Tekst W PUÅAPCE UCZUĆ
był czytany 1456 razy
W PUÅAPCE UCZUĆ
Marek i Ania już od dawna byli, w gruncie rzeczy, uważani za małżeństwo i sami również tak się traktowali. Razem wszędzie wychodzili, wspólnie jeździli na wakacje (poza krótkimi okresami, spędzanymi z „formalną†rodziną). Nawet mieli „łączność majątkową†i wszystkie zarobione, bądź otrzymane skądinąd, pieniądze wkładali do jednej kasy. I tak już od ósmej klasy podstawówki.
Kryzys „wiecznej pary†dopadÅ‚ Marka i AniÄ™, gdy wÅ‚aÅ›ciwie mieli już wyznaczonÄ… datÄ™ Å›lubu. Nie byÅ‚a ona jeszcze precyzyjna, ale brzmiaÅ‚a: za rok, w wakacje. I choć wiedzieli „od zawszeâ€, że tak siÄ™ to kiedyÅ› skoÅ„czy, to ta decyzja zdecydowanie zmieniÅ‚a ich postrzeganie rzeczywistoÅ›ci. Nie wiem od kogo zaczÄ…Å‚ siÄ™ ich kryzys. W każdym razie pierwsza zadzwoniÅ‚a do mnie Ania.
- Cześć, masz chwilę czasu?
- Zależy na co.
- Na rozmowÄ™.
- Na to mam zawsze czas.
Umówiliśmy się w kawiarni, na świeżym powietrzu, niedaleko Starego Miasta. Było bardzo duszno, więc nie zdziwiło mnie to, że Ania przyszła ubrana w lekkie, zwiewne rzeczy. Zamówiliśmy lody i przez chwilę rozmawialiśmy tak naprawdę o niczym. Dopiero odległy grzmot uświadomił Ani, że zbliża się burza i długo możemy już nie posiedzieć w tych komfortowych warunkach.
- Wiesz, nie wiem, czy dobrze robiÄ™ wychodzÄ…c za Marka.
Poczułem się trochę nieswojo. Obydwoje poznałem w jednym czasie, obydwoje znałem tak samo dobrze. Wysłuchiwanie żalów tylko jednej ze stron, mimo wrodzonej ciekawości, nie było rzeczą, której bym najbardziej pragnął. Wbiłem więc wzrok w pucharek z lodami i starannie pracowałem łyżeczką nad ich wydostaniem. Ale ta cisza nie mogła trwać wiecznie. Odezwał się już znacznie bliższy grzmot i Ania kontynuowała wątek.
- Słyszałeś, co powiedziałam?
- Tak.
- I co ty na to?
- Jestem... trochÄ™ zaskoczony.
- A ja w gruncie rzeczy nie. Choć do tej pory sobie tego nie uświadamiałam. Ale czytałam o tym ostatnio sporo...
- Gdzie?
- W takich różnych pismach.
- Babskich?
- Kobiecych – powiedziała powoli, wyraźnie akcentując każdą sylabę. – Mówisz tak, jak Marek. Jak zobaczył, co czytam, roześmiał się i powiedział, że dziecinnieję, bo czytam babskie pisma – tym razem grzmot był naprawdę bliski i nastąpił w chwilę po oślepiającej błyskawicy.
- No już, nie gniewaj się. Powiedz, co wyczytałaś w tych „kobiecych†– nie mogłem sobie darować lekkiej ironii przy wypowiadaniu tego słowa – pismach.
- Na przykład, że monogamia nie leży w naturze człowieka...
- Za to leży w niej wielokrotny, sterowany orgazm? – zacytowałem jakąś, zapamiętaną z reklamy kobiecego miesięcznika, kwestię.
- Znów mówisz jak Marek.
- Wybacz, ale nie można brać na serio porad z takich gazet, produkowanych seryjnie dla poprawienia samopoczucia różnych osób.
- Dlaczego?
