Tekst TO BYÅO DO PRZEWIDZENIA
był czytany 1779 razy
TO BYÅO DO PRZEWIDZENIA
Hania była książkoholiczką. Jak każdy nałogowiec potrafiła przez jakiś czas odmówić sobie ulubionej przyjemności. Lecz kiedy już zaczynała coś czytać, nie dało się jej oderwać, dopóki nie skończyła. Nie było zresztą ważne, co czytała. Wciągał ją tak samo kryminał, romans lub każde inne powieścidło. Uważała przy tym, że bez względu na gatunek, zawsze domyśli się zakończenia. Brylowała w towarzystwie opowieściami, jak to najdalej w połowie jakiegokolwiek utworu, to, co będzie potem, nie stanowi dla niej już żadnej zagadki.
Czyż więc mogłem sobie wymarzyć lepszą osobę do wypróbowania moich zakręconych historii, których zakończenia samego mnie nawet zaskakiwały? Oczywiście, że nie. Dlatego dałem jej pierwszy ze swoich kryminałów do przeczytania.
Oddała mi go następnego dnia z następującym komentarzem:
- Dobrze się czyta. Ale zakończenia można się już domyślić w pierwszym rozdziale.
- NaprawdÄ™?
- Oczywiście. Przecież jak ona staje przed tym obrazem i wspomina o swojej złej siost-rze, to o ile siostra nie pojawia się zaraz potem, to musi zjawić się w finale.
Musiałem jej przyznać rację. Postanowiłem jednak spróbować jeszcze raz i dałem jej swój thriller political fiction. Tym razem zadzwoniła następnego dnia.
- Naprawdę niezłe. Ostro wciąga. Ale zakończenie znów jest łatwo przewidywalne.
- Dlaczego?
- Przecież to najstarszy numer świata, że najmniej podejrzany, okazuje się winny.
W sumie to fakt. Ale złościło mnie to, że i tym razem wszystko było tak dla niej jasne. Na podorędziu miałem już tylko jedną spisaną historię, której zakończenie wymyśliłem do-pie-ro pod koniec pisania. Jednak, by nie ponieść kolejnej porażki, wymyśliłem perfidny plan.
Spotkałem ją jakiś tydzień potem. Wręczyłem jej plik kartek ze słowami:
- To już ostatnia rzecz.
Minął dzień. Co chwila sprawdzałem na komórce, czy nie przegapiłem telefonu od niej. Ale nie. Nie dzwoniła.
Minął drugi dzień. Cisza.
Trzeciego dnia zadzwoniłem sam.
- No i jak?
- Wiesz, byłam ostatnio zajęta.
- A kiedy będziesz miała czas, żeby przeczytać?
- Raczej nie wcześniej, niż za jakiś tydzień.
Spotkaliśmy się dopiero po miesiącu, na przyjęciu u znajo-mej. Hania nie wyglądała dob-rze. Miała zapadnięte policzki, roz-bie-ga-ne oczy i trzęsące się ręce. Gdybym jej nie znał, po-myś-lałbym, że chyba bierze jakieś narkotyki.
- Cześć, co u ciebie słychać?
- Kiepsko siÄ™ ostatnio czujÄ™. Na nic nie mam czasu.
- To znaczy, że jeszcze nie przeczytałaś mojego thrillera?
- Niestety, nie. W dodatku, gdzieś mi zginął ten egzemplarz, który od ciebie dostałam. Jakbyś mi mógł przesłać mailem plik z książką, to teraz już na pewno przeczytam – spojrzała na mnie z nadzieją taką, jak narkoman żebrzący u dealera o darmową działkę. Wtedy zrozumiałem, że mój podstęp się udał, tylko nie do końca przewidziałem jego skutki.
- Jasne. Jutro ci go wyślę.
Moja deklaracja tchnęła w nią życie. Znów była tą Hanią, której rolą jest bry-lo-wa--nie w towarzystwie i znanie się na wszystkim. Nie chciałem jej psuć radości, bo wie-dzia-łem, że nazajutrz, po otrzymaniu ode mnie książki w wersji elektronicznej, będzie zawiedzio-na.
Zadzwoniłem do niej tydzień po wysłaniu pliku.
- No i jak, domyśliłaś się zakończenia? – postanowiłem nie dać jej szansy kolejnej wymówki i zablefować pewnością, że przeczytała.
- Wiesz co... – szukała wymówki. – Nie domyśliłam się, bo ona jakoś dziwnie się kończy.
- To znaczy jak?
- Tak jakoÅ›... urwanie.
- Egzemplarze, które ci dałem, nie mają ostatniego, dwudziestego drugiego rozdziału.
- No właśnie, wiedziałam! – nie wiem, czy naprawdę wierzyła, że mnie tym zmyli.
- Hania, nie ściemniaj. Dobrze wiesz, że pytam o to, kto jest mordercą.
- Nie rozumiem – szła w zaparte.
- Rozumiesz. Specjalnie dałem ci książkę, pozbawioną tego rozdziału, żeby spraw-dzić, czy naprawdę znasz zakończenie, czy tylko tak mówisz. Pytam więc po raz ostatni: kto zabił?
Po drugiej stronie zapadło głuche milczenie. Trwało dobrze ponad minutę, ale ja pos-tanowiłem być twardy.
- Nie wiem – przyznała w końcu.
- I to właśnie chciałem usłyszeć. To na razie – chciałem się szybko pożegnać. Odniosłem tryumf i dalszą rozmowę uznałem za niepotrzebne dręczenie Hani.
- Jacek, poczekaj... – walczyła przez chwilę z sobą. – Prześlesz mi zakończenie?
- Tak...
- Dzięki!
- Ale pod jednym warunkiem.
- Jakim? – radość w niej zgasła, równie szybko, jak się pojawiła.
- Przeczytasz go za tydzień, przy wszystkich znajomych, na urodzinach Beaty. A wcześ-niej przyznasz się głośno, że to pierwsza książka, której zakończenia się nie domyśliłaś.
- JesteÅ› okrutny. Czy nie ma innego sposobu?
- Jest. Możesz poczekać, aż ktoś mi ten kryminał wydrukuje. Ale nie liczyłbym na to zbyt szyb-ko, bo jeszcze go nie wysłałem do żadnego wydawnictwa.
Tydzień potem, na urodzinach Beaty, Hania z niechęcią przyznała, że napisałem książkę, której zakończenia się nie domyśliła. Kiedy minął pierwszy szok i odebrałem zewsząd gratulacje, ukradkiem wręczyłem jej ostatni rozdział. Rzuciła się na niego łapczywie i, zapominając o trwającej imprezie, zaczęła czytać. Gdy już była na ostatniej stronie, gdzie kilka akapitów przed końcem ujawnia się morderca, usłyszałem z jej ust ciche:
- Wiedziałam.
No cóż. To było do przewidzenia.