Tekst GORĄCA DZIEWCZYNA
był czytany 1810 razy
GORĄCA DZIEWCZYNA
To była bardzo gorąca dziewczyna i nie sposób było ten fakt przeoczyć. Tak naprawdę płonęła wciąż od stóp do głowy. Krew w niej przepływała niezwykle szybko i było to widać na zewnątrz. Dawniej powiedziano by o niej „hoża”. Albo „krew z mlekiem”, bo przez biel jej skóry mocno przebijały czerwone naczynka, nadając jej zdrowy wygląd.
Płonęła także od środka. Miała wielki temperament, który nie pozwalał jej usiedzieć w miejscu oraz nie dawał możliwości bycia dłużej z jednym partnerem. To oczywiście nie dodawało jej szacunku różnych osób, ale średnio się tym przejmowała. Jej wewnętrzny ogień mówił jej, że tak po prostu musi robić i nie ma co z tym walczyć.
- Zobacz, jak ja chodzę w środku zimy – powiedziała do mnie kiedyś. – Lekka kurteczka i to zwykle rozpięta, chociaż jest minus piętnaście. A mnie po prostu jest cały czas gorąco. Gdybym żyła na południu, to chyba bym się w pięć minut zagotowała. Ja nie wiem, jak oni mogą żyć w tym upale – prychnęła z dezaprobatą.
Nie, nie była uprzedzona do mieszkańców południa. Wręcz przeciwnie, często widywano ją z osobnikami o ciemniejszej karnacji. Poznawała ich najwięcej przy różnych akcjach charytatywnych, mających nieść pomoc ludziom z krajów o ułomnej demokracji. Złośliwi mówili, że właśnie z powodu tych południowych typów angażuje się w takie działania. Ale to nie była prawda. Ją po prostu roznosiło i z równą ochotą pomagała uchodźcom politycznym i małym dzieciom...
Bo ona uwielbiała dzieci. Była przekonana, że kiedyś założy rodzinę , będzie miała liczne potomstwo. I poświęci się jego wychowaniu.
- Jak masz zamiar to zrobić – zapytałem ją pewnego razu – skoro nie jesteś w stanie wytrzymać jednego miesiąca z tym samym facetem? Chyba nie chcesz mieć każdego dziecka z kim innym?
- Absolutnie nie! – zaprzeczyła gorąco, co było w jej zwyczaju. – Zobaczysz, jak tylko urodzę dziecko, to się zmienię!
- Skąd to wiesz?
- Bo wiem! – odpowiedziała, jak było w zwyczaju kobiet.
Byłem naprawdę ciekaw, czy tak rzeczywiście będzie. Nie widziałem jej przez dłuższy, czas, ale dowiedziałem się od znajomych, że wyszła za mąż i ma dziecko. A potem drugie. Pomyślałem: „jest szczęśliwa”. Ale gdy spotkałem ją przypadkiem na ulicy, wiedziałem, że tak nie jest. Patrzyła na mnie zmęczonymi, podkrążonymi oczami. Kiedy chciałem ją przywitać, tak jak dawniej, pocałunkiem w policzek, rzuciła tylko krótkie:
- Uważaj.
- Na co?
- Jestem nosicielem – wyszeptała niemal i obejrzała się dokoła.
Niby powinienem wiedzieć, że pocałunek w policzek nie może skończyć się zakażeniem. A jednak serce zabiło mi zdecydowanie szybciej.
- No co ty – usiłowałem przybrać beztroski ton. – To niemożliwe, żebym się przez coś takiego zaraził...
- I co z tego, jak większość osób nawet tego się boi? Wydawałoby się, że najgorsza jest niewiedza. A ludzie wiedzą, że nie można się w ten sposób zarazić, a i tak się boją.
- No tak, to przykre.
- Dobrze, że przynajmniej nie uciekasz, jak większość. Zaczynają się nagle spieszyć, spoglądać na zegarek – uśmiechnęła się gorzko.
- Szczerze mówiąc, ja też się spieszę – uśmiechnąłem się i zerknąłem na zegarek. – Ale nie ucieknę, bo moja ciekawość jest większa od konieczności zdążenia tam, dokąd zmierzam...
Rozbawiły ją moje słowa. Pewnie bardzo dawno się nie uśmiechała.
- No tak, ty coś podobno piszesz. To może być ciekawa historia. Chociaż mało oryginalna. Jestem jedną z tysiąca ofiar tego pogiętego kameruńskiego poety...
- Rzeczywiście, to mało oryginalne. Na pocieszenie mogę ci powiedzieć, że jesteś pierwszą ofiarą, którą spotkałem osobiście. Czyli, że jak dla mnie, to trochę oryginalne jest...
Znów się uśmiechnęła. Jej twarz od razu zrobiła się młodsza i jaśniejsza.
- Zawsze najbardziej lubiłam cię za twoje poczucie humoru. Bardzo mi tego brak. Mój mąż.... – urwała.
- On też?
- Tak. Nasze dzieci niestety również.
- Ach, czyli to było przed ślubem?
- Oczywiście, chyba ci kiedyś to już tłumaczyłam...
- Tak, pamiętam... A co ty teraz robisz?
- Właściwie nic. Staram się jak najbardziej oszczędzać...
- Nawet w wolontariacie nie działasz?
- Przede wszystkim tam!
Jej twarz zrobiła się gniewna i zła. Policzki momentalnie nabrały czerwonej barwy, jak dawniej. To znów była gorąca dziewczyna.
- A co się stało?
- Pokłóciłam się z taką jedną idiotką stamtąd. A te pozostałe debilki stanęły po jej stronie. Wyobraź sobie, że ona, ta Marta, też się od niego zaraziła. I kiedy tak sobie z nią rozmawiałam, powiedziałam jej, trochę w żartach, że zabiła nas tolerancja. Na co ona się strasznie oburzyła, że nie mogę tak mówić, bo... Aha, ty kojarzysz, co on mówił kobietom, gdy chciały, żeby włożył prezerwatywę?
- Tak, że są rasistkami, bo z Murzynem tylko w kondomie..
- No właśnie. A on tak nas zarażał, bo wierzył w te swoje szamańskie gusła, że jak komuś sprzeda „chorobę”, to będzie sam jej mniej miał, bambus pierdolony... – zagotowała się straszliwie.
- Dawniej byś tak nie powiedziała.
- Chyba mi nie chcesz prawić morałów, jak te idiotki, które zaczęły mi tłumaczyć, że muszę być tolerancyjna, bo w jego kraju są takie wierzenia i on miał prawo dawać im wyraz?! – jeszcze w trakcie jej perory zaprzeczyłem ruchem głowy. – No, to dobrze, bo tego bym nie zniosła. – spojrzała na zegarek. – Teraz to ja już muszę lecieć. I pamiętaj. Nawet tolerancja dla innych musi mieć swoje granice, bo poza nimi jest śmiertelnie niebezpieczna. Dużo bardziej niebezpieczna niż nietolerancja. Mnie już zabiła.