Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
41244 osoby czytały to 575761 razy. Teraz są 4 osoby
      4 użytkowników on-line
     Tekst MIŁOSNA CHOROBA
     był czytany 1757 razy

MIŁOSNA CHOROBA

   Talent Julka podziwialiśmy wszyscy. Konie, które narysował, zdawały się wyskakiwać z kartki; słychać było szum wiatru w jego drzewach; radosne portrety znajomych rozjaśniały całe pomieszczenia. Był gwiazdą w swoim liceum plastycznym.
   Dlatego zdziwiliśmy się bardzo, kiedy nie zdał na Akademię Sztuk Pięknych, podczas gdy dostał się tam jego kolega, którego psy przypominały raczej słonie. Ale podobno w nim profesorowie dostrzegli materiał na artystę, podczas gdy Julek już artystą był. A kogoś takiego w żadnej wyższej szkole artystycznej nie potrzebują.
   Julek nie przejął się niepowodzeniem i konsekwentnie dążył do tego, żeby zostać malarzem. Oprócz zwykłych studiów na socjologii, brał prywatne lekcje rysunku i cały czas doskonalił technikę. Czasem też dorabiał sobie, rysując portrety różnych ludzi. Ale gdy przez kolejne dwa lata ponownie nie dostał się na swoją wymarzoną uczelnię, jakby ktoś podciął mu skrzydła. Wielu z nas podejrzewało, że sobie dalsze próby odpuści. I być może tak by się stało, gdyby nie Magda...
   Jeszcze w liceum wiele osób podejrzewało, że Julka nie interesują dziewczyny. Dużo pewniej czuł się w towarzystwie męskim i choć nie „podrywał” kolegów, większość znajomych uważała, że jest gejem. W jego artystycznym środowisku nikomu to zresztą nie przeszkadzało, choć czasem objawiało się jakimiś żartami, wypowiadanymi za jego plecami.
   Aż tu nagle, gdy Julek był na drugim roku socjologii, na jednej z imprez pojawiła się Magda. Przyprowadził ją jej były chłopak, Artur, którego wszyscy poznaliśmy na ostatnich wakacjach. Na pytanie, co robi, odpowiedziała: „ciągle szukam samej siebie”. To nas nieco rozbawiło, ale jako ludzie dobrze wychowani, nie roześmieliśmy się. Ponieważ zauważyła, że jej egzaltacja nie robi na nas specjalnego wrażenia, postanowiła wtopić się w tłum bawiących się osób. Tak by pewnie już zostało i nikt nie zwróciłby na nią szczególnej uwagi, ale wtedy pojawił się Julek.
   I stała się rzecz niesłychana. W Julka jakby strzelił piorun. Cały zesztywniał, podszedł w kierunku Magdy wyprostowany jak struna i wypalił do niej głosem, który z całą pewnością nie należał do niego:
   - Julek jestem.
   Wszystkie rozmowy wokoło ucichły. Nawet ślepy by zauważył, że nasz kolega-malarz, w jednej sekundzie zakochał się. Zdziwiło to tak bardzo zebranych, że wszystkie spojrzenia skierowały się w jedną stronę. Magdzie to oczywiście pochlebiało, ale Julka nieco stropiło. Stał przed nią, nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Dlatego to ona przejęła kontrolę nad sytuacją, co zresztą wkrótce stało się regułą. Podała mu dłoń, ale nie w zwykły sposób, do uściśnięcia, ale wyraźnie do pocałowania. A Julek, pierwszy raz w życiu, zrobił to.
   W tym miejscu można by zakończyć tę opowieść, puentując po bajkowemu, że „żyli długo i szczęśliwie”. Wszyscy im tego życzyliśmy, szczególnie Julkowi. Ale to byłoby zbyt proste. Bo od tego dnia zaczęło się coś, co nazwaliśmy „tresurą Julka”.
   To, że przez kilka miesięcy Magda się z nim droczyła, mogliśmy zrozumieć. Ot, kobieca kokieteria. Nie ona pierwsza i nie ostatnia okazywała ją w ten sposób. Choć metody, które stosowała, do eleganckich nie należały. Standardowym numerem było nie przychodzenie na spotkania. Era komórkowa była jeszcze wtedy w powijakach, dlatego zwykle tłumaczyła się brakiem zasięgu swojego telefonu, który nie pozwalał poinformować Julka o zmianie jej planów. A on musiał płacić kolejny rachunek za samotnie wypitą herbatę i ciastko, drzeć bilety do kina (dopiero pół godziny po rozpoczęciu seansu tracił ostatecznie nadzieję, że jego miłość przybędzie na spotkanie, a wtedy było już oczywiście za późno na zwrot). Zaś kiedyś zrobiła mu dziką awanturę, bo rozchorował się w terminie, w którym mieli pójść do teatru. Ona wprawdzie miała tradycyjnie zamiar nie przyjść (o czym wiedzieliśmy od Artura, który z racji niegdysiejszego z nią związku, był z nią najbliżej z nas), ale to nie przeszkadzało jej obarczyć Julka wyłączną winą za zmarnowany weekend.
