami ma swoje dobre strony, a czasami złe. Pozytywna energia otoczenia udziela mi się bardzo szybko, zaś negatywna jeszcze szybciej. Ale ta empatia sprawia, że jak mało kto rozumiem wariatów oraz inne osoby uważane przez otoczenie za niespełna rozumu. Dlatego bez problemu wiedziałem, co należy zrobić w tej sytuacji, bo czuje każdym swoim członkiem, czego szaleńcom potrzeba.
- Proponuję – odezwałem się głośno, zwracając od razu uwagę wszystkich – żebyśmy zachęcili Krzyśka – imię znałem tylko z listy – brawami do odczytania swojego wiersza.
Zacząłem sam głośno klaskać. Kilka osób to podchwyciło, choć miałem wrażenie, ze bardziej dla żartu, niż dla efektu. Ale skutek okazał się niemal natychmiastowy. Speszony poeta podniósł się całkiem i ruszył w kierunku podium dla występujących. Oklaski były jednak zbyt słabe i zatrzymał się w połowie. Ale reszta już zrozumiała, co powinna zrobić i „deszcz braw†wepchnął go ostatecznie na scenę.
Ale to nie Krzysiek zrobił na mnie największe wrażenie. Za to po wieczorze podszedł do mnie prezes Klubu Poezji ze Stodoły, noszącego dumną nazwę „To był naprawdę fascynujący wieczór†i zaproponował, żebym z nimi został i poprowadził parę wieczorów. Na początku robiłem to na zmianę z innymi, a potem prawie na zasadach wyłączności.
Te nasze wieczorki polegały zwykle na tym, że ktoś, kto wysupłał na druk swojego tomiku parę złotych, przychodził do nas z nim i czytał swoje wiersze. Próbowaliśmy też coś sami wydawać, jako klub. Poza tym mieliśmy własny tygodnik poetycki, którego ukazało się ze dwieście numerów, co jest pewnie jakimś rekordem, bo tego typu pisma rzadko dochodzą do dziesiątego wydania.
Ale raz na jakiś czas robiliśmy we własnym gronie zbiorowe czytanie utworów. To była szansa na zaprezentowanie się dla tych, którzy nie mieli jeszcze zbyt wielu wierszy albo pieniędzy na ich wydanie. I właśnie na jednym z takich wieczorów usłyszeliśmy występ, który na długo zostanie w naszej pamięci. Szczególnie mojej.
Bożena była osobą, która dołączyła do naszego grona kilka miesięcy wcześniej. Cichutka, spokojna szara myszka, stojąca zawsze z boku i nie włączająca się do dyskusji. Rozmawiała chyba głównie ze mną, bo oboje wychodziliśmy po „duchowych ucztach†dosyć wcześnie. Nie przepadaliśmy za tym etapem, kiedy rozmowa o poezji zamieniała się w bełkoczącą libację.
Ponieważ był to początek listopada, atmosfera wieczoru była nieco zaduszkowa. Kilka dużych świec ledwo rozświetlało mrok. Tylko koło fotela, na którym zasiadali kolejni wykonawcy, było na tyle jasno, że mogli czytać ze swoich kartek.
PrezentacjÄ™ rozpoczęły osoby, które nazywaÅ‚em prywatnie „pewniakamiâ€. To tacy, co zawsze i wszÄ™dzie przeczytajÄ… swoje utwory, bÄ™dÄ…c przekonanymi, że jeÅ›li publiczność nie pada przed nimi na kolana, to tylko ze zÅ‚oÅ›liwoÅ›ci albo gÅ‚upoty, nie pozwalajÄ…cej dostrzec ich geniuszu.
Po „pewniakach†zawsze nastÄ™powaÅ‚a krótka chwila niepewnoÅ›ci. KtoÅ› z pozostaÅ‚ych coÅ› zwykle przeczytaÅ‚, ale nieuchronnie zbliżaÅ‚ siÄ™ czas „debiutantówâ€, którzy coraz bardziej siÄ™ stresowali. Lecz w koÅ„cu jakoÅ› ich wÅ‚asne sÅ‚owa przechodziÅ‚y im przez gardÅ‚a i z ulgÄ… wracali na swoje miejsca.
Te wieczory również zwykle ja prowadziłem. Ale chociaż w tej chwili nikt nie kwapił się na scenę, zwlekałem z zakończeniem. Widziałem, jak Bożena wciąż zgniata w ręku plik kartek. W końcu złowiłem jej biegające po sali spojrzenie i uśmiechnąłem się do niej. Wstała i podeszła do fotela dla wykonawców. Wlepiła wzrok w kartki, pochylając bardzo mocno głowę i zaczęła czytać. Kiedy skończyła pierwszy wiersz, przekręciła stronę, potem znowu i znowu. Zaprezentowała nam jakieś sześć, czy siedem utworów. Były naprawdę ładne, bardzo emocjonalne i osobiste.
W końcu położyła kartki na kolanach, dając tym samym znać, że to już koniec. Dostała oklaski i każdy się spodziewał, że zaraz wstanie i wróci na swoje miejsce. Ale ona nadal siedziała i uśmiechała się. Zapanowała lekka konsternacja i przyznam, że sam nie wiedziałem, co mam zrobić. W końcu Bożena uśmiechnęła się do mnie i lekko nachyliła w moją stronę głowę.
- Pomóż mi wstać – poprosiła szeptem.
- Na tym więc zakończymy nasz wieczór i przechodzimy do części nieoficjalnej – wygłosiłem standardowa formułę, wstałem i chwyciłem ją pod rękę.
Ale uszliśmy zaledwie kilka kroków, kiedy Bożena osunęła się na podłogę. Kartki wypadły z jej ręki, a ona zaczęła rytmicznie podrygiwać. Dostała napadu padaczki. Nastąpiła ta straszna chwila, w której nikt nie wiedział, co zrobić. Ja kojarzyłem jedynie, że należy dostarczyć takiej osobie jak najwięcej tlenu, więc wszyscy odsunęli się od niej jak najdalej i otworzyliśmy okna.
Na szczęście napad nie był zbyt długi. Z tego zdenerwowania nie pamiętam nawet, jak się dokładnie zakończył. Wiem, że pozbierałem kartki z poezją Bożeny i gdy wychodziliśmy wręczyłem je jej.
- Twoje wiersze.
- Moje wiersze są tu – pokazała palcem na głowę.
- Znasz je wszystkie na pamięć?
- Nie. Nie pamiętam nawet tych, które mówiłam dzisiaj – uśmiechnęła się i ruszyła do wyjścia.
Spojrzałem za nią zdziwiony, ale coś mi zaczęło świtać. Rozłożyłem kartki i zobaczyłem, że są to puste strony.
Beata była najlepszym przykładem czystej poezji, jaki zdarzyło mi się poznać. Szkoda, że już więcej do nas nie przyszła. Pewnie trochę się wstydziła swojej choroby. A może czuła, ze już nie jest w stanie z nikim podzielić się swoją poezją?