Tekst WYŚCIG SZCZURÓW
był czytany 1356 razy
WYŚCIG SZCZURÓW
Do tej pory wyścig szczurów, pewnie jak większości z Was, kojarzył mi się z przenośnią służącą określeniu zabójczo ciężkiej pracy, awansu po trupach i skupieniu się na robieniu zawodowej kariery. Sam, pracując w kilku agencjach reklamowych, otarłem się o to zjawisko. Po to, żeby szczury nie zagryzły mi żony, zwolniłem ją z firmy, w której pracowała. I to mimo jej licznych protestów i oporów. Całkowicie racjonalnych zresztą, bo nie mogłem w zamian zapewnić trwałych i wysokich dochodów. Ale uznałem, że podgryzanie innych osiągnęło tam takie rozmiary, że mimo wszystko łatwiej nam będzie przeżyć bez pieniędzy.
Nigdy jednak wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że będę mógł ujrzeć wyścig szczurów w tak niesamowitej, skondensowanej formie. Fascynującej i przerażającej zarazem. I tak bardzo dosłownej.
Pierwszy kwietniowy weekend był bardzo ciepły. Wybraliśmy się z żoną na spacer do Lasu Kabackiego. Odpowiednio wcześnie, żeby nie było tam za dużo ludzi. Szliśmy spokojnie jedną z alejek, kiedy nagle ziemia zatrzęsła się. Usłyszeliśmy niesamowity tupot ludzkich nóg, ciężkie oddechy. Odwróciliśmy się. Za nami, w pięknej perspektywie leśnej alejki, ukazał się różnokolorowy, pędzący tłum. Na oko było w nim co najmniej tysiąc osób. Po chwili był już przy nas.
Akurat nie było możliwości skrętu w żadną ze stron i przez kilka minut szliśmy wzdłuż kolorowej wstążki markowych ubrań i butów, głównie produkcji Znanej Firmy Obuwniczej, która potem okazała się sponsorem biegu. Jedynymi „nie markowymi†rzeczami były podkoszulki. Większość to były „firmówki†wielkich korporacji, firm konsultingowych, agencji reklamowych.
Tłum w większości był niemy. Na jego twarzy nie było widać żadnej radości z biegu, którą często obserwuję, gdy mijam tu i ówdzie pojedynczych biegaczy. Na tych obliczach były tylko zaciętość i upór, żeby pokonać własne słabości, nie okazać się gorszym od innych. Ale to, co robiło największe wrażenie, to było sapanie zmęczonych ludzi. Nie, to nawet nie było sapanie, to było rzężenie, niemal przedśmiertne. Miałem wrażenie, że byliby szczęśliwi, gdyby ktoś ich w tamtej chwili dobił, wyzwalając od dalszego biegu i ścigania się z innymi.
Jedynie nieliczni oddychali równomiernie i poruszali się dość sprawnie. Czasem tylko ktoś się odezwał...
- Muszę jeszcze potem.... wpaść do firmy – wydukał resztką sił szczupły trzy-dzie-stoparolatek do swojego sąsiada mającego taki sam firmowy t-shirt. – Rozmawiałem z szefem.... – biegacz niemal stanął w miejscu, bo coś właśnie sobie uświadomił. – Gdzie on jest?
Obydwaj obejrzeli się za siebie. Nie ujrzeli najwyraźniej poszukiwanego obiektu. To wystarczyło, żeby zaczęli truchtać i pozwalać się mijać innym biegaczom. Byli już jednak na tyle daleko, że nie słyszeliśmy dalszej części ich rozmowy. Za to kilka minut potem, tuż przed skrętem w boczną alejkę usłyszeliśmy jeszcze jak atrakcyjna, szczupła trzydziestolatka zwierzała się koleżance.
- Uwielbiam bie... gać. Ale w mojej pop... rzedniej firmie nie mieliśmy czasu... Dobrze, że tu zrobiliśmy obowiązkowe wyjście... bo bym się sama... nie zebrała.
Na jej twarzy pojawił się grymas, który miał markować uśmiech radości.
Całość robiła niesamowite, przytłaczające wrażenie. Wyobrażacie sobie tysiąc sapań różnych głosów, niższych, wyższych, męskich, kobiecych? Po kilku minutach spaceru wzdłuż biegnącego wężyka, sami czuliśmy się co najmniej jak po półmaratonie. Z trudem wyrównaliśmy oddech i żałowaliśmy, że nie wzięliśmy ze sobą czegoś na ból głowy.
- Wiesz, przypomniała mi się moja stara praca – powiedziała moja żona.
- A mnie moja. Taki sam bezsensowny zasuw.
- Po co oni to robiÄ…?
- Bo im każą, bo tak wypada, bo to modne...
W dalszej części spaceru udało nam się już nie skrzyżować drogi z wyścigiem szczurów. Na jego uczestników trafiliśmy dopiero w okolicach mety. Na szczęście było już tam prawie pusto. Pomiędzy resztkami biegaczy kręcił się reporter radiowy. Większość wyczerpanych wyścigiem kręciła na jego widok głową, dając znać, że nie mają siły nic powiedzieć. Po chwili jednak udało mu się trafić na kogoś mniej zmęczonego.
- Jak tam po biegu?
- Zmęczony, ale.... szczęśliwy jestem, że dobiegłem...
- A biegł pan w jakimś konkretnym celu?
- Dla zdrowia.... panie redaktorze. Człowiek.... cały tydzień siedzi przed komputerem.... to musi trochę odpocząć po pracy – wydyszał i dał znać, że nie ma już siły rozmawiać.
Nie umieliśmy się z żoną powstrzymać i parsknęliśmy śmiechem. Na szczęście nikt nie skojarzył naszego wybuchu wesołości z biegaczami. Trudno się dziwić, śmiech był pewnie ostatnią rzeczą, jaka im przychodziła do głowy.
Po powrocie do domu sprawdziłem, że takie biegi pod patronatem Znanej Firmy Obuwniczej odbywają się w różnych miejscach Warszawy i całego kraju. Ale myślę, że jeśli chcecie zobaczyć prawdziwy Wyścig Szczurów, powinniście wpaść do Lasu Kabackiego. Naokoło jest wyjątkowe nagromadzenie modnych, drogich osiedli, gdzie mieszkają ścigający się. I tylko tam możecie poczuć, co taki wyścig naprawdę znaczy.
Ale najpierw radzę potrenować. Dłuższa obserwacja bez odpowiedniej zaprawy, może skończyć się krańcowym wyczerpaniem. A nie zawsze jest jak od nich uciec.