Tekst BRZYDKA MIÅOŚĆ
był czytany 1595 razy
BRZYDKA MIÅOŚĆ
Pierwszy raz zobaczyłem ich w tramwaju. Wsiedli do środka i tak jak wiele innych par, zajęli wspólne miejsce. Ona usiadła na jego kolanach, on objął ją ręką. Rozmawiali ze sobą, śmiali się i całowali. A może raczej, składali delikatne pocałunki na swoich wargach. Ale byli zupełnie różni od tego, do czego przyzwyczaili się pasażerowie. Dlatego zwracali powszechną uwagę.
Kolejny raz widziałem ich na ławce w parku. Znów nie robili niczego nadzwyczajnego, ale ludzie, którzy ich mijali, patrzyli na nich dziwnie. Oni, na szczęście, zatopieni we własnym świecie, zupełnie nie zwracali na to uwagi. Dla nich istnieli tylko oni sami.
Trzeci raz ujrzałem tę parę za wysokim ogrodzeniem z metalowych prętów. Wtedy poznałem ich imiona. Adam i Ewa. Zawołał tak do nich pan w brązowym habicie, który opiekował się nimi i podobnymi do nich.
Może domyśliliście się skąd wynikała ich niezwykłość? Jeśli nie, to już Wam mówię. Obydwoje cierpieli na zespół Downa. Właśnie dlatego budzili wszędzie taką sensację. Wszyscy przyzwyczailiśmy się do obecności takich osób wśród nas i, poza dziećmi, potrafimy już zachować obojętne milczenie. Ale para zakochanych Downów, to rzecz wyjątkowa.
Jestem taki jak wszyscy, więc bardzo zaintrygował mnie ich związek. Lubiłem przyglądać się, jak są dla siebie czuli, jak nie widzą poza sobą świata. Najbardziej fascynowało mnie w nich jednak to, jak niesamowicie trzymają się za dłonie. Ich kształt jest u osób cierpiących na Downa nieco inny i gdy je splatają, przypominają poskręcany pień wierzby. Ale przez to wydaje się, że żadna siła nie jest ich w stanie rozłączyć...
Tak jednak nie było. Któregoś dnia zobaczyłem osowiałego Adama, przyklejonego do prętów ogrodzenia. Od tej pory widziałem go już tylko poza nimi, nigdy na zewnątrz, w parku, czy w tramwaju. Za każdym następnym razem wydawał mi się coraz starszy i starszy. Przez dwa miesiące przybyło mu co najmniej kilkadziesiąt lat. Wreszcie zestarzał się tak bardzo, że pozostało mu już tylko odejść.
Bardzo chciałem poznać szczegóły tej historii, ale nie wiedziałem, jak to zrobić. Ich znajomych nie mogłem o to spytać, bo nie potrafiliby udzielić mi odpowiedzi. Pozostawali tylko opiekujący się nimi księża. Ale dlaczego mieliby mi coś powiedzieć?
Z pomocą przyszedł mi przypadek. Kiedyś na drzwiach budynku, do którego przylegał ten niewielki teren otoczony metalowymi prętami, zobaczyłem kartkę: POSZUKUJEMY WOLONTARIUSZY. Przez chwilę przekonywałem się w duchu, że pcha mnie do środka chęć niesienia pomocy innym. Ale to nie była prawda.
Skierowano mnie do brata Kamila. Zwalisty czterdziestolatek, ze swoim sumiastym wąsem i ogolonym czubkiem głowy, mógł zagrać zaściankowego szlachcica.
- Co pana do tego skłania? – zapytał, gdy usiadłem.
- Kiedyś, jeszcze w trakcie studiów, robiłem sporo rzeczy na zasadzie wolon-tariatu. Opiekowałem się nawet przez jakiś czas autystycznym dzieckiem.
- A potem?
- Potem pracowałem za pieniądze. Ale teraz jestem w swoim zawodzie wolnym strzelcem i czasem mam dużo czasu.
Wszystko, co mówiłem, było absolutnie prawdą. Ale brat Kamil był zbyt dobrym znawcą ludzkich dusz, by się dać na to nabrać.
- Czuję, że jest coś jeszcze.
- Ma ksiÄ…dz racjÄ™.
Nie było sensu kłamać. Opowiedziałem, co mnie wepchnęło do środka. Przez chwilę myślałem, że mi podziękuje i wyprosi. Ale on tylko patrzył na mnie uważnie i nad czymś się zastanawiał. Wreszcie wstał, podszedł do szafy i otworzył ją. Schylił się do jakiegoś pudła, które stało na dole i przez chwilę w nim szperał. Wreszcie wyjął niewielką ramkę ze zdjęciem. Siadając, podał mi ją. Na fotografii byli Adam i Ewa, w strojach młodej pary. Wyglądali trochę nienaturalnie, jakby nie do końca pasując do otoczenia. Za to uśmiechnięci byli tak szeroko, jak wtedy, gdy chodzili trzymając się za dłonie.
