Tekst SÅUÅ»BOWA WIGILIA
był czytany 2141 razy
SÅUÅ»BOWA WIGILIA
Kiedy zacząłem swoją pierwszą robotę, nie miałem oczywiście zielonego pojęcia o stosunkach panujących w pracy. Dlatego gdy szef ogłosił, że wieczorem jest firmowe wyjście do pubu, przyjąłem to z zadowoleniem. Nikt nie wiedział dlaczego zostałem przyjęty i większość moich kolegów i koleżanek patrzyła na mnie wilkiem. Gdy wytłumaczyłem, że wysłałem po prostu swoje CV i dobrze się zaprezentowałem na rozmowie kwalifikacyjnej, nikt mi nie wierzył. Uznałem więc, że może podczas tego wyjścia przełamię pierwsze lody...
Jednak złośliwy los – który potem uznałem za Opatrzność – sprawił, że nie mogłem dotrzeć do pubu, gdzie spotykali się moi koledzy. Następnego dnia rano wbiegłem w pośpiechu do windy, w której stał już szef. Na mój widok twarz mu stężała i wykrztusił tylko:
- Masz minus.
Po tych sÅ‚owach odwróciÅ‚ siÄ™ do mnie plecami, co zostaÅ‚o przyjÄ™te z ogromnÄ… radoÅ›ciÄ… przez koleżankÄ™, jadÄ…cÄ… razem z nami. Wkrótce caÅ‚a firma wiedziaÅ‚a, że „mam minusâ€. MiaÅ‚o to ten dobry skutek, że przestaÅ‚em być uważany za protegowanego szefa. Z tego powodu spotkaÅ‚ mnie jednak jeszcze wiÄ™kszy ostracyzm, no bo kim ja niby byÅ‚em? Wszyscy byli pewni, że dÅ‚ugo miejsca w tej firmie nie zagrzejÄ™. Mieli racjÄ™. Po okresie próbnym nie przedÅ‚użono ze mnÄ… umowy.
Pewnie większość normalnych ludzi zareagowałaby na tę sytuację przystosowaniem się do warunków. Ja także jestem odległy od bycia buntownikiem, ale jest we mnie mały diabełek przekory, który nie pozwala zaakceptować rzeczy, na które nie mam ochoty. Dlatego obiecałem sobie, że przenigdy w życiu nie będę uczestniczył w żadnych firmowych, czy nawet półfirmowych, imprezach.
Wyjątkiem była jedynie Noc Reklamożerców, w której to przez kilka lat z lubością brałem udział wraz z moją żoną. Trudno jednak stwierdzić, że było to służbowe wyjście. Tylko bowiem my dwoje siedzieliśmy bite osiem godzin na sali, zachwycając się różnymi reklamami z całego świata. Reszta branży po pierwszej godzinie zaczynała bankiet i piła do rana na umór. Na salę wracali tylko niektórzy, żeby przekimać godzinkę w fotelu.
Moi współpracownicy różnie reagowali na odmowę uczestnictwa przeze mnie w firmowych impre-zach. Większość brała mnie po prostu za lekko zwariowanego odmieńca, co w tej branży jest nawet dobrze widziane. Jednak brak mojego instynktu samozachowawczego zwykle sprawiał, że po jakimś czasie moi nowi szefowie przestawali się do mnie odnosić z entuzjazmem. Coraz mniej ich interesowały moje pomysły na reklamy, coraz bardziej to, dlaczego nie chcę się z nimi napić wódki. Bo jak wiadomo, kto nie pije ten donosi. I tu pojawiało się pytanie: komu? Jeden z nich nie wytrzymał i zapytał:
- Jacek, czemu nie chcesz pojechać z nami na trzy dni na Mazury? Firma za wszystko pÅ‚aci, alkoholu w bród, żona nie stoi nad gÅ‚owÄ… i nie zabrania pić – tu twarz mu siÄ™ rozjaÅ›niÅ‚a szczególnie, gdyż jego małżonka znana byÅ‚a z „twardej rÄ™kiâ€.
- Ja pijÄ™ zawsze, kiedy mam na to ochotÄ™.
Spojrzał na mnie z mieszanką niedowierzania i zazdrości. Nie dał jednak za wygraną.
- Ale firma powinna być jak rodzina...
- Dlaczego?
- Jak to, dlaczego? – tego pytania najwyraźniej nikt mu nigdy nie postawił, bo nie był w stanie ukryć zdziwienia. – No, bo... tak powinno być!
- Ale ja już mam jedną rodzinę i drugiej nie potrzebuję. Najbardziej lubię spędzać wieczory z moją żoną, w weekendy lubimy bywać u naszych rodziców, dziadków, ciotek i wujków. To nam absolutnie wystarcza.
