Tekst ŻYCIOWA OPOWIEŚĆ
był czytany 2351 razy
ŻYCIOWA OPOWIEŚĆ
- Podobno jesteś pisarzem?
Siedziałem przy stoliku w hotelowej kawiarni. Czekałem na kogoś i skracałem sobie czas wymyślaniem fabuły do mojej kolejnej książki. Miał to być bardzo zakręcony thriller z życia artystów. Udało mi się tak znakomicie powikłać akcję, że konia z rzędem temu, kto by się domyślił zakończenia. Choć było ono bardzo logiczne i trzymało się kupy, bo zawsze dbałem o wiarygodność tego, co pisałem. Byłem z siebie dumny i zapisywałem pospiesznie pomysły na kartce, aby potem mi nie umknęły.
- Mogę usiąść?
Bez słowa pokazałem jej miejsce. Musiałem mieć chyba bardzo zaskoczoną minę, bo widziałem, jak na jej ustach drga lekkie rozbawienie. Wszystko przez ten jej strój...
- Pamiętasz, jak mam na imię?
- Oczywiście, Magdo.
- Teraz mówią na mnie inaczej, ale kiedyś rzeczywiście tak mnie nazywali.
Była moją koleżanką z podstawówki. Miała wygląd modelki, prawie 175 cm wzrostu (w 8 klasie) oraz wielkie powodzenie wśród starszych kolegów. Tyle tylko, że była nieostrożna. W drugiej klasie liceum zaszła w ciążę i przerwała naukę. Ojciec dziecka się z nią ożenił i wyglądało na to, że mogła nawet mieć normalne życie. Ale jej mąż miał „malucha”, a ją zaczepiali na ulicy panowie w sportowych wozach. Któregoś dnia odeszła, podobno z jednym z nich. Nie wiem tego dokładnie, bo wtedy zdawałem już na studia i szczerze mówiąc, miałem coraz słabszy kontakt z kolegami z podwórka. Potem wyprowadziłem się i całkiem straciłem ich z oczu.
- Może chcesz posłuchać mojej historii? Przyda ci się do jednej z twoich książek.
Widać w niej było ogromną ochotę opowiadania. Zresztą, w jej obecnej sytuacji, pewnie nie bardzo mogła się z niej komu innemu zwierzać. Zerknąłem mimochodem na jej „koleżanki”, które stały na chodniku przed kawiarnią i uśmiechały się do przechodniów, próbując z nimi nawiązać kontakt.
Kiwnąłem głową, że chcę posłuchać.
- Pewnie wiesz tylko, że zostawiłam męża z dzieckiem? Zresztą, to też nie całkiem tak. Chciałam być z moim dzieckiem... z Mateuszkiem. Ale Jarek, mój mąż, nie chciał mi go oddać. Nawet moja własna rodzina była za nim. A mój nowy mężczyzna też raczej nie tęsknił za kolejnym maluchem. Miał już dwóch chłopaków, młodszych ode mnie tylko o parę lat. A ja nie byłam dość mocna, żeby walczyć o swoje dziecko – spuściła wzrok. – Z tym nowym mieszkałam prawie dwa lata. Było nam dość dobrze, bywaliśmy w wielu miejscach i choć wiedziałam, że traktuje mnie jak ozdobę, nie przeszkadzało mi to.
Miała bardzo zniszczoną twarz. Trochę pewnie przez alkohol, trochę przez zbyt dużo kosmetyków. Wyglądała, jakby była dobrze po czterdziestce, choć przecież, tak jak ja, musiała ledwo skończyć trzydzieści. A jeszcze w dodatku ten jej strój...
- Ale w końcu zaczął później wracać do domu. Myślałam nawet, że znalazł sobie kogoś nowego. Rzeczywistość okazała się jeszcze bardziej prozaiczna. Któregoś dnia zadzwoniła jakaś życzliwa dama... Nie uważasz, że świat jest pełen „życzliwych” osób, które zawsze, chętnie przekażą nam informację o tym, co może nas zmartwić? Ale mniejsza o to. Ta życzliwa, to była jakaś jego dawna kochanka. Powiedziała, że on.... – wzięła głębszy oddech, a ja zastanawiałem się przez moment, dlaczego nie wymieniła jego imienia – że on chodzi po prostu do burdelu – widać było, iż to wyznanie dużo ją kosztuje.
- Kochałaś go?
- Czy go kochałam? – roześmiała się tak głośno, że spojrzeli na nas ludzie siedzący przy innych stolikach. Jednak moje pytanie musiało ją utwierdzić w przekonaniu, że byłem dobrym wyborem na spowiednika. Widać to było w jej oczach. – Czy dwudziestolatka może kochać dwa razy starszego faceta, który jest ustawiony w życiu i ma pełno kasy? Nikt w to nie uwierzy. Wszyscy są pewni, że jest z nim wyłącznie dla pieniędzy albo jego pozycji. Albo dla jednego i drugiego.
- Ale ty go kochałaś?
- Być może.
- A więc jednak kochałaś.
- Skąd ta pewność?
- Talleyrand, mistrz dyplomacji, powiedział kiedyś coś takiego: „Kiedy dama mówi „nie”, to znaczy „być może”, kiedy mówi „być może” to znaczy „tak”.
- A kiedy mówi „tak”?
- To wtedy nie jest damą.
Po raz pierwszy ujrzałem na jej twarzy zwykły uśmiech. Nie cyniczny półuśmieszek zgorzkniałej, zmęczonej życiem kobiety, ale normalne rozbawienie. To być może trochę ją odprężyło, bo ruszyła z marszu w dalszą część swojej opowieści.