- To zrobił taki jeden grafik. Po prostu wpasował na komputerze ich buźki w czyjąś ślubną fotografię. To była dla nich najważniejsza rzecz, największa świętość. Wieczorami siadali przed stolikiem, na którym stało to zdjęcie i godzinami potrafili się w nie wpatrywać. Kiedy Ewa umarła, zabraliśmy Adamowi tę fotografię.
- Czemu?
- Mieliśmy nadzieję, że zapomni. Wie pan, oni są jak dzieci. Wszystko mocniej przeżywają, ale też łatwiej rzeczy ulatują z ich pamięci. Pewnie to było naiwne myślenie, bo oni byli ze sobą bardzo długo, ale co mieliśmy zrobić?
- Ile oni mieli lat?
- Ewa, jak na osobę z zespołem Downa, była bardzo stara. Miała 42 lata. Adam też, według tej skali, nie był najmłodszy. Miał 25 lat.
- WyglÄ…dali, jakby byli w jednym wieku.
- Bo ją bardzo odmładzała ta miłość – uśmiechnął się do własnych myśli. – Zastanawiał się pan kiedyś nad istotą miłości?
- Nawet sporo. Napisałem wiele lirycznych wierszy na ten temat.
- I jaka ta miłość była w pana wierszach?
- Raczej szczęśliwa. Starałem się zawsze taką ją zauważać.
- A czy była piękna?
- Myślę, że tak.
Wstał zza biurka i przez moment przechadzał się w poprzek pokoju. Założył przy tym ręce do tyłu.
- A ich miłość taka nie była.
- Nie rozumiem.
- Bo widzi pan, ludzie kochają się w pięknie. W pięknych krajobrazach, pięknej architekturze, pięknych przedmiotach. I w pięknych ludziach. Prawda, że czasami gusty się zmieniają. Ale piękno ma również swój ponadczasowy charakter...
- Chyba nie chce ksiądz powiedzieć, że ludzie nie kochają osób, które nie są piękne.
- Oczywiście, że nie. Nie powiedziałem przecież, że kochają wyłącznie piękno, ale że kochają się w pięknych rzeczach i osobach. Miłość jest uczuciem, które nie da się wytłumaczyć kategoriami urody, ani żadnymi innymi racjonalnymi sposobami. Ale wiedzą o tym tylko sami zakochani.
- Chyba już rozumiem. Czyli, że sami potrafimy kochać miejsca i osoby na jakiejś irracjonalnej podstawie, ale miłość innych potrafimy sobie wytłumaczyć tylko racjonalnymi metodami.
- DokÅ‚adnie tak – usiadÅ‚ z powrotem. – Jak byÅ‚em maÅ‚y, wÅ‚aÅ›nie ekranizowali „Potopâ€. Kiedy ludzie dowiedzieli siÄ™, kto ma zagrać OleÅ„kÄ™, podniosÅ‚y siÄ™ zewszÄ…d gÅ‚osy oburzenia. I nie mówiono wtedy o Braunek, że jest kiepskÄ… aktorkÄ…. Twierdzono głównie, że nie jest wystarczajÄ…co piÄ™kna, by mógÅ‚ siÄ™ w niej zakochać Kmicic. Rozumie pan? Nie dość piÄ™kna! Nos ma trochÄ™ za dÅ‚ugi, za chuda, za maÅ‚y ma biust. Tych parÄ™ drobiazgów sprawiaÅ‚o, że ludzie nie wyobrażali sobie, by siÄ™ w niej ktoÅ› mógÅ‚ szaleÅ„czo zakochać.
Znów się podniósł i przez chwilę krążył po pokoju
– Tak, chyba ma ksiądz rację. Wszyscy wierzą w miłość dwojga pięknych ludzi. A przecież ci piękni potrafią głównie kochać samych siebie. Zresztą, gdy jedna część pary jest brzydka, to ta ładniejsza połówka pomarańczy jest posądzana przez ludzi o interesowność.
– No właśnie – pokiwał głową. – Ale przynajmniej wierzą w to, że to brzydsze kocha naprawdę. Ale gdy obydwu połówkom, tej jednej pomarańczy, daleko do kanonów urody, to ludzie w ogóle nie chcą wierzyć w ich uczucia. Uważają, że takie paskudy są ze sobą, bo nie miały innego wyboru. Aż strach pomyśleć, co ludzie sądzili o ich uczuciu. Bo to – pokazał na trzymaną przeze mnie fotografię – bo to przecież była najbrzydsza miłość świata.