Tekst „PROWADŹ MNIE, PROWADŹâ€.
był czytany 1263 razy
„PROWADŹ MNIE, PROWADŹâ€.
Być może część z Was, po przeczytaniu tytułu, pomyślała, że tym razem będę opowiadał o jakimś nawiedzonym proroku, którego spotkałem na swej drodze. Otóż nie, choć rzeczywiście będzie to historia dość niezwykłego faceta, którego przewodnikiem była laska... Ale nie, nie był on, broń Boże, niewidomy. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że widział zdecydowanie więcej od innych. Choć z całą pewnością nie był jasnowidzem.
Pierwszy raz zobaczyłem go, gdy jechałem autobusem do moich rodziców. Tak na oko miał pięćdziesiąt kilka lat, siwe, przetłuszczone włosy i okulary o dość mocnych szkłach. Ważył sporo za dużo, choć poruszał się bardzo energicznie. W wyciągniętej przed siebie dłoni trzymał grubą, bambusową laskę. Jednak jej koniec nie był skierowany do przodu, lecz w dół. Laska nie służyła więc do badania przeszkód, jak u ludzi niewidomych. Była jednak swego rodzaju przewodnikiem, bo gdy tylko pan wsiadł do autobusu usłyszałem:
- Prowadź mnie, prowadź.
Ponieważ starszy pan byÅ‚ sam, jego sÅ‚owa byÅ‚y najwyraźniej skierowane do laski. OczywiÅ›cie pasażerowie uznali wÅ‚aÅ›ciciela „bambusa†za wariata. Nie byÅ‚o jeszcze tÅ‚oczno, dlatego bez problemu utworzyli dla niego „wolny korytarzâ€. ZaÅ› mÅ‚oda dziewczyna na jego widok natychmiast zerwaÅ‚a siÄ™ z siedzenia, ustÄ™pujÄ…c mu miejsca, choć obok niej byÅ‚o inne wolne. On skwapliwe z tego skorzystaÅ‚, zresztÄ… w dwójnasób. Na drugim fotelu poÅ‚ożyÅ‚ swojÄ… laskÄ™, z którÄ… zaczÄ…Å‚ prowadzić ożywionÄ… konwersacjÄ™.
To spowodowaÅ‚o, że mimo narastajÄ…cego tÅ‚oku, nikt nie odważyÅ‚ siÄ™ obok niego usiąść. A gdy autobus znalazÅ‚ siÄ™ na docelowym przystanku dla wÅ‚aÅ›ciciela „bambusaâ€, ten chwyciÅ‚ laskÄ™ i znów wyciÄ…gnÄ…Å‚ jÄ… przed siebie. MamroczÄ…c caÅ‚y czas „Prowadź mnie, prowadź†wysiadÅ‚ na zewnÄ…trz. Pasażerowie odetchnÄ™li z ulgÄ….
Kolejny raz zobaczyłem go trzy tygodnie później. Robiłem większe zakupy w hipermarkecie. Nie było zbyt dużo ludzi, za to bardzo mało czynnych kas. Do każdej z nich stało już z dziesięć osób. Atmosfera robiła się nerwowa, bo nikomu się nie uśmiechało czekać pół godziny w kolejce do kasy.
I wtedy zjawił się on. Trzymał przed sobą laskę i znów powtarzał:
- Prowadź mnie, prowadź.
Ludzie siÄ™ rozstÄ…pili, a on wykÅ‚adaÅ‚ już swoje towary na taÅ›mÄ™. „Bambus†miaÅ‚ przewieszony przez Å‚okieć, co nie przeszkadzaÅ‚o mu z nim caÅ‚y czas rozmawiać. Kiedy zapÅ‚aciÅ‚, laska znów znalazÅ‚a siÄ™ przed nim i wszyscy ponownie usÅ‚yszeli jego zaklÄ™cie: „Prowadź mnie, prowadź.â€
- Jakiś nienormalny – zauważył pan stojący przede mną.
- Biedny człowiek – sprostowała klientka znajdująca się w kolejce do sąsiedniej kasy.
- Zna go pani?
- Tak. Mieszka w tym samym bloku co ja. To się stało jakieś sześć, może siedem lat temu.
- Co?
- Stracił pracę. I od tego czasu pomieszało mu się w głowie. A jeszcze gorzej to ma jego żona. Dopóki jeszcze mieszkały z nimi dzieci, to się miała do kogo odezwać, ale teraz sobie już rady nie daje.
Nie wtrącałem się do tej rozmowy, bo i tak nikt by nie uwierzył w moje słowa. Ale ja wiedziałem, że ten człowiek jest jak najbardziej normalny. Zbyt wielu spotkałem w życiu wariatów i zbyt wielu takich, którzy to tylko, z różnych względów, symulowali, żeby nie rozpoznać takiej osoby. Ale to wszystko były zwariowane nastolatki albo osoby pozujące na artystów. A właściciel bambusa na takiego nie wyglądał.