- Zapytałam go, dlaczego to robi. Nawet nie próbował zaprzeczać. Stwierdził tylko, że potrzebuje cały czas odmiany, bo to go nakręca do życia, do pracy. A ja, po prawie dwu latach, już nie mogę go niczym zaskoczyć. Poza tym, dodał, to są jego pieniądze i może z nimi robić, co zechce. Oprócz tego, powinnam się cieszyć, że nie szuka żadnej na stałe – do stolika podeszła kelnerka, żeby spytać, czy czegoś nie trzeba. Ja miałem pełną szklankę, a Magda przecząco pokiwała głową. – Postanowiłam udowodnić mu, że bardzo się myli. Czasem, po jakimś szczególnie udanym interesie, przychodził do domu ze swoim wspólnikiem i opijali sukces. Byli nierozłączni od dziecka, bardzo do siebie podobni. Jedyne, co ich tak naprawdę różniło, według nich, to były kobiety. Te były zawsze inne. Ale tego wieczoru dolewałam mojemu mężczyźnie o wiele więcej wódki, niż jego gościowi. I kiedy „mój” zległ pijany na kanapie, zaczęłam się dobierać do jego przyjaciela, siedzącego na fotelu obok. Nie było z tym żadnego kłopotu. Nie miał najmniejszych oporów i tylko patrzył co chwila na bok, czy jego stary kumpel się przypadkiem nie poruszy.
Z niepokojem spojrzałem na zewnątrz. „Koleżanki” Magdy zbierały się do odejścia, a jedna z nich zerkała w naszą stronę, jakby chcąc ją przywołać do siebie. Na szczęście ona była odwrócona do nich tyłem.
- Ale on spał, jak zabity. Następnego dnia zamówiłam kuriera i wysłałam mu do pracy kasetę video. Wiedziałam, że prędzej uwierzyłby kumplowi niż mnie, dlatego wszystko nagrałam. Otworzyłam butelkę wina i czekałam. Wrócił błyskawicznie do domu. Spojrzał na mnie wściekły i powiedział tylko: „Wcale mnie nie zdziwiłaś. Wiedziałem, że jesteś dziwką – powiedziała to tak głośno, że ludzie ponownie na nas spojrzeli. To pewnie przez jej strój. – A teraz wynoś się. I nie licz na to, że mnie, kiedyś, jeszcze czymś zaskoczysz.” – kiedy to mówiła, uśmiech zadowolenia nie znikał z jej twarzy.
- Tobie się jednak udało? – domyśliłem się.
- Owszem. Jeszcze tego samego dnia zatrudniłam się w jego ulubionym burdelu. Z moją urodą nie miałam z tym problemu. Nie musiałam na niego długo czekać, bo jak się okazało, miał zwyczaj zaliczania każdej nowej pracownicy. I kiedy wszedł do mojego pokoju, zobaczyłam na jego twarzy zdziwienie – miała teraz tryumfującą minę, choć zwycięstwo, które odniosła, było raczej gorzkie. – Myślałam, że wylecę z mojej nowej pracy. Ale okazało się, że właściciel nie przepadał za moim „byłym” i jak usłyszał całą historię, był szczerze ubawiony. Przeniósł mnie tylko do innego lokalu.
- Długo u niego pracowałaś?
- Kilka lat. To był naprawdę dobry czas. Byłam młoda i piękna, miałam wielu interesujących klientów. Gdybym znała języki i obsługę komputera, pewnie zostałabym sekretarką któregoś z nich. Ale może to nawet lepiej, że pozostałam w swoim zawodzie. Przynajmniej mogłam żyć uczciwie. Jedyne, co było w tym fachu złe, to, to, że dzięki temu Jarek uzyskał zakaz mojego widywania się z Mateuszkiem. Dlatego byłam bardzo zdziwiona, kiedy któregoś popołudnia kierownik obudził mnie słowami: ”Wstawaj, syn do ciebie przyszedł.” Z przerażeniem przeszukałam cały swój pokój, bo nie miałam nic porządnego do ubrania. W końcu założyłam jakieś stare jeansy i kilka bluzek, które łącznie zakrywały wszystko, co potrzeba.
- Poznałaś go?
- Oczywiście. Cały czas go widywałam... z ukrycia.
- A co się stało, że przyszedł?
- Mój mąż i jego rodzice mieli wypadek samochodowy. Przeżył tylko Mateuszek. I musiałam zacząć życie od nowa.
- Siostro Mario, musimy już iść – jej „koleżanka” weszła do kawiarni.
Magda wstała. Czerń habitu świetnie podkreślała wyrazistość jej rysów.
- Często bywasz w tym miejscu?
- Czasami.
- To może jeszcze kiedyś dokończę ci moją opowieść – wyszła razem ze swoją towarzyszką.
Spojrzałem na zegarek. A potem na kartki z notatkami, leżące przede mną. Moja zakręcona powieść wydała mi się dalece mniej niezwykła, niż kilka minut temu. Do głowy przyszedł mi banał o tym, że życie pisze najlepsze scenariusze. Tyko dlaczego tak jest?
Zastanawiałem się nad tym dłuższą chwilę. Doszedłem do wniosku, że to chyba dlatego, że kiedy ja, lub jakikolwiek inny pisarz, zechcemy coś opowiedzieć, to musimy dbać o wiarygodność swojej historii. A życie plecie największe bzdury, mając w głębokim poważaniu realizm zdarzeń. Bo nikt mu nie zarzuci niewiarygodności.
Dlatego, jeśli teraz napiszę kilka prawdziwych, życiowych opowieści, to i tak w nie nikt nie uwierzy.