Tekst POŻEGNANIE CZYLI KONIEC
był czytany 1477 razy
POŻEGNANIE CZYLI KONIEC
Gdy byłem mały, czas spędzony na cmentarzu był dla mnie zawsze czasem straconym. Traktowałem go wyłącznie jako smutny obowiązek, a jedyną rozrywką było zapalanie lampek i zniczy. Nie rozumiałem też potrzeby odwiedzania tego ponurego miejsca w terminie innym niż pierwszy listopada.
Mojej niechęci sprzyjał też fakt, iż los szczęśliwie oszczędzał mi w pierwszej ćwiartce życia pogrzebów najbliższych i tylko dwie znane mi osoby musiałem pożegnać w tym czasie. Dlatego też groby, które odwiedzałem, należały prawie wyłącznie do tych, o których tylko słyszałem. I nie odczuwałem specjalnie potrzeby, aby z nimi poobcować.
Ale czas biegnie nieubłaganie i w ostatnich pięciu latach śmierć zbiera wśród mojej rodziny obfite plony. Średnio dwa razy w roku muszę uczestniczyć w pogrzebach i z przerażeniem zauważam, że coraz mniej jest osób, które pamiętam z dzieciństwa. Dopiero ta luka uświadamia mi, że już skończyłem trzydzieści lat i w żaden sposób nie powrócę do beztroskiego okresu, wypełnionego zabawami, kąpaniem się, spaniem w namiocie oraz wieloma nierozsądnymi rzeczami, które zdarzyło mi się zrobić.
Dlatego teraz nie mam już nic przeciwko wizytom na cmentarzach i staram się tam być zawsze, kiedy mogę. I tylko kolejny pogrzeb sprawia, że udaję się tam z niechęcią. Wiem, nikt chyba nie lubi brać udziału w tej uroczystości. Jest to smutny obowiązek, którego wolelibyśmy najchętniej nigdy nie wypełniać. Ale czasem trzeba, czasem nie ma wyjścia. Umarł ktoś bliski i należy go pożegnać.
Każdy zresztą przeżywa ten moment na swój sposób, dla każdego co innego jest w tej uroczystości najtrudniejsze. Jedni przeżywają najmocniej chwilę, gdy wieko trumny zamyka się. Inni nie znoszą momentu, gdy jest ona opuszczana do wykopanej mogiły, a jeszcze inni nie mogą znieść, gdy piach zaczyna zasypywać grób. W takich chwilach umiera w nas reszta nadziei na to, że być może da się jeszcze zawrócić to, co nieodwracalne. Że nieboszczyk obudzi się jak z ciężkiego snu i wróci do grona żywych. Są przecież takie wypadki. I choć zdarzają się one raz na parę milionów zgonów, to przecież mamy prawo wierzyć, że mógłby to być właśnie ten raz. Niestety, każdy z tych symbolicznych momentów oddala nas od tego i coraz bardziej uświadamia, że to już naprawdę koniec.
Dla mnie najgorsze w tym wszystkim jest co innego i dlatego świadomie nigdy nie uczestniczę w tej chwili. Jest to moment, gdy wszyscy żegnają się ze zmarłym, który leży w otwartej trumnie. Unikam tego nie z powodu jakiegokolwiek zabobonnego strachu, czy też faktu, że twarz nieboszczyka wzbudza moje szczególne przerażenie. Ja po prosu chcę zawsze zapamiętać tego, który odszedł, z chwil, kiedy był żywy.
Na poczÄ…tku omijaÅ‚em ten moment podÅ›wiadomie, a dopiero gdy na pogrzebie lub stypie, sÅ‚yszaÅ‚em komentarze wyglÄ…du nieboszczyka w trumnie („strasznie bladyâ€,†„źle go umalowaliâ€, „bardzo siÄ™ zmieniÅ‚ na twarzyâ€) zrozumiaÅ‚em, jak dobrze zrobiÅ‚em. OdtÄ…d już zawsze odmawiaÅ‚em brania udziaÅ‚u w tej części ceremonii. Raz tylko, zupeÅ‚nie przypadkiem zobaczyÅ‚em twarz wujka w trumnie. StaÅ‚em przed kaplicÄ… i nie miaÅ‚em zamiaru wchodzić do Å›rodka. Ale w pewnej chwili tÅ‚um ludzi siÄ™ niespodziewanie rozstÄ…piÅ‚. A ja miaÅ‚em pecha spojrzeć w niewÅ‚aÅ›ciwym momencie, w niewÅ‚aÅ›ciwÄ… stronÄ™. I niestety, już zawsze w mej pamiÄ™ci bÄ™dzie tkwić głównie to jak wyglÄ…daÅ‚ w trumnie, a nie wtedy, kiedy bawiÅ‚ siÄ™ ze mnÄ… jako dzieckiem.
