Tekst OPOWIEŚĆ WIGILIJNA
był czytany 1254 razy
OPOWIEŚĆ WIGILIJNA
W pociągach, kursujących między Warszawą a Poznaniem, wyjątkową liczną grupę stanowią biznesmeni, czy też w ogóle ludzie jadący w interesach. Często spoglądają na zegarek, sprawdzając, czy pociąg aby się nie spóźniał. Wiele osób zna się z widzenia, ale nie oznacza to, że panuję tam rodzinna atmosfera. A jeśli już, jest to klimat rodziny patologicznej. Nieraz widziałem tam mężczyzn drżących bynajmniej nie z zimna, lecz z ochoty na pierwszy tego dnia kieliszek. Choć pora była zwykle wczesna (między szóstą a ósmą), to sobie tego kieliszka nie odmawiali.
Ja jeździłem tymi pociągami również w interesach. Klientem naszej agencji była pewna wielkopolska firma, którą odwiedzaliśmy raz, dwa razy w miesiącu. Wracaliśmy już dość późno wieczorem, zmęczeni ranna podróżą i prezentacją. Pozostałe osoby (a był to raczej stały skład), milczały zmęczone. Tylko mnie jak zwykle usta się nie zamykały, kiedy opowiadałem im którąś z moich licznych opowieści (wtedy jeszcze przekazywałem je tylko starodawnym zwyczajem, czyli ustnie.). Pamiętam nawet, że szefowa, ogólnie rzecz biorąc lubiąca mnie, poprosiła mnie któregoś razu:
- Jacek, zamknij siÄ™.
Ale zwykle moje historię były wysłuchiwane z zainteresowaniem. A mam również ten zwyczaj, że spożywanie posiłku nie stanowi dla mnie najmniejszej przeszkody w snuciu opowieści. Ma to ten skutek, że kiedy inni już skończyli jeść, ja jestem zwykle w połowie.
Tak było również tym razem. Dziś opowiadałem różne świąteczne historię, bo za parę dni była już Wigilia. Siedzieliśmy przy stolikach w wagonie restauracyjnym pociągu Euroberolina, kursującego z Berlina do Warszawy przez Poznań. Dlatego też nie był to zwykły Wars, ale w gruncie rzeczy normalna restauracja z obsługą kelnerską. Była dopiero szósta, ale za oknami zrobiło się już dawno ciemno. No, może nie całkiem ciemno, bo szalała tam grudniowa śnieżyca.
Moi towarzysze podróży grzecznie towarzyszyli mi do końca posiłku. Ja też już tylko skupiłem się na machaniu widelcem, bo kiedy inni już kończą, zwykle przestaję mówić. Ciszę przerywali tylko siedzący dwa stoliki dalej biznesmeni, jedyni oprócz nas goście restauracji. Ich pobyt w stolicy Wielkopolski musiał być udany, bo byli nadzwyczaj hałaśliwi i co chwilę któryś z nich wybuchał rubasznym śmiechem. Ich dobry humor podtrzymywał alkohol (nie pamiętam już, czy serwowany przez obsługę restauracji, czy spożywany przy jej milczącej aprobacie.)
Ale od pewnego momentu jeden z czwórki biznesmenów wyłamał się z ogólnej wesołości. Jego twarz nabrała refleksyjnego charakteru, a wzrok z apatyczną obojętnością był utkwiony w okolicach naszego stolika. Trwało to kilka dobrych minut. Wreszcie biznesmen podniósł się i ruszył w naszą stronę. Jego koledzy spojrzeli na niego przez moment zdziwieni, ale po chwili wrócili do własnych spraw.
- Przepraszam państwa bardzo – zwrócił się do moich współpodróżników – ale ten pan – pokazała palcem na mnie – tak mądrze mówi, że chciałem z nim porozmawiać.
- Ależ oczywiście, nie ma problemu – w oczach szefowej zobaczyłem ogniki złośliwej satysfakcji – My już i tak skończyliśmy.
Wstali od stolika, zostawiając mnie sam na sam z biznesmenem. Ten przez chwilę wpatrywał się we mnie jak kończę jeść.
- Przepraszam, że ja tak bezpośrednio, ale bałem się, że pan sobie pójdzie.
- Nic nie szkodzi – odpowiedziałem standartowo, bo co innego mogłem odpowiedzieć. – Chciał pan ze mną porozmawiać?
- Tak, bo pan mówił, że... wiersze pisze.
- Owszem.
- A jakie?
- Wie pan, głównie liryki.
- To znaczy?
- Ogólnie mówiąc o miłości.
- No, to dobrze trafiłem – odetchnął z ulgą. – Bo ja mam z tym problemy.
- Jakie?
- Widzi pan, jestem bardzo bogaty. Zawsze chciałem być bardzo bogaty i od małego wiedziałem, że mi się to uda.
- Chciał pan być bogaty w jakimś konkretnym celu, czy ot tak sobie?
- W konkretnym, bardzo konkretnym. Chciałem zawsze mieć piękne kobiety.
- Od małego?
- Tak.
- Czemu?
- Bo zawsze mi się wydawało, że one tak pięknie kochają.
- Ale okazało się, że tak nie jest?