- A wierzysz – przywołałem kelnera, by zapłacić rachunek, bo pierwsze krople zaczęły stukać w parasol nad nami – w gazetowe horoskopy?
- Nie, ale to bzdury.
- To dlaczego, jeśli jakaś gazeta zdecydowała się na opublikowanie jednej bzdury, nie miałaby napisać innych, żeby zadowolić czytelników? – uregulowałem należność. – Dlatego nie wierzę żadnej gazecie z horoskopem.
Deszcz rozpadał się na dobre. Ogródek opustoszał i my również musieliśmy zmykać w jakieś bezpieczne miejsce. I choć zajęło nam to dosłownie chwilę, a Ania miała parasol, to nim dobiegliśmy pod jakiś dach, wyglądała, jakby uczestniczyła w konkursie mokrego podkoszulka. W bardzo dosłownym sensie. I nie sposób było na to nie zareagować.
- Czy ja ci się podobam? – to pytanie daleko już wykraczało, poza standardową znajomość.
- Tak, ale bardzo się spieszę – wiem, idiotyczny tekst. Ale wymyślcie jakiś lepszy w takiej sytuacji.
- Nie mówiłeś, że jesteś gdzieś umówiony?
- Bo nie wiedziałem, że zmoknę. Muszę teraz najpierw wrócić do domu...
- Chyba nie zostawisz mnie w tym stanie? – ten „stan†polegał na tym, że Ania miała na sobie kompletnie przemoczoną sukienkę, a pod spodem tylko stringi.
- Oczywiście, że nie – wyjąłem z kieszeni marynarki portfel, zdjąłem ją i podałem Ani. – Oddasz mi później.
- Kiedy?
- Jak trochę ochłoniesz – powiedziałem już w biegu, bo akurat jechał mój autobus.
Oczywiście, nie byłem z nikim umówiony. Po powrocie do domu przebrałem się w suche ciuchy i zacząłem przemyśliwać poważnie zaistniałą sytuację. I choć burza krążyła w tym czasie dookoła, to dzwonek telefonu i tak zabrzmiał jak wystrzał z armaty.
- Cześć, tu Marek – błyskawica ponownie rozjaśniła niebo. – Co robisz?
- SuszÄ™ siÄ™.
- Aha. To znaczy, że mogę wpaść?
Przyszedł pół godziny później. W tym czasie wypogodziło się, a słoneczko zaczęło prażyć. Ale gdy stanął w moich drzwiach, znów odezwał się odgłos dalekiego grzmotu.
- Wiesz, sam już nie wiem, czy powinienem żenić się z Anią.
Przyznaję, po tym oświadczeniu pomyślałem w pierwszej chwili, że obydwoje poddają mnie jakiemuś wspólnemu eksperymentowi. Rzeczywiście, znudziło im się wspólne życie, dlatego postanowili je sobie urozmaicić zabawą moim kosztem. Ale o ile Anię można było posądzić o aktorskie umiejętności, o tyle Marek był na to trochę zbyt prostolinijny.
- Pewnie naczytałeś się babskich gazet, że monogamia nie leży w naturze człowieka?
- Nie, co ty. Ale wiesz, to śmieszne, Ania coś o tym ostatnio wspominała.
- To dlaczego ty masz wątpliwości? – postanowiłem przejść nad jego dygresją do porządku dziennego.
- No bo co ja w sumie wiem o kobietach? Zawsze byłem tylko z Anią. Ja nawet nie wiem, czy my to dobrze robimy.
- Co? - nie zrozumiałem w pierwszej chwili.
- No wiesz... – pokazaÅ‚ jednoznaczny gest, obrazujÄ…cy „kopulacjÄ™â€.
- Aha – tym razem „zaÅ‚apaÅ‚emâ€. – Na pewno dobrze.
- SkÄ…d wiesz?
- To instynkt. Ja za pierwszym razem robiłem to równie dobrze, jak za setnym.
- I nic się nie zmieniło?
- No... generalnie nic. Ale tak naprawdÄ™, o co ci chodzi?
