Ta witryna wykorzystuje pliki cookies do przechowywania informacji na Twoim komputerze. Bez nich strona nie będzie działała poprawnie. W każdym momencie możesz dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies.
41244 osoby czytały to 575774 razy. Teraz są 2 osoby
      2 użytkowników on-line
     Tekst DO AUTORÓW BLOGERÓW I WSZYSTKICH ZAINTERESOWANYC
     był czytany 1272 razy

DO AUTORÓW BLOGERÓW I WSZYSTKICH ZAINTERESOWANYC

   

Ponieważ moi adwersarze i tak uznają, że piszę ten tekst aby podlizać się blogerom recenzentom, najlepiej jak sam od razu przyznam się do takiej głównej motywacji. Taki już mam zresztą charakter, że uwielbiam się podlizywać Czytelnikom. A właśnie głównie jako Czytelników postrzegam autorów blogów z recenzjami.
   

Ich przeciwnicy ustawiają ich przede wszystkim jako recenzentów i stawiają im wymagania niemal równe profesjonalnym krytykom literatury. No, czasem łaskawie je obniżają, żądając jednak by stosowali się do pewnych elementarnych zasad recenzji gazetowych. Nie zauważają przy tym, że mamy tu do czynienia z zupełnie innym gatunkiem z pogranicza literatury. Ja nazywam go recenzją czytelniczą. Dawniej istniała ona głównie w przekazie ustnym, zaś na piśmie jedynie w formie ulotnej w postaci listów wymienianych między znajomymi.  Teraz, dzięki Internetowi i blogom, ma szanse na dłuższe zaistnienie. Od ładnych kilku lat rozwijała się nie niepokojona przez nikogo, a nawet postrzegana raczej pozytywnie jako ciekawe zjawisko.
   

Ostatnio się to zaczęło zmieniać. Dlaczego? O tym w podsumowaniu. Wcześniej bowiem chciałbym się rozprawić z mitami i stereotypami, którymi posługują się nieprzychylne blogowym recenzentom osoby. Zacznę od elementu tych zarzutów jakim jest brak profesjonalizmu recenzenckiego. Przede wszystkim profesjonalizm, dla mnie, wiążę się z zapłatą za wykonaną prace. Tylko bowiem wtedy można go wymagać. Adwersarze blogerów recenzentów mówią, że są oni wynagradzani, bo dostają książki. Sprawdźmy zatem jakie to kokosy. Recenzent otrzymuje książkę o wartości średnio trzydziestu złotych. Potem może ją wystawić np. na allegro i dostać za nią dziesięć złotych, oczywiście pod warunkiem, że ktoś będzie chciał ją kupić. Recenzent więc za kilka dni pracy (czytanie plus pisanie) jest w stanie osiągnąć korzyść majątkową o wartości 40 PLN. Realnie może nie mieć z tego złotówki. Bo danej książki i tak by nie kupił a na allegro nikt się na ten bestseller nie skusił. Załóżmy jednak, że w końcu książkę jakoś uda się sprzedać/wymienić na inną pozycję. I powiedzmy, że faktycznie jakoś da się im przypisać kilkunastozłotowy zysk. To czy naprawdę uważacie, że przy takiej kwocie blogerzy recenzenci cokolwiek zarabiają na tym? Jak się zsumuje te zarobki miesięcznie to może wyjść tego z 80 albo i 90 złotych.  Wiem, że kilku najpopularniejszych blogerów recenzentów coś tam zarabia. Nie jest to jednak dużo a poza tym nie rzutuje na ocenę dochodowości całej „branży”.   
   