- Niestety – pokiwał głową ze smutkiem. – Do interesów zawsze miałem szczęście, a do kobiet nie. Właśnie rozwodzę się z trzecią żoną.
- A długo był pan żonaty?
- Pobraliśmy się w zeszłe święta.
- A poprzednie małżeństwa?
- Pierwsze wytrzymało dwa lata, drugie półtora roku – ledwo powstrzymałem się od uwagi, że zgodnie z coraz krótszym okresem trwania jego związków, piąty powinien się rozpaść zaraz po nocy poślubnej.
- Chyba dość późno zaczął pan te próby?
- Tak, bo wydawało mi się, że najpierw, musze się dorobić, muszę coś znaczyć.
Podszedł do nas kelner, ale obaj przecząco pokręciliśmy głowami. Znikł równie bezszelestnie jak się pojawił. Po jego odejściu zapanowała przedłużająca się chwila ciszy. Mój rozmówca wlepił wzrok w płatki śniegu za oknem, które uciekały do tyłu z podwójną szybkością.
- Czy chcę mi pan coś jeszcze powiedzieć?
- Co? – zapytał niezbyt przytomnie, wytrącony z własnych myśli.
- Czy chcę mi pan jeszcze coś powiedzieć? Na przykład o swoich małżeństwach.
- Nie, to nie ma sensu. Teraz wiem, że dokonałem po prostu złych wyborów. Dla nich ważne były tylko moje pieniądze.
- Rozumiem. Ja zresztą na pana miejscu bałbym się już dokonywać kolejnych wyborów.
- Dlaczego? Przecież może mi się kiedyś uda?
- Może. Ale ja postanowiłem, że dokonam wyboru, kiedy jeszcze nie będę miał pieniędzy. A nawet będzie raczej wyglądać, ze mam na nie małe szansę.
- I co?
- I dokonałem tego wyboru. Teraz nawet, jeśli kiedyś coś nie pójdzie tak w moim małżeństwie, będę pewien, że byliśmy razem z powodu miłości.
- No to farciarz z pana. Ja mam tylko szczęście do zarabiania pieniędzy.
- Ja za to nie. Ale myślę, że to nie kwestia szczęścia tylko talentu.
- Talentu? – zdziwił się trochę.
- Talentu. Do wszystkiego trzeba go mieć. I niestety zwykle bywa, że jesteśmy obdarzeni tylko najwyżej jednym talentem. Ktoś, kto jest w stanie zagrać geniusza, tak naprawdę może być debilem, bo dostał od Boga talent aktorski. Ja na przykład jestem świetny w wydawaniu pieniędzy i nie mam z tym większych problemów. Z zarabianiem zaś u mnie różnie.
- Ale talent... do ludzi?
- Oczywiście. Są takie osoby, które w jednej chwili potrafią zjednać sobie otoczenie i takie, które po sekundzie mają wokół siebie samych wrogów. I zapewniam, że nie ma to nic wspólnego ze szczęściem.
- To co ja mam zrobić, jak nie mam tego talentu?
- Tego to ja nie wiem. Ale podejrzewam, że w tej chwili tak naprawdę, to bardziej niż wiernej i kochającej żony, oczekuję pan potomka, któremu mógłby pan zostawić w życiu wszystko, do czego pan doszedł.
- Skąd pan wie? – teraz spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Przecież usiadł pan przy mnie, bo wydawało się panu, że wiem i rozumiem więcej.
- To prawda. Ale też miałem nadzieję, że da mi pan jakąś radę jak wybierać i w ten sposób jakoś pocieszy...
- Mógłbym, ale wtedy nie byłbym szczery. A myślę, że jednak w gruncie rzeczy oczekiwał pan tej szczerości. Dlatego odradzałbym panu małżeństwo z kolejną młodą kobietą w nadziei, że urodzi panu dziecko. Bo jeśli nawet to zrobi, chyba nie nauczy go szacunku do pana, a raczej pogardy, traktując jak zwykłego kupca, który zrobił z nią interes. Jako samotny mężczyzna ma pan małe szansę na adopcję. A jeśli chcę pan zostawić po sobie jakiś ślad na ziemi, lepiej założyć fundację, łożąca na jakiś szlachetny cel i zapisać jej w spadku cały majątek.
- Ale to mogę zrobić dopiero po śmierci – moja tyrada chyba go nieco rozbawiła.
- Może pan zacząć rozdawać swoje pieniądze już teraz. Zaraz Wigilia
- To trochę jak w „Wigilijnej Opowieści†Dickensa – tak, był na pewno rozbawiony. – I myśli pan, że to mnie uszczęśliwi?
- Tego nie wiem. Ale na pewno uszczęśliwi to wiele innych osób, którym Najwyższy poskąpił pańskiego talentu. A jeśli samemu nie ma się szczęścia, może warto się nauczyć cieszyć się szczęściem innych, zamiast im zazdrościć.
Ostatnie zdanie zgasiło uśmiech na ustach biznesmena. Spojrzał na mnie niemal już trzeźwym wzrokiem, jakby chciał mnie prześwidrować na wylot. Ale po chwili wstał i pożegnał się, a ja wróciłem do swojego przedziału.
- No i co ci opowiedział? – spytała szefowa z lekko złośliwym wyrazem twarzy.
- Taką tam, wigilijną opowieść.