Tekst UÅšMIECH MAGDY
był czytany 1411 razy
UÅšMIECH MAGDY
Agencje reklamowe, w których pracowałem, były różnej wielkości. Czasem zatrudniały sto osób i były lokalnymi oddziałami, wielkich, międzynarodowych korporacji marketingowych, tzw. sieciówek. A czasem były to tylko kilkuosobowe firmy, gdzie grafik, czy copywriter, spełniali również rolę handlowca, kontaktującego się bezpośrednio z klientami. Takie „firemki†są nazywane butikami kreatywnymi, a „ich†marzeniem jest stanie się kiedyś dużą, poważną agencją.
Czym różni się praca w obydwu tych miejscach? Tak naprawdę różnic nie jest sporo. Wielkie agencje też są podzielone zwykle na mniejsze zespoły, cieszące się pewną autonomią. Oczywiście, „sieciówki†to molochy, ze wszelkimi tego wadami. Procesy decyzyjne są tam długie i często podejmowane poza granicami naszego kraju.
Jednak takie firmy majÄ… też swoje ogromne zalety. Nigdy nie brakuje im pieniÄ™dzy na wypÅ‚aty. A ponieważ klienci pochodzÄ… z miÄ™dzynarodowego „przydziaÅ‚uâ€, nie trzeba siÄ™ „zarzynaćâ€, żeby ich zdobyć. ZaÅ› butiki kreatywne muszÄ… siÄ™ wykazywać w tym wzglÄ™dzie czymÅ›, co eufemistycznie nazywa siÄ™ „elastycznoÅ›ciÄ… i dyspozycyjnoÅ›ciÄ…â€. Czyli speÅ‚nianiem każdej zachcianki byle bubka. Bez wzglÄ™du na to, czy poprosi o niÄ… w Å›rodÄ™ wieczór, czy w niedzielne popoÅ‚udnie.
Za to do butików czasem trafiają tacy klienci, którzy w życiu nie przyszliby do dużej, międzynarodowej agencji. Tacy, jak pan Leszek. Gdy pierwszy raz wkroczył do naszej firmy, mocno się przestraszyliśmy. Szefowa, Agnieszka, przełknęła głośno ślinę i powiedziała:
- O Jezu, przyszli po haracz.
Trudno było się dziwić jej reakcji. Oprócz pana Leszka weszło też dwóch osiłków, pozbawionych, wskutek intensywnych treningów na siłowni, szyi. Ale „goryle†na szczęście tylko się rozejrzeli i wyszli. Za to ich „boss†uśmiechnął się do nas szeroko.
- SÅ‚ucham pana.
- Przyszłem złożyć zamówienie.
- Aha – szefowa chyba nie bardzo chciała w to uwierzyć. – A na co?
- Ulotek potrzebujÄ™.
- Rozumiem. A jakich ulotek?
- A takich – sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej skórzanej kurtki i wyjął stamtąd plik ogłoszeń agencji towarzyskich, jakie kierowcy niemal codziennie znajdują za wycieraczkami samochodów.
To wyraźnie uspokoiÅ‚o AgnieszkÄ™. ZaprosiÅ‚a go do swojego gabinetu, który speÅ‚niaÅ‚ jednoczeÅ›nie rolÄ™ salki konferencyjnej. Tam przyjęła jego zamówienie. NastÄ™pnie odprowadziÅ‚a go do wyjÅ›cia, tytuÅ‚ujÄ…c już „panem Leszkiemâ€. I wÅ‚aÅ›nie miaÅ‚a zamknąć za nim drzwi, kiedy nasz gość odwróciÅ‚ siÄ™ i zapytaÅ‚.
- Państwo myśleli, że ja po haracz?
- No.... – szefowa nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. – Szczerze mówiąc, to tak.
- A od państwa jeszcze nikt nie ściąga?
- Nie.
- To jakby się jakiś pojawił, to proszę się na mnie powołać. Od razu wyjdzie. To do widzenia.
Zamknął za sobą drzwi, a my staliśmy trochę sparaliżowani. Z jednej strony, byliśmy zadowoleni, że przeżyliśmy tę wizytę. Z drugiej, mieliśmy świadomość, że to nie ostatni nasz kontakt z nim.