Słyszałem też zarzuty, że blogerzy recenzenci biorą się za ksiąki w gatunkach, na których się nie znają lub których nie lubią, a nie powinni tego robić. Moim zdaniem nic bardziej błędnego. Ta omyłka wynika właśnie z niezrozumienia tego, czym jest recenzja czytelnicza w odróżnieniu od zwykłej. Ta zwykła to wiwisekcja tekstu, rozebranie go na części pierwsze, odkrycie kontekstów. Recenzja czytelnicza ma pokazać jak zdaniem jej autora książka broni się jako książka. Bez kontekstów, podtekstów i trzecich den. Ma służyć też poszerzaniu grona odbiorców poza ramy fanów gatunku. Ja sam, choć nie jestem fanem fantastyki i sf polecam znajomym Zajdla a odradzam Sapkowskiego. Bo ten pierwszy, dla mnie, zdecydowanie wyrósł ponad gatunek a ten drugi jest tylko dla miłośników i nie ma nic ciekawego do powiedzenia innym. I żeby tak stwierdzić nie muszę napisać pracy magisterskiej z tej dziedziny. Takie mam po prostu odczucie jako sceptycznie nastawiony do tych gatunków.  
   

Dość często zarzucane jest blogerom „spojlerowanie”. Prawda to i nieprawda. W gazetowych recenzjach spojlerowanie też istnieje. Tylko mają one ten mankament, że nie da się spojlerów stamtąd usunąć. W recenzjach czytelniczych, umieszczanych na blogach, ten problem nie istnieje. Sam kilkukrotnie miałem takie przypadki, że w recenzjach moich książek były spojlery, co jest szczególnie nie fajne w tworzonych przez mnie kryminałach. Zawsze wtedy pisałem do recenzentki, wskazując konkretne fragmenty. I nigdy, podkreślam, nigdy nie było problemu z usunięciem spojlera. Wystarczyła jedynie kulturalna prośba. Trzeba zrozumieć, że recenzent to też człowiek, który może się pomylić, nie mieć świadomości i nie zauważyć. I o ile w gazecie zwykle ktoś wcześniej czyta te recenzje przed opublikowaniem i powinien wyłapać te błędy to blogerzy, w 99% piszący społecznie, nie mają takiej możliwości. Należy więc im zwyczajnie pomóc w redakcji, bo leży to w naszym interesie i wszelki obrażanie się o to, nie ma sensu. Ale żeby tak robić, powinniśmy dostrzec w recenzentach blogowych naszych, pisarzy, sojuszników a nie wrogów.
   

I o to właśnie apeluję do innych piszących kolegów i koleżanek (jak również do odbiorcó literatury niechętnych blogowym recenzentom). Wiem, że niektórzy z Was ze mną się zgadzają, choć są na pewno tacy, których oburza nieprofesjonalizm lub negatywna ocena wystawiona ich książkom przez blogerów recenzentów. Traktujmy jednak blogerów  jako naszych potencjalnych sojuszników. Nie mamy ich w naszym kraju zbyt wielu. A oni mogą się odwrócić od polskich piszących, nie chcąc się narazić na połajanki, groźby itp. Bo jeśli nie oni, to kto dobrze o nas napiszę? Oczywiście możemy liczyć na recenzentów z mediów. Ale nie przypadkiem w Polsce, mimo wszystko, nie zdobyli sobie zbyt dużego prestiżu jako grupa zawodowa. Ostatnie skandale literackie przed rozdaniem Nike potwierdziły obawy większości czytelników, że są dalecy od obiektywizmu. I nie ma u nas postaci na miarę Marcela Raicha Ranickiego czy najważniejszych amerykańskich recenzentów. Są oczywiście recenzenci wpływowi ale nie tak bardzo. I na podstawie własnych doświadczeń uważam, że sobie na to zasłużyli. Już pal sześć, że oceniają często według kryteriów ideologicznych. Ale też wymagają dodatkowych świadczeń na swoją rzecz. Pokazał to dobitnie skandal Dunin-Karpowicz a ja sam odczułem to już dziesięć lat temu, kiedy pewien redaktor odesłał mnie spod telewizyjnego studia, gdzie miałem mu udzielać wywiadu. Jak to bez cienia żenady ujął, mój wydawca jeszcze się z nim "nie rozliczył za poprzedniego autora”. 
   