- Ja myślę, że ona kogoś ma.
- Przecież się niedawno oficjalnie zaręczyliście?
- No tak. Ale ona ostatnio bardzo mało mi mówi.
- I co to znaczy?
- Że rozmawia z kimś innym.
- Jesteś zazdrosny, że rozmawia z kimś innym, czy że z kimś innym sypia? – byłem nieco rozbawiony.
- Nie żartuj sobie z tego. U nas jedno i drugie jest równie ważne. Zresztą, ostatnio rozmowy stały się jakby ważniejsze – refleksja o tym, że seks spadł w ich związku na dalszy plan, nie napawała go optymizmem.
- I tu ciÄ™ boli?
- No – potwierdził krótko.
Pewnie Marek oczekiwał ode mnie jakiś dodatkowych pytań. Ale o ile w kwestii uczuć czuję się poniekąd specjalistą, to w „tych†sprawach nie uważam się za osobę zbyt kompetentną. A już na pewno nie taką, która może udzielać rad. Dlatego rozmowa przestała się zupełnie kleić i Marek zaraz się pożegnał.
Kiedy wyszedł, zacząłem rozważać niezręczną sytuację, w której się znalazłem. Nie miałem zupełnie pomysłu jak się z niej wydostać. Poczułem się, jakbym się znalazł w potrzasku, w pułapce, nie swoich przecież, uczuć. A tego, że to jeszcze nie koniec, byłem pewny.
Kolejna odsłona tej niemal rodzinnej już burzy, nastąpiła wkrótce.
- Halo – rzuciłem do słuchawki.
- Cześć, tu Ania.
- ......
- JesteÅ› tam?
- Jestem.
- Chciałam ci oddać marynarkę.
- Chwilowo mi nie jest potrzebna.
- Czemu się wygłupiasz?
- Nie wygłupiam się. Po prostu... wyjeżdżam jutro na wakacje.
- Rozumiem. To na razie.
Miałem nadzieję, że na jakiś czas mam ją z głowy. Ale po południu ktoś zadzwonił do moich drzwi. Odsłoniłem „judasza†i zobaczyłem po drugiej stronie... swoją marynarkę. Ktoś ją trzymał wyciągnięta przed siebie. Nie widziałem wprawdzie postaci, ale i tak domyślałem się, kto to.
- Ania, przecież wyraźnie ci mówiłem...
- To ja, stary – ten głos należał do Marka i nie był zbyt wesoły.
Przez moją głowę przebiegały setki myśli. Byłem pewien, że to Ania musiała coś wymyślić, żeby rozegrać jakąś swoją grę. I tak na wszelki wypadek odegrać się na mnie, żeby nie przyszło mi do głowy powiedzieć Markowi o jej prowokacyjnym zachowaniu. Kobieta inteligentna jest sto razy bardziej niebezpieczna niż stado os.
Postanowiłem blefować.
- Jestem chory.
- No co ty? Ania mówiła, że wyjeżdżasz jutro na wakacje.
- Żartowałem. Jestem bardzo chory.
- To co ja mam zrobić z tą marynarką?
Jego głos był dziwnie spokojny i nie wykazywał oznak wojowniczych zamiarów. Dlatego zaproponowałem:
- Ja uchylÄ™ lekko drzwi, a ty mi jÄ… podasz.
Ta chwila słabości, to był mój błąd. Marek wepchnął nogę pomiędzy drzwi.
- Czemu nie chcesz ze mną porozmawiać?
- Dobra, wejdź – zaproponowałem zrezygnowany.
- O co chodzi? Bo na chorego nie wyglądasz – zapytał, gdy siedział już w moim pokoju.
- Jakby ci tu powiedzieć... – no właśnie, jak? Bałem się, że coś namieszam, choć z drugiej strony nie powinienem mieć wobec Ani skrupułów. Ale miałem je wobec Marka. – Myślę, że Ania chce ci dać coś do zrozumienia.
- Co?
- Przecież sam mówiłeś, że ci się wydaje, że kogoś ma?
