Tekst KRÓTKA HISTORIA SPÓŹNIONEJ KAROLINY
był czytany 1397 razy
KRÓTKA HISTORIA SPÓŹNIONEJ KAROLINY
KarolinÄ™ po raz pierwszy zobaczyÅ‚em podczas naboru do teatru. Dzisiaj powiedzielibyÅ›my „na castinguâ€, ale wtedy to sÅ‚owo nie robiÅ‚o tak oszaÅ‚amiajÄ…cej kariery, jak teraz. Dlatego na plakatach, które rozwiesiliÅ›my na Uniwersytecie, napisaliÅ›my po prostu, że szukamy mÅ‚odych, zdolnych do Teatru Studenckiego. Sala numer 16, MaÅ‚y Dziedziniec, wtorek, godzina 12.
Było już po piętnastej i od ostatniej przesłuchanej przez nas osoby minęło pół godziny. Zaczęliśmy składać swoje papiery, będąc święcie przekonani, że na dzisiaj to już koniec. Kiedy wyszedłem, jako pierwszy, z sali, jak spod ziemi obok mnie wyrosła Ona. Może to nieładnie mówić tak o kobiecie, ale wyglądał znacznie poważniej, niż wskazywałaby na to jej metryka. Ciemnoblond włosy miała zaczesane do góry i upięte. Tylko jeden niesforny kosmyk spadał na jej twarz.
- Chyba się nie spóźniłam? - zapytała z jakimś dziwnym błyskiem w oczach, którego nie mogłem zrozumieć. W pierwszej chwili wytłumaczyłem sobie to jako wyraz jej nieśmiałości. Gotów byłem przysiąc, że widziałem ją na korytarzu wcześniej, wśród innych czekających, gdy wychodziłem poprosić kolejną osobę. Dopiero czas pokazał, czym naprawdę był ten błysk.
- Ależ skąd. Proszę wejść. Chętnie pani posłuchamy.
Karolina była naprawdę zdolną aktorką. Zrozumieliśmy to już po kilku wypowiedzianych przez nią słowach. Nie pamiętam dokładnie, co mówiła, ale wiersz nie był z pewnością miłosny, a proza na pewno nie była śmieszna.
Została przyjęta do naszego zespołu. Rozpoczęliśmy próby do spektaklu. Mieliśmy go przygotować na przegląd teatrów studenckich, który odbywał się w Paryżu. Okazało się, że Karolina mówi świetnie po francusku, bo przez dwa lata mieszkała w mieście nad Sekwaną, więc mogła nam być bardzo przydatna na miejscu. Niestety, okazało się również dużo więcej.
Pierwszą próbę mieliśmy w sobotę, o trzynastej. Kwadrans po tej godzinie byliśmy już prawie w komplecie. To „prawie†oznaczało, że nie było wśród nas Karoliny. Ponieważ była to jeszcze era przedkomórkowa, nie dało się łatwo sprawdzić, co się z nią dzieję. Zaczęliśmy więc próbę bez niej, opuszczając sceny, w których miała grać.
Przyszła o piętnastej. Uśmiechnięta i zadowolona weszła na salę, gdzie próbowaliśmy. Pomachała wszystkim z radością, zdjęła płaszcz i kurtkę. Wyjęła z torby wydrukowany tekst i zaraz, gdy skończyliśmy scenę, zaproponowała:
- To może teraz ten moment, kiedy pierwszy raz się pokazuję?
Nikt nie zgłosił sprzeciwu. Próbowaliśmy dalej nie komentując jej spóźnienia.
Na następnej próbie sytuacja się powtórzyła. Po dwóch godzinach od rozpoczęcia przyszła, uśmiechnęła się, zamachała, poczekała chwilę i jak gdyby nigdy nic powiedziała:
- To może teraz ta scena, jak prowadzę lekcję?
Na początku kolejnej próby zrobiliśmy krótkie zebranie zespołu. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że tak dalej być nie może. Ja, jako mózg organizacyjny przedsięwzięcia, zostałem wydelegowany do zwrócenia uwagi naszej koleżance, że tak nie wypada, bo przecież wszyscy się staramy, przychodzimy, tylko ona nie...
- No i co z tego? – wzruszyła ramionami. – Czy coś się z tego powodu stało? Skoro nie przyszłam wcześniej, to znaczy, że nie mogłam.
- Dobrze, to podaj kolejny termin, który ci pasuje, a my się dostosujemy.
- Podaj termin, podaj termin – wydęła pogardliwie wargi. – Nie wszystko może być robione na termin.
- To co proponujesz?
- A czy komuś przeszkadza tak, jak jest teraz? – powiodła groźnym wzrokiem po zebranych. Coś musiało być w jej oczach, skoro wszyscy potulnie stwierdzili:
- Ależ skąd – wstrętni tchórze.
- No widzisz? Po prostu się czepiasz. – spojrzała na mnie tryumfalnie i uznała, że nie ma co ze mną dalej rozmawiać. – To co, może teraz ta scena, jak wyrzucam was z klasy?
Na początku naszej następnej próby opracowaliśmy szatański plan. Dla niepoznaki miałem Karolinę delikatnie ochrzanić za spóźnienie. Termin kolejnego spotkania mieliśmy zaś podać jej z dwugodzinnym wyprzedzeniem. To jest: próba miała zacząć się o dwunastej, ale jej powiedzieliśmy, że rozpocznie się o dziesiątej. Karolina bowiem nie była niepunktualna. Ona była, używając tzw.: politycznie poprawnego języka, punktualna inaczej. Przychodziła regularnie dwie godziny po rozpoczęciu próby, bez względu na to, czy wyznaczyliśmy ją na dziesiątą rano, czy piątą po południu.