- I co teraz zrobimy? – zapytałem.
- Wykonamy zlecenie – westchnęła ciężko Agnieszka.
- Ale chyba nie jest tak źle – próbowała ją pocieszyć Magda, jedna z dwóch naszych graficzek. – Przecież nie przyszedł tu po pieniądze.
- Mylisz się – wtrącił się Mateusz, który odpowiadał za kontakty z drukarniami. – On nam na pewno za to nie zapłaci. I to będzie taka ukryta forma haraczu.
- No to do roboty, żebyśmy mieli z czego sfinansować reklamę tego jego burdelu – ucięła rozmowę Agnieszka. – To prosta rzecz, sama to zaraz zaprojektuję...
- A mogłabym ja? – zaproponowała nieśmiało Magda.
Jej prośba wprawiła nas w zdumienie. Magda była bardzo delikatną i cichą osobą. Głównie ze względu na nią obowiązywał w naszej agencji zakaz przeklinania. Choć nieraz mieliśmy ochotę „obsobaczyć†jakiegoś klienta, który w ostatniej chwili przysyłał jakąś sto pięćdziesiątą poprawkę.
Oprócz tego Magda była obdarzona niewiarygodnie pięknym uśmiechem. Roześmiane zdjęcie naszej koleżanki stanowiło zresztą tapetę i „wygaszacz†ekranu jej komputera. Dlatego nawet jeśli Magda była smutna, to ta fotografia nie pozwalała nam zapomnieć o jej wspaniałym uśmiechu.
- Ale wiesz, że będziesz musiała z nim porozmawiać, jak będzie chciał coś poprawić? – upewniła się Agnieszka.
- Tak. Ale ja mam po prostu fajny pomysł na taką ulotkę... – ledwo to powiedziała, a już się zaczerwieniła. Znów spojrzeliśmy na nią zdziwieni. Sądziliśmy, że jeśli nawet kiedyś za własną wycieraczką znalazła coś takiego, to wyrzuciła to, nie widząc zawartości. – No co? Patrzyłam na to z ciekawości zawodowej. A one wszystkie bardzo kiepskie były. Znaczy te ulotki – sprecyzowała.
Ulotka wykonana przez Magdę byłą rzeczywiście bardzo ciekawa. Nie będę się wdawał w techniczne szczegóły, bo nie sposób je opisać. Dość na tym, że panu Leszkowi spadła szczęka i wpatrywał się w projekt dość długo.
- To jest to, o co mi chodziło – powiedział w końcu.
- A jeśli chodzi o kosztorys – Agnieszka podsunęła mu zadrukowaną kartkę. Myśleliśmy, że nasz klient przyjmie stawkę bez zastrzeżeń, bo i tak nie będzie miał zamiaru płacić.
- Sporo – pan Leszek lekko się skrzywił.
- No bo mieliśmy dać to na najlepszym papierze. Możemy drukować na takim, jak to się zwykle robi. Wtedy będzie prawie trzy razy taniej.
- Nie. Niech to będzie na najlepszym papierze. A jeśli chodzi o należność za to...
- Wystawię panu fakturę i prześlę razem z ulotkami – błyskawicznie odpowiedziała nasza szefowa. Tę formę „płatności†ustaliliśmy w wyniku wewnątrzfirmowych dyskusji, jako najbezpieczniejszą dla naszego zdrowia i życia.
- Szczerze mówiąc wolałbym zapłacić od razu – pan Leszek sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął stamtąd pękający w szwach portfel. – Ile to razem będzie? – zerknął na kartkę z kosztorysem i zaczął odliczać nowiutkie dwustuzłotówki. Agnieszka razem z nami patrzyła na to w niemym zdumieniu. A on, jakby rozumiejąc nasze wewnętrzne obawy, zapewnił nas: - Państwo się nie boją. Prawdziwe są. O kurczę, brak mi stu złotych...
- Niech to będzie rabat – postanowiła szefowa. - W zamian za wpłatę gotówkową.
- To już jak pani uważa. Ale ja mogę zejść na dół i zawołać „Nygusa†– taki pseudonim miał jeden z jego ochroniarzy – to on mi pożyczy...
- Nie, nie, naprawdę nie ma o czym mówić.