A w przypadku blogerów recenzentów możemy mieć w zasadzie stuprocentowa pewność, że ich opinia o książce jest rzeczywiście ich własna. Że nie została kupiona. Tak, wiem, niektórzy właśnie tak uważają, że została kupiona przez nadesłanie książki, bo blogerzy recenzenci wystawiają głównie dobre oceny książkom. Ale to jest zwykle tak, że blogerzy sami wybierają pozycję do zrecenzowania. I przy tym wyborze kierują się czynnikami, które mogą sprawić, że dana książka ma większe szansę na ich pozytywną opinię. I dlatego nieprzychylne recenzje zdarzają im się rzadziej niż recenzentom gazetowym piszącym z obowiązku. Ci drudzy zwykle są bez wyjścia, muszą doczytać do końca i się wypowiedzieć. A blogerzy recenzenci, jak książka im się nie podoba odkładają ją i nie zmuszają się do przeczytania.  Jak każdy czytelnik. Stąd efekt w postaci przeważnie dobrych recenzji na blogach czytelniczych.
   

Zdarzają się (mnie również) te złe opinie. Ale jako dorośli ludzie musimy przyjąć do wiadomości fakt, że nie wszystko, co napiszemy musi spodobać się każdemu czytelnikowi. Nawet jeśli jego brak entuzjazmu wynika z niezrozumienia pewnych partii tekstu. Sam miewam takie wypadki, ale moją jedyna reakcją bywa mail do blogera gdzie, kulturalnie, staram się udzielić odpowiedzi na jego wątpliwości. Nigdy jednak w takim wypadku nie proszę o usunięcie nieprzychylnych fragmentów, bo każdy ma prawo do błędnej oceny. I zakładam przy tym, że to może ja coś źle napisałem. Miałem już takie przypadki, gdy po reakcji czytelników wiedziałem, co zepsułem i poprawiałem to. Dlatego też uznaje za niepoważne zarzuty, że z recenzji czytelniczych nie można wyciągnąć wniosków co do doskonalenia warsztatów. Jak się chce, to można. Trzeba tylko nauczyć się nie obrażać na nie ale czytać ze zrozumieniem. Bo nawet jeśli nie jest to akademicka analiza krytycznoliteracka, to można często znaleźć w niej wiele ciekawych elementów. A nieprzychylne opinie wbrew pozorom nie muszą tylko zniechęcać ale czasem też mogą zachęcić do przeczytania naszej książki.
   

I naprawdę nie wymagajmy żeby każdy autor dłuższej opinii o książce robił to w sposób zgodny z kanonem recenzenckim.  Zrozummy, że pełnią oni ważną opiniotwórczą role nie do przecenienia. Moim zdaniem to również im zawdzięczamy to, że od kilku lat zmienia się wstydliwa statystyka, która sprawiała, że Polska była w zasadzie jedynym cywilizowanym krajem gdzie czytano więcej autorów obcojęzycznych. Załamywali nad tym ręce i pisarze, i wydawcy, i recenzenci dużych gazet. Nie chcieli moim zdaniem zauważyć takiej prostej prawidłowości, że przez dobrych dwadzieścia lat po 89 roku, promowano głównie autorów dzieł ambitnych, wysublimowanych intelektualnie, przełamujących tabu i tym podobnych. Czyli mówiąc wprost, takich, którzy nie mieli szans trafić do szerszego grona czytelników. I głównie ci nadambitni autorzy mogli liczyć na przychylne recenzję i laury. I to wtedy pojawiła się opinia wśród polskich czytelników, że nasz rodzimy autor nie potrafi napisać książki sprawnej warsztatowo, ciekawie opowiedzianej, wciągającej od pierwszych stron, za to z pewnością dobrze wychodzi mu tzw. strumień świadomości. Spotkałem się nieraz na blogach recenzenckich z taką oceną, najczęściej już przy okazji jakiejś radości, że oto jednak są i polscy autorzy piszący ciekawie.  
   