Dlatego gdy miesiÄ…c później wsiadÅ‚em do autobusu i zobaczyÅ‚em go, gdy rozsiadÅ‚ siÄ™ z laseczkÄ… na dwóch fotelach, ucieszyÅ‚em siÄ™. I choć byÅ‚y też inne wolne siedzenia, postanowiÅ‚em poprosić „bambusaâ€, żeby ustÄ…piÅ‚ mi miejsca. WywoÅ‚aÅ‚o to na chwilÄ™ zdziwienie mężczyzny, jednak zaraz odzyskaÅ‚ rezon.
- Nie wiem, czy laseczka się na to zgodzi – uśmiechnął się rozbrajająco i nachylił się do swej przyjaciółki, jakby rzeczywiście chciał wysłuchać jej opinii.
- To dobrze wychowana laska, wiÄ™c na pewno nie bÄ™dzie miaÅ‚a nic przeciwko – podjÄ…Å‚em decyzjÄ™ za oboje i zdecydowanym ruchem przesunÄ…Å‚em „bambusaâ€.
To spowodowaÅ‚o konsternacjÄ™ mężczyzny, ale nie protestowaÅ‚. UsztywniÅ‚ siÄ™ tylko nieco lecz nic nie mówiÅ‚. ZerkaÅ‚ jedynie na mnie ukradkiem. A gdy podniosÅ‚em siÄ™ do wyjÅ›cia, miaÅ‚em wrażenie, że chce siÄ™ zasÅ‚onić, jak przed ciosem. Ale gdy zobaczyÅ‚, że jestem przy drzwiach, ponownie ujÄ…Å‚ w dÅ‚oÅ„ bambusa i powiedziaÅ‚: „Prowadź mnie, prowadźâ€. Ja zaÅ› już wiedziaÅ‚em, że zaraz poznam jego tajemnicÄ™.
Dogonił mnie po kilkudziesięciu metrach.
- Niech pan poczeka – przystanąłem się i odwróciłem, a on, nieźle zasapany, podbiegł do mnie. – Pan wie?
- Tak, wiem – odparłem, choć nie do końca byłem pewien o co mu chodzi.
- Kto pana nasłał? – w jego wzroku pojawiło się coś tak nieprzyjemnego, że trochę się przestraszyłem.
- Nikt.
- To czego pan chce?
- Niczego.
- To niemożliwe. Zresztą, ja w sądzie i tak wszystkiemu zaprzeczę, a za mną stoją badania lekarskie.
To oświadczenie nieco mnie rozbawiło. Ponadto jego wzrok nieco złagodniał, co ponownie dodało mi odwagi.
- Powinien pan być bardziej ostrożny, bo przecież ja to wszystko mogę nagrywać.
To, co powiedziałem, na moment go wystraszyło. Ale chyba również ostatecznie przekonało, że nie mam złych zamiarów.
- Dlaczego pan się zdemaskował ze swoją wiedzą w autobusie? – zapytał.
- Z próżności i ciekawości.
- Z próżności?
- Tak. Chciałem panu pokazać, że jestem sprytniejszy od innych i nie dałem się nabrać.
- Ale nie wie pan, dlaczego tak naprawdę to robię? – domyślił się.
- To oczywiste. Przecież pana wcale nie znam. Widzę pana trzeci raz w życiu. Usłyszałem tylko od jednej pani w sklepie, że to wszystko zaczęło się od utraty pracy kilka lat temu.
- Tak. Choć dla mnie to zwolnienie okazało się błogosławieństwem, które pozwoliło mi przejrzeć na oczy.
ByÅ‚o dość chÅ‚odno, wiÄ™c postanowiliÅ›my pospacerować. ZadeklarowaÅ‚em, że mogÄ™ go odprowadzić do domu, ale on wolaÅ‚ nie ryzykować spotkania z jakimÅ› sÄ…siadem. ZaproponowaÅ‚, że po prostu zrobimy parÄ™ rundek „w tÄ™ i z powrotemâ€.
- Mógłbym panu długo o tym opowiadać, ale żaden z nas nie ma czasu. Powiem więc w skrócie, że jeszcze kilka lat temu miałem na głowie cały dom. Moja żona i dzieci zawsze uważały, że mogą na mnie wszystko zwalić, a tatuś to załatwi. Ja zarabiałem, sprzątałem, robiłem zakupy, na wywiadówki chodziłem. Kiedy fizycznie nie mogłem wykonać którejś z tych czynności, to moja wielce obrażona żona zgadzała się mnie zastąpić. Potem i tak wypominała mi to miesiącami.