- No, tak. Ale co to ma wspólnego z tobą?
- A powiedz mi, jak wytłumaczyła ci, że ma moją marynarkę?
- W ogóle mi nie tłumaczyła... – coś chyba zaczęło do niego docierać. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że mam być zazdrosny o ciebie?
- Masz być zazdrosny o nią. Ja tu jestem tylko przykładem. Jesteście ze sobą od zawsze i ona nie czuje, że ty o nią zabiegasz. A kobiety to lubią.
Byłem pewien, że udało mi się zgrabnie ominąć niebezpieczne rafy. Za chwilę miałem się jednak przekonać jak bardzo się myliłem.
- No tak, wyszło jej samolubstwo. A ja też nie czuję, że o mnie zabiega. W łóżku tylko rozkracza nogi...
Reszty nie będę powtarzał, ale sami sobie możecie wyobrazić, jaka była. Marek wyszedł ode mnie bardzo wzburzony. Następnego dnia obudził mnie telefon.
- No i co, zadowolony jesteÅ›?
- Słucham? – zapytałem półprzytomny, ledwo poznając głos Ani.
- Pytam, czy jesteś dumny z tego, co nagadałeś Markowi?
- A co ja mu nagadałem?
- Ty już dobrze wiesz.
- A kto go wysłał do mnie z marynarką? – niepotrzebnie zacząłem się bronić, bo jak wiadomo, tłumaczą i bronią się winni.
- To już sprawa miÄ™dzy mnÄ… a nim – rzuciÅ‚a wÅ›ciekÅ‚a sÅ‚uchawkÄ…, nie zauważajÄ…c jak sama zgrabnie wplotÅ‚a mnie „w sprawÄ™ miÄ™dzy mnÄ…, a nimâ€.
Po dwóch godzinach odebrałem jeszcze trzy kipiące złością telefony, oskarżające mnie o rozpad związku najwspanialszej pary świata. Próbowałem dodzwonić się do Marka, ale nie było u niego nikogo w domu. Poczułem się zupełnie zakleszczony w tej pułapce uczuć i coraz bardziej nie wiedziałem, jak się z niej wyrwać. Na początek postanowiłem się więc ukryć. Wyjechałem błyskawicznie na wakacje.
Wróciłem po miesiącu, mając nadzieję, że przez ten czas burza ucichła, a Marek z Anią znów są razem. Niestety, okazało się, że teraz to już przypomina tropikalny cyklon, a ja nadal jestem głównym winnym jego rozpętania. Byłem łatwym celem, bo już kilka znajomych było na mnie złych, za rady, jakie dawałem ich chłopakom. Sprowadzały się one głównie do tego, że przy jakiś kryzysach radziłem po prostu zachować im jak największą obojętność, tłumacząc, że tylko to może doprowadzić do ich ponownego zejścia się z wybrankami.
Rada zwykle skutkowała, za to oni nie mogli się powstrzymać od przekazania, kto im jej udzielił. Skutki ich szczerości były łatwe do przewidzenia. Jedna ze znajomych powiedziała mi nawet w złości, że ona ma ochotę, by jej były chłopak do niej cały czas wydzwaniał, przychodził do niej na uniwerek, a ona ma prawo go olewać. Ja zaś nie mam prawa wtrącać się w stosunki między nimi.
Szczerze mówiąc, to w głębi duszy przyznawałem im rację. To przecież nie było moje życie, ale ich. Lecz pochlebiało mi, że koledzy zwracają się do mnie z pytaniem w takich sprawach i z próżności dawałem im te rady. Na ich szczęście, a własną zgubę...