A teraz to negatywne nastawienie czytelników się zmienia. Z pewnością nie jest to tylko zasługa blogerów recenzentów. Również wydawcy zaczęli szukać mniej ambitnych za to bardziej poczytnych autorów.  Swoje zrobiły też Dyskusyjne Kluby Książki, działające już przy około tysiącu bibliotek w Polsce. Choć pewnie gdyby krytycy blogerów recenzentów posłuchali dyskusji w klubach, złapali by się za głowę, zabronili dyskutantom rozmawiać i kazali wezwać recenzenta z doświadczeniem, który by nieszczęsnym fachowo objaśnił co poeta miał na myśli. Na szczęście patronujący DKK Instytut Książki zachowuje w tej kwestii więcej zdrowego rozsądku niż przeciwnicy blogerów recenzentów. Na swojej stronie zaznacza bowiem że DKK są: "Dla osób, które lubią czytać i rozmawiać o lekturze, poznawać nowych autorów i gatunki literackie. Ważne: uczestnicy nie muszą prowadzić poważnych dyskusji, ani znać się na literaturze". I to założenie mogliby sobie wziąć do serca i pod rozwagę również wszyscy przeciwnicy blogerów recenzentów.
   

Na koniec można zatem zapytać, dlaczego akurat teraz blogerzy recenzenci zaczęli wzbudzać takie emocje u nieprzychylnie zrecenzowanych autorów jak i szerzej w mediach? Sygnał do ataku, moim zdaniem, dała Gazeta Wyborcza słynnym już tekstem „Recke miodzio napisałaś”. Zaraz potem zakotłowało się na internetowych forach, gdzie ośmieleni internauci, podnieśli rwetes. Kolejnym tej, w moim odczuciu, nagonki było obrażenie się pewnego pisarza.
   

Według mnie przyczyny należy szukać nie w słabości owych recenzji, wynikającej z rzekomej nieprofesjonalności, ale w rosnącej sile blogerek, która niepokoi różne osoby. I w mojej opinii tekst Wyborczej nieprzypadkowo ukazał się kilka dni po skandalu Dunin Karpowicz (obecnie skrzętnie zamiecionym pod dywan). Skandal ten obnażył, moim zdaniem, sposób uzyskiwania pozytywnych recenzji w środowiskach opiniotwórczych związanych tak czy inaczej z Krytyka Polityczną (bo to ona jest „rozsadnikiem” wszelkiej maści recenzentów kulturalnych po różnych redakcjach), gdzie talent autora jest najmniej ważnym elementem. Nie wystarczy również jego świadomość ideologiczna bo potrzebna jest także gotowość do świadczenia konkretnych usług na rzecz opiniotwórczych recenzentek/krytyczek. Po tym wszystkim nawet osoby, które trudno posądzić o nieprzychylność dla Gazety Wyborczej (jak Karolina Korwin Piotrowska) mówiły głośno o tym, że nie wolno już ufać jej opiniom literackim.
   

Z jednej strony można więc tekst „Recke…” traktować jako jedną z przykrywek skandalu Dunin Karpowicz, a z drugiej jako neutralizowanie potencjalnego zagrożenia w dziedzinie opiniotwórczości. A ponieważ ja mam taki odruch warunkowy, że automatycznie staje po stronie ofiar nagonek to jest to kolejna motywacja napisania tego tekstu. Bo robię tak bez względu na to, czy emocjonalnie jestem zaangażowany po czyjejś stronie (tu jestem) czy nie. Ciut wcześniej broniłem również na różnych forach Rusinka, z zawodu „sekretarza Szymborskiej”, który został, moim zdaniem, zaatakowany z podobnych przyczyn, czyli ze strachu przed utratą monopolu na opiniotwórczość i promowanie właściwych osób. Broniłem go, choć on sam ani ziębi mnie ani grzeje, a nasza noblistka nie należy do moich ulubionych poetów. Ale nie cierpię, gdy nagle ni stąd ni zowąd zewsząd unosi się niespodziewane oburzenie moralne na osoby czy zjawiska. Zawsze też staram się dociec do źródeł tego "wzmożenia", bo w jego spontaniczność zwyczajnie nie wierzę.
 
   

Dlatego spodziewam się zresztą, że owa nagonka będzie wciąż trwała i będzie podsycana co i raz artykułami w różnych opiniotwórczych mediach. Mam więc na koniec dla blogerów książkowych smutną wiadomość: Wasz czas ochronny skończył się i teraz musicie się przygotować na to, że coraz częściej będą ustawiani w pozycji „czarnego luda”. Trzymam kciuki, żebyście tę nagonkę przetrzymali i wciąż nie zrażali się do czytania i opiniowania książek polskich autorów.  

Komentarze czytelników