Tekst KOGO ZGWAÅCIÅ PIES PLUTO?
był czytany 1679 razy
KOGO ZGWAÅCIÅ PIES PLUTO?
- Jezus Maria... To facet! – wystękał najtrzeźwiejszy z nich wszystkich trzydziestoparolatek.
- Bzdury gadasz – zaprzeczył energicznie najstarszy, który już całkiem nie widział na oczy – Pani pozwoli, że się przedstawię – skłonił się do mojej ręki, chcąc ją pocałować.
- Czekaj, a moje kwiaty? – wtrącił się Wąsacz, odpychając kolegę. On jeszcze jako tako rozpoznawał kształty. W dłoni dzierżył bukiet polnych kwiatów. Zdecydowanym gestem ręki próbował mi go wręczyć, mało jednak nie podbijając mi oka.
- Idźże z tymi kwiatami – oburzył się czwarty i wyciągnął zza pazuchy wino „Bonanza†– Zapoznać się przyszliśmy.
- Bardzo mi miło – odpowiedziałem rozbawiony.
- To naprawdę jest facet – jęknął Wąsacz, bo ile moje długie włosy, opadające aż na ramiona, mogły kogoś zmylić, to mój „chropawy†głos rozwiewał wszelki wątpliwości.
- A gdzie ta samotna studentka? – zapytaÅ‚ wÅ‚aÅ›ciciel wina „Bonanzaâ€.
- Przykro mi, ale obawiam się, że zaszła jakaś pomyłka. W tej chwili w gajówce jestem ja, oraz trzech moich kolegów.
- To ja mandat wypiszę – zadeklarował ten, który wcześniej usiłował pocałować mnie w rękę.
- Za co?
- Dwa miesiące temu ktoś tu palił ognisko. A zakaz był, bo to środek lasu. Ja jestem leśniczym... To znaczy pomocnikiem leśniczego... To znaczy kiedyś byłem.
- Zamknij się, Miruś, i wstydu nie rób – zakomenderowal najtrzeźwiejszy.
Po tych słowach nastąpiła chwila dość kłopotliwego milczenia. Sytuacja była odrobinę niezręczna. Stałem w drzwiach gajówki leżącej w Puszczy Knyszyńskiej. Przyjechałem tam kilka dni wcześniej. Przez dwa dni byłem sam, spacerując po okolicznych lasach i zastanawiając się nad różnymi dziwnymi szczegółami swojego życia. Wczoraj dojechali do mnie koledzy z klubu poezji i mieliśmy za sobą bardzo ciężki, choć twórczy wieczór.
Ranek był już wyłącznie ciężki i w obecnej chwili pękała mi głowa. A teraz przede mną stała czwórka „ledwo ciepłych†miejscowych, którzy usłyszeli, że samotna studentka zamieszkuje gajówkę. Tę pomyłkę spowodowały zapewne moje długie włosy i fakt, że „tutejszych†widziałem tylko z daleka.
- Czyli... studentki nie ma? – zajęczał w końcu rozczarowany Wąsacz.
- Przykro mi, ale nie. Możecie zresztą sami panowie sprawdzić.
Spojrzeli na mnie niepewnie, ale skoro zapraszałem...
Weszli do jadalni, gdzie przy porannej kawie powoli dochodzili do siebie moi koledzy. Zaproponowaliśmy im również po kubku tego „trzeźwiącego†napoju. Zgodzili się, za wyjątkiem najstarszego, który, kiedy tylko usiadł na ławie, usnął.
Pozostała trójka przycupnęła przy naszym stole odrobinę skrępowana. Mówił tylko właściwie najmłodszy i najtrzeźwiejszy, czyli Jarek. Jako jedyny spośród obecnych miał za sobą maturę i to dodawało mu odwagi. Trochę nas podpytywał, co tu robimy, skąd jesteśmy i czym się właściwie zajmujemy. A ponieważ jedyną rzeczą, która łączyła naszą grupę (studentów bardzo różnych kierunków), była poezją, nią zainteresował się najbardziej.