Agnieszka nam potem wyznała, że bała się, iż nasz klient się po prostu rozmyśli. A poza tym, rzeczywiście mieliśmy ustalone, że za wpłatę w gotówce dajemy rabat. Tylko nikt w życiu jeszcze się nie zdecydował tak regulować należności. I to w dodatku z góry, jak zaliczkę!
O tym, że pan Leszek jest solidnym płatnikiem, mogliśmy przekonać się jeszcze wielokrotnie. Stał się bowiem jednym z najpoważniejszych klientów naszej firmy. Zaoferował nam nawet kiedyś, że jakby nam ktoś nie zapłacił, to on się może tym zająć. Oczywiście, grzecznie podziękowaliśmy.
Bywał u nas właściwie raz w tygodniu i siedział nie krócej niż dwie godziny. Zamawiał najróżniejsze folderki, ulotki i katalogi. Dlatego wtedy byliśmy „na bieżąco†z wszystkimi najbardziej wziętymi paniami z agencji towarzyskich w Warszawie. Podobno dzięki naszej pracy potężnie wzrosły mu obroty. Ale my wiedzieliśmy, że tak naprawdę, to on po prostu czuje się dobrze w naszym towarzystwie. A szczególnie zależy mu na uśmiechu jednej osoby...
Magdzie oczywiście początkowo to pochlebiało, tak jak każdej kobiecie. Lecz z czasem zaczęła się czuć z tym dziwnie. Szczególnie, gdy pan Leszek wręczał jej czasem jakiś drobiazg. Nie były to rzeczy zbyt cenne, ale świadczące o jego dużej sympatii. Dlatego Magdzie było nieswojo, bo wiedziała z kim ma do czynienia...
Chociaż, może nie do końca. Tak naprawdę nie mogliśmy z całą pewnością stwierdzić kim on jest, bo nie znaliśmy nikogo poza nim, kto by pochodził z półświatka. Ponieważ gazety o nim nie pisały, pomyśleliśmy, że nie był kimś znaczącym. Ale z drugiej strony, być może był na tyle sprytny, że nie rzucał się w oczy organom ścigania, sprawując w mafii kierownicze role.
On sam mówił o sobie oczywiście niechętnie. Ocenialiśmy, że dobiega pięćdziesiątki. O tym, że ma żonę, dowiedzieliśmy się przypadkiem. Kiedyś do agencji wszedł „Nygus†i oświadczył szefowi, że małżonka chce z nim rozmawiać. A ponieważ nasz klient miał wyłączoną komórkę (robił tak zawsze, gdy do nas przychodził), to zadzwoniła do jego ochroniarza. Pan Leszek był chyba trochę zły, że to się wydało, ale przeprosił nas i wyszedł porozmawiać z żoną.
Jak każdy człowiek z rozrzewnieniem wspominał swoją młodość. Karierę w półświatku zaczynał od „kręcenia na benklach†(to taka specyficzna gra w kości) na „Wyścigach†(warszawski tor wyścigów konnych) dla Pershinga. Dlatego bardzo zasmuciła go wiadomość o zabójstwie dawnego szefa.
- Ubek był z niego, ale porządny – określił go w rozmowie z nami.
Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę, że jest nieformalnie współwłaścicielem co najmniej pięciu agencji towarzyskich, rozsianych po całej Warszawie. O tym, czy czerpał jeszcze dochody z jakiś innych źródeł, nie mieliśmy pojęcia. Wiedzieliśmy, że oficjalnie jest tylko właścicielem niewielkiego zakładu grawerskiego. Taki miał zresztą wyuczony zawód, o czym mogliśmy się przekonać, gdy przed świętami przyniósł nam prezent. Była to sporej wielkości mosiężna tabliczka, z wygrawerowanym logo naszej firmy.
- Sam zrobiłem. Ręcznie, żadnym komputerem.
- To jest... to jest – Agnieszka była naprawdę wzruszona.
- Nie podoba się pani? – zaniepokoił się.
- Ależ to jest śliczne – powiedziała Magda z niekłamanym zachwytem a my potwierdziliśmy jej słowa kiwając głowami.