Takie destruktywne podejście do sprawy, skutkowało oczywiście tym, że nie potrafiłem dłużej nigdzie zagrzać miejsca. Nikt mnie wprawdzie nie zwalniał, bo trudno się było przyczepić do wypełniania przeze mnie obowiązków, ale szefostwo traktowało mnie ze wzrastającą nieufnością. Współpracownicy zaś uważali chyba, że się wywyższam, skoro nie chcę nigdzie z nimi wychodzić.
Pewnie dlatego część z nich była zdziwiona, że po zmianie miejsca pracy bardzo chętnie utrzymywałem z nimi kontakt. To jednak powodowało w ich głowach dodatkowe zamieszanie, bo nikt już naprawdę nie był w stanie zrozumieć mojego oślego uporu. Wiedzieli, że nie jestem konfliktowy, zawsze wypełniam polecenia przełożonych i z nimi nie dyskutuję. I tylko w tym jednym przypadku im się sprzeciwiam.
Zastanawiałem się wspólnie z żoną, jak temu zaradzić na stałe i żeby nikt nie miał do mnie pretensji. Wymyśliliśmy, że powiem, iż jestem alkoholikiem, który po prostu ze względów zdrowotnych nie może uczestniczyć w takich imprezach. Zaniechaliśmy jednak wprowadze-nia tego planu w życie. Bo ktoś, całkiem sensownie, mógłby z kolei uznać, że jako alkoholik jestem mało wiarygod-nym pracownikiem.
Dlatego za każdym razem musiałem sobie radzić doraźnie, wymyślając imieniny u cioci, urodziny teściowej i tym podobne. Zdaję sobie sprawę, że mało kto wierzył w moje wymówki, ale to mnie nie obchodziło. Przynajmniej nie marudzili mi już więcej i nie przychodzili do mnie.
Lecz w jednej z firm trafiłem na szefa-spryciarza. Zorientował się szybko w mojej niechęci do służbowych wyjść. Dlatego któregoś razu najpierw powiedział, że za kilka dni szykuje się nam wyjątkowo dużo pracy i czy w związku z tym mógłbym zostać kilka godzin dłużej? Takim prośbom nie odmawiałem, więc zgodziłem się bez oporu. W przedświątecznym okresie takie nadgodziny to zresztą w branży reklamowej sprawa normalna. Następnego dnia dowiedziałem się jednak, że nie czeka mnie żadna praca, ale służbowa wigilia. Szef zaś chodził dumny jak paw ze swojego podstępu.
Przez pół dnia zastanawiałem się jak wybrnąć z tej sytuacji. W nagłą chorobę by nie uwierzył. Tłumaczenie baranowi, że Wigilia to święto wyjątkowo rodzinne, na dodatek bardzo ściśle przywiązane do konkretnego dnia, mijało się z celem. Mówienie o niesmaku jaki odczuwam dzieląc się opłatkiem z setką bliżej nieznanych mi osób, potraktowano by jako zamach na firmę. Musiałem wymyślić coś innego, wyjątkowo mocnego. Coś, co zwali go z nóg.
- Jestem Żydem – powiedziałem na progu jego gabinetu.
- Co proszę? – nie bardzo chyba jeszcze pojmował, po co do niego przyszedłem.
- Jestem Żydem. Dlatego nie mogę być na Wigilii.
Cios był rzeczywiście bardzo mocny. Przez moment zastanawiałem się, czy jednak odrobinę nie przesadziłem. Szefowi bowiem wypadł z ręki kubek z kawą, a bezgłośnie poruszające się usta nie były w stanie nic z siebie wykrztusić.
- Czy to ci przeszkadza? – zapytałem, co natychmiast odblokowało mojego szefa.
- Ależ skąd! – przyznanie się w tej branży do antysemityzmu mogło oznaczać wyłącznie śmierć cywilną. – Nigdy w życiu.
- To cieszę się. Sam rozumiesz, że w tej sytuacji, nie mogę iść na Wigilię.
- Dlaczego?
- Bo w mojej religii nie ma takiego święta. Powiem więcej, to święto obraża moją religię.
- Obraża? – był naprawdę przerażony. – To my możemy odwołać... – chyba sam nie wiedział, co mówi.
- Nie trzeba. Jestem tolerancyjny. Możecie świętować.
Jak najszybciej odwróciłem się na pięcie, bo z mojego punktu widzenia sytuacja zrobiła się komiczna i z trudem powstrzymywałem śmiech. Nie przypuszczałem przy tym, że moja jednorazowa wymówka może mieć tak dalekosiężne konsekwencje.
