Tekst TOKSYCZNY ZWIÄ„ZEK
był czytany 1980 razy
TOKSYCZNY ZWIÄ„ZEK
Zastanawiałem się od pewnego czasu, dlaczego ten związek frazeologiczny, robi tak dużą karierę. Czemu jest tak dużo nieszczęśliwców, wyznających, że żyli w toksycznych związkach, bądź to z partnerami, bądź z własnymi rodzicami. I nie mam tu na myśli małolatów, którzy przyznają się do takich relacji z ojcem, czy matką, bo tak nakazuję logika konfliktu pokoleń, lansowanego w mediach od wielu lat.
Ale jak to jest z dorosłymi? Część można oczywiście przypisać modzie, takiej samej, jaka skłania wiele osób do wizyty u psychoanalityka. Tak naprawdę nie mają oni żadnego problemu, ale za coś przecież płacą te swoje pieniądze. Dlatego wybierają jakieś modne schorzenie i już się mogą leczyć.
Lecz przecież na pewno jest sporo osób, które rzeczywiście egzystują w takich związkach, zatruwając sobie nawzajem życie. Dlaczego to robią? Tu już nie można zwalić winy na modę, bo problem nie jest wymysłem dla psychoanalityka, ale naprawdę dokucza w życiu. Po co więc to ciągnąć dalej?
Być może część z was umiała od razu odpowiedzieć na to pytanie. Ja zrozumiałem sens tych związków dopiero, gdy odbyłem poniższą rozmowę z Piotrkiem.
Poznałem go wiele lat temu na wakacjach. Jego naturalnych, jasnoblond włosów, poskręcanych w monstrualnej wielkości dredy, nie sposób było nie zauważyć nawet w tłumie ludzi. Coś między nami zaiskrzyło i od razu znaleźliśmy wspólny język. Pojechaliśmy dalej na wakacje. Spędziliśmy jakiś czas nad morzem, gdzie doszedł do nas trzeci kompan. W trakcie roku szkolnego (byliśmy w klasie maturalnej), utrzymywaliśmy mniej ożywione kontakty. Ale gdy przyszły wakacje, spędziliśmy miesiąc na naszej prywatnej Wyspie Róbcochcesz i w górach. Jednak już wtedy podświadomie czuliśmy, że tracimy ze sobą kontakt. Piotr poszedł na filozofię, ja na prawo. Wtedy tylko żartowaliśmy sobie z tych różnic, choć wiedzieliśmy, że wkrótce podzielą nas mocniej.
Przez następnych kilka lat spotykaliśmy się tylko przypadkiem, rozmawiając nie dłużej niż kwadrans. Jedyną poważniejszą rzeczą, jaką wtedy o nim usłyszałem, to głębokie rozczarowanie, którego doznał, gdy okazało się, że jego przodek nie był nieślubnym dzieckiem rabina. Lecz mimo tego, że czułem, iż łączy nas jedynie problem ze skończeniem studiów, to chętnie wyraziłem zgodę, gdy zadzwonił pewnego dnia i zaproponował dłuższe spotkanie.
Spotkaliśmy się w jakiejś fastfoodowni, około piątej po południu.
- Co słychać? – zapytał grzecznościowo, choć dało się wyczuć, że chcę przede wszystkim mówić. Nie miałem tylko pojęcia, jak bardzo.
- Wszystko w porzÄ…dku. A u ciebie?
Pewnie trudno wam będzie uwierzyć, ale przez następne blisko trzy godziny, nie otworzyłem ani razu ust. Słuchałem tylko jego historii, związanej głównie z toksycznym związkiem, w jakim pozostawał od dłuższego czasu (teraz akurat miał przerwę i dlatego chciał porozmawiać). Nie będę wdawał się w jego intymne szczegóły, bo nie o nie tu chodzi. Całość z grubsza polegała na wzajemnym robieniu sobie przykrości, porzucaniu się i błaganiu o możliwość powrotu. Nie było tygodnia bez kłótni, a każda następna była gorsza od poprzedniej.
- A co u ciebie słychać? – Piotr po trzech godzinach stracił na chwilę wątek.
- Byłem ostatnio z dziewczyna w górach....
- Też byliście? No popatrz...
Przez prawie godzinę miałem opowiadanie o ich kłótniach na wyjazdach.
- A u ciebie co słychać? – spytał ponownie, gdy temat został już szczegółowo omówiony.
- Byłem niedawno ze swoim teatrem studenckim w Paryżu...
- Grasz? To ciekawe. Wiesz, my też ciągle przed sobą gramy...
Kolejne pół godziny było opisem przedstawień, jakie sobie urządzali.
- To co słychać u ciebie?
Tym razem nie dałem się złapać na jego podchwytliwe pytanie. Wiedziałem już, że nie oczekuję ode mnie żadnej odpowiedzi.
- Właściwie nic. Stara nuda.
- A widzisz, ja czuję, że cały czas żyję. To cudowne, że można żyć tak intensywnie i każdą chwilą. Czuć niemal wszystkimi porami smak życia...
Po raz pierwszy tego wieczora był naprawdę szczęśliwy, gdy mówił. Przedtem, opisując ciąg nieszczęść, jakie dotknęły go w związku, był raczej ponury. Wyrzucał sobie własne niedoskonałości, narzekał na wady partnerki. Ale teraz niemal fruwał pod sufitem ze szczęścia. Choć jeszcze przed chwilą jego życie było jedynie pasmem klęsk i porażek, od których oddech dawały tylko różne używki. W tej chwili był niemal bliski orgazmu...
No właśnie! Że też mi to wcześniej nie przyszło do głowy. Taki toksyczny związek, to rodzaj sadomasochistycznego odchylenia, które w gruncie rzeczy musi zadowalać obydwie strony. Bo gdyby tak nie było, to po co by w nim tkwiły?
A popularność takich związków bierze się właśnie stąd, że jak każde odchylenie, może liczyć na różnych piewców. Od czysto pornograficznych, w rodzaju markiza de Sade, po tworzących z tego całkiem niezłą literaturę, jak Nabokov ze swoją Lolitą. Dlatego we współczesnej literaturze i dramacie dominują toksyczne związki. Zachwyt tymi rzeczami ma więc takie same źródło, jak fakt, że najchętniej odwiedzane strony w internecie, to te, przedstawiające tzw.: wyszukany seks.
- I co teraz? – zapytałem gdy już podnosiliśmy się z miejsc.
- Na pewno znów będziemy razem – uścisnął mi dłoń z uśmiechem. – Bo widzisz, my nie możemy bez siebie żyć.