- E tam, takie tam – spuścił skromnie oczy, ale widać było, że nasze szczere uznanie sprawiło mu dużą przyjemność.
Przy okazji tego „prezentu†wyszÅ‚o na jaw, że pan Leszek ma skrywane talenty plastyczne. Dawno temu chciaÅ‚ je nawet rozwijać, ale szybko musiaÅ‚ zarabiać na siebie. A w poÅ‚owie lat siedemdziesiÄ…tych „zawodówka†grawerska byÅ‚a jedynym miejscem, gdzie artystyczne ciÄ…goty można byÅ‚o jak najszybciej poÅ‚Ä…czyć ze zdobywaniem konkretnego „fachuâ€.
Nasze uznanie (wyrażone również tym, że tabliczka zawisła centralnie na drzwiach wejściowych do firmy) sprawiło, że zaraz po Nowym Roku pan Leszek zdecydował się przynieść do nas i pokazać swój największy skarb. Stary blok rysunkowy, o pożółkłych kartkach, gdzie były jego dzieła z czasów szkolnych. Oczywiście, brakowało w nich techniki, perspektywa się łamała, ale trzeba było jednoznacznie stwierdzić, że miał talent.
Największe wrażenie zrobił na nas portret młodej dziewczyny o jasnych włosach i piwnych oczach. W pierwszym momencie myśleliśmy, że to jakaś młodzieńcza miłość pana Leszka. Zaś ja mógłbym przysiąc, że w oczach Magdy zobaczyłem mały błysk zazdrości. Po chwili jednak okazało się, że to matka naszego klienta.
- Umarła, jak miałem cztery lata. Ten portret namalowałem z jej zdjęcia. Noszę je zresztą cały czas przy sobie – przez chwilę zdawało nam się, że chciał sięgnąć do portfela. Ale zorientował się, że jak na poważnego gangstera, to za bardzo się rozkleił.
- A nie myślał pan po zakończeniu nauki w szkole, żeby jakoś doskonalić swoje umiejętności?
- Wie pani, pani Magdo, jakoś tak czasu nie było.
- To szkoda, być może zmarnował pan spory talent – Mateusz pokiwał głową.
- Państwo tak serio uważają? – był naprawdę zaskoczony naszymi przychylnymi reakcjami na jego pracę. – Ale teraz to już za późno.
- Nigdy nie jest za późno – powiedziała z przekonaniem Magda.
Tu musze wyjaśnić, że w ostatnim okresie stosunki między naszą koleżanką a panem Leszkiem zaczęły układać się w sposób, że tak powiem, właściwy. Doszliśmy do wniosku, że wcześniej nieco nadinterpretowaliśmy jego zachowania względem niej, biorąc za podstawę naszych przypuszczeń zajęcie naszego klienta. Teraz te relacje przypominały bardziej układ ojciec-córka, co odpowiadało zresztą różnicy wieku między nimi.
Na początku marca Mateusz, wielce podniecony, przyniósł nam ulotkę pewnej „konkurencyjnej†agencji towarzyskiej. Położył ją przed nami i tryumfująco obwieścił:
- Popatrzcie.
Jedno spojrzenie wystarczyło byśmy stwierdzili, że ulotka jest ordynarną podróbką tegoż wzoru, który wymyśliła Magda na samym początku współpracy z panem Leszkiem.
- To chyba znaczy, że nasze prace rzeczywiście przyczyniły się do wzrostu „obrotu†jego agencji towarzyskich – zauważyłem nieśmiało.
- No chyba tak – potwierdziła Agnieszka – Z czego się cieszysz? – zapytała uśmiechniętej Magdy.
- Kiedyś czytałam, że człowiek zostaje prawdziwym artystą wtedy, kiedy inni zaczynają go naśladować – odpowiedziała zadowolona.
Swoim artystycznym sukcesem postanowiła się pochwalić panu Leszkowi. To był jednak, niestety, błąd. Bo kiedy on zobaczył ten plagiat, spoważniał w jednej chwili, a jego twarz zrobiła się groźna.
- Porozmawiam z nim na ten temat.
- Z kim? – przestraszyliśmy się trochę.
- Z Zenkiem. To jego panienki siÄ™ tu reklamujÄ….
- Ale może on jest niewinny. Może to jego agencja reklamowa...