Zrobiliśmy nawrót i zaczęliśmy iść z powrotem.
- Ale przyszÅ‚a recesja i straciÅ‚em pracÄ™. To byÅ‚y dla mnie ciężkie dni. MyÅ›laÅ‚em, że chociaż w rodzinie znajdÄ™ oparcie. Ale gdzie tam. Oni potrafili mieć tylko do mnie pretensje, że już nie mogÄ™ im dawać pieniÄ™dzy. ByÅ‚o mi strasznie ciężko, a nasze oszczÄ™dnoÅ›ci topniaÅ‚y bÅ‚yskawicznie. Å»ona nawet nie myÅ›laÅ‚a, żeby pójść do pracy, bo nigdy czegoÅ› takiego nie robiÅ‚a. KiedyÅ› podsÅ‚uchaÅ‚em przypadkiem jej rozmowÄ™ telefonicznÄ… z koleżankÄ…. PowiedziaÅ‚a jej mniej wiÄ™cej coÅ› takiego: „Chyba bym musiaÅ‚a zwariować, żeby iść do pracy. W koÅ„cu to on jest gÅ‚owÄ… rodziny i ma obowiÄ…zek utrzymać mnie i dzieci.†I wtedy coÅ› we mnie pÄ™kÅ‚o. DostaÅ‚em ataku szaÅ‚u i wybiÅ‚em poÅ‚owÄ™ naszej domowej zastawy. PrzyjechaÅ‚o pogotowie i zabrali mnie na obserwacjÄ™ do „wariatkowaâ€.
Mijała nas jakaś para, dlatego właściciel „bambusa’ na jakiś czas na wszelki wypadek zamilkł. Kiedy byli już dostatecznie daleko, kontynuował.
- Tam poznaÅ‚em bardzo fajnych ludzi. Z jednej strony nieszczęśliwych ale z drugiej szczęśliwych, bo nie muszÄ…cych siÄ™ liczyć z żadnÄ… rzeczywistoÅ›ciÄ…. PostanowiÅ‚em być taki jak oni i gdy po tygodniu mieli mnie wypisać, wkroczyÅ‚em do gabinetu lekarza z tÄ… laskÄ… – wskazaÅ‚ na bambusa – którÄ… podarowaÅ‚ mi inny pacjent. ZaczÄ…Å‚em nawet do niej gadać, ale pan doktor szybko poznaÅ‚, że udajÄ™. ZapytaÅ‚ dlaczego a ja mu wyjaÅ›niÅ‚em. PokiwaÅ‚ ze zrozumieniem gÅ‚owÄ…, a ponieważ sam byÅ‚ wÅ‚aÅ›nie „goÅ‚y†po drugim rozwodzie, zgodziÅ‚ siÄ™ mi pomóc. MogÅ‚em wkrótce opuÅ›cić „wariatkowoâ€, jako niegroźny dla otoczenia szaleniec. DostaÅ‚em maÅ‚Ä… rentÄ™, która jednak nie wystarczaÅ‚a oczywiÅ›cie na utrzymanie. Dlatego moja żona musiaÅ‚a wkrótce pójść do pracy.
Ostatnie zdanie powiedział z wyraźną satysfakcją. Trudno go było jednak nie zrozumieć.
- Zacząłem wspaniałe życie. Za nic już nie odpowiadałem, a ci, którzy na mnie do tej pory pasożytowali, musieli sobie radzić sami. Nie znaczy to, że stałem się darmozjadem. Cały czas robię zakupy i sprzątam, choć moja żona i tak twierdzi wobec wszystkich sąsiadów, że nie ma ze mnie pożytku.
- A dzieci?
- Dzieci bardzo szybko wydoroślały. Syn zaczął studia, ale po pierwszym roku wyjechał do jakiegoś krewnego żony do Stanów i tam zaczął pracować. Po roku, zaraz po maturze, dołączyła do niego córka. Od trzech lat nie byli ani razu w Polsce. Teraz ma do nich wyjechać też żona.
- A pan?
- Ja tu zostaję i będę miał wreszcie święty spokój. Rozwodzimy się właśnie, ona chce to załatwić jak najszybciej. Na szczęście mieszkanie jest moje, jej się spieszy, więc nie ma zamiaru się o nie procesować. Za pół roku już jej tu nie będzie, a za rok pewnie nie będzie już umiała słowa po polsku.
- Czyli, że zaraz pan skończy udawać?
- Tego nie wiem. Polubiłem to swoje szaleństwo. Tylko z tego punktu widzenia widać jak świat szybko pędzi nie wiadomo gdzie. I tylko będąc wariatem można sobie pozwolić na pozostawanie z boku. Bo wie pan, tak sobie myślę, że w dzisiejszych zwariowanych czasach, szaleństwo rzeczywiście jest jedynym sposobem na normalne życie.