Wigilia upłynęła oczywiście pod znakiem jednego wielkiego pijaństwa, o czym mogłem się przekonać oglądając później filmy, nakręcone w jej trakcie. Ta luźna atmosfera sprzyjała również temu, że wieść o moim pochodzeniu szeroko się rozniosła. Dotarła także do pokoju, w którym pracowałem.
- Wiesz, nigdy bym nie pomyślała, że jesteś Żydem – walnęła prosto z mostu moja koleżanka. – Nic o tym nie mówiłeś.
- Po prostu nie uważałem, że to istotne.
- A ja myślałam w pierwszej chwili, że zmyślasz. Ale jak wklepałam twoje nazwisko w google, to rzeczywiście wyskoczył mi jakiś spis przedwojennych gmin żydowskich.
Temat mojego rzekomego pochodzenia wyraźnie jÄ… pociÄ…gaÅ‚. SprzyjaÅ‚o mi moje niemiecko brzmiÄ…ce nazwisko, co dla wiÄ™kszoÅ›ci osób jest równoznaczne z jego semickim pochodzeniem. KiedyÅ› nawet prowadziÅ‚em wieczór pewnej poetki, która, publikujÄ…c pod pseudonimem, dawaÅ‚a wyraz swojej fascynacji kulturÄ… żydowskÄ…. Gdy zapytaÅ‚em, dlaczego w takim razie przyjęła nazwisko niemieckie, zamiast typowo żydowskiego, byÅ‚a zdruzgotana. Przez myÅ›l jej bowiem wczeÅ›niej nie przeszÅ‚o, że popeÅ‚niÅ‚a taki bÅ‚Ä…d. Podobny zresztÄ… bliźniaczo do bÅ‚Ä™du mojej koleżanki. Ta nie miaÅ‚a nawet pojÄ™cia, że gdyby przejrzaÅ‚a dokÅ‚adniej spis czÅ‚onków przedwojennych gmin żydowskich, to o wiele częściej wyskoczyÅ‚oby „Kowalski†czy „WiÅ›niewski†niż „Getnerâ€. A i jej samej nazwisko pojawiÅ‚oby siÄ™ tam bez cienia wÄ…tpliwoÅ›ci.
- Powiedz, czy miałeś żydowski ślub? – dopytywała się dalej z wypiekami na twarzy.
- Przepraszam cię bardzo, ale moja religia jest moją prywatną sprawą – uciąłem rozmowę ku jej niekłamanemu żalowi.
Od tego czasu przestało mi grozić również przychodzenie do firmy w soboty. Przy pierwszej próbie namówienia mnie na ten termin pracy, rzuciłem tylko króciutkie słowo „szabas†i szef nie protestował nawet przez moment. Niedziele na szczęście zwyczajowo były wolne, dlatego miałem w miarę normalne weekendy.
Właściwie zacząłem mieć idealne warunki pracy. Wszyscy obchodzili się ze mną jak z jajkiem. Na początku mnie to bawiło, ale z czasem zaczęło męczyć. Dlatego postanowiłem zmienić pracę. Wysłałem w różne miejsca CV i wkrótce otrzymałem dobrą ofertę. Poszedłem złożyć do szefa wymówienie. Był autentycznie zmartwiony.
- Chyba cię w żaden sposób nie uraziliśmy?
- Ależ skąd. Pracowało mi się dobrze.
- No to czemu nas opuszczasz?
Przez chwilę zastanawiałem się, czy powinienem mu podawać prawdziwy powód mojej rezygnacji. W ten sposób ryzykowałem, że po wsze czasy zyskam śmiertelnego wroga. Zwyciężyło jednak moje nieuleczalne mentorstwo.
- Męczy mnie to, że wszyscy uważają mnie za Żyda i obchodzą się jak z jajkiem.
- Jak to uważają? To ty nim... – zaczęła do niego docierać brutalna prawda.
- Nie jestem.
- Ale wigilia... więc po co? – nie mógł zrozumieć.
- Po to, żebyś dał mi święty spokój. Wiedziałem, że gdy powiem ci, iż jako katolik nie mogę uczestniczyć w profanacji ważnego dla mnie święta, nie przyjmiesz tego do wiadomości. Ale gdy przedstawię się jako wyznawca innej religii, będę wolny. Bo ciebie, tak jak większość tzw.: „nowoczesnych†ludzi, cechuje wybiórcza tolerancja. Wszystkie mniejszości są dla was obiektem kultu, a większość, do której, chcąc nie chcąc, przynależycie, jest dla was tylko powodem do kpin – wstałem i ruszyłem do drzwi. Zanim wyszedłem, zostawiając oniemiałego szefa, rzuciłem jeszcze. – A prawdziwa tolerancja oznacza traktowanie z szacunkiem wszystkich. W tym także wyznawców własnej religii.