Tym razem jednak sytuacja rozwinęła się w sposób wyjątkowo niebezpieczny. Obydwie strony sporu powoływały się na mnie zdecydowanie zbyt często, o czym zresztą dowiadywałem się z drugiej ręki, bo żadne z nich, na szczęście, już do mnie nie dzwoniło. Tak więc okazało się, że przyznałem się Markowi do tego, że spałem z Anią. Ania zaś temu nie zaprzeczyła, twierdziła tylko, że podstępnie sprowadziłem ją do siebie, upiłem a następnie wykorzystałem. Chyba muszę mieć coś paskudnego w twarzy, bo nikt ze znajomych nie wątpił w tę wersję. W tym gronie nie mogłem się już więcej pokazywać i tylko z niektórymi osobami utrzymywałem jeszcze sporadyczny kontakt. Na szczęście, zawsze żyłem w kilku niezależnych i nie znających się środowiskach, więc mogłem się z nimi pożegnać bez żalu.
Od tego okresu minęło kilka lat. Sam już byłem żonaty i zupełnie zapomniałem o tej historii. Warszawa to jednak bardzo małe miasto i trudno nie natknąć się w końcu na jakiegoś znajomego. Zwłaszcza takiego, którego się nie chce spotkać.
Tak było i tym razem. Byłem akurat na Poczcie Głównej, kiedy zobaczyłem przy okienku Anię. Zastanawiałem się nawet, czy nie wyjść i wrócić za parę minut. Ale na zewnątrz zaczęła się ulewa i postanowiłem w końcu po prostu wbić wzrok w wypełniany przekaz polecenia i udawać, że nikogo nie zauważam. Moja metoda nie przyniosła jednak oczekiwanego skutku.
- Jacek? – wprawdzie zabrzmiało to dość przyjaźnie, ale mój wzrok musiał chyba wyrażać chęć ucieczki. – Dawno cię nie widziałam.
- RzeczywiÅ›cie. Ale wÅ‚aÅ›nie siÄ™ spieszÄ™, bo akurat jest moja kolej – pokazaÅ‚em rÄ™kÄ… na tablicÄ™, na której wyÅ›wietlaÅ‚y siÄ™ „numerkiâ€.
- Coś ci się chyba pomyliło – spojrzała na świstek papieru, trzymany przeze mnie w ręce. – Przed tobą jest jeszcze dwadzieścia osób. – uśmiechnęła się wyrozumiale. –Pewnie nie chcesz ze mną rozmawiać, bo boisz się, że jestem na ciebie zła za rozbicie mojego związku z Markiem?
- Ja... się... – zacząłem się plątać, bo jej stwierdzenie mnie zaskoczyło. Miałem nadzieję, że przynajmniej oni sami zdają sobie sprawę, co tak naprawdę było przyczyną rozpadu ich związku. I że ja nie mam z tym nic wspólnego.
- Rozumiem. Masz poczucie winy. Ale nie przejmuj się. Ułożyliśmy sobie życie z innymi osobami, a Marek ma nawet dziecko. Tak wiec, nie ma tego złego... – mimo słów, jakie wypowiadała, w jej głosie brzmiał wyraźny żal. Mnie zaś zatkało już kompletnie. – Widzę, że nie chcesz ze mną rozmawiać. Będę już lecieć.
Kiedy wyszła, zrozumiałem, że ani ja, ani oni, już nigdy nie wydostaniemy się z tej pułapki uczuć. Bo są takie chwile, że miłość słabnie. I jeśli wtedy jej nie umocnimy, to rozpadnie się na kilka części. I jeśli nawet kiedyś ją ponownie skleimy, to już nigdy nie będzie taka jak dawniej i będzie wyraźnie widać miejsca, w których pękła.
Dlatego nie wierzcie nigdy w dobre rady znajomych oraz żadnych „fachowych†pism. Każde uczucie jest na tyle wyjątkowe i odmienne, że nie ma żadnej gotowej recepty na to, jak je uzdrowić i utrzymać przy życiu. Za każdym razem lekarstwo mogą znaleźć wyłącznie zakochani. I za każdym razem będzie ono niepowtarzalne, tak jak ich miłość.
Dlatego nikt poza nimi nie będzie mógł z niego skorzystać, bez ryzyka, że może śmiertelnie zagrozić uczuciu.