Dlatego bardzo się cieszę, że zapamiętałem mojego pochowanego w zeszłym roku dziadziusia, takim, jakim chciałem, żeby był wiecznie. Po śmierci babci radził sobie wprawdzie nie najlepiej i wymagał stałej opieki, ale wciąż razem jeździliśmy na ryby i chodziliśmy na grzyby. Trochę wolniejszy w ruchach, gorzej słyszał (pozostałość pracy w hucie) lecz cały czas był zadowolony z życia. Wciąż potrafił wystrugać spławik z kawałka kory i złapać dzięki niemu niezłą sztukę...
To była końcówka zimy, ale mróz akurat odpuścił na kilka dni i pogoda była całkiem przyjemna. Taka, jaką wymarzyłby sobie pewnie sam na swój pogrzeb. Moje ciocie (córki dziadziusia) były niezadowolone, że nie przyszedłem pożegnać go wraz z innymi i przybyłem dopiero na mszę. Dlatego byłem zdziwiony, gdy już przy wejściu na cmentarz mój tata (jeden z trójki rodzeństwa), podszedł do mnie i powiedział, że ustalił ze swymi siostrami, iż to właśnie ja powiem kilka słów na pożegnanie.
Nie żebym był niezadowolony. Poczułem się oczywiście w jakiś sposób doceniony. Tylko, że to wyróżnienie spadło na mnie tak nieoczekiwanie, że wywołało we mnie panikę. Nie pamiętam zupełnie, co mówił ksiądz, ani w jaki sposób dotarłem do grobu. W mojej głowie kłębiły się rozbiegane myśli i wspomnienia. „Co mam powiedzieć?†zastanawiałem się bezskutecznie. Przecież każda ze zgromadzonych osób ma na pewno swój sposób widzenia mojego dziadziusia. Inaczej patrzą na niego jego dzieci, inaczej zięciowie i synowa, a jeszcze inaczej pozostałe wnuki i prawnuki. Dla każdego z nich był kimś innym. Naprawdę, nie jest łatwo streścić życie tak bliskiego człowieka w parunastu zdaniach. A jeszcze trudniej jest wtedy, gdy ma się na przygotowanie tej pożegnalnej mowy kilka minut.
I wtedy przypomniała mi się jedna rzecz. Zrobiłem błyskawiczny „przegląd†swoich wspomnień i w każdym z nich „to†wciąż się powtarzało. Pomyślałem, że to nie może być przypadek i że chyba każdy musi również „to†pamiętać. Odetchnąłem z ulgą i już spokojniej przeczekałem ostatnią minutę przed moją mową.
- Niektórzy dziwili się, że nie przyszedłem pożegnać wraz z innymi mojego dziadziusia. Ale ja zrobiłem to specjalnie, gdyż chciałem zapamiętać jego wiecznie żywy uśmiech. Ten uśmiech, z którego znali go wszyscy. Bo to była rzecz dla niego charakterystyczna. Ciągła życzliwość dla świata i ludzi. Przed chwilą, gdy zostałem poproszony o wygłoszenie tych kilku słów na pożegnanie, uświadomiłem sobie, że to było właśnie coś, co go wyróżniało. Każdy z nas bywa czasami na kogoś zły, albo ma pretensję. Ale nie on. On zawsze był dla wszystkich miły i nie słyszałem, aby powiedział na kogoś złe słowo. Nawet na starość nie stracił swojej pogody ducha. I takim właśnie chcę go już na zawsze zapamiętać.
Wiem, że ta mowa, to nie jest mistrzostwo Å›wiata. DziÅ›, gdy o niej pomyÅ›lÄ™, dostrzegam, ile mógÅ‚bym dodać, zmienić, poprawić. Ale i tak jestem dumny z tego „pożegnaniaâ€.
Lecz na przyszÅ‚ość, tak na wszelki wypadek, postanowiÅ‚em przed każdym pogrzebem, przygotować sobie kilka słów o zmarÅ‚ym. JeÅ›li nawet nikt nie poprosi mnie o ich wygÅ‚oszenie, to nie bÄ™dÄ™ „stratnyâ€. SÅ‚owa, które uÅ‚ożę, pozostanÄ… już na zawsze w mojej gÅ‚owie. BÄ™dÄ… moim prywatnym pożegnaniem z tymi, których już nie ma, na tym gorszym ze Å›wiatów.