Tekst MAGNETYCZNY APOLLO
był czytany 1246 razy
MAGNETYCZNY APOLLO
- Wiesz, nawet ta twoja koleżanka, też na mnie leci – rzucił od niechcenia Błażej i przechylił pokal z piwem.
SiedzieliÅ›my w przyuniwersyteckim pubie „Giovanniâ€, najpopularniejszym podówczas miejscu, gdzie „koÅ„czyÅ‚o siÄ™ zajÄ™ciaâ€. Można tam byÅ‚o trafić wprost z MaÅ‚ego DziedziÅ„ca, albo z Krakowskiego PrzedmieÅ›cia. W mikrosalce dla niepalÄ…cych byliÅ›my jedynymi gośćmi. TowarzyszyÅ‚a nam tylko barmanka, Iwona, prywatnie moja znajoma. I to wÅ‚aÅ›nie ona przerwaÅ‚a niezrÄ™cznÄ… ciszÄ™, jaka zapadÅ‚a po sÅ‚owach BÅ‚ażeja. Tak siÄ™ zapatrzyÅ‚a na mojego kolegÄ™, że po wytarciu pokalu, zamiast na bar, upuÅ›ciÅ‚a go na podÅ‚ogÄ™. Skutek byÅ‚ Å‚atwy do przewidzenia.
Błażej uśmiechnął się pobłażliwie i posłał mi znaczące spojrzenie. Wyjął z kieszeni banknot i położył go na kontuarze.
- To za piwo. Reszty nie trzeba – rzucił głośno do zbierającej potłuczone szkło Iwony, a do mnie dodał cicho – Jakby chciała mój numer telefonu – pokazał głową w stronę barmanki – to pamiętasz go?
- Jasne – przytaknąłem i uścisnąłem jego rękę na pożegnanie.
- Czy on jest normalny? – zapytała Iwona, kiedy Błażej zniknął już za drzwiami.
Wzruszyłem ramionami, bo nie bardzo wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Zasadniczo, mój kolega ze studiów prawniczych, był jak najbardziej normalny. Egzaminy zaliczał w terminie, ubierał się w sposób stonowany. O swoją przyszłość, jako jedyny potomek znanej, adwokackiej rodziny, mógł być spokojny. Miał poczucie humoru, był bardzo inteligentny, posiadał dużą wiedzę z różnych dziedzin.
I tylko w jednej kwestii, jakby tracił kontakt z rzeczywistością. Był bowiem święcie przekonany o własnej atrakcyjności dla płci przeciwnej. Nie on jeden, oczywiście. Ale jemu, jakby wyjątkowo brakowało do tego jakichkolwiek podstaw. Z postury przypominał raczej dżokeja niż młodego boga, a twarz miał skrytą za wielkimi, dość mocnymi, okularami. Nie wątpię, że znalazłby dziewczynę, której by się spodobał. Ale jego uporczywe twierdzenie o tym, jak się nie może opędzić od natrętnych koleżanek, wydawało się zdecydowaną przesadą.
ZresztÄ…, poczÄ…tkowo sÄ…dziliÅ›my, że BÅ‚ażej siÄ™ zgrywa, podchodzÄ…c z dystansem do wÅ‚asnego „fizysâ€. Szczerze mówiÄ…c, trudno brać na poważnie wyznania o wÅ‚asnej atrakcyjnoÅ›ci kogoÅ›, kto wyglÄ…da jak on. Ale z czasem, przekonywaliÅ›my siÄ™, że on wcale nie żartuje.
Pierwszym sygnałem było wydarzenie na nartach, którego świadkiem był nasz inny kolega (z czego akurat Błażej nie zdawał sobie sprawy). Nasz Apollo (tak go między sobą nazywaliśmy) stał w wyjątkowo długiej kolejce do wyciągu. Już prawie miał z niego skorzystać, kiedy przed niego wcisnął się dwumetrowy typ, o urodzie mafiosa zza naszej wschodniej granicy i posturze Ursusa. Nikt nie lubi na pewno takiej sytuacji (jest ona wysoce dyskomfortowa). Ale też z drugiej strony, prawie nikt, nie zdecydowałby się na reakcję podobną do Błażeja.
- Hej kolego – postukaÅ‚ w bary chcÄ…cego siÄ™ wepchnąć przed niego „na chamaâ€. A nie byÅ‚o to zadanie Å‚atwe, bo ramiona „bysiora†byÅ‚y prawie pół metra wyżej od jego wÅ‚asnych. Tamten odwróciÅ‚ siÄ™ i przez chwilÄ™ patrzyÅ‚ w pustkÄ™, zanim opuÅ›ciÅ‚ z pogardÄ… gÅ‚owÄ™ i spojrzaÅ‚ z góry na BÅ‚ażeja. – Ty tu chyba nie staÅ‚eÅ›?
Nasz Apollo wrócił z zimowych ferii z podbitym okiem i złamanym żebrem. Podejrzewaliśmy, że spróbuje to wytłumaczyć jakimś nieszczęśliwym wypadkiem podczas jazdy na nartach, ale o dziwo, tak się nie stało.