Opowiadaliśmy im o naszych wierszach. Było więc i o poezji klasycznej, groteskach z obozów koncentracyjnych, pełnych czarnego humoru, absurdalnych współczesnych miniaturach, czy tekstach zbliżonych lapidarnością do haiku. A potem, od teorii, przeszliśmy do praktyki.
W ten sposób, tuż przed południem, zaczął się najdłuższy „wieczór†poezji, jaki w życiu przeżyłem. Każdy z nas miał akurat przy sobie jakiś swój tomik. Czytaliśmy swoje wiersze, które budziły żywe zainteresowanie naszych słuchaczy. Wszystkich. Nawet Miruś, którego uznaliśmy za śpiącego, podniósł niespodziewanie głowę i po zakończeniu jednego z utworów, powiedział:
- Piękne. Blać twoja mać, piękne.
Było już koło czwartej, kiedy wyczerpał się zapas naszych utworów. Wtedy właściciel „Bonanzy†zaproponował, żebyśmy wypili za poezję. Takiej propozycji nigdy nie odmawialiśmy. Ze strony naszych słuchaczy posypały się pytania o sens poszczególnych wierszy, znaczenie przenośni i tym podobne.
Gdyby opisać tÄ™ scenÄ™ jakiemuÅ› socjologowi, znajÄ…cemu realia tak zwanej Polski „Bâ€, zapewne popukaÅ‚by siÄ™ w czoÅ‚o. Bo wedÅ‚ug statystyk i innych mÄ…drych badaÅ„, mieszkaÅ„cy tego rejonu oglÄ…dajÄ… wyÅ‚Ä…cznie telenowele, albo brutalne kino klasy „Bâ€. SÄ… zdegradowanymi spoÅ‚ecznie mieszkaÅ„cami postpegeerowskich wsi i nie majÄ… najmniejszej potrzeby obcowania ze sztukÄ… wyższÄ…...
- Ja też kiedyś wiersze pisał – wyznał w końcu Jarek – Jeszcze w technikum rolniczym.
- Pamiętasz któryś?
- A gdzie tam. Ja nawet zapomniał, że je pisał. Dopiero tu, z wami... Napijmy się.
- A pamiętasz, Jareczek – zagadał Wąsacz po spełnieniu toastu – jak u nas ten pisarz w Domu Kultury był?
- No. Podobnież znany... Jak on się nazywał...
- A jebał go pies. Przeczytał parę wierszy, a potem zaraz do stolika, żeby autografy rozdawać. Ale najpierw to trzeba było te jego książkę zakupić. A jak nikt nie chciał, to się obraził i powiedział, że na żadne pytania nie będzie odpowiadał. Tak jakby go ktoś chciał o coś pytać.
- Nie podobało wam się? – zapytał kolega specjalizujący się w groteskach z obozów koncentracyjnych..
- To nawet nie to – skrzywił się Jarek. – Ale on to tak wszystko... z góry czytał, jakby do matołów mówił. Co innego wy. Ja nie wszystko rozumiem. Na przykład nie wiem, kogo ten pies Pluto zgwałcił – zwrócił się do kolegi autora absurdalnych współczesnych miniatur. – Ale to nieważne. Ja czuję, że ty chcesz coś do mnie tym mówić. I te twoją książeczkę, chętnie bym kupił...
Nasi goście wyszli od nas późnym wieczorem. Książki chcieliśmy im podarować, ale oni nie chcieli o tym słyszeć. W końcu, krakowskim targiem, dwie dostali za darmo, a za dwie zapłacili. Przez otwarte okno słyszeliśmy jeszcze przez jakiś czas, jak spierali się, kogo w końcu zgwałcił pies Pluto.
Wtedy właśnie zrozumiałem, że sztuka nie musi być czymś skierowanym do wąskiej grupy, do elity. I jeśli jakiś artysta mówi, że jest niezrozumiany, to znaczy, że nie chce nawiązać kontaktu z odbiorcą. Bo wystarczy potraktować go serio i z należytym szacunkiem, nie patrząc z góry jak na matoła, żeby chciał zapłacić za nasz artystyczny wysiłek.