Dlatego, kiedy Karolina następnym razem weszła do sali, stanęła jak wryta. Nie wszyscy jeszcze byli na miejscu, a obecni dopiero zdejmowali ubrania. Gdyby nie fakt, że ją zauważyliśmy, z pewnością natychmiast opuściłaby próbę. Dała nawet krok w tył, ale zorientowała się, że nie może tego zrobić.
- Myślałam, że zaczynamy o dziesiątej – powiedziała płaczliwym głosem.
- Ależ skąd, umawialiśmy się na dwunastą – stwierdzili wszyscy zgodnie i nie było to wielkim kłamstwem, bo wszyscy, poza nią, mieli rzeczywiście stawić się w samo południe.
Tego dnia Karolina nie była w dobrej formie. Zapominała tekst, nie potrafiła się skupić na granej roli. W końcu powiedziała, że ją bardzo głowa boli i, pożegnawszy się z nami, opuściła próbę. Od tej pory bardzo się pilnowała i korzystając z tego, że ze skwerku po drugiej stronie ulicy można było zajrzeć w okna naszej sali, zawsze dokładnie sprawdzała, czy już na pewno dawno temu zaczęliśmy. Wszyscy ją widzieli, ale nikt nic nie mówił. Tylko mnie przypadła rola etatowego opieprzacza, który się czepia.
Zastanawiałem się, co mam z nią zrobić. Rezygnować z niej po trosze nie chciałem, po trosze nie mogłem. Była naprawdę dobra w swojej roli. Ponadto paryska premiera się zbliżała, a zespół i tak się wykruszał. Nadchodziła zimowa sesja i kilka osób zmieniło priorytety, mówiąc, że chętnie do nas dołączą jak wrócimy z Francji, ale teraz mają ważniejsze rzeczy na głowie. Z podwójnej obsady, jaką wybraliśmy na naborze, udawało się w tej chwili sklecić tylko jedną.
Zresztą, zawsze miałem łagodną naturę i nie potrafiłem powiedzieć nikomu do widzenia, jeśli on sam nie sugerował takiej możliwości. A Karolinie nawet przez myśli nie przeszło, że miałaby zrezygnować z grania.
Postanowiłem z nią poważnie porozmawiać.
- Powiedz mi, ale tak szczerze, dlaczego się spóźniasz?
- A skąd ja mogę to wiedzieć? – zdejmowała właśnie płaszcz po kolejnej, dwugodzinnej obsuwie. – Po prostu spóźniam się i już. Taką mam naturę i tyle. Nie myśl sobie, że jesteście wyjątkiem. Spóźniam się zawsze i wszędzie.
- A nie uważasz, że to dlatego, że ci nie zależy na tych, z którymi się umawiasz?
- Nie zależy mi na teatrze? – uśmiechnęła się ironicznie. – Coś ci się chyba pomieszało – ruszyła w stronę pozostałych.
- Jak chcesz, mogę ci to udowodnić.
- Ciekawe jak? – spojrzała na mnie z niedowierzaniem, ale zatrzymała się.
- Eksperymentalnie. Powiedzmy, że zaoferuję ci milion dolarów pod warunkiem, że na kolejną próbę przyjdziesz punktualnie. O ile się założysz, że będziesz na czas?
- Głupi przykład – wzruszyła ramionami, jak to zwykła była robić w trakcie rozmów ze mną. Roztarła dłonie, bo dzień był wyjątkowo chłodny i, nie zwracając już na mnie najmniejszej uwagi, rzuciła do zespołu – To co, może teraz ta scena, jak mnie zamykacie w klasie?
Od tej pory wszystko toczyło się ustalonym torem. Ona się spóźniała, a ja jej zwracałem na to uwagę. Ale za którymś razem mi się to znudziło i nie zareagowałem na jej spóźnienie. To ją trochę zdziwiło, ale postanowiła się przywitać. Grzecznie odpowiedziałem na jej uśmiech, lecz nadal nie odzywałem się nawet słowem. To już ją lekko zdenerwowało. Nie zważając na próbujących kolegów powiedziała głośno.
- Chciałam się wytłumaczyć....
- To nieważne.
- Jak to, nieważne? – jakby piorun w nią strzelił.
- Spóźniasz się zawsze, więc ten jeden raz więcej nie ma znaczenia.
- Jak to nie ma znaczenia? – wybuchła na dobre. – Ja sobie wypraszam, to jest lekceważenie. To ja poświęcam czas i tu przyjeżdżam, a ty twierdzisz, że to nieważne!?
- Tak – kiwnąłem potwierdzająco głowo, po trosze rozbawiony, po trosze zdezorientowany jej złością.
- To ja, to ja... – szukała odpowiednich słów. – To ja nie będę w takich warunkach pracować – chwyciła z powrotem kurtkę i wybiegła z sali.
Karolina nie pojawiła się już więcej na próbie. Na szczęście udało nam się ją zastąpić, kimś wprawdzie mniej zdolnym, za to bardziej punktualnym. Premiera wypadła naprawdę dobrze.
Potem widziałem Karolinę już tylko raz. Przechadzała się niedaleko pewnej kawiarni, spoglądając z uśmiechem na zegarek. Najwyraźniej nigdzie jej się nie spieszyło. Dopiero po chwili, kiedy z kawiarni zaczął wychodzić jakiś przystojny mężczyzna, ruszyła energicznym krokiem do wejścia.