- Agencja reklamowa? – prychnął pogardliwie pan Leszek. – On w życiu nie wydałby złotówki na żaden projekt. Po prostu to ordynarnie ukradł.
Pożegnał się dość szybko i wyszedł. Wtedy nie podejrzewaliśmy, że widzimy go po raz ostatni. Choć przeczucie nam mówiło, że wkrótce stanie się coś złego.
Kilka dni później Magda, w trakcie krótkiej przerwy na kawę, czytała najświeższe wiadomości na Onecie. W pewnym momencie kubek jednak wypadł jej z ręki i upadł wraz z zawartością na podłogę. Zaś ona wpatrywała się z przerażeniem w ekran komputera.
- Co się stało? – zapytała Agnieszka.
Ponieważ Magda nie byÅ‚a w stanie powiedzieć sÅ‚owa, zajrzeliÅ›my jej przez ramiÄ™. ByÅ‚a tam wiadomość o porachunkach gangsterskich dokonanych w jednym z warszawskich pubów. Zginęło kilku bandytów, wymienionych tylko z imienia i inicjaÅ‚u nazwiska oraz pseudonimów. Jeden z nich nazywaÅ‚ siÄ™ Zenon K. „Kostkaâ€. ZaÅ› podejrzanym o tÄ™ masakrÄ™ byÅ‚ Leszek M., pseudonim „Grawerâ€.
- Myślicie, że to z powodu tego projektu? – wypowiedziała głośno obawy nas wszystkich Magda. Ale jeśli nawet też to podejrzewaliśmy, to nie mogliśmy tego potwierdzić.
- Nie żartuj. Nikt by do siebie nie strzelał z tego powodu – próbowałem ją pocieszyć.
- Ale mogli się pokłócić i któryś z nich wyciągnął broń...
- Pewnie dawno mieli ze sobÄ… ostro na pieÅ„ku – wyraziÅ‚ przypuszczenie Mateusz. – PamiÄ™tacie, jak ostro zareagowaÅ‚ wtedy? MusiaÅ‚ już wczeÅ›niej być strasznie zÅ‚y na tego „KostkÄ™â€.
Magda nie była do końca przekonana, ale sama chyba nie bardzo wierzyła, że ktoś mógłby chcieć zabić z takiego powodu. Zaś Agnieszka zabroniła pozostałym mówienia o panu Leszku. Szczególnie przy naszej koleżance.
Ale temat sam wrócił. Kilka dni później przeczytaliśmy o zatrzymaniu Leszka M., w związku z zabójstwem w pubie.
MiesiÄ…c potem przyszedÅ‚ do nas „Nygusâ€.
- Dzień dobry – ukłonił się grzecznie w drzwiach i zdjął czapkę.
- Dzień dobry.
- Ja tylko na moment, do pani Magdy, mam przesyłkę.
Podszedł do naszej koleżanki i wręczył jej płaski, szary pakunek. Chciał od razu wyjść, ale ona go zatrzymała.
- Chciałam pana zapytać...
- SÅ‚ucham.
- Czy to wszystko... czy to się stało w tym pubie, to przez to...
- Ja nie mogę za dużo mówić. Dla dobra śledztwa – puścił do nas znaczące oko.
- Rozumiem.
„Nygus†wyszedł a Magda zaczęła rozpakowywać przesyłkę. Każdy z nas był oczywiście bardzo ciekaw jej zawartości, ale nie wypadało nam okazać swej wścibskości. Na szczęście nasza koleżanka pokazała nam od razu swój prezent.
- Popatrzcie.
W ładnych ramkach znajdował się portret Magdy, łudząco przypominający zdjęcie na pulpicie ekranu jej komputera. Narysowany był zwykłymi, świecowymi kredkami na kartonowym bloku. Panu Leszkowi wspaniale udało się uchwycić jej uśmiech.
- Dawałaś mu swoje zdjęcie? – zapytałem.
- Nie. Musiał zapamiętać je z wizyt u nas.
- Popatrzcie. Tu jest coś napisane – zauważył Mateusz.
Rzeczywiście, w prawym, dolnym rogu, obok podpisu i daty, było skreślone kilka słów.
„Teraz mam dużo czasu.â€