- Wiecie, miałem starcie z takim jednym dupkiem, który wepchnął się przede mnie do kolejki. Chciałem mu spokojnie wytłumaczyć, że nie powinien tego robić. Ale on mnie wtedy zaskoczył...
- I co?
- I walnÄ…Å‚ mnie.
- Aha.
- Chciałem mu oddać, ale się, cholera, pośliznąłem.
Wtedy zaczęliśmy przypuszczać, że Błażej tak naprawdę uważa się za dwumetrowego osiłka, którego muskulaturze nie jest się w stanie oprzeć żadna kobieta. Zwłaszcza, że wkrótce dostarczył nam na to kolejnych dowodów. Na jednej z imprez zaoferował się odprowadzić do domu zmęczoną koleżankę, Ewelinę. Ta mieszkała wprawdzie niedaleko, ale pora była już dość późna, więc chętnie przyjęła jego towarzystwo. Wyszli z imprezy koło dziesiątej.
Zabawa rozwijała się znakomicie, prawie każdy zapomniał o Błażeju. Dopiero po jakiś trzech godzinach, tuż przed pierwszą, zdziwił nas dzwonek do drzwi. W pierwszej chwili pomyśleliśmy, że to albo sąsiedzi chcą nas uciszyć, albo już nawet przysłali policję. Na szczęście był to tylko nasz Apollo z nieco skwaszoną miną.
Oczywiście, dręczyła nas ciekawość, co robił przez ten czas, bo droga w tę i z powrotem, nie mogła mu zająć dłużej niż pół godziny. Z wyjaśnieniem zagadki musieliśmy jednak poczekać trochę, bo Błażej od razu po przyjściu, zajął toaletę. Stanęliśmy we trzech, nieopodal jej drzwi, na korytarzu i skracaliśmy czas opowiadaniem głupich kawałów. Musiał je również słyszeć nasz Apollo, bo czasem się z nich śmiał.
- Co jest, stary, zgubiłeś drogę, że cię tak długo nie było? – zapytaliśmy, kiedy opuścił już kącik skupienia.
- To wszystko przez tę Ewelinę – wydął pogardliwie wargi. – Była tak napalona na mnie, że chciała mnie niemal siłą zaciągnąć do mieszkania...
- A ty?
- Brzuch mnie bolał.
- No i co z tego?
- Przecież nie wejdę do jej domu, po to, żeby pójść do ubikacji. Musiałem ją spławić.
- Coś długo ci to zajęło.
- No przecież mówię, że była strasznie napalona.
Wersja naszej koleżanki różniła się oczywiście diametralnie, od tej przedstawionej przez Błażeja. Zapowiedziała nam, że jeśli chcemy się z nią jeszcze spotykać, to już na pewno bez niego. Przez dwie godziny, w dość niskiej temperaturze, musiała mu tłumaczyć, że nie może go wpuścić do domu, gdyż jest środek nocy i cała jej rodzina już śpi. Pozostała również nieczuła na argument, że naszego Apolla rozbolał brzuch.
Po tym incydencie postanowiliśmy z Błażejem porozmawiać, bo oprócz tej drobnej słabostki, był naprawdę bardzo inteligentnym i fajnym kolegą. Umówiliśmy się z nim w czwórkę w „Giovannim†i przez godzinę gadaliśmy o niczym. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak mu wytłumaczyć, w czym tkwi problem.
- No co jest? – spytałem, kiedy Błażej wyszedł do ubikacji. – Przecież mieliśmy z nim porozmawiać.
- Ale jak tu, cholera, zacząć?
- Prosto z mostu.
- Jak jesteÅ› taki mÄ…dry, to ty z nim gadaj.
- Dobra. Ale wy płacicie za moje piwo.
- Zgoda.
- A teraz zostawcie kasÄ™ i zmykajcie.
- Dlaczego?
- Bo się przy was krępuję.
- Naprawdę? – zapytali z żalem, bo byli bardzo ciekawi, jak mam zamiar poradzić sobie z tym problemem.
- Naprawdę. Obiecuję, że wam wszystko przekażę z detalami.
Po chwili już ich nie było.
- Gdzie oni poszli? – zdziwił się Błażej po powrocie z toalety.
- Spieszyli się. A ja chciałem z tobą trochę pogadać na osobności.
Im dłużej wykładałem naszemu bogowi miłości w czym rzecz, tym bardziej jego oczy robiły się wielkie jak spodki. Kiedy skończyłem, zapytał:
- Oszalałeś?
- Błażej, ty...
- Stary, nic więcej nie mów. Myślałem, że ty, jako poeta, zrozumiesz mnie.
- Niby dlaczego?
- Przecież też nie jesteś piękny, ale kobietki cię lubią.
- Tak, i co z tego?
- To, że kobiety nie zwracają uwagi na wygląd zewnętrzny. Ty je na przykład przyciągasz swoją poezją.
- A ty?
- A ja mam w sobie jakiś zwierzęcy magnetyzm, który je strasznie podnieca.
- SkÄ…d to wiesz?
- Czuję to. Wiesz nawet ta twoja koleżanka...