   My, jako bardziej doświadczeni w materii kobiecych uczuć, oczywiście staraliśmy się wytłumaczyć naszemu koledze pewną niewłaściwość jego zachowania. Ale, tak jak się spodziewaliśmy, nasze zabiegi nie przyniosły żadnego rezultatu, bo jego miłość była wyjątkowo ślepa i głucha.
   - Jesteście zwyczajnie do niej uprzedzeni – mówił wtedy zwykle.
   - Po prostu mi jej zazdrościcie – dodawał kiedy indziej.
   Zwłaszcza z tym drugim stwierdzeniem trudno nam było dyskutować. Wprawdzie Magda nie była brzydka, ale za szczególnie ładną również trudno ją było uznać. Ale Julek, gdyby miał rozstrzygać spór trojański, jej właśnie bez cienia zawahania przyznałby jabłko dla najpiękniejszej kobiety na świecie. Jeśli zaś chodzi o zalety jej charakteru, to w świetle przytoczonych przeze mnie przykładów sami rozumiecie, że trudno je uznać za szczególnie wielkie.
   Lecz upór Julka przyniósł wreszcie efekt. Najpierw nieoficjalnie, potem półoficjalnie, wreszcie otwarcie, zaczęli być parą. Myliłby się jednak ten, kto sądziłby, że na tym skończyły się męczarnie, jakim był poddawany nasz kolega. One nabrały teraz tylko nowej jakości. Do stosowanych do tej pory nieusprawiedliwionych nieobecności na spotkaniach, doszła ścisła regulacja wszystkich innych kontaktów Julka. Magda ograniczyła na przykład do absolutnego minimum styczność z naszym gronem. Podejrzewaliśmy w związku z tym, że nasz kolega, w swej bezgranicznej i szczerej naiwności, musiał jej opowiedzieć o zastrzeżeniach, jakie mieliśmy względem jej zachowania. No i w sumie, Magda zachowała się racjonalnie.
    To ograniczenie było zresztą jednym z najmniej bolesnych w torturach Julka. Opis innych zająłby mi parę stron, więc spuszczę na nie zasłonę milczenia. Dodam tylko, że bardzo mu współczuliśmy, ale nie podejmowaliśmy już żadnych działań, aby uświadomić mu „tragedię” jego położenia. Jeśli bowiem nie widział jej wtedy, gdy dążył do swojego „szczęścia”, to wiedzieliśmy, że nie zauważy jej, gdy już to „szczęście” osiągnął.
   Jedyną rzeczą, do jakiej Magda nie utrudniała mu dostępu, było rysowanie i malowanie. Podobno ciężko zniosła to, że po raz trzeci nie dostał się na Akademię i fakt ten wpłynął na opóźnienie oficjalnego ogłoszenia ich związku. Wielu twierdziło, że tylko dla niej po raz czwarty odważył się zaryzykować. I to kolejne niepowodzenie miało zadecydować o ich rozstaniu. Choć Julek nazywał to krótką przerwą. Przestał o tym mówić w ten sposób, kiedy coraz częściej zaczęto widywać Magdę razem z Arturem.
   Wtedy zadzwonił do mnie.
   - Cześć, pamiętasz, obiecałem ci kiedyś ilustracje do twoich wierszy, może byś do mnie wpadł, to bym ci już niektóre pokazał? – wyrzucił z siebie niczym karabin maszynowy. Trochę mnie to zaskoczyło, bo o ilustracjach rozmawialiśmy jeszcze zanim poznał Magdę. Potem kilka razy mu o tym przypominałem, ale z czasem dałem sobie spokój.
   - Tak, pamiętam, ale...
   - To co, nie chcesz ich?
   Oczywiście, że chciałem, ale czułem, że Julek chce przede wszystkim pogadać. Domyślałem się o czym, choć trochę mnie zdziwiło, że akurat ze mną, bo wcześniej nie należałem do jego najbliższych znajomych. Potem się już przyzwyczaiłem, że różni, niekiedy wręcz obcy ludzie, chcą ze mną pogadać, kiedy mają jakieś kłopoty sercowe. Działała magia mojej renomy, jako poety lirycznego, który na wskroś zna wszystkie tajniki duszy kobiecej. Przyznaję, że mnie to nieco bawiło, bo nie widziałem w tym połączeniu związku przyczynowo-skutkowego. Ale ponieważ bardzo lubię słuchać różnych opowieści, ukułem sobie nawet powiedzenie, którym zwykle rozpoczynałem takie rozmowy: „Mów. Jestem poetą i nic, co kobiece, nie jest mi obce.”