Resztę wypowiedzi już znacie, bo od niej zacząłem tę historię. Moja misja spełzła więc na niczym. Nie pytałem więc nawet mojej koleżanki, która była obiektem westchnień połowy moich kolegów, czy leci na Błażeja. Prawdopodobnie nawet go nie zauważyła, choć uczęszczali razem na ćwiczenia.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem podjęliśmy decyzję, o odcięciu Błażeja od informacji o większości imprez, na które się wybieraliśmy. Stwierdziliśmy, że jego obecność na nich, poważnie utrudniłaby nam kontakty towarzyskie z płcią przeciwną.
Dlatego bardzo zdziwiliśmy się, kiedy dwa tygodnie później stanął w drzwiach mieszkania Eweliny, która akurat urządzała swoje urodziny. Sama gospodyni też się bardzo zdziwiła, ale była zbyt dobrze wychowaną osobą, by wyprosić natręta. Za to posłała nam jadowite spojrzenie. Udaliśmy, że tego nie zauważyliśmy.
- No i po co to było, panowie? – zapytał nasz Apollo, gdy już wręczył prezenty i chwycił w dłoń pierwszego drinka.
- Co?
- No ta dezinformacja, że wyjeżdżacie do swojej gajówki?
- Wiesz, tak ostatnio narzekałeś na Ewelinę, że cię chciała prawie zgwałcić.
- I co z tego?
- Pomyśleliśmy, że pobyt tutaj może być dla ciebie niebezpieczny – nie starałem się nawet ukryć kpiny. Ale jak mówiłem, w tych sprawach, Błażej kompletnie tracił kontakt z rzeczywistością.
- Dajcie spokój, bez przesady. Jakoś sobie z nią dam radę. Ale rzeczywiście, zauważyłem, że spojrzała się na was dziwnie. Pewnie jej nakłamaliście, że nie mam czasu, dlatego tak była zaskoczona moim przyjściem? Nie dziwię się, że była na was wściekła. Zazdrośnicy, sami chcecie ją puknąć...
Ręce nam opadły i pewnie byśmy wyszli z imprezy, gdybyśmy nie czuli się w moralnym obowiązku chronić Ewelinę przed zwierzęcym magnetyzmem Błażeja. A ten, wraz z rozwojem imprezy, dawał o sobie coraz silniej znać. Ledwo go czasem od niej odrywaliśmy, by mogła pełnić obowiązki gospodyni. On przyjmował to z pobłażliwym uśmiechem i kwitował krótko:
- Panowie, dam sobie radÄ™.
Tak gdzieś o drugiej w nocy, impreza tradycyjnie powoli zaczęła siadać. Większość osób żegnało się i dom Eweliny z wolna pustoszał. O czwartej zostaliśmy już tylko my oraz gospodyni. No i oczywiście Błażej. Ponieważ już świtało, pani domu zaproponowała nam jajecznicę na śniadanie. Kiedy znikła w kuchni, Błażej rzucił do nas:
- Panowie, spadajcie.
- Niby czemu? Jesteśmy głodni.
- Ona też. Ale ona chce pożreć mnie.
Tego już nawet my nie mogliśmy zdzierżyć. Zaczęliśmy się głośno śmiać.
- Zwariowaliście? O co wam chodzi?
- Błażej, błagam, otrzeźwiej...
- Wcale tak dużo nie piłem.
- Ale ty na dobre otrzeźwiej. Żadna koleżanka cię nie pragnie, a już najmniej Ewelina.
- Co wy o tym możecie wiedzieć?
- Możemy. Zapewniam cię, że możemy.
- No dobrze. Widzę, że będę wam to musiał udowodnić.
- W jaki sposób?
- Pójdę zaraz do kuchni, a ona rzuci się na mnie...
Wybuchliśmy kolejną salwą śmiechu, ale nasz Apollo tylko spojrzał na nas pobłażliwie.
- Zobaczycie.
Błażej poszedł do kuchni. Drzwi do niej jedynie przymknął, dlatego mogliśmy ukradkiem obserwować rozwój wypadków, które nastąpiły błyskawicznie po sobie.
- Wiesz, powiedziałem chłopakom, żeby sobie poszli.
- Dlaczego? – spytała nieco przerażona gospodyni, przekładając jajecznicę z patelni na duży talerz.
- Żeby nam nie przeszkadzali.
- W czym?
- Ja wiem, ty siÄ™ ze mnÄ… droczysz, ale ty mnie pragniesz.
Wiem, że trudno jest uwierzyć w te słowa. Nawet nas przed drzwiami zatkało. Za to Ewelina zareagowała błyskawicznie. Nie zastanawiając się ni chwili przełożyła jajecznicę z talerza na głowę Błażeja...
Od tej pory nasz Apollo jakby zaczął nas unikać, co zresztą przyjęliśmy z ulgą. Potem nasze drogi rozeszły się zupełnie, więc trudno mi powiedzieć, czy wyciągnął jakąś naukę z tej lekcji. Ale nie sądzę. Domyślam się nawet, jak musiał z czasem zinterpretować tę historię. Prawdopodobnie uznał, że jego zwierzęcy magnetyzm spowodował, iż Ewelina chciała go pożreć razem z jajecznicą.