   Kiedy wszedłem do pokoju Julka, pomyślałem, że jest nawet gorzej, niż nam się wydawało. Miałem wrażenie, iż odwiedziłem maniakalnego mordercę, który zaraz podzieli się ze mną planem swojej zbrodni. Wszystkie ściany pomieszczenia były wyklejone rysunkami Magdy, w różnych pozach. Na podstawie tych rysunków, gdyby były zgodne z rzeczywistością, bez problemu zostałaby topmodelką. Jej talia wyraźnie wyszczuplała, biust się powiększył, a nosek stał się zgrabny. Mówiąc wprost, był to wyidealizowany, wirtualny obraz Julkowej miłości, który niewiele miał wspólnego z „realem”. Jedyne, co było w tej chwili prawdziwe, to uczucia, które ostatnio zeszpeciły rysunki. Wszystkie były bowiem poprzekreślane, grubym czerwonym flamastrem, a na jednym była nawet dorysowana tarcza strzelnicza, z dziesiątką w okolicy serca.
   - Widzę, że nie jest dobrze – postanowiłem oszczędzić mu kręcenia i rozmowy wstępnej, o ilustracjach dla mnie, które były pretekstem ściągnięcia mnie tutaj.
   - Nie jest.
   - I pewnie nie rozumiesz dlaczego tak się stało?
   - Nie bardzo. Przecież, ją tak mocno kochałem...
   Usiadłem na fotelu i omiotłem jeszcze raz spojrzeniem całe pomieszczenie. Zauważyłem dopiero teraz, że na wszystkich rysunkach Magda się uśmiecha, co czyniło ją jeszcze bardziej niepodobną do siebie. W naszym towarzystwie jej twarz była niemal cały czas zacięta i buńczuczna.
   - A ona ciebie?
   - Co ona mnie?
   - Czy ona też tak mocno cię kochała?
   - No tak, wy znowu swoje. Nigdy jej nie lubiliście, bo ona ma po prostu silną, niezależną osobowość. Nie znosiliście jej feministycznych poglądów...
   - Julek, zadałem ci tylko proste pytanie.
   - Oczywiście, że mnie kochała.
   - Powiedziała ci to?
   - Tak
   Zawahał się chwilę przed odpowiedzią. Takie chwile zawahania są znaczące. Wśród doświadczonych kłamców potrafi je wykryć tylko wariograf. Ale Julek był z natury prawdomówny.
   - Nie powiedziała ci tego.
   - Ale wiem, że to czuła.
   - Jeśli tak było naprawdę, to nie masz czym się martwić.
   - Dlaczego?
   - Bo każda miłość gdzieś, kiedyś, na pewno ma swój początek. Ale jeśli istnieje naprawdę, to nigdy się nie kończy i nie wygasa.
   - To myślisz, że ona do mnie wróci?
   - Tego nie wiem. Do tego, żeby być ze sobą, nie wystarcza sama miłość.
   Milczeliśmy kilka dobrych minut. Ja cały czas rozglądałem się po pokoju. Za to Julek niebezpiecznie mocno wpatrywał się w portret Magdy z dorysowaną tarczą strzelniczą.
   - Kiedyś czytałem, że miłość jest jak choroba. Przyspieszone tętno, brak apetytu, rozkojarzenie...
   - Tak jest – potwierdziłem. – Sam przecież to czujesz.
   - To prawda. Ale nigdy nie myślałem, że może być to aż tak ciężka choroba.
   - Bo wcale taka ciężka nie jest. To ty ją tak przeżywasz.
   - Ja? Dlaczego właśnie ja?
   - Nie tylko ty. Ale wielu tobie podobnych, którzy pierwszy raz na nią zapadli, gdy już byli dorośli. Bo miłość jest jak odra, różyczka czy świnka. Jak zapadasz na nią w przedszkolu czy podstawówce, to jest niegroźna. Bardzo łatwo ją zwalczyć, przechodzisz ją i potem o niej zapominasz. Groźna staje się, gdy pierwszy raz chorujesz stosunkowo późno. Wtedy twój dorosły organizm nie umie sobie z nią tak łatwo poradzić – podniosłem się z fotela i stanąłem pomiędzy Julkiem, a Magdą w wersji tarczy strzelniczej. – Ale nie martw się. W tej dziedzinie „medycyna” też poczyniła postępy i dziś się na tą „miłosną chorobę” raczej nie umiera.
   
   
   

Komentarze czytelników